czwartek, 27 listopada 2014

Co ja mam teraz zrobić. cz. 27





  Dwa tygodnie przed rozwiązaniem  Alicja czuła się wyjątkowo dobrze.  Andrzej pracował, bo jak sam mówi, musi zarobić na rodzinę. Któregoś dnia długo nie wracał do domu. Zdenerwowana Alicja próbowała się do niego dodzwonić, ale bezskutecznie.
Zadzwoniła do Leona, ale ten akurat w tym czasie jeszcze nie   wrócił z pracy do domu.
Zatelefonowała do Przemka.
- Oczywiście, że ci pomogę. Zaraz u ciebie będę.
Gdy podjechał na posesję, przed bramą wejściową stał radiowóz policyjny. Wbiegł szybko po schodach do domu Alicji.
Rozdygotana wtuliła się w niego.
- Andrzej, Andrzej w szpitalu.
Niewiele zrozumiał co mówiła. Była rozdygotana i cały czas płakała, wręcz łkała.
- Musimy do niego pojechać, jest w Copernikusie.
- Tak, oczywiście.  Również zdenerwował się tą wiadomością.
Policjanci zaproponowali, że ich do szpitala podwiozą, bo akurat tam jadą.
Leon Krzysztof i Bosakowa na widok Alicji zamilkli.
- Kto jej powie?
- Ja. Jestem przecież jej ojcem.
Leon zabrał Alicję do swojego gabinetu i powiedział, że Andrzej jest w krytycznym stanie, bardzo się wykrwawił  po ciosach nożem. Ma również rany głowy, prawdopodobnie nabyte upadkiem na twarde podłoże.  Winowajcę już znaleźli. To podobno jego pacjent niezrównoważony psychicznie i emocjonalnie.
Alicja osunęła się na podłogę.
Obok niej rozpływała się czerwona plama krwi. Zaczęła rodzić. Natychmiast z łóżkiem zjawił się sanitariusz. Przewieziono ją na porodówkę.
W szpitalu trwało ogólne poruszenie. W wieczornej ciszy, bez pacjentów chodzących po holu szpitalnym słychać było tylko przemykanie szybkimi krokami  pracujące pielęgniarki  i lekarzy.
Piotr, który również dowiedział się o całej sytuacji zjawił się natychmiast na oddziale.
Poród choć nie bez małych komplikacji dobiegł  końca. Alicja wycieńczona spała. Przy jej łóżku czuwał Przemek na przemian z Wanatem i Leonem.
     Rano przywieziono jej synka. Pomimo wcześniejszych ustaleń o imieniu dziecka, gdy teraz go zobaczyła od razu zdecydowała, że będzie miał na imię  Andrzej.
W południe zjawili się rodzice i siostra Andrzeja. Nie chcieli zamartwiać Alicji, więc nie opowiadali o nim i o toczącym się śledztwie.  Choć sami potrzebowali wsparcia i pomocy po tym co spotkało ich  syna, nie dawali przy synowej tego okazać, udawali, że są ludźmi twardymi.
Widok maleństwa bardzo ich ucieszył, a wybór imienia dla dziecka jeszcze bardziej.
- Wiemy, że go kochasz. On ciebie ponad życie. Tak bardzo kocha swoje dzieciątko, które miało się narodzić. Tak bardzo pragnął widzieć cię jako szczęśliwą mamę. Teraz jest w takim stanie, że nie kontaktuje ze światem. Leży pod respiratorem.  Mamy nadzieję, że wyjdzie z tego.
My też cię kochamy za wszystko, a najbardziej za to, że nasz syn jest przy tobie taki szczęśliwy. No i oczywiście za wspaniałego wnuka.
Alicja wypłakała już wszystkie łzy, nie miała czym płakać. Bała się  stracić pokarm, którego i tak miała mało. Gdy ona  była spokojna, dzieciątko również spało. Jeśli tylko zaczynała płakać, dziecko również kwiliło.
- Dlaczego, dlaczego Bóg mnie tak każe, nie oszczędza mojego męża  i chce mi go zabrać..
Spojrzała w sufit, jakby tam szukała odpowiedzi. Niestety znikąd jej nie otrzymała.
     Leon każdą wolną chwilę spędzał przy córce i wnuku. Bał się jednak o nią. Krwotok, który miała osłabił ją do tego stopnia, że musiała otrzymać dwie jednostki krwi.
Po dwóch dniach Hanka przyszła w odwiedziny do Alicji. Początkowo nie wiedziała jak z nią rozmawiać. Wiedziała, że pocieszanie na nic się nie zda.
Wanat nie chciał jej wypisać  do domu. Wiedział bowiem, że tu w szpitalu odpocznie i w obecności przyjaciół, którzy bez przerwy do niej zachodzili będzie dochodzić do sił. Nie pozwolił jej również na chodzenie na OIOM, by patrzeć jak o życie walczy jej mąż i ojciec jej dziecka.
     Śpiączka, w której był Andrzej niepokoiła lekarza prowadzącego. Uważał bowiem, że po kilku dniach powinien się z niej wybudzić. Niestety, ciągle taki stan się utrzymywał.
     Po dziesięciu dniach Alicja wróciła z dzieckiem do domu. W nocy bała się  zostawać sama w domu. Nawiedzały ją koszmary. Leon, jak również rodzice Andrzeja na zmianę pomieszkiwali z nią. W południe odwiedzał ją Przemek, często wpadała Hanka, jego siostra oraz inni przyjaciele. Wszyscy starali się jej pomagać, jak tylko potrafi najlepiej.
    Po trzech tygodniach Andrzej wybudził się ze śpiączki, co wcale nie oznaczało, że wyzdrowiał. Początkowo nikogo nie poznawał, nawet swojej żony. Pokazanie mu przez szybę dziecka nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Patrzył na nie obojętnie, bez emocji. Alicja nie mogła zrozumieć, że  jej ukochany mąż, pragnący dziecka i nie mogący się na niego doczekać,  teraz patrzy na nie z obojętnością.
- Andrzej, to przecież twój, nasz synek.
- Twój, nasz synek, powtórzył i odwrócił głowę w drugą stronę.
Kontakt jego ze światem polegał na niewyraźnym powtarzaniu zdań i  pytań, którzy mu zadawali lekarze. Nie potrafił odpowiadać na nie, nie myślał logicznie. Nie poznawał nikogo, ani żony, ani  nawet swoich rodziców.
Alicja konsultowała wszystko z neurochirurgami nie tylko w Toruniu. Nie wiadomo, czy nikt nie wiedział, czy po prostu nie dawali Alicji nadziei na jego wyzdrowienie.
Wielomiesięczna rehabilitacja nie przynosiła żadnych rezultatów. Bywało, że stan się pogarszał, potem powracał do stanu przed pogorszeniem. Nie było  widocznych oznak poprawy.
Po wielomiesięcznym pobycie w szpitalu wrócił do domu. Niestety, nie mógł sam funkcjonować. Przez 24 godziny na dobę potrzebna była opieka pielęgniarska. Alicja przyzwyczaiła się do  sytuacji. Choć wszystko robiła, aby pomóc mężowi, to jednak większość swojego czasu poza pracą spędzała ze swoim synkiem. Była mniej obciążona, kiedy Andrzej przebywał na oddziale rehabilitacji. Kiedy wracał, wówczas musiała jakoś pchać  ten kierat do przodu.









1 komentarz: