poniedziałek, 21 lipca 2014

Błagam, pokochaj mnie. cz. 26


    Małżeństwo Alicji i Maksa było wzorowe. Tych dwoje ludzi nigdy się nie kłóciło, nie spierało. Rozumieli się w każdym calu. Alicja kochała jego malowanie. Raz skusiła mu się pozować. Maks wówczas szalał z radości. Natychmiast zatelefonował do córki.
- Mówiłam ci kiedyś, że ta kobieta cię kochała, kocha i będzie zawsze kochała. Pamiętasz?
   Mama nie zdecydowała się ci pozować, bo ma taki kaprys, ale dlatego, że cię  bardzo kocha tatusiu.
Niektórzy im zazdrościli tej pięknej, dojrzałej miłości. Najbardziej ci, którzy po latach wspólnego życia rozwodzili się, ciągali po sądach, dzielili majątki.
Maks zawsze mówił, że słowo miłość od słowa kocham bardzo się różni. Bo miłość to uczucie, a kocham to jedynie słowo, czasami puste.
     Zosia  nie chciała wyjść za mąż za swojego Maćka. Uważała, że małżeństwo w dzisiejszych czasach to coś, co kończy miłość.
On artysta rzeźbiarz, ona malarka nie bardzo wróżyło szczęścia w przyszłość. Dwie osoby robiące karierę artystyczną zazwyczaj szybko kończyło małżeństwo.
Decyzję na dziecko także trudno im było  podjąć. Zawsze coś stawało na drodze. A to wystawa w Paryżu,  to wyjazd do USA czy Kanady.
     Alicja nigdy nie pytała córki o dziecko. Maks niejednokrotnie zadawał pytanie, czy doczeka się  wnuków.  To bardzo denerwowało Zosię, choć wówczas grzecznie odpowiadała, że wszystko w swoim czasie i że bez dzieci również z Maćkiem są szczęśliwi.
     Szczęście jednak prysło, gdy Maciek pod wpływem alkoholu spowodował  wypadek.
Obrażenia wyniesione ze zderzeniem z TIR-em były tak rozległe, że nie miał szansy na przeżycie. Zmarł w karetce pogotowia, w drodze do szpitala.
     Zosia szybko uporała się z żałobą. Umiała sobie wytłumaczyć, że wielcy ludzie żyją  krótko.
- Wielcy ludzie żyją tak samo długo jak inni. Czasami sami przez swoją głupotę skracają sobie życie, odpowiadał ojciec.
     Przez  pewien czas swoją rozpacz Zosia przelewała na płótno. Obrazy były piękne, ale w ciemnych barwach, trudne w odbiorze.
Po kilku latach zapoznała lekarza chirurga, który pracował  z jej rodzicami. Był przystojny, szarmancki i zagubiony. Bardzo wcześnie został wdowcem.  Jego żona, po  otwartym złamaniu kości piszczelowej,  zmarła na zator płuc. Antek został  z małym synkiem. Pomagali mu rodzice. Gdy poznał Zosię szybko się w niej zakochał, ona poczuła strzałę Amora już na pierwszym spotkaniu. Znajomość ich nie trwała długo. Antek po kilku miesiącach oświadczył się Zosi.
Postawiła mu jeden warunek, że nie przyjmie jego nazwiska, a zostanie przy swoim  Florczyk -  Keller.
Jemu to nie przeszkadzało.
- W takim razie ja przyjmę twoje nazwisko.
Początkowo Zosia nie wierzyła, ale ją przekonał.
Antoni przyjął nazwisko Florczyk-Keller. Najbardziej nad tym ubolewali jego rodzice. Nie potrafili zrozumieć  syna i jego, jak to mówili fanaberii.
On im odpowiadał, że miłość ma swoje racje, których rozum nie zna. Kocha Zosię i dla niej zrobi wszystko, nawet zmieni nazwisko. A że zarówno Florczyk, jak i Keller to znani naukowcy w dziedzinie medycyny,  jeszcze bardziej go to utwierdziło w przekonaniu, że podejmuje  właściwą decyzję.
     Maks był szczęśliwy, bo w końcu doczekał się wnuków. Zosia w ciągu trzech lat urodziła  chłopca i dziewczynkę. Chłopiec miał na imię Janek a dziewczynka Marysia. Syn Antka, Stasio uwielbiał  swoją mamę Zosię. Ona  kochała go tak samo, jak swoje własne, biologiczne  dzieci.
- Maks siedząc ze swoją żona przy kominku wrócił  wspomnieniami do młodości.
- Aluś, gdybym nie był taki głupi, to moglibyśmy mieć przynajmniej trójkę dzieci. Teraz mielibyśmy nie troje a dziewięcioro wnucząt.
- Tak moje ty kochanie. Dobrze, że przez cały czas na ciebie czekałam. Gdyby nie to, dzisiaj nie miałbyś pewnie żadnego wnuka.
- Masz rację. Przytulił się do żony,   ucałował ją w rękę i usta.


                                                                  K o n i e c


I teraz chwila przerwy na wakacje. Może wrócę tu za dwa tygodnie z czymś nowym.

4 komentarze:

  1. Czytało się jak książkę. Bardzo fajne opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacja, lezalem w szpitalu I trafilem na Twoje opowiadania. Moze nie powiem ze trzymaly mnie przy zyciu ale dawaly sile i inne spojrzenie na lekarzy i ich prace... Udanych wakacji, pzdr Pawel.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za fajny wpis. Czasami się wydaje, że lekarze mają sielskie-anielskie życie. Oni, jak każdy inny człowiek taż mają miłosne problemy, zawirowania w życiu a przede wszystkim stresującą pracę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Terruta, dzięki za twoje opowiadania. Są wciągające i dla mnie stały się bakcylem do czytania nie tylko blogów, ale i książek. Pozdrawiam i życzę udanych wakacji.

    OdpowiedzUsuń