niedziela, 27 lipca 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 1







- Hej, dziewczyno, może już nie pij. Nie wyjdziesz stąd na własnych nogach, o własnych siłach i  nie trafisz do pokoju.
- A tobie co do tego?
- Szkoda mi cię.  Zobaczysz, zaraz zaopiekują się tobą jacyś  zboczeńcy.
- Wszystko mi jedno. Ułożony profesorek zdradza mnie na lewo i prawo.
Alicja miała chyba ze 2,5 promila alkoholu we krwi. Topiła żal, po tym, jak zobaczyła swojego ukochanego profesora w objęciach o wiele od niej starszej blondynki.
- A ty, kim jesteś? Taki sam bałamut jak te inne profesorki,  docenciki,  czy lekarze z dobrymi referencjami.
Maksowi zrobiło się szkoda  dziewczyny. Gada od rzeczy bo napiła się jak bąk.
W hotelu większość gości to kadra naukowa akademii medycznych w Polsce i młodzi adepci sztuki medycznej.
- Mieszkasz w tym hotelu?
- No właśnie mieszkam w hotelu,  z takim jednym Alfonso Krzysztofo, z którym tu przyjechałam.
Ale teraz on ma w moim łóżku jakąś blondynkę.
Zaczęła płakać i to dosyć głośno. Niektórzy odwracali się i patrzyli, czy nie należy udzielić młodej kobiecie pomocy.
- Cholera, chyba będę musiała się ufarbować na blond, te mają większe wzięcie. Pomyślała, choć raczej w tym stanie, w jakim była trudno było cokolwiek myśleć.
- Odprowadzić  cię  do pokoju?
- Gdzie? Dokąd. Chyba już mówiłam, że moje łóżko zajmuje jakaś blondyna.
Maks nie wiedział co robić . Zrobiło mu  się jeszcze bardziej  żal dziewczyny.
Z bełkotu, niewiele rozumiał. Był przekonany, że jakiś profesor przyjechał  tu ze swoją panienką  do towarzystwa. Spotkał jakąś swoją miłość , a może żonę i panienka została na lodzie.
     Maks zdecydował się odprowadzić ją do pokoju. Nie za bardzo mógł się dogadać, w którym pokoju mieszka. Idąc korytarzem wskazywała co rusz to inne drzwi.
- Cholera, wszystko mi się pokręciło. Te drzwi są wszystkie jednakowe.
113, 213, a może 214. Nie pamiętam. Muszę zejść do recepcji i się zapytać gdzie mieszkam.
- Tak, pewnie 214. To jest prawdopodobne.
Maks wyjął ze swojej kieszeni kartę  i otworzył drzwi.
Był to pokój , w którym `nie ona a on mieszkał. Było w nim łóżko i dodatkowo kanapa, w której była dodatkowa pościel.
Gdy weszli do pokoju, Alicja natychmiast, tak jak stała podeszła do  łóżka stojącego z lewej strony ,  usiadła a za chwilę położyła się i zasnęła.
     Nie miała przy sobie ani dokumentów, ani karty od drzwi swojego hotelowego pokoju, ani żadnej torebki.
Maks zostawił kobietę w swoim pokoju i wyszedł jeszcze raz do kawiarni, gdzie lekarze popijali wino, rozmawiali.
     Przechodząc obok recepcji usłyszał, jak elegancko ubrany, przystojny starszy pan pytał recepcjonistkę, czy nie widziała pani , z którą on mieszka w pokoju numer 114.
- Tak widziałam. Była mocno "wstawiona". Zaopiekował się nią  jakiś młody człowiek, który również jest na  konferencji lekarzy. Poszli razem na górę. Słyszałam, jak mówił, że odprowadzi ją
do pokoju.
- Acha. Dziękuję.
Florczyk widać było, że był wściekły na Alicję. Zresztą, on zawsze jest na nią  wściekły, jak nie robi tego, czego on chce.


poniedziałek, 21 lipca 2014

Błagam, pokochaj mnie. cz. 26


    Małżeństwo Alicji i Maksa było wzorowe. Tych dwoje ludzi nigdy się nie kłóciło, nie spierało. Rozumieli się w każdym calu. Alicja kochała jego malowanie. Raz skusiła mu się pozować. Maks wówczas szalał z radości. Natychmiast zatelefonował do córki.
- Mówiłam ci kiedyś, że ta kobieta cię kochała, kocha i będzie zawsze kochała. Pamiętasz?
   Mama nie zdecydowała się ci pozować, bo ma taki kaprys, ale dlatego, że cię  bardzo kocha tatusiu.
Niektórzy im zazdrościli tej pięknej, dojrzałej miłości. Najbardziej ci, którzy po latach wspólnego życia rozwodzili się, ciągali po sądach, dzielili majątki.
Maks zawsze mówił, że słowo miłość od słowa kocham bardzo się różni. Bo miłość to uczucie, a kocham to jedynie słowo, czasami puste.
     Zosia  nie chciała wyjść za mąż za swojego Maćka. Uważała, że małżeństwo w dzisiejszych czasach to coś, co kończy miłość.
On artysta rzeźbiarz, ona malarka nie bardzo wróżyło szczęścia w przyszłość. Dwie osoby robiące karierę artystyczną zazwyczaj szybko kończyło małżeństwo.
Decyzję na dziecko także trudno im było  podjąć. Zawsze coś stawało na drodze. A to wystawa w Paryżu,  to wyjazd do USA czy Kanady.
     Alicja nigdy nie pytała córki o dziecko. Maks niejednokrotnie zadawał pytanie, czy doczeka się  wnuków.  To bardzo denerwowało Zosię, choć wówczas grzecznie odpowiadała, że wszystko w swoim czasie i że bez dzieci również z Maćkiem są szczęśliwi.
     Szczęście jednak prysło, gdy Maciek pod wpływem alkoholu spowodował  wypadek.
Obrażenia wyniesione ze zderzeniem z TIR-em były tak rozległe, że nie miał szansy na przeżycie. Zmarł w karetce pogotowia, w drodze do szpitala.
     Zosia szybko uporała się z żałobą. Umiała sobie wytłumaczyć, że wielcy ludzie żyją  krótko.
- Wielcy ludzie żyją tak samo długo jak inni. Czasami sami przez swoją głupotę skracają sobie życie, odpowiadał ojciec.
     Przez  pewien czas swoją rozpacz Zosia przelewała na płótno. Obrazy były piękne, ale w ciemnych barwach, trudne w odbiorze.
Po kilku latach zapoznała lekarza chirurga, który pracował  z jej rodzicami. Był przystojny, szarmancki i zagubiony. Bardzo wcześnie został wdowcem.  Jego żona, po  otwartym złamaniu kości piszczelowej,  zmarła na zator płuc. Antek został  z małym synkiem. Pomagali mu rodzice. Gdy poznał Zosię szybko się w niej zakochał, ona poczuła strzałę Amora już na pierwszym spotkaniu. Znajomość ich nie trwała długo. Antek po kilku miesiącach oświadczył się Zosi.
Postawiła mu jeden warunek, że nie przyjmie jego nazwiska, a zostanie przy swoim  Florczyk -  Keller.
Jemu to nie przeszkadzało.
- W takim razie ja przyjmę twoje nazwisko.
Początkowo Zosia nie wierzyła, ale ją przekonał.
Antoni przyjął nazwisko Florczyk-Keller. Najbardziej nad tym ubolewali jego rodzice. Nie potrafili zrozumieć  syna i jego, jak to mówili fanaberii.
On im odpowiadał, że miłość ma swoje racje, których rozum nie zna. Kocha Zosię i dla niej zrobi wszystko, nawet zmieni nazwisko. A że zarówno Florczyk, jak i Keller to znani naukowcy w dziedzinie medycyny,  jeszcze bardziej go to utwierdziło w przekonaniu, że podejmuje  właściwą decyzję.
     Maks był szczęśliwy, bo w końcu doczekał się wnuków. Zosia w ciągu trzech lat urodziła  chłopca i dziewczynkę. Chłopiec miał na imię Janek a dziewczynka Marysia. Syn Antka, Stasio uwielbiał  swoją mamę Zosię. Ona  kochała go tak samo, jak swoje własne, biologiczne  dzieci.
- Maks siedząc ze swoją żona przy kominku wrócił  wspomnieniami do młodości.
- Aluś, gdybym nie był taki głupi, to moglibyśmy mieć przynajmniej trójkę dzieci. Teraz mielibyśmy nie troje a dziewięcioro wnucząt.
- Tak moje ty kochanie. Dobrze, że przez cały czas na ciebie czekałam. Gdyby nie to, dzisiaj nie miałbyś pewnie żadnego wnuka.
- Masz rację. Przytulił się do żony,   ucałował ją w rękę i usta.


                                                                  K o n i e c


I teraz chwila przerwy na wakacje. Może wrócę tu za dwa tygodnie z czymś nowym.

środa, 16 lipca 2014

Błagam, pokochaj mnie. cz.25









Zosia Florczyk-Keller  kochała swoich rodziców, ale zawsze pamiętała o swoim ojcu Krzysztofie.
Poprosiła kiedyś mamę, aby zmienić nagrobek, gdzie pochowany jest jej ojciec i dziadkowie.
- Co ty Zosieńko wymyśliłaś?
Razem z Maćkiem, swoim przyjacielem zaprojektowali pomnik. Najpierw dali do akceptacji mamie.
Alicja wyraziła zgodę.
Było  to dzieło wyjątkowe. Wykuty w kamieniu nagrobek, opleciony wieńcem cedrowym symbolizującym wieczność.
- Dlaczego drzewo cedrowe?
Bo to wiecznie zielone drzewo, żyjące kilkaset lat, jest uważane za potężne źródło energii, którą ludzie mogą we właściwy sposób z niego czerpać. Darzone szacunkiem przez pradawne ludy, od wieków służyło im do budowy świątyń, sarkofagów, monumentalnych rzeźb.  Niesłychana moc cedru była znana także ponad dwa tysiąca lat temu Druidom celtyckim. Ta niezwykła, pradawna kasta, która żyła odizolowana od reszty społeczeństwa, wykazywała ogromny respekt wobec sił natury. Uważali, że każdy człowiek ma swego przedstawiciela w jednym z drzew. Są drzewa ozdobne i skromne, delikatne i mocne, rosnące w większych skupiskach i samotne — tak, jak ludzie. Jednym z drzew, które charakteryzuje ludzi urodzonych w pewnym okresie każdego roku jest cedr. Według horoskopu celtyckiego ludzie spod znaku cedru są pewni siebie, zdecydowani, posiadają duże zdolności adoptowania się do wszelkich trudnych warunków życiowych. Cedry są zdolne, pracowite i zawsze osiągają zamierzone cele. Partnerzy cedrów zyskują w nich oparcie i w cieniu pozytywnej energii układają swoje życie. Okazywali tym drzewom szacunek i dbali o przekazywanie wiedzy, o ich niesamowitej energii z pokolenia na pokolenie. Przykładów na to, że cedry od tysięcy lat były uosobieniem siły, mocy, witalności można znaleźć jeszcze więcej w zachowanych źródłach historycznych.
    Ktokolwiek przechodzi obok tego grobu, zatrzymuje się i  podziwia,   przy okazji modli za dusze zmarłych osób w nim spoczywających.
Maks za namowa  żony rozpoczął również pracę naukową na uczelni. Jego wiedza medyczna była ogromna. Alicja uznała, ze nie może się marnować. Prowadził  ze studentami ćwiczenia, czasami i wykłady.
     Gdy połknął bakcyla pracy ze studentami  dziękował Alicji, że kiedyś go do tego namówiła.  Studenci nie opuszczali jego zajęć laboratoryjnych, tłumnie przychodzili na jego wykłady. Pewnie jego wiedza, którą przekazywał była bardzo ciekawa, jak również  to, że był dowcipny i cholernie, jak na swój wiek przystojny.
     Kiedyś jedna ze studentek przed zaliczeniem przedmiotu  chciała go zaprosić na kawę. Była atrakcyjna, ale  Maksa nie interesowały młode dziewczyny. Miał od tej piękności przecież starszą córkę.
- Wiesz, żartobliwie jej odpowiedział. Nie mogę. W następnym semestrze będziesz miała zajęcia z moją żoną. Jak się dowie,  możesz nie zdać egzaminu.
Musiało roznieść się to pocztą pantoflową i krążyło przez wiele lat po uczelni. Od tego czasu już nigdy, żadna studentka na uczelni nie proponowała mu niczego, nawet bezinteresownej  kawy . Jeżeli kiedykolwiek przychodziły do doktora Kellera na konsultacje, to zawsze w dwie albo trzy, nigdy w pojedynkę.
     Oprócz ukochanej medycyny, ciągle rozwijał pasje malarskie.Swoje  amatorskie obrazy poddawał krytyce  córki. Nie szczędziła mu uwag krytycznych,  jeśli oczywiście na to zasłużył. W większości przypadków, córka była zachwycona obrazami  ojca, namawiała go do malowania nie tylko portretów i martwej natury. Uwierzył w to co mówi Zosia, że  jego pejzaże są  naprawdę świetne.




sobota, 12 lipca 2014

Błagam, pokochaj mnie, cz.24









A gdy wrócił do swojego mieszkania włączył na ful muzykę i słuchał. Były to piosenki o miłości, tęsknocie, samotności.
Szczególnie uwielbiał piosenkę  Gorana Calena i Jacka Silskiego "Pokochaj mnie". Jak sobie ją podśpiewywał, zawsze dodawał słowo "błagam|"


     Zośka na swoją osiemnastkę zaprosiła mamę,  ojca Maksa, ciotkę  Beatę z rodziną, dziadków Kellerów, dziadka Leona i babcię Anielę.
Prezenty, które dostała były wyjątkowe,  mogłaby pozazdrościć jej niejedna koleżanka.
Od dziadków ze Szwajcarii dostała samochód. Tym prezentem najbardziej się cieszyła. Kellerowie zawsze szpanowali, w dniu dzisiejszym szczególnie.
Pierwszy raz piła szampana, niewiele, bo  w ogóle jej nie smakował.
Po toastach, prezentach, radościach ze wspólnego spotkania Zośka zabrała głos.
- Osiemnaście lat, to wkroczenie w dorosłość. Od dzisiaj jestem pełnoletnia i zaczynam sama decydować o sobie. Wiem, że mój tata Krzysztof obwarował dla mnie spadek, do ukończenia studiów. Kochałam go bardzo. Kocham też tatę Maksa, który dał mi pierwsze i drugie życie. Pierwszą moją  dojrzałą decyzją jest zmiana nazwiska. Wypełniłam już wniosek o jego zmianę. Nie będę was zaskakiwała, dlatego to mówię dzisiaj, abyście nie mieli mi za złe.
Wszyscy popatrzyli po sobie i nikt nie miał odwagi zadać jej pytania.
Cisza trwała przez chwilę.
Zmieniam nazwisko na Florczyk - Keller. Postanowiłam sobie, że wszystkie moje prace malarskie będę tak podpisywała. A jak kiedyś  wyjdę  za mąż, to zostanę  przy moim dwuczłonowym nazwisku.
Proszę mnie nie przekonywać, nie dyskutować lecz wznieść toast za przyszłą panią  Zofię Florczyk-Keller.
- Acha i jeszcze jedno.
Głupio będzie, że ojciec Keller, córka Florczyk-Keller a mama Szymańska. Chyba już najwyższy  czas, aby moi rodzice wzięli ślub i stworzyli mi prawdziwą rodzinę.
     Maks podszedł do Alicji i w obecności wszystkich zapytał ją, czy zostanie jego żoną.
- Pewnie, lepiej później niż wcale. Odpowiedziała i jak małolata  rzuciła się Maksowi na szyję a on zaczął  obsypywać ją pocałunkami.
     W dniu, kiedy Zosia odbierała z Urzędu swój pierwszy dowód osobisty z nazwiskiem Zofia Florczyk - Keller,  Alicja i Maks  powiedzieli sobie sakramentalne tak.


     Zosia  dostała się na Akademię Sztuk Pięknych. W czasie trwania studiów miała praktykę w Szwajcarii oraz w Hiszpanii, w Madryckim Muzeum Prado.
Dziadkowie Kellerowie nie szczędzili środków finansowych na rozwój wnuczki. W Warszawie  kupili jej ogromny lokal, gdzie założyła galerię swoich i nie tylko swoich obrazów i  Fundację Flokell, gdzie  odbywały się zajęcia nauki  rysunku i malarstwa, kompozycji, rzeźby i historii sztuki. Można tam było zacząć naukę od podstaw, kontynuować naukę, przygotować się do egzaminów na ASP lub do matury z historii sztuki. Metody nauczania dostosowywano  do potrzeb uczniów.
     Gustaw Keller  zapraszał Alicję i Maksa nie tylko prywatnie do swojej kliniki, ale również na sympozja, które klinika organizowała.
Pani Maria zawsze zakochana w Maksie była niezwykle szczęśliwa, że mogła przyjeżdżać do Polski w odwiedziny do swojego ukochanego pupila i Alicji.  Alicję,  zawsze, od kiedy ją poznała  traktowała jak córkę.
     Maks ogromnie żałował , że namieszał w swoim i życiu Alicji. Teraz pewnie mieliby może dwoje, a może troje dzieci.
Alicja tłumaczyła mu, że pewnie albo Bóg, albo los tak chciał, jak jest.
Nie byłoby twoich książek wydawanych w Szwajcarii i w Polsce. Może kiedyś będziesz w Encyklopedii
- Ja pewnie nie, ale moja żona, Alicja Szymańska -  Keller na pewno.
 Jej dokonania naukowe, książki medyczne dla studentów mają ogromny wkład w polską i światową medycynę.
Zosia zaproponowała ojcu, aby w galerii wystawił swoje obrazy. Sama przygotowała jego wystawę.
- Na wernisażu było sporo pracowników szpitala klinicznego oraz studentów. Była również prasa i telewizja.
Maks udzielił wywiadu, jak godzi pracę zawodową z malowaniem.
W szpitalu, zarówno od pracowników, jak również studentów odbywających praktyki, słyszał, że podziwiają jego talent, praktycznie przez lata ukrywany.
- Nigdy pan doktor nie chwalił się, że maluje i to tak pięknie.
- Bo przecież nigdy mnie o to nikt nie pytał,  po wtóre malowałem z potrzeby serca i swojej pracy. Chirurg powinien mieć sprawne ręce, jak plastyk, dlatego miedzy innymi też to robiłem. Odpowiadał z uśmiechem.

czwartek, 10 lipca 2014

Błagam, pokochaj mnie. cz. 23...



     Maks nie wiedział co odpowiedzieć. Nie chciał narazić się Alicji, ale doszedł do wniosku, że przecież kiedyś musi jej o tym powiedzieć.
- Jak kiedyś przyjdziesz do mnie, ale sama, bez koleżanek to ci pokażę albumy z moją córką.
Umówili się, że to będzie najpóźniej jutro, bo mama wyjeżdża na sympozjum naukowe i będą sami, tylko z babcią Anielą.
     Maks duchowo przygotowywał się do wizyty. Zosia lubiła  do niego  chodzić, pozwalał jej już jako dziecku malować na jego sztalugach i mieszać farby, dobierając odpowiednie kolory.
Po powrocie ze szkoły, rzuciła plecak, nie chciała jeść obiadu, powiedziała Anieli, że u wujka Maksa na pewno będzie niezłe żarcie.
     Maks przygotował albumy ze zdjęciami i ze zbiorem mniejszych i większych obrazów.
Pod pracami były niesamowicie ciekawe  podpisy.
I rok studiów.
Ułożone chronologicznie zdjęcia, od pierwszego października do 20 czerwca.
Wszędzie  odnajdywała zarówno jego, jak i swoją mamę.   Doskonale pamiętał, gdzie, które zdjęcie było wykonane.
II rok studiów.
O wiele dojrzalsi studenci. Nawet na dwóch zdjęciach odnalazła swojego tatę.
Potem zdjęcia ze szpitala, kiedy miał  rękę na wyciągu. Pod koniec albumu kilkanaście prac wykonanych ołówkiem.
- Kurczę,  tu wszędzie jest moja mama.
Twoja mama była wówczas moją dziewczyną. Kochałem ją, dlatego gdzie tylko mogłem uwieczniałem.
Potem kolejne albumy, w których były zarówno zdjęcia, jak i prace wykonane akwarelą.
- Mama, wszędzie moja mama.
Przypomniał Zosi, że przed chwilą  mówił, że była jego dziewczyną i jego muzą.
- To znaczy, że ci pozowała .
- No co ty, twoja mama nigdy by tego nie chciała robić. Malowałem ją z wcześniej zrobionego zdjęcia, najczęściej wykonanego niby przypadkiem, albo  ukradkiem. Wiele jej portretów malowane są z pamięci. Prawie te wszystkie, które robiłem w Szwajcarii
     Potem były kolejne albumy i skończyło się na piątym roku studiów.
- A szósty rok studiów i lata następne?
Nie ma, pokłóciłem się z twoją  mamą, stchórzyłem i uciekłem z uczelni.
- Dlatego, że dowiedziałeś się, że mama jest w ciąży?
Maks zachłysnął się herbatą, którą właśnie w tej chwili pił.
- No co ty.
Przecież musiała być w ciąży, bo urodziłam się w lutym.
Dopytywał się, skąd jej przychodzą takie myśli.
- Wujek, a może inaczej powinnam na  ciebie mówić?
- A jak?
- Tato. Przecież  od gimnazjum wiem,  że to nie Krzysztof Florczyk jest moim biologicznym ojcem, a ty.
- Skąd wiesz?
Początkowo nie chciała się przyznać, ale potem ujawniła, że znalazła obszerny pamiętnik swojego ojca i go przeczytała.
- Kiedy?
- Po jego śmierci, kiedy zrobiłam sobie z jego gabinetu mój pokój do nauki.
- I nic nie mówiłaś, ani mamie, ani mnie?
- Czekałam, kto  z was pierwszy mi o tym powie.
Tata Krzysztof był wspaniałym ojcem. Ty dałeś mi drugie życie. Bez twojego szpiku pewnie dzisiaj nie byłoby mnie  wśród żywych.
Tata Krzysztof oddał się całkowicie mojej mamie, wspierał ją we wszystkim, torował drogę naukową, kochał i rozpieszczał mnie, jednocześnie wskazując  najlepsze strony życia.
Po tobie odziedziczyłam talent malarski.
Ty chyba kochasz moją mamę miłością szaleńca, co przez lata czeka na przyjęcie przez kobietę  jego serca.
On natomiast kochał ją jak córkę. Pragnął was w jakiś sposób zbliżyć  do siebie. To on namówił cię  na badania związane z moim przeszczepem. Kochał mnie jak córeczkę, mamę  natomiast jak starszą córkę. Nigdy nie chciał połączyć mieszkań, gdyż nie chciał jej przeszkadzać w ułożeniu sobie życia z tobą.
Maks nie wiedział co odpowiedzieć.
Wyciągnął z szafy portrety malowane na płótnie. Była to ta sama kobieta, Alicja w różnych okresach życia. Każda była podpisana innym imieniem.
- Dlaczego te kobiety mają różne imiona.
Nie przez przypadek. Odpowiedział. Gdy poznałem Iwonę, próbowałem namalować jej portret. Wyszedł  właśnie taki.
- Ale to moja mama.
- Ten portret Beaty, a kolejne to.....
Na wszystkich była Alicja.
Nie mogłem ułożyć  sobie  życia z inną kobietą. Wszędzie była Alicja, kobieta, którą jedyną  kochałem i kocham.
- Kiedyś  czytałam książkę, " Błagam, pokochaj mnie" o szalonej miłości. Napisał ją jakiś Szwajcar, który zakochał się w Polce.
Maks się uśmiechnął.
- Chyba nie powiesz, że to ty ją napisałeś?
- Tak, to ja napisałem książkę, pod pseudonimem literackim Rell Skam.
Skam to czytając od końca Maks. A rell, bo zjadłem Ke i odwróciłem końcówkę.
- O matko zawołała Zosia. Czy ja też będę taka szalona jak moi rodzice.
A potem jeszcze pokazał jej inne książki tegoż autora i bajki dla dzieci. O strzykaweczce, Czy można zamienić w człowieku krew, Kocham swojego tatę, Zakochany student i inne.
Te "medyczne "bajeczki pisałem, jak leżałaś w szpitalu, jak cię  pilnowałem.
Pamiętam, jak mi opowiadałeś bajki. Zawsze na ciebie czekałam, bo wiedziałam, że będziesz mi opowiadał coś nowego, nie Kopciuszka, czy bajki braci Grimm.
Zosia patrzyła na wszystkie wydania i nie dowierzała, że  to on jest autorem tych książek.
- O matko, co za szalona rodzinka.
Dwóch tatuśków lekarzy, jeden autor prac naukowych, drugi romansów i książek dla dzieci i jedna kobieta uwielbiana przez wszystkich Krzyśka, Maksa , dziadka Leona i Zośkę,
- Ożeń się z mamą. Wiem, że przyciągasz ją jak magnes, ona ciebie naprawdę potrzebuje.
Ona potrzebuje mężczyznę, którego przez całe życie kochała, którego kocha i będzie kochała.
- Naprawdę?
Zośka pokiwała głową, co miało oznaczać, że to już najwyższy czas pójść z jej matką do ołtarza i nie udawać dla Zośki  wujka.






- No pokaż mi tą swoją córkę. Przecież po to mnie tu zaprosiłeś. Mam siostrę?
- Jedynym dzieckiem jakie mam, to jesteś ty. Myślałam, że domyślisz się, o kim mówiłem, że pokażę ci "moją córkę" Pokazał jej szereg albumów, w którym była ona. Na lodach, na spacerze, w szpitalu, na zakończeniu gimnazjum, w Szwajcarii. Potem wyciągnął z szuflady teczkę, w której były akwarele dziewczynki z loczkami, z mamą, w piaskownicy, na huśtawce, w szpitalnym łóżku.
- To przecież jestem ja, jak byłam mała.
Zośka skwitowała całe spotkanie z wujkiem/tatą Maksem, że życie jest takie dziwne, głupie, nieprzewidywalne.
- Wiesz, jest już późno, odprowadź mnie do domu. Aniela pewnie umiera z przerażenia, że jeszcze nie wróciłam. Podkabluje mamie.
- Musisz jej powiedzieć,  że byłaś u taty, czy jak wolisz ojca.
- Nic nie będę mówiła. Zaprowadzisz mnie do samego domu i powiesz, że byłam u ciebie.
Jak ustalili, tak też zrobili. Maks odprowadził córkę  do jej domu.









środa, 9 lipca 2014

Błagam, pokochaj mnie. cz. 22


 


- A Florczyk może zabierać ją na spacery?
- Jest jej prawnym opiekunem, jej ojcem. Ale nie zabiera jej. Jest cholernie taktowny. Wycedziła przez zęby. Doskonale rozumie moją sytuację i pragnie, aby dziecko było szczęśliwe i jego matka też. Na spacery chodzimy razem, Krzysztof nigdy nie był zaborczy do  Zosi, dobrze wie, kim dla niej jest.
Maks przez kolejne dni przychodził do domu Alicji,  praktycznie po to, aby się   pobawić z Zosią, porozmawiać, integrować.
- Wujek, wiesz, teraz jestem trochę twoja. Mam twój szpik kostny, uratowałeś mi życie.
Gdyby była starsza pewnie by jej powiedział, że oczywiście uratował jej życie, ale wcześniej to życie jej dał.
Choć targały go dziwne uczucia, Maks powoli przyzwyczajał się do nowej sytuacji. Nie szalał, nie szukał przepisów prawnych do zabrania Florczykowi córki. Coraz bardziej kochał Alicję, ale ona jak zawsze była mało dostępna. Odwzajemniała uśmiechy, przyjmowała czułe słowa i zaproszenia na kawę,  ale na tym wszystko się kończyło.
Kiedyś w lecie, siedząc w parku na ławce zapytał jej, czy dobrze układają jej się sprawy łóżkowe z Florczykiem. On jest coraz starszy, więc chyba dzieli was  różnica temperamentów.
- Nie miałam i nie mam żadnych "spraw łóżkowych" z profesorem. Nie jesteśmy małżeństwem, nie żyjemy w konkubinacie. On ma swoje mieszkanie, ja swoje. Szanujemy się, pomagamy  nawzajem i wychowujemy moją córkę.
Spojrzał jej w oczy. Nie wierzył, że przez tyle lat  nie ciągnęło jej do przystojnego profesora.
- Chyba profesor nie jest homoseksualistą. Kobiety przewijały się w jego życiu.
- Zapytaj o to profesora. Ode mnie nic więcej się nie dowiesz.
- A oprócz mnie i profesora Florczyka miałaś  jeszcze innych mężczyzn?
Odpowiedziała mu, że jej życie jest jej sprawą i mężczyźni, których miała bądź nie miała,  również jej sprawą.
Przecież  innej odpowiedzi Maks się nie spodziewał. Za to on opowiedział jej, że po  zniknięciu z jej życia próbował  je sobie ułożyć  z jakąś inną kobietą, ale niestety żadna mu nie odpowiadała. Jego miłością zawsze była Alicja. W każdej szukał  jej cech charakteru, rysów twarzy, sposobu postepowania.
Kiedyś, będąc w Szwajcarii chodził do terapeuty, niestety nic mu to nie pomogło. Zakotwiczona, gdzieś  głęboko w sercu miłość do Alicji nie dała się oszukać erzacem.
    Zosia poszła do pierwszej klasy z rocznym opóźnieniem. Szkoła   bardzo jej się  podobała. Była mądrą dziewczynką. Pamięć miała podobną do mamy, zapamiętywała szybko i na długo. Po pół roku zaproponowano rodzicom Zosi, aby przystąpiła do egzaminu i przeszła od półrocza do klasy drugiej.
Alicja jednak nie wyraziła zgody. Mówiła, że nie powinno się walczyć   z losem, skoro tak wcześniej chciał, niech tak zostanie.
     Alicja habilitowała się. Coraz więcej czasu poświęcała studentom. Maks z jednej strony był zadowolony, że może więcej przebywać z Zosią, z drugiej nie, bo rzadko się  widywał z Alicją. W klinice, gdy pracowali na jednej zmianie i czasami razem operowali koił swoją duszę jej obecnością.
Podobnie jak w  klinice, gdzie została zastępcą ordynatora, w domu przygotowywała grafiki opieki i pracy z Zosią, odprowadzaniem i przyprowadzaniem jej ze szkoły.  Przyszywana babcia Aniela była nieoceniona. Mała kochała   ją, jak rodzoną.




      Po latach nastąpił u Krzysztofa powrót choroby. Profesor zaczął coraz gorzej  się czuć. Przez kilkanaście miesięcy  walczył o życie. Pomagali mu  najlepsi lekarze w Polsce oraz przyjaciele po fachu ze Stanów Zjednoczonych. Nierówną walkę  z chorobą przegrał.
     Na pogrzeb przyjechała  z Torunia Elżbieta Bosak i Leon Jasiński oraz inni koledzy z uczelni. Alicja zdecydowała, że prochy profesora pochowane zostaną w grobie rodziny Szymańskich. Przecież on praktycznie od  16 roku życia do niej należał.
Zosia  otrzymała rentę  po ojcu. W testamencie prawa autorskie po nim otrzymała Alicja Szymańska, pokaźnie zasilone konto, mieszkanie i inne dobra przypadły dla córki Zofii Florczyk, a do  zarządzania jej majątkiem do czasu ukończenia 25 roku życia, czyli ukończenia  studiów  została upoważniona jej matka, Alicja Szymańska.
     Ostatnie dni życia a później śmierć profesora bardzo niekorzystnie odbiło się na samopoczuciu Alicji. Porządkując jego mieszkanie znalazła całą dokumentację medyczną jego choroby trwającej prawie 30 lat. Alicja o jego chorobie praktycznie niewiele wiedziała, poza tym, że się leczył i nie może mieć dzieci. Ta wiedza była porównywalna do ziarnka piasku na wielkiej adriatyckiej plaży.
       Krzysztof zawsze pogodny, łagodny człowiek, taktowny, uśmiechnięty nie miał powodów do radości.  Być może dlatego tak kochał życie, tak kochał ludzi i potrafił się im oddawać bez reszty.
    Alicja czytając i analizując jego badania płakała,  dlatego, że  jako już uznany lekarz nie mogła pomóc człowiekowi, który tak wiele dla niej  i dla jej córki zrobił.
     Zosia ukończyła gimnazjum i rozpoczęła naukę  w liceum plastycznym. Była uzdolniona plastycznie. Jako uczennica gimnazjum miała już pierwsze wystawy swoich prac. Często wspominała ojca, oglądała albumy ze zdjęciami, filmy, które jej nakręcał na amatorskiej kamerze.
Wszystkie książki i zbiór artykułów autorstwa Krzysztofa Florczyka przeniosła do swojego pokoju.
Po śmierci Krzysztofa, znowu wyburzono kawałek  ściany, wstawiono drzwi   i połączono dwa mieszkania. Alicja ufała swojej córce, ale wolała czasami ją kontrolować.
     Maks coraz częściej przychodził do ich domu. Gdy Alicja była w pracy w godzinach popołudniowych praktycznie zawsze coś miał do roboty. To musiał przybić gwoździe, uporządkować piwnicę, naprawić karnisz, urządzić pracownię malarską, wymienić wkładkę  do zamka, czy przynieść dla Zosi ze sklepu farby do malowania.
  -    Wujek Maks, wiem, że kochasz mamę, ożeń się z nią, Zagadnęła kiedyś Zosia.
Nawet  jak kiedyś byliśmy w Szwajcarii, to twoja mama  Krysia mówiła, żeby  dobrze było, aby Maks wziął z Alicją ślub.
- A do kogo tak mówiła?
- Do Gustawa. On odpowiedział, że byłoby to najlepsze wyjście.
   I słyszałam jeszcze, że podobno masz córkę. Dlaczego jej nie znam?
- Kto ci to powiedział?
-  E tam, mało ważne.















poniedziałek, 7 lipca 2014

Błagam, pokochaj mnie. cz.21



     Po badaniach lekarskich, przede wszystkim krwi, wezwano Maksa na rozmowę do psychologa.
i lekarza prowadzącego Zofię.
- Jest pan lekarzem, wiec mogę rozmawiać z panem jak kolega z kolegą. . Powiedział  lekarz prowadzący.
Wyjątkowo wszystkie parametry są zgodne i może być pan dawcą szpiku kostnego dla Zosi Florczyk.
Maksowi zakręciło się w głowie, nie wierzył.
Gdy lekarz na chwilę  wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia Maks obejrzał wszystkie wyniki badań Zosi. Spojrzał na jej datę urodzenia. Zaczął liczyć miesiące i doszedł do wniosku, że Zosia poczęta była wówczas, gdy byli razem z Alicją. Oczywiście, gdyby ciąża była donoszona, ale tego dokładnie nie wiedział.
Nie rozpamiętywał tego, nie pytał Alicji. Nie był to czas na takie pytania. Najważniejsza była operacja córki jego ukochanej kobiety .
    Operacja przeszła bez żadnych komplikacji. Maks był szczęśliwy, że jego szpik kostny nie został odrzucony,  uratował córkę  Alicji. Czekał na odpowiedni moment, by zapytać jej, czyja naprawdę jest Zosia . Po tych wszystkich badaniach, analizach ich studenckiego życia,  był
w 99,9 % przekonany, że Zosia jest jego dzieckiem.
    Po trudnej walce o życie dziewczynki, Maks wprosił się do Alicji na herbatę. Przyniósł ogromny tort,  co bardzo cieszyło Zosię.
Profesora Florczyka nie było, znowu wyjechał za granicę. Był światowej sławy profesorem transplantologii i chirurgii naczyniowej. Z jego wiedzy korzystały kliniki w różnych państwach, nie tylko Europy.
Mała szybko się zmęczyła.  Aniela zabrała dziecko i położyła spać.
- Alicja. Czy masz mi coś do powiedzenia?
- W jakiej sprawie?
- W sprawie twojej córki, to znaczy twojej i mojej córki?
Alicji nie zaskoczyło to pytanie. Przecież gdyby nie choroba Zosi, pewnie nigdy nie wyszłoby to na jaw.
Ale w przypadku, gdy Maks uratował jej życie, Alicja była zobowiązana wyjawić mu prawdę.
- Dlaczego uważasz, że to jest twoja córka?
Wyjął z portfela zdjęcie swojej matki, gdy była małym dzieckiem. Zosia była do niej podobna.  Oczy, broda  i sympatyczne loczki, które od pierwszego momentu wszystkim rzucają się w oczy.
A po wtóre, zarówno data jej urodzenia, jak również zgodność szpiku kostnego na to wskazuje.
-Tak, Zosia jest twoją córką.
-Minęło tyle lat, a ty mi tego nie powiedziałaś?
Alicja w spokoju odpowiedziała mu, że kiedy chciała mu powiedzieć o tym, że jest z nim w ciąży, on zniknął z jej życia, odrzucał wszystkie telefony, wykasował  ją z komunikatora Skype.
- A potem? Wówczas, kiedy spotkaliśmy się w Toruniu, w Paryżu i teraz w Warszawie.
- A potem nie było już takiej potrzeby. Krzysztof, aby dziecko miało ojca ofiarował swoje nazwisko, pomoc, pieniądze i miłość.
Maksa rozrywało wewnątrz. Ojcem jego dziecka jest jakiś tam profesor Florczyk. Nie mógł się z tym pogodzić. Przecież tego tak nie zostawi, będzie walczył o swoje prawa.
- Tak naprawdę nie masz praw, żadnych praw. Krzysztof  w USC oświadczył, że dziecko jest jego, dał jej nazwisko, po to, aby nie miała zafajdanych papierów, a konkretnie aktu urodzenia, tak jak ja. Nie mieliśmy ślubu.
- Bo nie chciałaś.
- Może nie, a może tak. Jedno małe nieporozumienie zakończyło się trzaśnięciem drzwiami i twoim odejściem. To był dowód, że twoje uczucie w stosunku do mnie nie było stałe, chwiało się, jak chorągiewka na wietrze.
Prawie wykrzyczał jej, że to nie jest prawdą. Usunął się, bo myślał, że ma romans ze swoim profesorem, który zawsze był obecny w jej życiu.
Profesor był obecny w  życiu  Alicji od dnia jej narodzin, to prawda,  ale nie jako kochanek, narzeczony, ale jako opiekun , przyjaciel wspierający w najtrudniejszych chwilach życia.
- Kochałem cię i kocham nadal. Zawsze, od pierwszych dni zajęć na uczelni.
- Tak? Kochałeś i z miłości odszedłeś, uciekłeś.
Znów próbował podniesionym tonem tłumaczyć jej swoje racje. Nie życzyła sobie, aby krzyczał, bo krzyk to marny  argument w każdej sprawie.
- Po co przyszedłeś dzisiaj z tym tortem? Żeby  w spokojnej atmosferze być ze swoją córką, cieszyć się, że jest zdrowa, czy po to, żeby na mnie krzyczeć. Miłości krzykiem, ani pieniędzmi się nie kupi. Jeśli ci się nie podoba status rodziny Zosi, idź sobie precz, gdzie pieprz rośnie.
Jeśli chcesz walki, będziesz ją miał. Nie oddam ci córki za nic w świecie i prawnie udowodnię, że się jej wyrzekłeś wówczas, kiedy jeszcze się nie narodziła.
     Maks poczuł się nieswojo. Dwa lata temu znowu  się spotkali, odrodziło się w nim ponownie wielkie uczucie do Alicji, teraz nie chciał tego wszystkiego stracić.
-Więc co proponujesz?
- Aby wszystko zostało, tak jak jest  teraz. Nie rujnuj życia swojej córce. Jest zbyt mała, aby zabierać jej ojca, który ją kocha a ona nie widzi poza nim  świata. Życie ją dostatecznie doświadczyło chorobą. Powinniśmy wszyscy zadbać , aby jak najszybciej do końca  wyzdrowiała, odrosły jej  włoski i wreszcie poszła do szkoły. Przez chorobę ma odroczony o jeden rok etap  edukacyjny.
    Zapytał się Alicji, czy w tej sytuacji częściej może przychodzić do Zosi, zabierać ją na spacery, do swojego mieszkania, czy do rodziców do Szwajcarii.
- Póki nie osiągnie pełnoletności,  do Szwajcarii nie. Chyba , że ona z nią  pojedzie. Na spacery, czy do jego domu na razie nie, jest za mała, no oczywiście, chyba, że z nią.
Znów ciśnienie podniosło się Maksowi.



   Leon Jasiński od chwili, kiedy dowiedział się, że jest ojcem Alicji i potwierdzone to zostało badaniami był bardzo szczęśliwy. Często kontaktował  się ze swoją córką, ofiarował pomoc, ale ona takiej nie potrzebowała. Przyjeżdżał do Warszawy, a kiedy Zosia leżała w szpitalu odwiedzał ją, rozpieszczał wnuczkę, przywoził ogromne pudła  zabawek.








sobota, 5 lipca 2014

Błagam,pokochaj mnie. cz.20

Maks ciągle miał do załatwienia jakieś sprawy w Warszawie. Kiedyś  idąc korytarzem w klinice natknął się na profesora Florczyka.
- Dzień dobry. Maks? Co tutaj robisz?
- Przywiozłem materiały do konsultacji. Dyrektor Bosak umówiła mnie z dyrektorem kliniki.
- Acha. Rozumiem.
   Alicja operuje, ale za pół godziny skończy. Jak masz czas to poczekaj, porozmawiacie sobie.
Maks zdziwił się, że Florczyk taki wspaniałomyślny i nie zazdrosny o swoją kobietę i  matkę swojego dziecka. Poszedł  do bufetu, wypić  kawę.
Gdy miał już wyjść przy ladzie zobaczył Alicję. Kupowała sobie kawę i słodką bułeczkę. Podszedł do niej i zaprosił   do stolika, przy którym wcześniej siedział.
- Ty tutaj? Co robisz?
Opowiedział jej po co przyjechał  do Warszawy. Nie był do końca szczery, gdyż nie powiedział, że tak naprawdę przyjechał, aby kolejny raz się z nią  zobaczyć.
- Jak twoja Zosia?
- Już za kilka miesięcy pójdzie do szkoły. Jest blada i osłabiona. Zrobiłam jej wyniki badań i niestety są słabe. Ciągle jest posiniaczona. Za dwa dni jadę do Centrum Zdrowia Dziecka. Co prawda jestem dobrej myśli, choć czasami jej stan zdrowia spędza mi sen z powiek.
- Czy mógłbym ci pomóc? Może to głupie pytanie, bo dziecko ma dwoje rodziców lekarzy, ale może przydam się do czegoś.
 Od jutra rozpoczynam pracę w klinice na 1/2 etatu. Czekałem na to miejsce kilka lat, aż  wreszcie się doczekałem.
- Nic nie wiedziałam, że będziesz pracował z nami. Zresztą sprawy personalne załatwia dyrektor. Czasami człowiek poznaje  nowego kolegę na sali operacyjnej, gdy razem operują.
Opuściłeś Copernikusa?
- Będę  dojeżdżał do Torunia realizować  drugą połówkę  etatu.
Nie wierzyła, że to mu się opłaca, ale przecież Maksowi nie chodzi o pieniądze. Rodzice są tak bogaci, że gdyby ich synek nie pracował pewnie  też dobrze by mu się powodziło.
     Krzysztof miał bardzo pilne posiedzenie w NFZ. Alicja zmuszona była sama jechać do  Międzylesia. Wychodząc ze szpitala znowu natknęła się na  Maksa. Również zbiegał  po schodach.
- Co tam u ciebie? Nic, jadę po Zosię i pędzę do Międzylesia.
- Sama? A Krzysztof?
- Jest zajęty.
- Już jestem po pracy. Wieczorem jadę  do Torunia, jak chcesz, mogę z Wami jechać. Popatrzę  jak wygląda Centrum Zdrowia Dziecka. Nigdy tam nie byłem.
- Pewnie, jak chcesz, to możesz jechać. Będzie mi raźniej.
Diagnoza zwaliła Alicję z nóg. Dziecko musi poleżeć w szpitalu na obserwacji i specjalistycznych badaniach. Podejrzenie białaczki.
- Tak ci powiedział lekarz, że białaczka?
- Nie, nie powiedział mi, owijał w bawełnę, ale nie jestem głupia, też jestem lekarzem.
Zosia trafiła do szpitala. Alicja początkowo wzięła na kilka dni urlop. Później wymieniali się z Krzysztofem. Alicja chciała, żeby przez cały czas  ktoś był  przy Zosi.
Maks wziął urlop w Toruniu i ofiarował swoją pomoc. Nie wiedział jak to powiedzieć Alicji. Co  powie na to Krzysztof Florczyk.
     Profesor był zadowolony z obrotu sprawy. Przecież doskonale wiedział, że biologicznym ojcem jest Maks, więc w razie co, to on może być najbardziej potrzebny.
     Alicja zawsze twarda w stosunku do swoich pacjentów, zarówno  na sali operacyjnej czy w przychodni, natomiast jeśli chodzi o jej własne dziecko na każdym kroku się rozklejała, płakała.
Leczenie wstępne niewiele dawało. Transfuzje nie przynosiły rezultatów. Po  dwóch miesiącach lekarze dali rodzicom do zrozumienia, że należy dokonać przeszczepu szpiku kostnego. Szpital zaczął szukać dawcy.
     Alicja nie mogła być dawcą, nie było zgodności. Florczyk, sam po leczeniu choroby nowotworowej nie nadawał się na dawcę, nawet wówczas, gdyby była zgodność, choć było to mało prawdopodobne.
Jedynym ratunkiem był Maks. Pewnie jego szpik kostny  mógłby mieć zgodność, ale Alicja nie miała odwagi mu tego zaproponować.
- Maks, chciałbym  z tobą porozmawiać.
- Tak panie profesorze, może po mojej planowej operacji.
- Jak skończysz przyjdź do mojego gabinetu. Sprawa pilna.
Maks oczywiście widział rozmowę w czarnych barwach. Był przekonany, że profesor ochrzani go, za to, że zbyt często kręci się obok Alicji. Wydawało mu się, że robi to taktownie i nie rzucając się innym w oczy.
Gdy wszedł do gabinetu lekarskiego, zaprosił go na kanapę. Wydawało się Maksowi, że się pomylił, że nie będzie na niego naskakiwał.
- Maks, czy mógłbyś poddać się badaniom  i jeśli jest to możliwe być dawcą szpiku dla Zosi?
- Ja? Co prawda nie pomyślałem o tym, ale każdy przecież może być dawcą, jeśli jest zgodność. Jeśli nie dla Zosi, to może dla kogoś innego.
Pewnie, oczywiście. Zaraz po pracy zajmę się tymi badaniami.
     Profesor Florczyk poinformował o tym Alicję.
- Tylko w Maksie ratunek. Może akurat on będzie dawcą dla Zosi, dla swojej córki.
Maks oczywiście był szczęśliwy, że profesor  mu zaproponował, a Alicja nie była przeciwna. Gdyby tak się zdarzyło, że jego szpik będzie odpowiedni dla Zosi, on byłby najszczęśliwszym człowiekiem na świecie a Alicja wdzięczna mu do końca życia.


czwartek, 3 lipca 2014

Błagam,pokochaj mnie. cz.19

     Alicja wyjechała na sympozjum do Francji. Zaproszenie co prawda dostał  Krzysztof, ale oddał je dla Alicji. Temat, który był tam poruszany miał w małym palcu. Jej pewnie nowa wiedza się przyda.
Alicja poleciała do Paryża samolotem. W sali konferencyjnej uczelni medycznej spotkała dwie znajome osoby. Był to  profesor, u którego miała praktykę w Szwajcarii oraz profesor z kliniki w Paryżu, którego poznała na sympozjum w Warszawie.
Wykłady niektórych mówców były bardzo absorbujące.
Na obiedzie usiadła przy pustym stoliku. Kelnerka przyniosła obiad.
- Przepraszam, czy tu jest wolne?
- Podniosła wzrok i zobaczyła przed sobą Maksa Kellera.
- Ty tutaj? Co za spotkanie.
- Dyrektor Bosak wysłała mnie na to sympozjum z myślą, że się podszkolę i podzielę wiedzą z młodszymi kolegami.
Ale chyba nie będzie mi łatwo skupić się na gruntowaniu wiedzy.
- A dlaczego?
Chciał być szczery i odpowiedzieć, że to przez nią, ale w ostatniej chwili odpalił.
- W Paryżu jest sporo innych atrakcji, więc chyba nie będę tylko skupiony na nauce.
- Ja przeciwnie, chcę wywieźć z tego sympozjum jak najwięcej. Piszę nowy artykuł na podobny temat, więc pewnie mi się ta wiedza przyda.
- Jak zawsze jesteś perfekcyjna. Pozazdrościć.
     Maks gdy wcześniej zobaczył na sali wykładowej Alicję,  nie mógł się skupić nawet nad przeczytaniem programu sympozjum. Nie zauważył, że młoda pani doktor będzie również miała kilkanaście minut na podzielenie się swoją wiedzą na temat nieinwazyjnego pobierania narządów do przeszczepu od osób zdrowych.
Gdy zobaczył ją na mównicy oniemiał z wrażenia. Cała Alicja, skupiona, pogodna, ze świetną dykcją dzieliła się ogromną, jak na swoje lata wiedzą. Na zakończenie otrzymała ogromne brawa.
Maks, być może w innych okolicznościach zazdrościłby jej, ale dzisiaj pragnął przy niej bliżej być, dyskutować, nie tylko na tematy medyczne.
    Po południu każde z nich poszło do swojego pokoju hotelowego, by wieczorem spotkać się na uroczystym bankiecie.
Alicja jak zawsze z perfekcyjnym makijażem i ubrana w markową suknię  wyglądała olśniewająco.
Maks tego wieczora jej nie odstępował, chociaż także była proszona do tańca przez innych. Wówczas zachwycał się jej każdym ruchem na parkiecie.
Alicja wypiła tylko lampkę szampana i to nie do końca. Alkoholu nie brakowało. Maks wypił kilka kieliszków dobrej wódki. To go bardziej ośmielało. Zaczął zachowywać się, jakby nigdy między nimi nic się nie popsuło.
W kolejnym tańcu zaczął szeptać jej do ucha czułe słowa, że jest piękna, ponętna i chciałby do niej wrócić. Bez niej nie widzi sensu życia.
- Wybrałeś wolność, zostawiłeś mnie, bez pożegnania.
- Byłem głupi i zadufany w sobie. Myślałem, że bardziej będziesz zabiegała o mnie. Ty jednak do tego podeszłaś  chłodno.
Mam żal do moich rodziców, że nie pomogli mi wrócić  do ciebie, lecz działali irracjonalnie.
Po godzinie pierwszej w nocy Alicja zdecydowała się  wrócić do pokoju.
Odprowadził ją pod drzwi pokoju hotelowego. Był przekonany, że go zaprosi do środka, ale niestety, tak się nie stało.
Następnego  dnia znowu spotkali się na sali konferencyjnej.
- Jak wracasz do domu?
- Samolotem, mam bilet.
- Ja też. W rozmowie wyszło, że wracają tym samym lotem. Wymienili numery telefonów, aby zdzwonić się i razem wyjechać na lotnisko.
W samolocie Maks zamienił się z pasażerem siedzącym obok Alicji. Gdy wrócili do Warszawy, okazało się, że Maks ma na parkingu przy lotnisku samochód.
- Nie bierz taxi,  przecież jedziemy w tym samym kierunku. Podwiozę  cię pod sam dom.
Jutro dopiero wracam do Torunia.
     Maks w nocy nie mógł spać, chodził po mieszkaniu, kładł się, to znowu  wstawał. Wziął do ręki komórkę  i nadal sms.
- Alicjo, co mam zrobić, abyś  wróciła do mnie. Kocham cię.
Czekał na odpowiedź, ale mu nie odpisała. Dopiero rano zajrzała do swojej komórki i przeczytała.
Nie miała czasu, nie chciała spóźnić  się  do pracy. Dopiero po planowej operacji, siedząc w gabinecie lekarskim jeszcze raz przeczytała sms.
Odpisała, że na dzień dzisiejszy niech tak zostanie jak jest. Mogą być przyjaciółmi,  ona nie chce zmieniać nic w swoim życiu.
     Maks usilnie starał się przenieś do pracy do Warszawy. Nie było to jednak łatwe, gdyż praktycznie wszystkie etaty w klinice, gdzie pracowała Alicja były zajęte.
     W szpitalu Copernicus w Toruniu mieli trudny przypadek do zoperowania. Poproszono kolejny raz Krzysztofa Florczyka o pomoc. On sam nie mógł przyjechać, więc klinika oddelegowała do Torunia Alicję.
Operacja była skomplikowana i bez pomocy sprawnych rąk i wielkich zdolności tej młodej doktor chirurgii pewnie byłoby trudno.
Ordynator zaprosił Alicję do swojego gabinetu. Nazwisko  lekarki nie dawało mu spokoju. Długo się zastanawiał nad tym, aż wreszcie zapytał, czy w jej rodzinie była kobieta, może ciocia, która nazywała się Marta Szymańska.
- Moja mama nazywała się Marta Szymańska. Wyjęła z torebki zdjęcie, które zawsze ze sobą nosiła i pokazała ordynatorowi.
Leoś zatelefonował do Elżbiety z prośbą o to, by wdepnęła do jego gabinetu. Rozpiął guzik koszuli pod brodą, ciśnienie gwałtownie mu się podniosło.
- Czy pan ordynator   źle się czuje? Zapytała Alicja.
- Nie, wszystko w porządku.
Zaczął opowiadać  młodej lekarce, że jej mama była kiedyś jego dziewczyną. Co tam dziewczyną, była miłością jego życia.
- To pan jest moim ojcem?
- Proszę? Leoś chwycił się za serce i wziął głęboki oddech?
- Dlaczego tak myślisz?
- Kiedyś  mama mi powiedziała, że moim ojcem jest lekarz. Nic więcej przez prawie 24 lata nie mogłam się dowiedzieć. Kochała go, nigdy z  nikim się nie złączyła. Kochała i czasami płakała.
Potem profesor Krzysztof Florczyk mi obiecywał, że zapozna mnie z moim ojcem, ale nigdy tego nie uczynił. Nie za bardzo wiem dlaczego?
Leon  miał mętlik w głowie.
- Może jestem twoim ojcem, nie wiem. Marta mi nigdy o tym nie mówiła, bo nigdy z nią po rozstaniu się nie widziałem.
Jeśli chcesz zróbmy badania. Chciałbym aby tak było, naprawdę chciałbym. Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, że z naszej miłości wyrosła taka piękna i mądra córka.
    Przed odjazdem  umówiła się z ordynatorem, że on przyjedzie do Warszawy i tam zrobią badania genetyczne. Ona zaprowadzi go na grób swojej mamy.