wtorek, 31 grudnia 2013

Alicja Szymańska- Florczyk cz. 4

Alicja wchodząc na oddział została poinformowana, że ktoś na nią czeka w gabinecie lekarskim.
Rzeczywiście w gabinecie lekarskim siedział młody człowiek.
- Dzień dobry, czy mam przyjemność z Panią Florczyk .
- Tak, Alicja Szymańska - Florczyk,  podała rękę nieznajomemu.
- Moje nazwisko Arnold Florczyk. Jestem synem Krzysztofa.
- Krzysztof nigdy nie mówił o panu. Nikt ze znajomych również nie mówił, że profesor Florczyk miał syna.
- Wie pani, ja przyjechałem  jedynie załatwić sprawy spadkowe po moim ojcu.
- Jakiego spadku?
- No, mój ojciec pewnie miał jakiś majątek, zresztą jego publikacje też będą dawały jakieś pieniądze.
- Chyba nikomu nie zapisał swoich praw autorskich
- Muszę pana rozczarować. Minął już rok, sprawy spadkowe są już dawno  załatwione.
- Beze mnie?
- Nikt o panu nie wiedział, mąż nigdy o panu nie mówił.
- Nie będę z panem rozmawiała sama,  jedynie poprzez mojego adwokata.
- Pewnie, wyrzekł się mnie jeszcze przed urodzeniem.
  Widzi pani, czasami ojcowie odchodzą jeszcze przed narodzeniem dziecka, potem dla ochłapu dają swoje nazwisko i znikają. Ale skąd pani może to wiedzieć.
Proponuję pani załatwienie sprawy ugodowo, bez sądu, będzie taniej. Da  pani część mi należną np. tzw. zachowek i będzie po sprawie.
- Jak powiedziałam, tylko będę na te tematy rozmawiała poprzez mojego prawnika.
Wyjęła z torebki wizytówkę i podała mężczyźnie.
- Dobrze. Spotkamy się w sądzie.
  A przy okazji, to muszę powiedzieć, że "tatuś" miał gust i znalazł sobie ładną żonę.
Pożegnał się z Alicją i wyszedł.
Wyjęła z kieszeni  komórkę i wykręciła numer do swojego prawnika. Umówiła się z nim po pracy.
     Po dwóch operacjach czuła się zmęczona, ale wypiła kawę i poszła na umówione spotkanie.
Jeszcze raz wspólnie przeczytali testament, w którym wyraźnie jest napisane, że jedyną spadkobierczynią jest Alicja Szymańska - Florczyk i że nie ma innej rodziny. Zresztą,  wyrok sądu odnośnie spadku jest dawno uprawomocniony.
- Proszę się nie obawiać, wszystko jest ok. Poczekamy na pozew z sądu. Według mnie, takiego nie będzie.
Pani Alicjo, a ten człowiek się wylegitymował?
Nie, tylko  przedstawił  się z imienia i nazwiska.
Bardzo proszę, aby pani z nim  więcej nie rozmawiała. Dobrze pani zrobiła, że natychmiast do mnie zadzwoniła.
Czasami są  naciągacze np. na wnuczka, na babcię, na porzucone dziecko. A ludzie płacą, a później płaczą.
Mijały miesiące, Arnold Florczyk nie dawał znaku życia.
Alicja jednak ciągle myślała o tym człowieku. Zastanawiała się, dlaczego Krzysztof,  który był dla niej nocą i dniem, słońcem i księżycem, mentorem i mężem nigdy nie mówił o swoim synu. Może to nie naciągacz, a prawdziwy syn?
     Próbowała poradzić się  Beaty co ma o tym myśleć.
Niestety, nie dostała od niej   żadnej odpowiedzi.
W długiej nocnej rozmowie doszły jednomyślnie do wniosku, że zaczną szukać swoich rodziców. A może przy okazji znajdą jakieś  rodzeństwo  przyrodnie. Zaczęły się chichotać, jak gimnazjalistki.
      Wcześniej Beata wielokrotnie pytała ojca o swoją matkę, ale on zawsze ją zbywał.
Kiedyś wyprowadzony przez córkę z równowagi wykrzyczał, żeby zajęła się nauką a nie szukaniem kogoś, kto jej nie chciał.
Innym razem Beata zmieniła taktykę i będąc wyjątkowo miła pytała ojca, jak wyglądała jej mama.
- Była ładna, jakie miała włosy?
- Była ładna, ale głupia.
- Jak głupia?
- Bardzo, bardzo, bardzo.
- To dlaczego zadawałeś się z głupią kobietą.
- Była głupia, ale łatwa.
Beata po tym co usłyszała coraz rzadziej pytała ojca o swoją  matkę.
Koleżankom ze szkoły mówiła, że matka  zginęła w wypadku samolotowym nad Trójkątem Bermudzkim. Nigdy tego samolotu nie odnaleziono.
     Elżbieta Bosak przesłała do kliniki chirurgii w Warszawie pismo, z prośba o oddelegowanie lekarza na operację tętniaka. Pacjent nie nadawał się do transportu.
Ordynator, bezpośredni przełożony  Alicji poprosił ją, czy nie może jechać do Torunia. Bez problemu wyraziła zgodę.
Beata, jak się o tym dowiedziała, załatwiła sobie zamiany koleżeńskie i obie zjawiły się w Toruniu.
Leon Jasiński z jednej strony ucieszył się na widok córki i jej przyjaciółki, z drugiej zaś strony nie za bardzo był szczęśliwy , że tym specjalistą jest kobieta i to o wiele młodsza od niego, a tylko ciut starsza od  jego córki.
Trzeba było u pacjenta wykonać dodatkowe badania, co przedłużyło pobyt Alicji w Toruniu o kolejne dwa dni.
Operacja była bardzo skomplikowana. Zarówno Leon, jak również Maks Keller  i  Tadeusz Guła stwierdzili, że doktor Szymańska- Florczyk ma Boskie ręce.
W dniu operacji Leon  miał urodziny. Była to wręcz okazja do wydania uroczystej kolacji, na którą zaproszona została Alicja.
Zjawiła się więc cała śmietanka Copernicusa.
- Alicjo, od kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem miałem wrażenie, że kogoś mi przypominasz.
- Tak Leoś, mnie również. Martę, naszą koleżankę  ze studiów.
- Moja mama miała na imię Marta.
- A tata?
- Tata miał na imię Adam, Adam Szymański.
Alicja tego wieczoru nie wypiła ani jednej kropli napoju wyskokowego.  Jeszcze w nocy zamierzała wpaść do operowanego pacjenta, a jutro po obchodzie porannym wyjedzie do Warszawy.
Maks siedział obok Alicji. Praktycznie tego wieczoru nie odstępował  jej ani na krok. Adorował ją.
- W przyszłym tygodniu będę w Warszawie, możemy się spotkać?
- Jeśli będę miała czas, to z przyjemnością.
Maks  bardzo się ucieszył. Jedzie na sympozjum  dla młodych chirurgów, więc będzie miał również okazję po wykładach spotkać się z piękną panią chirurg.
     Jakże był zdziwiony, gdy na sympozjum naukowym spotkał Alicję.
- Co tutaj robisz? Umówiliśmy się przecież wieczorem.
- Mam wykład na temat zabiegów chirurgicznych kobiet w ciąży. Ty nie mówiłeś, że przyjeżdżasz na sympozjum, lecz do Warszawy.
Ale świetnie się składa, nie musimy się nigdzie umawiać, bo wieczorem jest bankiet, więc się na nim  również spotkamy.
- Maks nie był tym zachwycony, wolałby gdzieś indziej, ale oczywiście się zgodził.
Wieczór był wyjątkowo udany.  Alicja po śmierci swojego męża po raz pierwszy  była na bankiecie, gdzie było ponad sto osób. Maks tak jak na spotkaniu w restauracji w Toruniu, dzisiejszego wieczora nie odstępował  Alicji. Nie szczędził się komplementów. Nie tańczyli, przez cały czas ze sobą rozmawiali. Maks wyjątkowo dobrze czuł się w jej towarzystwie, ona też nie była spięta.
Zwierzył się  Alicji, że jest wolny, bo zostawiła go żona i wyjechała z innym mężczyzną  do Danii.
- Jak to zostawiła?
- Powiedziała, że wyjeżdża i wyjechała.
- To pewnie wróci.
- Nie chcę takiej kobiety, co oświadcza, że wyjeżdża bez wcześniejszych uzgodnień.
- No tak. Ale to wasza sprawa. Nie chcę na ten temat rozmawiać.
Maks nie ciągnął rozmowy, chociaż czuł taką potrzebę,  aby komuś  się wygadać. Szpital, w którym pracował był  szpitalem plotkarskim. Wszystko roznosiło się  w kosmicznym tempie. Alicja natomiast potrafiła słuchać i nie komentować.
- Chyba łatwiej zostać wdowcem, niż porzuconym facetem.
- Nie wiem, nie jestem porzuconym facetem. A śmierć współmałżonka jest naprawdę czymś strasznym i trudnym do pogodzenia się.
Po bankiecie  odwiozła swoim samochodem Maksa  do hotelu.
- Trudno się żegnać z tak urocza kobietą. Zobaczymy się jeszcze?
- Może służbowo tak. Prywatnie nie mam czasu. Muszę dokończyć książkę,  którą zaczęłam pisać razem z mężem. Muszę wykonać jeszcze sporo badań i je przeanalizować. Przyda się studentom.
- Rozumiem. Taki lekarz jak ty, przydałby się w naszym szpitalu. Pewnie nasza pani dyrektor zatrudniłaby  cię  z otwartymi rękami.
- Dyrektor może tak, tylko ordynator ma uczulenie na lekarski stojące przy stole operacyjnym.
 Dobranoc.
Chciał na pożegnanie pocałować ją przynajmniej w policzek, ale nie miał odwagi.
Idąc po schodach w hotelu myślał o Alicji. Doszedł do wniosku, że jest to chyba jedyna kobieta, przy której zachowuje się inaczej, poważnie, z respektem.
- Jest przecież wolna, młoda, muszę, muszę z nią się jeszcze spotkać, a może na zawsze z nią  być?
Alicja pojechała do domu. Beata gdy usłyszała zgrzyt klucza w zamku obudziła się.
- Wiesz, widziałam się z Kellerem. Przyjechał na sympozjum. Podobno zostawiła go żona.
- Super. Podoba mi się. On zawsze zostawiał dziewczyny,
Kiedyś, odszedł od ołtarza, bo na ślub przyszła jego kochanka. No wiesz, ta  obecna jego żona.
- Ta co go teraz zostawiła?
- Acha.
- To mu dobrze. Powiedziała Alicja.
- Jest wyluzowany, zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. Super chirurg, ale kawał drania.
- Beata, spojrzała na przyjaciółkę. Ty chyba go nie lubisz.
Beata zastanowiła się co ma odpowiedzieć.
- Teraz to mnie Keller ani grzeje, ani ziębi. W klasie maturalnej chodziliśmy ze sobą. To znaczy ja chodziłam do liceum, a on przyjeżdżał  z Bydgoszczy na staż  lekarski. Zobaczył mnie w szpitalu, jak byłam u ojca i od razu wpadłam mu w oko. Był ze mną  na studniówce. Dziewczyny mi zazdrościły, byłam w nim zakochana. Potem wyjechał i napisał , że jestem super laską i koniec.
A po maturze ja przyjechałam do Warszawy na studia. On natomiast  rozpoczął pracę w Toruniu. Podobno pytał o mnie, ale  moja  miłość  do niego minęła. Zmieniał dziewczyny jak dama mitenki, potem związał się z tą swoją. Mieli  dziecko, które podobno bardzo kochał.  Po kilku latach małżeństwa przyznała się, że to nie jest jego dziecko. Rzeczywiście, zrobili badania i okazało się, że dziecko nie jest jego, tylko tego, z którym wyjechała.
- To miał facet pecha.
- Dobrze mu tak. Powiedziała Beata. To za wszystkie porzucone dziewczyny i tą pozostawioną przy ołtarzu.
     Alicja często chodziła na cmentarz. Informowała Krzysztofa o ukończeniu książki, czy ukazaniu się nowej publikacji.
Każdą wizytę przy grobie kończyła słowami. Dziękuję ci za wszystko, teraz to procentuje, byłbyś ze mnie dumny. Wracając do domu wycierała łzy.





niedziela, 29 grudnia 2013

Alicja Szymańska-Florczyk cz. 3

Alicja wróciła do pracy. Kto jej nie znał, nie przypuszczał, że w ostatnim czasie przeżyła tragiczny wypadek, śmierć męża i utratę dziecka. W pracy zawsze opanowana, potrafiła natychmiast podjąć trafną decyzję, miła dla pacjentów.
Po pracy, w domowej ciszy przeżywała żałobę. Zaczęła częściej chodzić do kościoła, przed snem modliła się z różańcem.
Coraz częściej nachodziły ją wspomnienia z dzieciństwa. Zarzucała sobie, że nie potrafiła odnaleźć ojca, ani jego grobu. Nie potrafiła zmusić swojej mamy, aby powiedziała jej prawdę, kto jest jej ojcem, czy żyje, gdzie mieszka, dlaczego opuścił matkę i zostawił maleńkie dziecko.  Dziadkowie na pytanie o ojca nabierali wody w usta. Winiła siebie za to, że to przez nią matka nie skończyła wymarzonych studiów.
Będąc w średniej szkole dała swojej matce ultimatum. Albo powie jej, kto jest jej ojcem, albo wyjeżdża do średniej szkoły poza Łódź. Matka się nie ugięła. Nie zdradziła  nazwiska ojca. Alicja zdała egzamin do liceum do Warszawy. Przez cztery lata mieszkała w internacie. Nie było jej tam łatwo. Od matki otrzymywała tylko tyle pieniędzy, aby zapłacić za internat. Na wszystkie inne wydatki musiała sobie jakoś zapracować. Sprzątała u obcych ludzi, w tym u profesora Krzysztofa Florczyka. To on ją namówił na studia medyczne. Maturę skończyła ze średnią 5,0. Egzamin na studia zdała bardzo wysoko. Od początku studiów była prymusem, otrzymywała stypendia naukowe, co jej pomogło normalnie żyć i studiować. 
6-letnie studia przeleciały bardzo szybko. Będąc na kolejnych latach angażowała się w prace w szpitalu klinicznym. Jeszcze przed uzyskaniem dyplomu została asystentką profesora Florczyka, który od wielu lat był wdowcem. Częste  przebywanie z profesorem zarówno  służbowo, jak i prywatnie powoli  rodziło uczucie. Gdy Alicja ukończyła studia i rozpoczęła pracę w klinice nic już nie stało na przeszkodzie, aby zamieszkać razem z profesorem. Różnica wieku była dosyć spora, ale to Alicji nie przeszkadzało. Czasami tylko zastanawiała się, czy złączenie się z o wiele starszym mężczyzną nie jest szukaniem rekompensaty za brak ojca.
   Początkowo matka była w szoku, jak dowiedziała się, że jej córka znalazła sobie partnera, który mógłby być jej ojcem.
    Matka Alicji od wielu lat walczyła z chorobą nowotworową. Zgodziła się na spotkanie  jej z profesorem. Spotkanie z Florczykiem nie należało do przyjemnych. Alicja od razu zauważyła, że matka na widok Krzysztofa zesztywniała.
- Czy my się przypadkiem wcześniej nie znaliśmy? Zapytał Florczyk.
   Tak, Marta Szymańska. Chyba razem rozpoczynaliśmy studia, ale... Tu urwał.
- Nie, to niemożliwe, musiał mnie pan z kimś pomylić.
Kulturalny Florczyk nie drążył tematu, widząc, że kobieta nie chce rozmawiać. Przeanalizował wszystkie wyniki badań, dotychczasowe leczenie. Widział to czarno, choroba była bardzo zaawansowana. Po kilku miesiącach Marta Szymańska zmarła.
Praktycznie po śmierci matki, Alicja miała tylko swojego Krzysztofa. Dziadkowie wcześniej  odeszli z tego świata, nie znała innej dalszej rodziny.
Życie u boku znanego profesora wydawało się, że było sielanką. Do końca tak nie było.
Krzysztof pragnął aby Alicja rozwijała się naukowo, jednocześnie chciał, aby była bardzo elegancka i dodatkowo "przysłowiową kurą domową", która przygotowuje kolacyjki, śniadanka, prasuje koszule i poprawia mężowi krawat przed jego wyjściem z domu. Nie zawsze jej to wszystko się udawało, choć nikomu się nie skarżyła.
Ponieważ była bardzo zdolna więc zrobienie studiów doktoranckich było dla niej przyjemnością. Florczyk był bardzo z niej dumny.
Gdy dowiedział się, że wyjeżdża na 4-miesięczny staż do USA zaproponował jej usankcjonowanie związku. Wzięli  cichy ślub. Gdy Alicja była w Stanach nie wiadomo dlaczego poszedł do notariusza i sporządził testament, w którym cały majątek  zapisał swojej Alicji.
Po jego tragicznym odejściu Alicji brakowało codziennego "kieratu", ale również wsparcia ze strony męża.
Czasami będąc w Kościele dziękowała Bogu, że znalazła przyjaciółkę w osobie Beaty, która wspierała ją w trudnych chwilach.
- Beata, przepraszam, a dlaczego twój ojciec po śmierci mamy nie znalazł sobie innej kobiety.
- Mogę tobie też zadać podobne pytanie. Dlaczego po śmierci ojca, twoja mama nie wyszła za mąż?
- Nie znam mojego ojca, noszę nazwisko  Szymańska, jak moja matka i wpis w Akt urodzenia. Adam Szymański- jedna wielka ściema. Tak wpisują w USC, imię ojca podane przez matkę i nazwisko matki.  Zawsze powtarzała, żebym nigdy nie zadawała się z nieodpowiedzialnymi mężczyznami, bo wyląduję, tak jak ona.
Zawsze bałam się młodych chłopaków. W każdym widziałam tego nieodpowiedzialnego.
Beata kiedyś pękła, zaczęła płakać.
- Becia, co jest?
- Wiesz, ja nigdy nie znałam swojej matki. Po moim urodzeniu, zarejestrowaniu mnie w USC, oddała mnie ojcu. Pożegnała się i zniknęła z jego życia.
Próbowałam ją kiedyś odnaleźć, ale ojciec powtarzał mi, abym dala sobie spokój.
Kiedyś tylko babcia mi powiedziała, że ojciec miał na studiach kobietę, którą kochał. Ona go zostawiła i wyjechała. Gdy matka moja oświadczyła mu, że jest z nim w ciąży, wziął z nią ślub. Ale to małżeństwo to była jedna wielka porażka. Szybko się rozleciało. Matka oddała mnie ojcu i poszła w siną dal.
- Teraz wiem, dlaczego tak się rozumiemy. Oświadczyła Alicja.
- Ojciec sam cię wychowywał?
- Z pomocą pani Sabinki i różnych cioć, koleżanek, przyjaciółek, pielęgniarek i lekarek ze szpitala.
- Ojciec zmieniał tak kobiety?
- Nie, nie zmieniał, ale litowały się nad  samotnym ojcem wychowującym niegrzeczną,  zakręconą córkę.




sobota, 28 grudnia 2013

Alicja Szymańska - Florczyk. cz. 2

Beata wychodząc następnego dnia do pracy zatelefonowała do ojca.
- Tato, zmieniłam mieszkanie. Mieszkam u Alicji Szymańskiej - Florczyk.
- Nie lepiej było ci w hotelu lekarskim?
- Tato, tu jest super. Alicja to jedna z najlepszych lekarzy chirurgów klinice, gdzie pracuję.
Nie rozmawiała długo z ojcem. Nie był przecież szczęśliwy, że jego jedyna, najukochańsza córeczka nie chce wrócić do Torunia.
W szpitalu Beata nie próżnowała. Miała dwie operacje, a poza tym sporo pracy na OIOM. Po powrocie do domu, nie zastała Alicji.
- Gdzie ona poszła, obiecała, że będzie odpoczywała w domu. Trochę się  zaniepokoiła o swoją przyjaciółkę.
Zrobiła sobie kawę. Zadzwoniła do Alicji.
- Gdzie jesteś. Miałaś siedzieć w domu i odpoczywać.
- Spokojnie, już wracam. Jadę windą i prawie jestem pod drzwiami.
Alicja weszła do mieszkania. Miała w siatce zakupy.
- Ala, umawiałyśmy się, że nie będziesz dźwigała. Razem  miałyśmy chodzić po zakupy, przynajmniej przez pierwsze tygodnie.
- Tak, musiałam załatwić sprawy. Pojechałam na cmentarz.
- Jak trafiłaś na grób.
- Poszłam do biura cmentarza i pracownik mnie tam zaprowadził.
- Tam, to znaczy gdzie?
- Tam, gdzie jest złożona urna Krzysztofa. Jest tam jeszcze miejsce dla mnie.
Beata nie ciągnęła wątku cmentarza, nie chciała, aby Alicja płakała. Słuchała jedynie tego, co sama mówi.
- Załatwiłam również sprawy w ZUS-ie. Muszę rozliczyć się z tymi, co zorganizowali pogrzeb mojemu mężowi.
- Nie musisz. Profesor Florczyk, jako zasłużony profesor został pochowany przez Gminę Warszawa.
Była to ładna uroczystość, władze miasta, ogromna ilość studentów, pracowników naukowych, lekarzy i chyba pacjentów.
Alicja znów zaczęła płakać.
- Było pięknie, cudownie, tylko najbliższej osoby, własnej żony tam zabrakło.
- Ala, przestań. Wiadomo dlaczego ciebie tam nie było. Najważniejsze, że jesteś tu, z nami.
- No nie wiem, co by było lepsze.
Beata przytuliła ją do siebie.
- Chyba wezmę lewe zwolnienie lekarskie i będę się tobą opiekować. Nie możesz sama zostawać w domu. Proszę, nie rób nic sama, ja ci naprawdę pomogę.
A na sobotę i niedzielę możemy pojechać do Torunia. Zresztą za dwa tygodnie będzie pierwszy maja, potem trzeci maja. Poproszę ordynatora, może  da mi wolne na kilka dni, więc pojedziemy do mojego taty.
- Ty jesteś stażystką, więc nie proś o żadne wolne.
- Spokojnie, już z nim rozmawiałam. Powiedziałam, że chcę cię zabrać do Torunia. Przecież już niedługo musisz wracać do pracy i musisz zapomnieć o swoich dolegliwościach.  Zna mojego ojca, więc się już wstępnie zgodził.
30 kwietni Alicja z Beatą późnym popołudniem  dojechały do Torunia. Ojciec czekał na córkę i jej przyjaciółkę.
Przy uroczystej kolacji, którą zorganizował ojciec Leon Jasiński zapoznał Alicję ze swoimi przyjaciółmi.
- Elżbieta Bosak, moja najlepsza przyjaciółka i dyrektor szpitala Copernicus.
- Janek, syn Elżbiety Bosak.
Janek jako dobrze wychowany chłopak nie wiadomo, czy cieszył się, czy tylko udawał, że jest zaproszony na kolację.
Alicja po tym co wcześniej przeszła, tu w Toruniu czuła się bardzo dobrze. Leon był bardzo sympatyczny, chociaż ze dwa razy krytycznie wyrażał się na temat kobiet chirurgów.
Alicja śmiała się, że z tego o czym mówił ojciec Beaty, lecz z tego, w jaki sposób reagowała Elżbieta.
- Alicja, on na punkcie lekarzy - kobiet ma obsesję.
  Nie wiem dlaczego mnie toleruje jako lekarza i jako jego szefa.
- Alicja, nie ujmuję twoich zasług dla chirurgii, ale kobieta chirurg, to ani kobieta, ani chirurg.
- Tato, już przestań.
- Ja wiem swoje, dlatego w moim zespole nie ma żadnej kobiety. Rozczulają się, płaczą ze swoimi pacjentami, nie wytrzymują na sali operacyjnej.
- Może ja nie jestem kobietą, bo zachowują zimną krew zarówno na sali operacyjnej,  również na SOR-ze, jak również na sali chorych w stosunku do pacjentów.
Leon chyba zrozumiał, że trochę przeholował, więc zaczął tłumaczyć, że przecież od każdej reguły są wyjątki.
     Zadzwonił telefon ze szpitala, że potrzebują pomocy lekarza chirurga. Wybuch gazu w budynku mieszkalnym.
    Wszyscy, oprócz Janka zareagowali spontanicznie.
- Jedziemy do szpitala. Alicja i Beata jedziecie z nami. Taką decyzję podjęła Elżbieta.
Alicja poczuła się pewnie i bardzo  potrzebna.
Na SORZE było kilka poważnych przypadków.
- Maks Keller będzie operował z Alicją Szymańską, Łukasz Wilecki z Tadeuszem Gułą, ja zostanę na SOR.
Maks Keller popatrzył na Alicję. Nie był bardzo szczęśliwy, że przydzielono mu do pracy kobietę, której nie znał. Dowiedział się w locie, że jest z Warszawy i ma tytuł naukowy doktora.
Głównym operatorem był Maks, Alicja jego pomocnikiem.
Po kilkutygodniowej nieobecności na sali operacyjnej Alicja nie czuła skrępowania. W czasie zabiegu obserwowała lekarza. Nie wtrącała się, wykonywała jedynie polecenia.
- Ja bym zrobiła skośne zespolenie.
Maks popatrzył na Alicję.
- Tak, ma pani rację, też o tym myślałem.
Dzięki, że utwierdziła mnie pani w moim myśleniu.
- Mam na imię Alicja. Nad pacjentem podali sobie ręce.
- Maks. Miło mi.
Po zakończonej operacji i przewiezieniu pacjenta na OIOM poszli do pokoju lekarskiego. Pijąc kawę rozmawiali na temat przebiegu operacji, czekali na lekarzy, którzy jeszcze kończyli operację na drugiej sali.
Około północy wrócili do domu. Alicja była zachwycona szpitalem, panującymi tam warunkami materialnymi oraz sympatyczną atmosferą.
- Alicja, mój lekarz Maks powiedział mi, że jesteś niezłym lekarzem.
- Dziękuję bardzo. On też.
- On pewnie obejmie po mnie ordynaturę, jest naprawdę niezłym i bardzo zaangażowanym lekarzem.
Następnego dnia Beata zaproponowała Alicji spacer po Starym Mieście. Nieco zmęczone weszły do kawiarni.  Zamówiły kawę. Beata również zamówiła sobie eklerka.  Uwielbiała objadać się słodyczami.
Alicja podziękowała Beacie, za to, że wyciągnęła ją do Torunia.
- Dziwię się, że nie robisz stażu w Toruniu. Szpital Copernicus jest na poziomie europejskim. Byłam w Belgii, Danii, Niemczech i Stanach Zjednoczonych i innych krajach. Taki szpital jak Copernicus jest chyba jedyny w Polsce, ale jest taki sam jak szpitale w krajach zachodnich. Elżbieta jest super menagerem.
- Tak, bo przez naście lat pracowała w Belgii, miała męża Belga. Jest rozwiedziona i dlatego wróciła do Polski.
- Taka fajna babeczka i rozwiedziona. Oj faceci, faceci. Nie rozumiem ich. Mój Krzysztof był taki fajny, szkoda, że już go nie ma.
Pierwszy raz mówiąc o Krzysztofie nie poleciały jej łzy.
- Nie będę już ryczeć, bo płacz do niczego nie prowadzi. Wrócę do pracy, zajmę się sobą i będę normalnie żyła.


środa, 25 grudnia 2013

Alicja Szymańska- Florczyk cz. 1

Proszę panią, halo, słyszy mnie pani?
Alicja słyszała głos, nie mogła jednak otworzyć oczu. W końcu jak przez mgłę zobaczyła lekarza w niebieskim uniformie.
- Jest nasza.
Takie słowa sama wypowiadała, kiedy udawało jej przywracać funkcje życiowe pacjentowi.
Alicja rozejrzała się wokoło.
- Jestem na OIOM? Pomyślała. Znowu przymknęła oczy.
Jak długo leżała na tym oddziale nie wiedziała. Praktycznie przez cały czas spała. Otwierała oczy, zamykała. Gdy miała trudności z oddychaniem wspomagana była respiratorem.
Według lekarzy rokowania były bardzo dobre.
Po przewiezieniu na oddział chirurgiczny  dopiero zaczęła logicznie myśleć. Przypomniało jej się, że  wróciła samolotem ze Stanów Zjednoczonych. Z lotniska odebrał ją Krzysztof.
- Tak Krzysztof. Gdzie on teraz jest?
- Panie doktorze, proszę mi powiedzieć dokładnie co się stało?
Dopiero teraz rozpoznała swojego kolegę, profesora Małeckiego.
- Alicja, Krzysztof zginął w wypadku.
Alicja zaczęła płakać.
- Boże, a gdzie on teraz jest?
Lekarzowi trudno było rozmawiać z koleżanką o śmierci jej męża.
- Alicja, Krzysztof został pochowany na cmentarzu.
 Wymienił nazwę cmentarza i ulicę, gdzie on się znajduje. Ale już tego nie usłyszała, straciła przytomność.                                           
Gdy ją odzyskała przy jej łóżku stała młoda lekarka  Beata Jasińska.
- A pani, kim jest?
- Jestem anestezjologiem, robię w tym szpitalu specjalizację.
- Czy to prawda, że mój mąż nie żyje?
- Tak, zginął w wypadku, tym samym, w który pani uczestniczyła.
- Boże, to moje dzieciątko nie będzie znało ojca. Tak samo jak ja.
Alicja jeszcze  nie wiedziała, że podczas wypadku zginęło jej nienarodzone dziecko.
Młoda lekarka nie miała odwagi jej tego powiedzieć.
Kiedy Alicja już doszła do siebie, lekarz ginekologii przekazał jej jakże tragiczną dla kobiety wiadomość.
- Pani Alicjo, w wyniku obrażeń wewnętrznych płód obumarł, trzeba było  dokonać operacji.
- Nie, to niemożliwe. W jednej chwili straciła męża i dziecko.
Od tego momentu Alicja przestała rozmawiać z lekarzami, pielęgniarkami. Jedyną osobą, z którą próbowała nawiązać  słowny kontakt była Beata Jasińska.
Może dlatego, że była nowa, wcześniej jej w tym szpitalu nie wiedziała.
Beata czuła się wyróżniona. Sporo dowiedziała się o Alicji Szymańskiej, choć pracowała tu dopiero od trzech tygodni.
Myślała, że jest to starszawa panna, skoro miała już tyle osiągnięć i publikacji, która wyjeżdżała na staże zagraniczne, która stawiała trafne diagnozy.
- Pani Beato. Czy możemy mówić sobie po imieniu?
- Pewnie.
Beata była wręcz zachwycona. Być po imieniu z doktor Alicją Szymańską, to dla młodziutkiej lekarki, stawiającej pierwsze kroki na sali operacyjnej było wyróżnieniem.
Alicja po kilku tygodniach szykowała się do wyjścia ze szpitala. Nie mogła jednak dać sobie rady z myślą, że wróci do pustego mieszkania, gdzie nie ma już Krzysztofa. Przed wyjazdem na staż wzięła z nim ślub, jeszcze niewiele osób w szpitalu o tym wiedziało.
- Beata, jesteś z Warszawy?
- Nie, jestem z Torunia. Studiowałam w Warszawie i tu zostałam na stażu. Co prawda nie musiałam, bo w Toruniu przyjaciółka  mojego taty jest dyrektorem szpitala i tam miejsce dla mnie czekało.
- A gdzie mieszkasz?
- W hotelu lekarskim. Niestety, myślę poszukać sobie mieszkania, bo mieszkam w dwuosobowym pokoju.
Rozmowa na temat miejsca zamieszkania Beaty nie była zupełnie przypadkowa. Alicja nie chciała być sama  w dużym, pustym mieszkaniu.
- Wiesz, mam duże mieszkanie. Gdybyś zechciała możesz się do mnie przeprowadzić. I tak w tej sytuacji, w jakiej się znalazłam będę musiała wziąć lokatora.
Beata nie zastanawiała się ani jednej minuty.
- Naprawdę, mówisz poważnie.
Zaczęła ściskać Alicję i cieszyła się jak mała dziewczynka.
Natychmiast wykonała telefon do swojego taty i podzieliła się tą wiadomością.
Alicja chciała Beacie dać klucze, ale ona odmówiła.
- Jak zabiorę cię ze szpitala, pojedziemy tam razem. Sama nie chcę tam jechać.
W dniu, kiedy Alicja wychodziła ze szpitala doktor  Jasińska miała dzień wolny. Zabrała ją swoim samochodem i pojechali do apartamentu, gdzie mieszkała Alicja.
Mieszkanie było pięknie, nowocześnie urządzone. Widać było, że było przygotowane na przyjazd Alicji. Niestety,  prawie po siedmiu tygodniach pobytu w szpitalu i braku w nim właściciela na meblach można było pisać. Było sporo kurzu.
Alicja weszła do mieszkania na trzęsących się nogach. Ze zdjęcia, które stało na kominku spoglądał na nią uśmiechnięty Krzysztof.
- Mój Krzysiu. Pocałowała zdjęcie. Gdzie teraz jesteś, już nigdy cię nie zobaczę. Zabrał cie Bóg, a ty ze sobą  zabrałeś nasze dziecko.
Usiadła w fotelu i zaczęła płakać.
Alicja, gdzie mogę wnieść swoje rzeczy?
- Acha, tak. Wskazała Beacie dwa pokoje do wyboru.
Beata wybrała pokój, który przez ścianę graniczył z sypialnią Alicji.
Przechodząc do kuchni popatrzyła na zdjęcie jej męża.
Dobrze znała Krzysztofa Florczyka. Po pierwsze z uczelni, miała z nim wykłady. Egzamin natomiast zdawała u jego asystenta, gdyż on znał bardzo dobrze jej ojca. Nie miała pojęcia, że ten przystojny profesor ożenił się z kobietą tak dużo młodszą od siebie.







piątek, 20 grudnia 2013

Siostra oddziałowa - cz.82 Epilog

EPILOG

Pani profesor, zwrócił się młody student do Alicji Keller. Chciałbym jeszcze przed oddaniem  książki do druku skonsultować jedną rzecz.
- Tak, oczywiście. Proszę poczekać, skończę wykład i jeszcze porozmawiamy.
Alicja Keller profesor nauk medycznych uwielbiana była przez swoich studentów. W swojej karierze miała już kilkunastu doktorów. Na jej wykłady przychodzili również studenci, którzy już dawno zaliczyli przedmiot. Zawsze powtarzali, że uczestnicząc w wykładach profesor Alicji Keller ciągle dowiadują się coś nowego.
Po śmierci Krystyny Keller, Maks sprzedał swoją  klinikę i  wszystkie  przychodnie w Szwajcarii.
Jedynie czego nie zlikwidował, to willi po rodzicach oraz kont w szwajcarskich bankach - swojego i członków swojej rodziny.
Profesor Alicja Keller często jeździła do Francji, Niemiec, Włoch,  Szwajcarii, również do Kanady i Ameryki  na wykłady z dziedziny transplantologii i chirurgii naczyniowej.
     Wiktoria nie poszła w ślady rodziców, została pianistką. W wieku 19 lat zajęła II miejsce w Konkursie Chopinowskim. Była również laureatką wielu prestiżowych konkursów pianistycznych w Europie, co jej otworzyło karierę muzyczną  na  cały świat.  W wieku 27 lat wyszła za mąż, zamieszkała ze swoim mężem, znanym śpiewakiem operowym w Szwajcarii, w domu swoich dziadków.
Krzysztof  Keller, ukochany braciszek Wiktorii świetnie radził sobie w szkole muzycznej. Gra na skrzypcach była jego pasją. Za namową ojca, po maturze  nie  rozpoczął studiów w Akademii Muzycznej, rozpoczął studia medyczne, by podtrzymać tradycje lekarskie rodziny Kellerów i Jasińskich.
Był najlepszym studentem na warszawskiej uczelni, stypendystą Ministra Zdrowia. Jako młody adept sztuki lekarskiej wspólnie ze swoją narzeczoną napisali projekt finansowany z Unii Europejskiej, który był realizowany w Szpitalu Copernicus w Toruniu oraz Przychodni ALMAKEL, która należała do jego matki. Nazwa przychodni nazwę zaczerpnęła z liter imienia  Alicji i Maksa  oraz nazwiska Keller.
Maks  i Alicja byli dumni ze swoich dzieci. Dziadek Leon Jasiński  wszystkim znajomym opowiadał jakich wspaniałych ma wnuków. Bardzo pragnął doczekać się prawnuków, ale dla Wiktorii najważniejsza była kariera muzyczna.
W rodzinie Adama Gajewskiego, Jivana  tylko córka Zosia,    została lekarzem. Starszy syn wyjechał na studia wojskowe do Stanów Zjednoczonych. Został pilotem samolotów wojskowych. Młodszy natomiast został  aktorem, grał w teatrze, filmach i serialach.
     Sylwia i Daniel Orda prowadzili swoją działalność związaną  z dystrybucją leków. Wybudowali ogromną hurtownię leków zaopatrującą kilka województw. Stali się dosyć zamożnymi ludźmi. Jak to Sylwia z humorem mówiła, że nareszcie żyją na bogato.
Beata poszła w ślady Alicji. Zajęła się pracą naukową na uczelni. Wszystkim mówiła, że choć ma tylko ćwierć talentu swojej siostry, to jednak praca i kolejne stopnie naukowe dodają jej skrzydeł i chęci o pracy naukowej..
Filip wspierał żonę, którą bardzo kochał. Odciążał ją od wszystkich prac domowych, był wspaniałym wzorcem dla swoich synów bliźniaków.

                                                               K O N  I E C



Dziękuje wytrwałym czytelnikom mojego przydługiego opowiadania za wchodzenie na mojego bloga i czytanie. Świadomie nie było w nim scen miłosnych, gdyż na innych blogach można było się w takowych rozczytywać. 
Pozdrawiam wszystkie fanki i fanów LEKARZY , życzę zdrowych, radosnych i pogodnych świat Bożego Narodzenia.
Wigilia jest dniem przebaczania win, zatem wszystkim dajcie szansę na przyjaźń.

wtorek, 17 grudnia 2013

Siostra oddziałowa cz. 81

Mamo, powiedziała Wiktoria.
- W mojej klasie zdarzyła się tragedia. Marika razem z rodzicami zginęła w wypadku samochodowym. Jechali do szpitala odwiedzić młodszego braciszka.
Zgodziłam się zagrać  w kościele na ich pogrzebie.
     Alicję przez ciało przeleciał dreszcz.
- Tylko musisz  pojechać ze mną do kościoła i pomóc mi rozłożyć Keyboard .
Jeśli nie ja, to pojedzie z tobą tata.
Pogrzeb 3 osób  był bardzo smutnym wydarzeniem. Ksiądz bardzo ładnie mówił o kochającej się rodzinie, pomaganiu sobie wzajemnie, szkole, nauce i życiu wiecznym.
Wszystkich chwyciło za serce,  gdy ksiądz powiedział o braciszku Mariki, który zmaga się z choroba, a teraz na świecie pozostał sam, jedynie otoczony miłością Matki Boskiej.
Alicja z Maksem stali i wsłuchiwali się w treść kazania księdza i pochlipywaniem zgromadzonych w kościele.
- Dobrze, że razem przyjechaliśmy tu z Wiktorią. Zaraz po zakończeniu zabierzemy ją do domu, bo to pewnie ogromne dla niej przeżycie.
    Po skończonej ceremonii Maks zapakował w pokrowiec instrument i wyszli na zewnątrz.
Choć ojciec odradzał Wiktorii pojechanie na cmentarz, ona się uparła, że musi, że przecież to jej koleżanka ze szkoły. Nie było mowy, aby było inaczej.
Jadąc samochodem z rodzicami Maks powiedział, do żony, że mają już prawie dorosłą córkę, bo ona decyduje, a on jej ulega.
Po powrocie do domu Wiktoria płakała. Tłumaczenie rodziców, że takie jest życie, że nic nie da się odwrócić w żaden sposób jej nie przekonywało.
- Bo wiesz mamo, tam w szpital został  trzyletni Krzysio. Oni nie mieli żadnych dziadków, bo rodzice Mariki wychowywali się w domu dziecka.
- Historia lubi się powtarzać, zamruczała pod nosem Alicja.
Następnego dnia Wiktoria miała wysoką temperaturę. Przez cały czas majaczyła o małym trzyletnim Krzysiu, który został sam na tym świecie i pewnie będzie musiał iść do domu dziecka.
Intensywne leczenie i natychmiastowe podanie środków przeciwgorączkowych wpłynęło na szybkie dojście do zdrowia córki. Nie dawała jednak spokoju rodzicom i bez przerwy mówiła o Krzysiu.
- Wiktoria, a w jakim szpitalu leży Krzysiu.
- Podobno kiedyś leżał w Centrum Zdrowia Dziecka, a teraz od dwóch  tygodni  jest w Toruniu, albo w Bydgoszczy.
Maks poszedł do swojego gabinetu i zaczął dzwonić po wszystkich szpitalach. Okazało się, że Krzysio był przygotowywany do wypisania do domu, ale rodzice się po niego nie zgłosili i jeszcze leży w szpitalu w Bydgoszczy.
Po długiej, całonocnej naradzie Maks z Alicją zdecydowali, że jeśli tylko nie znajdzie się bliższa rodzina oni zabiorą Krzysia do siebie.
Pojechali do Bydgoszczy. Okazało się, że nie jest to łatwa droga do adoptowania dziecka.
Kilka miesięcy trwało, aby załatwić wszelkie formalności. Początkowo rodzinna Keller zabierała małego  do swojego domu raz na dwa tygodnie, później stworzyli dla niego rodzinę zastępczą, a dopiero po dwóch latach go zaadoptowali.
Wiktoria, choć miała natłok zajęć w szkole muzycznej i  gimnazjum była ogromnie szczęśliwa, że ma braciszka. jak tylko mogła organizowała mu czas, chodziła na spacery, czytała książki przed snem.
- Krzysio, chcesz uczyć się grać? Zapytała Wiktoria 6-latka.
- Chcę, ale ja lubię skrzypce, jak Janko muzykant, o którym mi czytałaś.
-  Jak zdasz egzamin w przyszłym roku, to rodzice kupią  ci instrument. Zresztą takie najmniejsze skrzypeczki wypożycza się ze szkoły.
- Kocham cię. Podbiegł do Wiktorii i zaczął ją ściskać i całować.
- A  potem jak urosnę, to stworzymy orkiestrę, tylko we dwoje.
Wiktoria zaczęła się śmiać.
- No we dwoje, to dopiero będzie mini, mini kameralna orkiestra.
Kellerowie byli przeszczęśliwi, że mają dwójkę dzieci. Krzyś po wszystkich dziecięcych chorobowych perypetiach czuł się świetnie.
Matka Maksa na początku nie była tym zachwycona, że zamierzają adoptować obce dziecko, ale po kilku miesiącach przekonała się do Krzysia i traktowała go jak własnego wnuka, nie tylko tego "na papierze".
Leon nareszcie doczekał się chłopaka w rodzinie, który razem z nim jeździł na ryby. Maks niestety nigdy nie pozwolił  dziadkowi Leonowi zabierać Krzysia samego, dlatego wyjeżdżali zawsze w trójkę, często nawet całymi rodzinami.
     Beata miała trudności zajść w ciążę, ale walczyła jak tylko mogła. Obwiniała się za swoją młodość, prochy, plastry antykoncepcyjne. Długa kuracja przyniosła rezultaty. Beata urodziła bliźniaki, dwóch chłopców. Początkowo chciała dać im imiona Filip i Maks, ale mąż jej zaprotestował.
- W kalendarzu nie ma innych imion?
O wyborze imienia spierali się już wówczas, kiedy Beata była w ciąży. Niestety, każdy miał inne zdania. Filip liczył się zawsze zdaniem żony, no ale w przypadku malutkiego Filipka i Maksika absolutnie nie mógł się zgodzić.
Po długich rozważaniach, sprzeczkach wreszcie doszli do jednomyślności. Chłopcy otrzymali imiona
Adam i Juliusz.
Leon czasami będąc w dobrym humorze  mówił, że w rodzinie ma cały przekrój elity:
Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Krzysztof Penderecki i Wiktoria ,królowa brytyjska lub
 błogosławiona katolicka z Madagaskaru.
Wiktoria wówczas dopowiadała, że jeszcze jest stan Wiktoria w Australii o największym zaludnieniu,  Jezioro Wiktorii (Lake Victoria) w Afryce, no i oczywiście rzymska bogini zwycięstwa.
Leon zawsze dopowiadał, popatrzcie jaka ta Wiki zrobiła się pyskata.
Leon emeryt uwielbiał wszystkie swoje wnuki. Choć Beata miała opiekunkę  do dzieci, Leon zawsze był w pobliżu, pilnował, nadzorował i czuł się najważniejszy.
Elżbieta z Krzysztofem  często odwiedzali Kellerów, spotykali się na wszystkich uroczystościach.
- Leon, pamiętasz siebie jak byłeś na studiach .
- No, pamiętam. Po rozstaniu się z Martą Szymańską od zawsze mówiłem, że żadnych żon, żadnych dzieci i żadnych wnuków.
Ale byłem młody i głupi. Rodzina jest najważniejsza,  kochana żona,  wspaniałe dzieci , no a wnuki to cudo i coś najlepszego, co może człowiekowi się przytrafić.
- Uwaga, uwaga, powiedziała Elżbieta.
- Ja.
- Nie ja, tylko MY będziemy też dziadkami, powiedział Krzysztof.
Wszyscy zaczęli bić brawo.
- Ja babcia? Nie, to chyba niemożliwe.
- Elu, taka jest kolej życia. To największe szczęście mieć wnuki.
- Babciu Elu, przyleci taki tam maluch i będzie mnie "przezywał".
- A ja czekam, żeby usłyszeć  - dziadzio Krzysio kocham cię.
Wszyscy zaczęli się śmiać.

sobota, 14 grudnia 2013

Siostra oddziałowa cz.80

Beata po wielu latach zdecydowała się wyjść za Filipa. Był on całkowicie zdrowy, pamięć  mu wróciła. Obejmując u Alicji stanowisko kierownika administracyjnego wywiązywał się bardzo dobrze z powierzonych zadań. Ukończył przerwane studia na politechnice warszawskiej. Później dodatkowo skończył studia podyplomowe z zarządzania. Gdy pozbył się całkowicie kompleksów dotyczących "przepaści intelektualnej" poprosił Beatę o rękę. Zgodziła się od razu.
Ślub Beaty i Filipa odbył się w tym samym kościółku co Alicji i Maksa.  Wiki szła za panną młodą razem z najmłodszym  Gajewskim, synem Jivana. Ona podtrzymywała pannie młodej welon, chłopiec natomiast na poduszce niósł dwie obrączki. Na zakończenie ceremonii  Viktoria zagrała na  Keyboardzie  i zaśpiewała Ave Maria. Nie było chyba nikogo w kościele, kto by się nie wzruszył.
Maksowi, stojącemu przy Alicji zaszkliły się oczy. Był dumny ze swojej latorośli. Pocałował Alicję w czoło i podziękował za wspaniałą córkę.
Beata była bardzo lubianą lekarką, kochała pacjentów, więc nie wiadomo w jaki sposób, ale chyba pocztą pantoflową rozniosło się, że Miss Lekarzy bierze ślub. Na jej ślubie  było bardzo dużo ludzi, którzy składając  życzenia mówili, że co prawda ich nie pamięta, ale ona ich usypiała do operacji.
Filip patrząc na swoją żonę  puszył się jak paw. Wielokrotnie wygrywała ona w rankingach na najładniejszą lekarkę miasta Torunia. Siostra Filipa i dalsza jego rodzina zazdrościła mu, że wżenił się w tak zacną lekarską rodzinę. Wszyscy życzyli im wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.
W podróż poślubną pojechali do Hiszpanii.
     Maks coraz bardziej przekonywał się do Filipa jako członka rodziny. Pomimo, że łączyła ich przyjaźń, wspólne wypady na korty tenisowe, zawsze traktował go jak kumpla, ale z dystansem. Teraz, jak zostali szwagrami czasami razem jeździli do Szwajcarii, wspólnie załatwiali zakupy aparatury medycznej.
     Kiedyś Maks zaproponował Alicji kupienie większego domu. Ona przekonała go, że ten, w którym mieszkają jest zupełnie wystarczający i funkcjonalny. Nie chce więcej hektarów do sprzątania, odpowiadała mu.
     Alicja pracując w szpitalu od kilku lat była pracownikiem Akademii Medycznej. Rozwijała się naukowo, pracowała ze studentami na oddziale chirurgii. Oddział chirurgii był oddziałem klinicznym, jak również jeszcze trzy inne oddziały, w tym położnictwo.
Sylwia Matysik urodziła córeczkę. Orda szalał z radości. Zaproponował, aby miała na imię Alicja.
- Dlaczego Alicja?
- Bo Alicja, tak jak ma na imię  Alicja Keller
  Bo po pierwsze jest naszą przyjaciółką.
  Po drugie, z tobą jest jak z rodziną.
  Po trzecie uratowała mi życie po wypadku.
  Po czwarte zawsze mi powtarzała, że mnie kochasz.
  Po piąte jest mądra i chciałbym aby moja córka była tak samo mądra jak Alicja.
  Po szóste, siódme i ósme- Daniel  sypał z rękawa zalety Alicji.
- Przestań już, bo będę zazdrosna.
- Nie musisz być zazdrosna o Alicję. Ona nigdy mnie nie chciała, choć skrycie się w niej kochałem.
- O tym nie musisz mówić,  wszyscy wiedzieli, że wodzisz maślanymi oczami za Alicją. No, może gdyby na świecie nie było Maksa Kellera, Alicja łaskawszym okiem by popatrzyła na ciebie. Popatrzyła  i nie myśl, że coś więcej. Jej typ mężczyzny  diametralnie różny niż ty.
- Daniel, a powiedz mi, co Alicja w sobie miała, że wszyscy w niej się kochali, no podkochiwali?
Daniel chwilę się zastanowił.
- Była zawsze sobą, to po pierwsze. A potem była ciepła, nie wymądrzała się, chociaż wiedzą przewyższała nas wszystkich do kupy biorąc. Była uśmiechnięta, lubiła swoją prace i ludzi, obdarzała pozytywną energią wszystkich.
- Acha. No tak, taka rzeczywiście była, dlatego ja też ją uwielbiałam jak siostrę. Później, gdy okazało się, że Beata jest jej siostra przyrodnią  byłam zazdrosna , myślałam, że zmieni się w stosunku do mnie, ale nie. Była zawsze taka sama.
- No widzisz. Ale teraz tylko ciebie kocham i naszą małą Alicję, powiedział Daniel i przytulił się do żony.
Daniel po urodzeniu dziecka bardzo się zmienił, na korzyść.  Zachowywał się, jakby po raz drugi zakochał się w swojej żonie. Dom, rodzina był teraz dla niego  najważniejszy.
Rodzicami chrzestnymi małej Alicji Orda była Alicja Keller i Piotr Wanat.
Po powrocie z podróży poślubnej Beata porozmawiała z Leonem.
- Tato, czy byłbyś  zadowolony, gdybyśmy się wyprowadzili  od ciebie.
- Tylko w takim przypadku, jak zabierzecie mnie ze sobą. Tu jest miejsce dla twojej rodziny. Mieszkasz w tym domu od urodzenia. A po wtóre, nie zostawiaj mnie samego. Nie chcę mieszkać sam. Wiesz, jestem coraz starszy i chciałbym być z tobą do końca moich dni.
- Dobrze, więc nie będziemy budować domu.
- A skąd taki pomysł, na budowę domu?
- Filip zaproponował, wiesz jaki on jest. Nic nie chce za darmo.
- To mu wytłumacz, że ten dom, jest również i jego domem. Zresztą, sama wiesz, że on tutaj od nowa się "odradzał". Jestem z ciebie bardzo dumny, za to, co zrobiłaś w życiu, a przede wszystkim za to, co zrobiłaś dla Filipa.
- To nie ja tato, to moja miłość.
- Wiem, wiem. Szkoda, że miłości jest tak mało na świecie.
Beata od razu domyśliła się, o czym mówi ojciec. Tata przeżywał  od miesięcy skończony, krótki epizod z młodszą o pokolenie lekarką. Ani ojciec, ani Alicja nie chcieli słuchać Beaty, jak próbowała otworzyć im oczy, że doktor Torzewska chce zrobić tylko staż pod opieką dobrego fachowca. O żadnym uczuciu w tym przypadku ze strony  Baśki nie było mowy.

czwartek, 12 grudnia 2013

Siostra oddziałowa cz.79

Wiktoria, uczennica III klasy szkoły muzycznej zaczęła odnosić pierwsze sukcesy. Gra na fortepianie była dla niej tak ważna, jak oddychanie, czy jedzenie.
Tylko na samym początku mama pomagała jej w ćwiczeniach i układaniu ręki na klawiaturze. Sama chętnie ćwiczyła, czasami Alicja musiała odganiać ją od instrumentu.
Wszystkim mówiła, że będzie wielką pianistką. Nauczycielka, która ją prowadziła była swoją uczennicą zachwycona. Dziadek Leon był wpatrzony w swoją wnuczkę,  jak w obrazek. Jak tylko miał wolny czas odwoził ją i przywoził ze szkoły muzycznej, chodził z nią na koncerty do filharmonii. Czasami bez wiedzy nauczycielki, grała zupełnie inne utwory, niż te, które objęte były programem nauczania.
Alicja widziała w swojej córce swoją kopię. Ona, jako uczennica szkoły muzycznej robiła to samo, co jej córka.
Pierwsze zmagania konkursowe były ogromnym przeżyciem zarówno dla Wiktorii, jak również dla jej rodziców, a szczególnie dziadków. Ze Szwajcarii przyleciała nawet Krystyna Keller.
Ogłaszając wynik mała Wiktoria przyjęła go ze spokojem. Bardziej podekscytowani byli rodzice i dziadkowie no i oczywiście ciocia Beata.
Tyle ciepłych słów, które usłyszała Alicja o swojej córce po konkursie wycisnęło Alicji łzy z oczu.
Od tej chwili, podobnie jak jej matka, również ona widziała w swojej córce pianistkę. Potrafiła ją sobie wyobrazić już jako dorosłą, z osiągnięciami. Nie dzieliła się tym z nikim. Córce natomiast powtarzała, że tylko ciężką pracą można coś naprawdę osiągnąć i zawsze przy różnych okazjach,  składała jej życzenia, aby nigdy nie zmarnowała talentu danego przez  Boga.
Dopiero teraz Maks dowiedział się, jak ciężko musiała pracować w dzieciństwie  jego żona, aby nauczyć się tak świetnie grać.
Alicję  praca i córka pochłaniała ją bez reszty.
Wiktoria była bardzo ułożoną dziewczynką. Kiedyś w szkole omawiali państwa Unii Europejskiej.
Wiktoria w wielu tych państwach była. Sama nauczycielka była zdziwiona, że nigdy wcześniej o tym nie opowiadała. A tego, że ma babcię w Szwajcarii, wszyscy jej zazdrościli. Ona jak dorosła odpowiadała, że to przecież nie jej zasługa, że babcia mieszka w Szwajcarii.
     Po wielu latach Sylwia zaszła w ciążę. Jedynie Alicja wiedziała, że nie stał się cud,  lecz po prostu In vitro. Siostra oddziałowa początkowo nikomu nie mówiła, że jest w ciąży. Dopiero, jak jej  kształty wyraźnie były zaokrąglone Orda pochwalił się Maksowi i Wileckiemu.
- Wiesz. Powiedział Maks do Alicji.
- Ordowie będą mieli dziecko.
- Wiem już od samego początku.
- To dlaczego nic nie mówiłaś?
- Bo faceci to więksi plotkarze, niż kobiet. Zresztą nie moją rolą było obwieszczenie wszystkim, że Sylwia jest w ciąży.
- Długo czekali na dziecko.
- To ich i wyłącznie ich sprawa. Ale cieszę się razem z Sylwią.
- Daniel może wreszcie będzie trzymał się żony a nie szukał pocieszenia  w ramionach innych kobiet.
- Powiedział to ten, który trzyma się żony i nie ma skoków na bok. Odpowiedziała Alicja.
- Ala, miałem skoki na bok kilka lat temu, ale zrozumiałem, że to był największy błąd mojego życia.
Czy do końca życia mi będziesz wypominała. Jest nam razem cudownie, przeprosiliśmy się, wybaczyłaś mi, więc błagam, nie wracaj więcej nigdy do tamtej beznadziejnej sprawy.
Był przekonany, że Alicja będzie drążyła stary temat jego romansu z Mironą. Niestety, Alicja nie miała takiego zamiaru ani chęci do rozrywania zagojonych w sercu ran.
     W szpitalu Copernicus ogłosili konkurs na ordynatora oddziału chirurgicznego. Kiedyś Maksowi marzyło się być ordynatorem, teraz nie miał zamiaru. Alicja mając swoją przychodnię w ogóle nie myślała, aby zajmować w szpitalu takie stanowisko. Pracowała na oddziale chirurgii jedynie dlatego, że prosiła ją  to Elżbieta. Przychodnia przynosiła dobre dochody. Lekarze,  których zatrudniała byli bardzo zadowoleni ze swojej szefowej, choć była wyjątkowo wymagająca.
Leon nie musiał pracować dodatkowo u Alicji, ponieważ zarobki, jakie osiągał w szpitalu były wystarczające na jego życie i rybackie pasje. Czasami w przychodni Alicji pracował, jeśli musiał kogoś zastąpić. Swój wolny czas wolał poświęcić wnuczce. Wówczas powracał do przeszłości i nadrabiał te lata, których nie mógł spędzać z Alicją.

wtorek, 10 grudnia 2013

Siostra oddziałowa cz. 78

Alicja była bardzo zapracowana i zaangażowana  w prowadzeniu swojej przychodni.
Częste wyjazdy Maksa do Szwajcarii i w woj. świętokrzyskie, gdzie wspólnie z Mironą prowadził dom opieki społecznej nie wpływały pozytywnie na samopoczucie ciężarnej Alicji. Wszystkie bóle, nawet omdlenia bagatelizowała, mówiąc, że to z przemęczenia.
      Zadzwoniła do Torunia Krystyna Keller, gdyż chciała porozmawiać z Maksem.
- Maks 5 dni temu wyjechał właśnie do Szwajcarii.  Kilkakrotnie z nim rozmawiałam przez telefon i mówił, że załatwia jakieś  bardzo ważne sprawy związane z kliniką.
     Krystyna Keller zaczęła miotać  się w dalszej rozmowie. Alicja od razu zrozumiała, że ktoś kłamie, albo jej mąż, albo teściowa. Maksowi wierzyła bezgranicznie.
- Czyżby ciągłe powtarzanie, że mnie kocha miało na celu uśpić moją czujność ? Zwierzała się swojej siostrze.
Przez kolejne dni Alicja odbierała lakoniczne SMS od męża, prowadziła z nim krótkie rozmowy telefoniczne. Nie pytała gdzie jest, czy jak mu leci czas w Szwajcarii.
     W nocy poczuła wyjątkowy ból w podbrzuszu. Zadzwoniła do koleżanki Magdy Żelichowskiej.
Miała dyżur w szpitalu, więc nie mogła do niej przyjechać. W pewnym momencie rozmowa się urwała. Spanikowana Żelichowska połączyła się z  Beatą, która  z Leonem pobiegła do domu Alicji.
Leon miał klucz wejściowy  zarówno do bramy wjazdowej, jak i domu córki.
Alicja leżała nieprzytomna, pościel była cała zakrwawiona.
Beata natychmiast wezwała  pogotowie, które przyjechało wyjątkowo szybko.
Akcja powiadamiania Piotra, Jivana, Sylwii i Elżbiety trwała błyskawicznie. Sylwia natychmiast przyjechała i zaopiekowała się  Wiktorią.
Ciąży prawie 5-miesięcznej, płci męskiej nie udało się uratować.
Wszyscy, a szczególnie Leon i Beata czekali na wybudzenie się Alicji z narkozy. Zastanawiali się, kto ma jej powiedzieć o tym, co tak naprawdę się stało. W tej, tak ważnej dla kobiety chwili, nie było przy niej jej męża.
- Ala, wszystko dobrze, powiedział Leon.
- Co ja robię w szpitalu?
- Wszystko dobrze. Poroniłaś, miałaś operację. Piotr wszystko robił, aby ja utrzymać, nie udało się.
- Alicja załkała. Nie wyobrażała sobie dalszego życia, bez maleńkiej istoty, którą nosiła pod swym sercem. Tak bardzo czekała na synka, a teraz, już nigdy nie weźmie go w ramiona, nie nakarmi, nie przewinie. Jej maleństwo nie zdążyło przyjść na świat a już z niego zeszło.
Nawet przez chwilę nie pomyślała o Maksie, jedynie dopytywała się o Wiktorię.
      Maks w Toruniu zjawił się dopiero za dwa dni. Kto go powiadomił,  Alicja nie wiedziała. Ona tego nie zrobiła.
Gdy wszedł do sali, w której leżała żona wyglądał na przygnębionego. Pocieszał ją, że wszystko zrobi aby wróciła do zdrowia, ale ona przyjmowała to obojętnie.
Po tym co się stało, Alicja bardzo się zmieniła.
Nie miała chęci rozmawiać ze swoim mężem na żadne tematy, ani o poronieniu, ani o swojej pracy, ani o jego interesach.
Gdzieś po około dwóch miesiącach, siedząc przy herbacie Maks powiedział Alicji, że musi znowu wyjechać. Tym razem nie skłamał, że jedzie do Szwajcarii, lecz, że jedzie załatwiać sprawy z Mironą.
- No cóż, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Powiedziała Alicja.
- Ala, co ty mówisz. Twoje insynuacje są niedorzeczne.
- To nie są insynuacje, to jest pewniak. Kochanka ojca jest obecnie kochanką syna. No cóż, jest atrakcyjna i niewiele starsza od ciebie.
Maksa zamurowało. Milczał.
- Czy już masz jakieś zobowiązania natury rodzicielskiej w stosunku do Mirony.
- Nie rozumiem.
- Czy to dziecko, które urodziła, jest twoim dzieckiem?
- Świat jest mały, Polska jeszcze mniejsza.  O twoim romansie z Mironą wiem od prawie dwóch lat.
Dostałam dwa anonimy na adres domowy, że współwłaścicielka rozbija mi moje małżeństwo.
- Anonimy powiadasz? I w to wierzysz?
- Tak wierzę. Odpowiedziała Alicja.
Tak naprawdę nie były to anonimy, a  listy podpisany przez pracownika domu opieki. Także przeprowadziła z tą osobą wiele rozmów telefonicznych. O ciąży Mirony dowiedziała się od niej samej.
- Ja straciłam dziecko, ty masz, z inną partnerką. Ale dla pewności  proponuję ci wykonać badania genetyczne, czy to ty jesteś ojcem.
- Tak, zrobiłem badania i to nie ja jestem ojcem jej dziecka. Chciała mnie naciągnąć.
- Żadna kobieta, która nie uprawia seksu z facetem nie  naciągnie go na ojcostwo.
- Nie mam jak się bronić, wielokrotnie uprawialiśmy ze sobą seks, ale był on niezobowiązujący.
Alicji zrobiło się przykro, że mąż o tym, że zdradzał ją z kochanką swojego ojca mówił tak swobodnie, nawet bez zażenowania.
- Chcesz rozwodu? Zapytała Alicja.
W tym momencie Maks głęboko się zaczął zastanawiać.
- A ty?
- Jeśli chcesz rozwodu, możesz złożyć pozew rozwodowy w sądzie, bez problemu go otrzymasz, ja ci nie będę utrudniała.
Ale od dzisiaj proszę wybierać, albo sypialnia, albo pokój na piętrze. Razem ze mną  nie będziesz dzielił łoża.
- To możemy zrobić dwa łóżka w sypialni. Chce być z tobą, a jeśli tak się już nie da to przynajmniej obok ciebie.
- Trzeba było wcześniej  myśleć głową, a nie inną częścią ciała.
Zabrała  swoje rzeczy z sypialni i poszła spać na piętro.
Alicja fizycznie doszła do zdrowia, natomiast psychicznie nie mogła pogodzić się ze stratą dziecka.
Były też symptomy, że już nigdy nie zajdzie w ciążę. Z resztą teraz dla niej było to zupełnie obojętne.
W ciągu kolejnego pół roku Maks załatwił wszystkie formalności związane ze sprzedażą swojej części domu opieki społecznej w województwie świętokrzyskim. Nabywcą nie była Mirona, nie uzbierała tyle pieniędzy, aby wykupić części należącej do Maksa. Będąc jego kochanką była wręcz przekonana, że w jakiś sposób omota go i swoją część przepisze na nią.  Romans jednak wydał się. Maks wybrał Toruń i pragnął naprawić relacje z Alicją.
     Profesor Florczyk dopiął swego i doprowadził Elżbietę  do Urzędu Stanu Cywilnego.  Zajęło mu wiele lat, być może pomógł im w tym Janek , który miał świetne układy z Krzysztofem.
Elżbieta była szczęśliwa, ale jeszcze większe szczęście okazywała jej matka. Pani Natasza, która zauroczona była kulturą osobistą  zięcia i z całego serca pragnęła, aby jej córka nie była sama

niedziela, 8 grudnia 2013

Siostra oddziałowa cz. 77

Maks przewidywał, że sprawy związane z załatwieniem formalności dotyczących majątku po Gustawie Kellerze będą trwały długo.
Wszystko to, co było wyłączną własnością Gustawa Kellera, Maks odzyskał  szybko. Mirona była świadoma tego, że nic jej się nie należy. Nie miała żadnych pretensji.  Maks był przekonany, że ojciec  wysyłał bezpośrednio na jej konto spore kwoty pieniędzy. Nie wykluczone też jest to, że miała również konto w banku szwajcarskim. Dom w Kielcach opuściła i przeniosła się do mieszkania, które było integralną częścią domu opieki społecznej.
Najdłużej trwały sprawy związane z domem opieki. Maks, jako współwłaściciel miał do wyboru, albo nadal być współwłaścicielem, sprzedać swoją część obcej osobie, lub poczekać na spłatę deklarowaną przez Mironę.
      Uzgodnił z matką i Alicją, że na razie dom pod Zakopanem zostawią sobie i będą z niego korzystać w okresie wakacji i innych dni wolnych od pracy. Będą mogli użyczać go za drobną opłatą swoim przyjaciołom, aby zwracały się pieniądze za podatek, czy utrzymanie tego domu.
Samochody, jeden terenowy, drugi osobowy a trzeci dostawczy odkupiła Mirona.
Podpisał umowę z Mironą o podziale dochodów uzyskiwanych z działalności domu opieki społecznej.
Ona jako dyrektor, będzie za swoją pracę otrzymywała odpowiednie wynagrodzenie, natomiast wszystkie inne zyski będą dzielone równomiernie po połowie, dopóki , dopóty Maks będzie współwłaścicielem. Zgodził się poczekać na zgromadzenie pieniędzy, aby jego współwłasność mogła wykupić.
     Budynek przychodni za płotem posesji Kellerów w Toruniu rósł w oczach. Alicja zatrudniła dobrego kierownika budowy, który nadzorował prace.
Ponadto Alicja weszła w kontakt z osobą, która świetnie umiała pisać wnioski o pozyskiwanie funduszy unijnych. Praktycznie nikt, kto przychodził w odwiedziny do Kellerów nie przypuszczał, że budynek, który rośnie w szybkim tempie za ich płotem, jest ich własnością.
Zgromadzone przez Alicję pieniądze w postaci darowizn i spadku dodatkowo wzmocniły jej pozycję jedynego właściciela przychodni. Maks nie miał jej za złe, zresztą jego majątek, który był wyłączna jego własnością był o wiele większy.
     Pieniądze nie przewróciły w głowie Alicji. Maks zawsze żył w bogatej rodzinie, więc dodatkowy dom, czy willa pod Zakopanem nie rozhuśtały jego psychiki. Oprócz tego, że byli świetnymi chirurgami uczyli się być biznesmenami.
Po około dwóch latach od rozpoczęcia budowy przychodnia była gotowa. Alicja podpisała stosowne umowy z NFZ na leczenie i świadczenie innych usług medycznych.
Przychodnia nie była konkurencją dla szpitala. Na otwarcie przychodni przyszedł zarówno prezydent miasta Torunia, jak również biskup, który dokonał jej poświęcenia.
Chętnych lekarzy do pracy w przychodni było wielu. Alicja dokonywała wnikliwej selekcji. Przyjmowani byli naprawdę najlepsi.
Ponieważ Filip, narzeczony Beaty bardzo pomagał w czasie przygotowania do otwarcia przychodni, został kierownikiem administracyjnym. Na tym stanowisku sprawdzał się wyśmienicie.
     Krystyna Keller zaczęła intensywnie namawiać Maksa, aby zostawili Polskę i przenieśli się do Szwajcarii. Przekonywała ich, że Szwajcaria jest krajem stabilnym, bogatym i poziom życia jest o wiele wyższy od tego, jaki jest w Polsce.
Tłumaczył matce, że gdyby nie przychodnia Alicji ,pewnie by tak zrobili, ale teraz najważniejsze jest rozwijanie pasji menagerskiej Alicji.
     Wiktoria miała już prawie cztery  lata. Alicja oświadczyła mężowi, że jest w ciąży. Maks wziął Alicję na ręce i zaczął kręcić się w kółko.
- Maks, przestań, jest mi niedobrze. Zaraz zwymiotuję.
Postawił ją na nogi i zaczął obsypywać pocałunkami. Mała Wiktoria patrzyła na zamieszanie i krzyczała, że też chce wirować na rękach taty, jak mama.
     Jeszcze wcześniej, niż Alicja dowiedziała się, że jest w ciąży chciała rozwiązać umowę o prace w szpitalu. Niestety, Elżbieta przekonała ją, aby tego nie robiła. Jedynym powodem tak naprawdę były braki kadrowe w szpitalu. A prowadzenie własnej przychodni, niczym nie koliduje z pracą na oddziale chirurgii.
Maks wyjątkowo często wyjeżdżał w świętokrzyskie kontrolować dom opieki społecznej.



środa, 4 grudnia 2013

Siostra oddziałowa 76

Maks z Alicją pojechali do Kielc.
Około godziny 11-tej  odnaleźli  ulicę i dom, który był na wizytówce otrzymanej od dyrektora domu opieki społecznej.
Dom był okazały, wyróżniał się spośród innych.
Brama wjazdowa była otwarta, jakby już od dawna czekała na gości.
Gdy tylko samochód wjechał na posesję , pani domu wyszła i serdecznie się z nimi przywitała.
Mała Wiki schowała się za mamę, wstydziła się.
- Moja żona i córeczka.
- Alicja Keller, przedstawiła się i podała kobiecie rękę.
- Proszę państwa do środka.
Dom był bardzo gustownie urządzony. W salonie przygotowany był szwedzki stół.
Maks chętnie skosztował kilku potraw, wyjątkowo dzisiaj miał apetyt. Alicja zjadła sałatkę z sosem vinegret.
     Gdy usiedli przy stoliku kawowym Mirona zaczęła opowiadać, jak 18 lat temu poznała Gustawa Kellera w  Zakopanem. 
Rodzice Maksa przyjeżdżali do Polski, kiedy on studiował we  Wrocławiu, ale on  nie przypominał sobie, aby razem byli w Zakopanem.
- Praktycznie od tego momentu zaczęła się nasza znajomość. Później Gustaw przyjeżdżał często do Polski, ale były to krótkie wizyty 1-3 dniowe. Praktycznie zawsze przyjeżdżał do Polski,  kiedy był w Czechach, na Słowacji, bądź w Austrii.
Gdy urodziła nam się córeczka Dominika, obiecywał, że się ze mną ożeni, jak uporządkuje  swoje życie. Czas płynął, a on ciągle tylko obiecywał.
Nie nalegałam, gdyż tego bardzo nie lubił. Ten dom jest jego własnością,  dom opieki społecznej jest naszą współwłasnością, choć prawdę  mówiąc to on włożył swój wkład własny. Ja pisałam projekty, które realizowałam i niektóre nadal realizuję.
Przysyłał również pieniądze na utrzymanie zarówno tego domu, jak i tamtego, gdzie pan był wczoraj.
- To jest wszystko mojego ojca? Pokazał ręka dom.
- Tak. To znaczy dom jest ojca, wiele rzeczy jest jego, niektóre sprowadzone ze Szwajcarii. Wiele jest moich, są wyłącznie moją własnością.
Maks zaniemówił, Alicja też nie potrafiła wydobyć z siebie ani jednego słowa.
- Mój ojciec był cholernie hojny.
- Wygląda na to, że nie.
  On ciągle mi obiecywał, że się pobierzemy i będzie to nasze wspólne.
- A w takim razie, może pani powie coś o  Dominice Klepowskiej.
Kobieta się zamyśliła. Początkowo nie miła  odwagi nic powiedzieć, ale po kilku minutach zaczęła opowiadać.
- Szesnaście lat temu przyszła na świat nasza córeczka, której daliśmy na imię Dominika. Była bardzo śliczna, trochę podobna do państwa córeczki. Gustaw bardzo cieszył się, obdarowywał ją prezentami. Po przyjściu na świat Dominiki wybudował ten dom. Niczego nam nie brakowała, poza tym, że Dominice brakowało taty.
- To znaczy, że ja mam siostrę przyrodnią?
- Na to wygląda, że tak, miał pan. Ale moja córka zginęła w wypadku samochodowym.
- Jeśli to była córka mojego ojca, to dlaczego nie nazywała się Keller.
- Kiedy ją  urodziłam w żaden sposób nie mogłam skontaktować się z Gustawem. W ciągu dwóch tygodni musiałam dziecko zapisać w urzędzie stanu cywilnego. Ponieważ  dziecko było poczęte, kiedy mój były mąż żył, dziecko otrzymało nazwisko Klepowska.
- Mąż pani wyraził zgodę, aby nie jego dziecko nosiło jego nazwisko.
- Mój mąż był policjantem, zginął  w akcji, gdy byłam w trzecim  miesiącu ciąży.  Dominika nie jest jego córką, jest córką Gustawa.
- To dlaczego mój ojciec nie dał jej nazwiska.
- Początkowo było mi to na rękę. Wszyscy współczuli, że policjant osierocił  jeszcze nienarodzone dziecko. Córka dostała po nim rentę.
- Jest pani pewna, że pani córka jest córką mojego ojca?
- Tak, robiliśmy badania genetyczne.  Poczuwał się do odpowiedzialności i choć nie chciał mówić o tym, aby dać jej swoje nazwisko, finansował  ją. To z myślą o zabezpieczeniu jej przyszłości wybudowaliśmy ten dom opieki, który jest miejscem pracy dla mnie, jak również miał być miejscem pracy dla mojej córki.
Maksowi zakręciło się w głowie.
- Mógłbym zobaczyć wyniki tych badań?
  Jestem lekarzem, więc się na tym znam.
Mirona przyniosła z sąsiedniego pokoju pakiet dokumentów i  albumy ze zdjęciami. Było sporo zdjęć Gustawa z Mironą i Dominiką.
Maks był oszołomiony.
- Oszukiwał mnie i matkę przez ponad 18 lat.
- Oszukiwał mnie i moją córkę przez prawie  tyle samo lat. Nigdy nie mówił, że ma syna, choć nie zaprzeczał, że jest w związku z kobietą, z którą nic go nie łączy.
Mirona dobrze wiedziała, że prawie wszystko należy do Gustawa Kellera. Łączyło ich tak naprawdę tylko biologiczne dziecko, którego teraz nie ma.
- Musimy jakoś rozwiązać sprawy majątkowe. Praktycznie tylko dom opieki jest moją współwłasnością, wszystko inne jest Gustawa. Nie ukrywam tego, bo wszystkie dokumenty własności były u Gustawa.
- Wszystko inne, to znaczy co?
- Ten dom w Kielcach, dom letniskowy pod Zakopanem, trzy samochody, restauracja obok domu opieki społecznej.
Wizyta przebiegała w bardzo miłej atmosferze. Młodzi Kellerowi zaprosili Mironę na obiad do restauracji w niedzielę.
Późnym wieczorem wracając do Chęcin Alicja zapytała.
- Maks, skąd twój ojciec miał tyle pieniędzy? Wszystko z działalności medycznej?
- Nie. Po rozeznaniu się w dokumentacji finansowej, spore zyski czerpał z procentów bankowych. Miał dużo pieniędzy w trzech bankach szwajcarskich i te pieniądze robiły kolejne pieniądze.
Mówią, że od przybytku głowa nie boli, ale mnie głowa boli okropnie. Jak mam powiedzieć mamie o 18 letnim romansie mojego ojca z Mironą, nieżyjącą ich córką, która była sprawna inaczej.
 Ile jeszcze tajemnic kryje się pod nazwiskiem Gustaw Keller?
Po powrocie z urlopu Maks natychmiast chciał się spotkać ze swoją matką. Po tygodniu przyjechała ze Szwajcarii. Zdała synowi relacje o funkcjonowaniu kliniki. Wyglądała na spokojną i zupełnie inną kobietę niż przed śmiercią Gustawa. Czuła się potrzebna.
Siedząc przy obiedzie Maks zagadnął matkę.
- Mamo, czy wiesz coś o tym, że ojciec budował dom w Polsce?
Matka zmieszała się.
-To znaczy wiesz, czy nie wiesz?
- Tak, wiem. Wybudował go dla swojej kochanki w Kielcach.
- I ty na to pozwoliłaś?
- Nie miałam nic do powiedzenia. Powiedział, że ode mnie odejdzie, jeśli będę mu przeszkadzała.
Alicji nie mieściło się to w głowie.
- A wiesz, że ojciec miał dziecko?
- Tak, wiem, córkę niepełnosprawną ruchowo.
- Kiedy o tym się dowiedziałaś?
- Tak naprawdę dziesięć lata temu, kiedy ta dziewczynka miała 6 lat.
- I dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
   Wiedziałaś, kto to jest Dominika Klepowska.
- Tak wiedziałam, ale ojciec zabronił mi  z tobą o tym rozmawiać. Bez przerwy mnie szantażował, że mnie zostawi  i w Szwajcarii będę sama jak palec.
- Dominika nie żyje, zginęła w wypadku, gdy  jechała na rehabilitację.
- Chwała Bogu pomyślała w duchu Krystyna i wzniosła oczy do nieba.
- Ojciec wybudował prywatny dom opieki społecznej wspólnie z Mironą  Klepowską.
Byliśmy tam z Alicją. Rozmawiałem z tą kobietą. Jest niewiele starsza ode mnie.
- Tak, wiem. Dlatego przesyłałam pieniądze wypełniając jego wolę, Ale o inwestycjach ojca, oprócz tego domu w Kielcach nic nie wiedziałam. Jeśli dziewczynka nie żyje, nie będę wysyłała pieniędzy.
Zapadła w domu głucha cisza.
Nie wiadomo, czy w tej chwili Maks wierzył swojej matce. Przecież przez prawie 18 lat ukrywała tajemnicę romansu ojca z inną kobietą.
- Co teraz chcesz zrobić Maks?
- Nie wiem. W pierwszej kolejności uporządkować sprawy spadkowe w Polsce.
- W testamencie jest napisane, że wszystko inne, tam nie wymienione, przypada w spadku Maksowi Kellerowi.
- Tak, wiem. Znaczy to, że wszystko inne, co się dodatkowo ujawni dziedziczysz ty synku.
Teraz trzeba to wszystko uporządkować.
- Nie wiem na dzień dzisiejszy, czy chcę mieć połowę domu opieki społecznej i te pozostałe domy.
Ojciec krzywdził ciebie, ale również okłamywał tamtą kobietę.  Ile jeszcze kobiet w życiu skrzywdził, nie wiadomo.
- No nie przesadzaj synku, tamtej kobiety nie skrzywdził. Ma połowę ogromnego domu opieki społecznej, z którego czerpie korzyści majątkowe.
Pracuje tam jako dyrektor, więc czerpie.  Myślę, że 80 % pieniędzy na tą inwestycję otrzymała z Unii Europejskiej pisząc i pozyskując fundusze z różnych projektów.
Matka była oburzona tokiem myślenia syna i jego miłosiernością.









niedziela, 1 grudnia 2013

Siostra oddziałowa cz. 75

Dzień po tragicznym wypadku samolotu w Berlinie Alicja sprawdzając swoje konto bankowe oniemiała z wrażenia. Otrzymała przelew na 500 tys. franków szwajcarskich  od Gustawa Kellera na budowę  przychodni specjalistycznej Alicji Keller.
Podobny przelew, lecz na kwotę 300 tys. franków szwajcarskich przyszedł na konto Alicji i Maksa Kellera. Było to konto założone specjalnie po to, aby gromadzić na nim  pieniądze dla małej Wiktorii Keller.
     Alicja w tym dniu kilkakrotnie sprawdzała swoje konto bankowe, nie wierząc co tam widzi.
Nie zawracała jednak tymi sprawami głowy Maksa, również nie dzieliła się tym z nikim, nawet ze swoim ojcem. Dopiero po pogrzebie , wyjeździe gości Alicja powiedziała o tym swojemu mężowi.
Po miesiącu, Krystyna Keller rozpoczęła  postępowanie spadkowe. Maks kolejny raz musiał lecieć do Szwajcarii. W kancelarii notarialnej odczytano testament sporządzony przez Gustawa Kellera. Cały majątek w Szwajcarii  był współwłasnością Gustawa i Krystyny Kellerów. W związku z powyższym Gustaw swoją część podzielił następująco.
1/4  części Gustawa przypadała Krystynie Keller, 2/4 synowi Maksowi Keller, 1/4 Alicji Keller.
Przy Alicji Keller  był zapis, że w taki sposób chce zadośćuczynić wyrządzone jej krzywdy. Początkowo Alicja myślała zrzec się spadku, ale później stwierdziła, że pieniądze te przeznaczy dla swojej córki, a może w przyszłości dla dzieci, które pewnie będą jeszcze mieli.
Pozostałą własność należącą wyłącznie do niego, nie wyszczególnioną w testamencie zapisał dla Maksa Kellera.
O jakie dobra chodziło, tak naprawdę nie było wiadomo.
W testamencie również nie zabrakło zapisu, aby Krystyna i Maks Keller wspierali polski dom opieki społecznej w małej miejscowości w województwie świętokrzyskim i wspomagali  Dominikę Klepowską
     Kim była Dominika Klepowska nikt nie wiedział.
Krystyna Keller w polskich i szwajcarskich gazetach dawała ogłoszenia, że w związku z postepowaniem spadkowym poszukuje się osoby o nazwisku Dominika Klepowska. Niestety, mijały miesiące i nikt się nie zgłaszał.
     Krystyna Keller była najmniej zainteresowana Dominiką Klepowską, jednakże chciała wykonać wolę swojego nieżyjącego męża.
Maks postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i wszczął poszukiwania na własną rękę.
Najpierw rozpytał wśród rodziny. Odwiedził rodzinę ojca w Austrii, potem skontaktował się z rodziną w USA. Niestety, nikt o takiej osobie nie słyszał. Maks miał jednak inne odczucie. Wydawało mu się, że nikt o takiej osobie nie chce mówić.
Od brata z Austrii dowiedział się, że Gustaw kiedyś budował dom w Polsce. Ale nie wiadomo, czy tego domu już nie sprzedał.
Matka Maksa systematycznie wysyłała pieniądze na wskazany w testamencie dom opieki społecznej, jednak nie były to już takie pokaźne kwoty, zredukowała je do 20% dotychczas przelewanych pieniędzy.
Zbliżał się urlop , więc Maks z Alicja zdecydowali, że pojadą  zwiedzać Góry Świętokrzyskie.
Alicja wolała morze, ale wybór miejsca na tegoroczny urlop nie był przypadkowy.
Zakwaterowali się w malowniczo położonym hotelu około 3 km od Chęcin.
Z tego miejsca wyjeżdżali w różne kierunki województwa świętokrzyskiego.
Po dwóch dniach pobytu pojechali odwiedzić dom opieki społecznej, który wspierał ojciec Maksa, obecnie Krystyna Keller.  Nie umawiał się wcześniej, chciał zobaczyć wszystko to z zaskoczenia.
Wygląd domu wywarł na nich bardzo pozytywne wrażenie. Był spory, na 70 miejsc. W środku było bardzo czysto i funkcjonalnie. Szerokie schody, dwie windy dla osób i jedna towarowa, ładne sale mieszkalne 1 i 2 osobowe.  Maks poszedł sam do dyrektora. Była to kobieta w wieku około 40 lat. Była ubrana na czarno, ale bardzo modnie.  Zapytał o możliwość przyjęcia jego członka rodziny. Uzyskał bardzo wyczerpujące informacje. Pobyt w 1 osobowym pokoju kosztuje 3100 zł miesięcznie, w 2-osobowym pokoju kosztuje 2700 zł. Jest tu  całodobowa opieka pielęgniarska, rehabilitacja, opieka lekarska i duszpasterska.
Na plakietce którą nosiła pani dyrektor domu opieki widniało nazwisko Klepowska Mirona.
Po dłuższej rozmowie Maks się przedstawił.
- Moje nazwisko Maks Keller. Jestem synem Gustawa Kellera. Pani go zna?
- Tak oczywiście, bardzo dobrze. Jednak jestem bardzo zaskoczona, Gustaw nigdy mi nie mówił o tym, że ma syna i to dorosłego syna.
Gustaw? Pomyślał Maks, - byli po imieniu?
Dawno go u nas nie było i jakoś dziwnie urwał się z nim kontakt. Obiecywał, że przyjedzie na 16 urodziny mojej córki, ale nie przyjechał. Nie przyjechał również na jej pogrzeb.
- Mojej córki? Maks wypowiadając te słowa zaczął się jąkać.
- Pani dyrektor, przywieźli pościel, trzeba podpisać dokumenty przewozowe.
- Przepraszam pana, obowiązki mnie wzywają. Ale jeśli chciałby pan porozmawiać to proszę przyjechać do mnie do domu. Mieszkam w Kielcach. Podała mu swoją wizytówkę.
- Ja jestem tu z moją żoną i córką.
- To proszę przyjechać ze swoją rodziną. Będę na państwa dzisiaj czekała.
   Jutro jest sobota, to może jutro, jeśli państwo dzisiaj nie mają czasu.
- Oczywiście, przyjedziemy jutro, około godziny jedenastej.
- Będę na państwa dyspozycji.
Maks wychodząc z budynku zobaczył na ścianie marmurową tablicę z napisem.
Prywatny Dom Opieki Społecznej Gustawa Kellera i Mirony Klepowskiej.
Maks zrobił komórką zdjęcie.
Wychodząc z budynku rozejrzał się za Alicją.  Nigdzie jej w pobliżu nie było. Zadzwonił do niej na komórkę  i dowiedział się, że są z Wiktorią w restauracji na obiedzie. Było to blisko, więc Maks poszedł tam na piechotę.
- Maks, co jest? Mąż, który za chwilę miał dostać zawału  poprosił  o wodę,
Po wypiciu zamówił sobie  coś do zjedzenia.
- Ala, muszę ochłonąć.
- Widzę, że jesteś biały jak ściana, co się stało.
Podał jej komórkę i kazał zobaczyć ostatnie 2 zdjęcia.
Alicja patrzyła i nie wierzyła własnym oczom.
- Mamo, ja też chcę zobaczyć.
- Jedz obiadek. Pokazała małej zdjęcie, ale Wiktoria takimi zdjęciami nie była zainteresowana.
- Jutro jedziemy do Kielc. Poznasz kochankę mojego ojca. Nie jest to jednak żadna Dominika Klepowska.
- Maks, zaniepokoiła się Alicja. Ty się dobrze czujesz?
- Na tyle dobrze, że wiem co mówię, poza tym nic innego nie wiem.


piątek, 29 listopada 2013

Siostra oddziałowa 74

W niedzielę Maks poszedł z Wiki na spacer.  Zostawił telefon, więc jak zadzwoniła jego matka, Alicja  zrealizowała połączenie.
Krystyna była bardzo roztrzęsiona, nie potrafiła opanować swoich emocji.
Mówiła bardzo nieskładnie, słowa polskie mieszały jej się z niemieckimi. Czasami wtrącała coś w języku włoskim.
- Krystyna, powoli, powiedz, co się stało.
- Gustaw, Gustaw leciał tym samolotem, który rozbił się na lotnisku w Berlinie.
- Maksa nie ma w domu, jak wróci, zatelefonuje do ciebie.
- Grazie bene. Będę czekała.
Alicja zatelefonowała do Jasińskiego z prośbą, aby przyszedł do nich, jak może najszybciej.
Za kilkanaście minut był  u Alicji razem  z Beatą. Wysłuchali to, co Ala  usłyszała od Krystyny Keller.
Jasiński bardzo się zdenerwował, Beata przyjęła to chłodno. Podeszła do telewizora i zaczęła przeglądać wszystkie telewizyjne polskie stacje oraz stacje niemieckie. Na Polsacie podawali wiadomości, że samolot Szwajcarskich linii lotniczych rozbił się przed lotniskiem w Berlinie. Zawiodły silniki, samolot nie miał szans bezpiecznie dolecieć do lotniska. Wszyscy pasażerowie i załoga zginęli. Na pokładzie było kilkunastu Polaków. Byli wśród zabitych również  Szwajcarzy, Anglicy, Rosjanie i Włosi. Łącznie zginęło 178 osób.
W dolnej części ekranu leciał pasek z informacjami, dotyczącymi pasażerów. Wśród Polaków nie było nazwiska Gustaw Keller. Od osiemnastu lat,  ojciec Maksa   ma również obywatelstwo szwajcarskie i najprawdopodobniej miał ze sobą paszport szwajcarski.
Po godzinie Maks  wrócił ze spaceru. Wchodząc, był zdziwiony smutnymi minami.
- Maks, dzwoniła twoja mama, szybko do niej oddzwoń. Tu przy kanapie jest twoja komórka.
Co prawda Maks nie śpieszył się, ale Alicja go ponaglała.
Spokojnie, skończę rozbierać Wiki i zadzwonię.
Po wybraniu numeru, długo nie musiał czekać na połączenie. Zapłakana matka, podobnie jak poprzednio nie mogła opanować płaczu.
- Mamo, spokojnie, wiesz, że był w tym samolocie?
- Tak, już dostałam zawiadomienie z ambasady szwajcarskiej w Berlinie, że wśród ofiar jest Gustaw.
- Dobrze mamo, spakuj się i jutro musisz lecieć  do Berlina. Ja też tam przylecę.  Teraz przez Internet zarezerwuję bilet.
- Matka coś bełkotała w słuchawkę, ale on nie wszystko rozumiał.
Atmosfera w domu  była przytłaczająca.. Mała Wiki jak zawsze, gdy w domu jest napięta atmosfera była bardzo  grzeczna, wtulała się w ramiona dziadka.
Maks załatwił wszystkie formalności związane z wyjazdem do Berlina. Drogą internetową również pomógł matce zarezerwować bilet.
Następnego dnia na lotnisku w Berlinie zgłosił się do tymczasowego biura, które załatwiało sprawy związane z wypadkiem. Matka przyleciała  cztery  godzin później.  On przez ten czas załatwił wiele formalności związanych z zakwaterowaniem, czy identyfikacją zwłok. Umówił się w prosektorium, że przybędzie tam zaraz, jak matka przyleci ze Szwajcarii.
Widok zwłok nie należał do przyjemnych. Krystyna bez problemu zidentyfikowała męża, po ubraniu, obrączce, szramie pooperacyjnej po przeszczepie skóry. Zmasakrowana twarz, brak jednej nogi, zapadnięta klatka piersiowa, nawet dla chirurga taki widok nie należał do przyjemnych. Maks uparł się na badania genetyczne.
Późnym wieczorem rozmawiał z Beatą, która opiekowała się Wiktorią. Alicja była w pracy, pewnie operowała, dlatego nie miał możliwości się do niej się dodzwonić. Zresztą nie chciał absorbować żony śmiercią ojca, gdyż wiedział, jaki stosunek ma do Gustawa.
     Alicja po pracy wróciła do domu  z Leonem, który był w szpitalu, wcześniej wezwany do pomocy przez Ordę.
Zdecydowali z Beatą, że zostaną na noc, żeby było jej przyjemnie. Od kiedy wprowadzili się z Maksem  do tego domu nigdy nie było tak, że w nocy była sama. Kiedy Maks miał dyżur w szpitalu w porze nocnej z Alicją  była Beata, lub ktoś inny, na przykład Jasiński, Sylwia, pani Sabinka.
Po godzinie 23 zadzwonił Maks i opowiedział jej o tym, co załatwił w Berlinie.
Powiedział, że ciała nie będą przewozić do Szwajcarii, lecz prochy przywiozą do Polski.
Jutro z matką poleci do Szwajcarii  i załatwią  w Zurichu wszystkie sprawy związane ze śmiercią i pochówkiem ojca..
      Po dziesięciu dniach, na cmentarzu komunalnym w Toruniu odbył się pogrzeb Gustawa. Była to uroczystość rodzinna. Na pogrzebie oprócz żony, syna i jego rodziny, również była siostra z mężem mieszkająca w USA, dwóch braci  ze swoimi rodzinami mieszkający w Austrii.
Po pogrzebie odbyła się stypa w restauracji, a po niej wszyscy przyjechali na kawę do domu Maksa.
     Klinika w Szwajcarii funkcjonowała normalnie. Dopiero po kilku miesiącach Maks uzgodnił z matką, że ją sprzedadzą, matka wróci na stałe do Polski.
Załatwiając formalności związane z zamknięciem kliniki,  dowiedział się, jakimi ogromnymi pieniędzmi obracał jego ojciec. Klinika w Zurichu nie była jedynym szpitalem ojca, miał  również kilka przychodni chirurgicznych  na terenie Szwajcarii.
Sprawy spadkowe będą pewnie trwały kilka miesięcy, zamknięcie działalności i sprzedaż klinki również przeciągnie  się w czasie.
     Oglądając dokumenty księgowe i wyciągi z banków, Maks natknął się na dziwne operacje finansowe, które związane były z systematycznym  przelewaniem pieniędzy  na dom opieki społecznej w Polsce.
Nie wierzył, że jego ojciec bezinteresownie wspomaga taki dom, nie leżało to w jego charakterze.
Maks postanowił rozwikłać tą tajemnicę , gdyż matka twierdziła, że nic o takiej sprawie nie wie.


środa, 27 listopada 2013

siostra oddziałowa cz.73

Katarzyna i Ewelina, bo tak miały na imię dwie pacjentki, które operował doktor Maks Keller  od samego rana czekały na obchód. Jutro mają wyjść do domu, więc dzisiaj jeszcze chcą się napatrzeć na przeuroczego doktora Maksa.
     Po obchodzie poprosiły siostrę opatrunkową o zmianę opatrunku.  Za około pół godziny zostały zaproszone kolejno do gabinetu zabiegowego, gdzie pielęgniarka zmieniała opatrunek. Zawsze lekarz jest obecny, więc tym razem był doktor Maks Keller.
Ewelina zapytała doktora, czy wie co oznacza  imię Maks.
- Nie, nie wiem.
- To ja panu doktorowi powiem. Pasjonuje mnie ta dziedzina wiedzy.
Nie czekając na odpowiedź, czy lekarz chce wysłuchać jej opowiadań, zaczęła szybko mówić, aby zdążyć  przed zakończeniem zmiany opatrunku.
- A więc, mężczyzna obdarzony tym imieniem jest dość wojowniczo nastawiony do innych i ma odwagę brać sobie wszystko, co posiadają inni, a czego jemu brakuje. To, rzecz jasna, powoduje sporo konfliktów w jego otoczeniu, ale jemu to zupełnie nie przeszkadza, a często nawet daje mu sporo satysfakcji. Ma wielką łatwość pokonywania swoich wrogów, dlatego żadna konkurencja nie jest mu straszna, gorzej jednak sprawa ma się z przeciwnościami losu, bowiem nie jest odporny psychicznie i często poddaje się złym nastrojom. Gdy widzi, że los mu nie sprzyja, buduje w sobie przeświadczenie, że cokolwiek by zrobił, i tak z nim nie wygra, dlatego lepiej już zawczasu dać sobie spokój z danym przedsięwzięciem. Jest bardzo harmonijny i wie, czego chce od życia. Umie bronić swoich interesów kiedy zajdzie taka potrzeba, ale wszelkie drażliwe sprawy stara się załatwiać w sposób jak najbardziej polubowny. Również swoich poglądów i przekonań broni bardzo zdecydowanie, ale zawsze jest tolerancyjny i zachowuje się z klasą.
Jest bardzo niezależny, nie pozwala, by ktoś nim dyrygował nawet wówczas, gdy miałoby mu to wyjść na dobre. Woli popełniać błędy, ale wiedzieć, że wszystko idzie na jego własne konto, aniżeli posiłkować się cudzymi radami czy korzystać z czyjegoś doświadczenia. Nie zawsze jest to z jego strony rozsądne, ale dla niego nie to jest najważniejsze. Inna cecha, jaką zarzuca mu bardzo często otoczenie, to pewne zachowania, które trudno uznać za poprawne pod względem moralnym, a które mają za zadanie zapewnić mu święty spokój, na którym tak bardzo mu zależy. Często nie przejmuje się tym, czy żyje zgodnie z różnego rodzaju zasadami i ważne jest dla niego tylko to, by nie mieć poważniejszych trosk i problemów. Nie zawraca sobie również wówczas głowy opinią, jaką na jego temat ma otoczenie, mimo iż poza tym bardzo mu zależy na własnej reputacji. Gdy jednak na jego drodze pojawiają się jakieś trudności, zawsze stawia im czoła.
Ciężko mu znaleźć miłość. W uczuciach ma sporo problemów, które sam mnoży, gdyż jest bardzo wybredny i jego partnerka musi spełniać szereg wymogów, od których nie zamierza on odstąpić. Woli być sam niż zadowolić się kobietą, która nie odpowiada jego wyobrażeniom, dlatego znalezienie żony często jest dla niego bardzo trudnym zadaniem i trwa znacznie dłużej niż w przypadku innych osób. Poza tym ciężko jest mu uświadomić sobie, że uczucie, które żywi do danej osoby, to właśnie miłość i nierzadko także nie chce do siebie dopuścić tej myśli, wybierając samotne życie, jednak taka sytuacja nie wychodzi mu na dobre, co często okazuje się dopiero po jakimś czasie.
Ma doskonałe poczucie humoru, które nie opuszcza go nawet w najgorszych sytuacjach, gdyż człowiek ten po prostu nie cierpi się zamartwiać, zaś uwielbia się śmiać, nawet sam z siebie.
- Skąd pani to wie?
- No z Internetu. Jest taki portal Horoskopy, więc o wszystkich imionach można tam przeczytać. Ja mam dobrą pamięć, więc wchłaniam to jak gąbka.
- Dziękuję pani, za tak obszerną wypowiedź na temat mojego imienia.
Ale, jakim ja jestem człowiekiem wiem jedynie ja no i oczywiście moja żona. Nikt inny w  moim życiu się nie liczy poza moją żoną i córeczką.
- Ale pana żona to szczęściara, że ma takiego męża.
- Nie proszę pani, to ja jestem szczęściarzem, że mam taką żonę. Najważniejszą zaletą, za którą ją cenię, to , że nigdy nie papla niepotrzebnych rzeczy oraz to, że nigdy nie narzucała się mnie, ani innym facetom.
Teraz już pani dziękujemy i prosimy na zmianę opatrunku następnego pacjenta.
     Do sali opatrunkowej weszła Katarzyna.
Maks od razu zastrzegł, aby nic nie mówiła, bo zarówno jego, jak również siostrę wykonującą opatrunek to rozprasza.
- Zresztą pani koleżanka z sali, powiedziała dzisiaj już za wszystkich pacjentów. Wiedzę, którą nam tu na siłę wtłoczyła wystarczy  na długo. Uśmiechnął się.
Katarzyna nie śmiała nic odpowiedzieć, leżała na leżance w spokoju i czekała na zakończenie zmiany opatrunku.
Potem jeszcze zostali załatwieni inni pacjenci.
Wracając do gabinetu lekarskiego natknął się na Beatę.
- No co tam szwagier? Czemu jesteś taki wesoły.
- Chodź do cafeterii na kawę, pogadamy.
Maks ze śmiechem opowiadał Beacie, jak pacjentka zrobiła mu wykład na temat jego imienia.
- Niech zgadnę która? Pewnie jedna z tych, co leżą w sali 12.
- Myślałem, że małolaty są trzepnięte i zaczepiają żonatych facetów. Ta przecież ma 33 lata, a zachowuje się jak....
Nie dokończył, odebrał telefon. Szybko pobiegł na SOR bo przywieźli dwie  poparzone osoby.
Jedna z nich miała oparzenie najwyższego stopnia, więc natychmiast wezwano śmigłowiec i odtransportowano go do Siemianowic Śląskich, gdzie leczy się tego typu poparzenia. Druga osoba została przyjęta na oddział chirurgiczny.





 
VN:F [1.9.22_1171]
 
 
 
   



niedziela, 24 listopada 2013

Siostra oddziałowa cz.72

Alicja wróciła do pracy. Maks pracował w godzinach dopołudniowych, Alicja po południu.
Wszyscy cieszyli się, że już jest w Copernicusie. Nawet pacjentom udzieliła się dobra atmosfera panująca na oddziale. Niektórzy nawet czekali do godzin popołudniowych, żeby zobaczyć, kto to jest doktor Keller.
Dwie młode pacjentki leżące po operacjach w jednej sali były najbardziej tym zainteresowane.
Doktor Maks Keller, który akurat obie operował często bywał w ich sali, interesując się stanem zdrowia i rekonwalescencją. Początkowo myślały, że jest samotny, bo nigdy w pracy nie nosił obrączki.
Jedna z nich, jak przez przypadek dowiedziała się na korytarzu, że wraca żona doktora Kellera i  była tym  bardzo podekscytowana.
- No, zobaczymy jaki gust miał dr Keller wybierając sobie żonę. Powiedziała do współtowarzyszki.
- Też jestem ciekawa. Ale jak znam  życie, to pewnie będzie jakaś nieciekawa, gruba i wredna. Bo takie mają zawsze więcej szczęścia niż rozumu. I zawsze łapią fajnych facetów.
     Do sali weszła doktor Beata. Szukała pacjentki, która jutro będzie operowana.
- Pani doktor, zna pani doktor Keller?
- Maksa Kellera znam bardzo dobrze, to ten lekarz, który obie panie operowała, a ja usypiałam.
- Nie, jego żonę.
- Beata chwilę pomyślała nad odpowiedzią.
- Nie, dobrze jej nie znam. No wiecie, jestem trochę młodsza od niej, więc kobiety mężatki nie przyjaźnią się z samotnymi i to w dodatku młodszymi.
- No widzisz, tak jak mówiłam. Jedna pacjentka zwróciła się do drugiej.
- No tak, też tak słyszałam.
Beata chciała wyjść z sali, ale znowu pacjentka zadała jej pytanie.
- A żona doktora Kellera jest ładna?
- No nie, skąd tam ładna. Jest taka sobie przy kości, ma włosy ścięte na bardzo krótko, uwielbia złotą biżuterię i nawet z przodu ma złotego zęba. Ale doktor Maks Keller kocha ją, taką jaka jest.
No cóż, każdy ma jakieś zboczenia.
Beata wyszła z sali chorych i zaczęła się śmiać.
- To głupie paniusie, myślą, że mają jakieś szanse u Maksa. Teraz wiadomo, dlaczego przed każdym obchodem robiły   dokładne makijaże i perfumowały się.
Alicja przywiozła Wiktorię pod szpital, Maks odebrał dzieciaka i pojechał do domu.
- Doktor Szymańska, zajdzie pani do mnie na chwilę do gabinetu.
- Dobrze panie ordynatorze.
Wchodząc do gabinetu ojca, przypomniała mu, że już od dawna  nazywa się Alicja Keller.
- Przepraszam kochanie, wiesz, jak mi trudno przyzwyczaić się do tego nazwiska. Dla mnie najbardziej by pasowało, jak byś  nazywała się Jasińska.
Uzgodniła z ojcem, że on  przed wieczorem wpadnie pomóc Maksowi przy Wiki.
Wychodząc z gabinetu ordynatora natknęła się na Beatę.
- No cześć siostra. Mam do wieczora dyżur, więc w wolnych chwilach pogadamy. I chcę iść z tobą na obchód, wiesz, pomogę ci.
- Uważasz, że już zapomniałam?
- Nie, to nie to, ale błagam, zabierz mnie ze sobą.
Alicja pracowała dzisiaj z  Wileckim. W związku z tym, że nic się nie działo, przejrzała karty chorych.
Zatelefonowali z SOR, przywieźli dwie osoby z wypadku. Obydwoje więc zeszli z oddziału, prosząc pielęgniarkę, żeby w razie co dzwoniła do któregoś z nich.
Na SOR okazało się, że były to niegroźne potłuczenia i pęknięty łuk brwiowy. Alicja zajęła się zszyciem rany.
Jivan bardzo się ucieszył widząc Alicję.
- No nareszcie, znowu będziemy w komplecie.
Na SOR wpadł również Piotr, specjalnie po to, aby przywitać się z Alicją.
- Pani doktor Keller, odprowadzę cię na oddział, chwile pogadamy i wypijemy kawę.
- Świetnie.
Wsiedli do windy i przyjechali na chirurgię.
Dwie młode kobiety spacerowały po korytarzu, jakby na kogoś czekały.
- Nie, to nie ta. Powiedziała jedna do drugiej.
W gabinecie lekarskim Beata zaparzyła kawę. Piotr opowiedział Alicji o kłopotach związanych z usunięciem pacjentce macicy, dla ratowania jej życia.
Około godziny 17:30 razem z Beatą i Wileckim poszli na obchód.
Alicja bardzo dokładnie wypytywała pacjentów na temat ich samopoczucia i powrotu do zdrowia.
Wchodząc do sali, gdzie leżały młode kobiety, jedna z nich jakby z pretensjami powiedziała, że miała dzisiaj być doktor Keller.
- A po co Pani doktor Keller? Zaciekawiła się Alicja.
- Bo podobno jest dobrym lekarzem i chciałyby, aby ona wypowiedziała się na temat ich stanu zdrowia.
- Acha.
Beata o mało nie wybuchła śmiechem, chowając się za plecami Wileckiego.
- Tak, słucham panią. Czy coś pani dolega, w czym szczególnie mogę pomóc. Miło mi słyszeć o tym, że pani ma o mnie taka dobrą opinię. Jestem doktor Alicja Keller.
- To pani jest żoną doktora Maksa Kellera?
- Nie, to znaczy tak, powiedziała Beata. Pani doktor Alicja Keller jest także moją siostrą, gdyby pani tak bardzo szczegółowo chciała wiedzieć. Spojrzała na Alicję  i puściła do niej perskie oko.
- Naprawdę?
Wilecki stał obok Alicji i nie za bardzo wiedział czego dotyczy ta rozmowa. Alicja także niewiele z tego zrozumiała.
- No to co, boli panią coś?
- Nie, wszystko w porządku. Za dwa dni mam wyjść do domu, tak powiedział ordynator.
- Jak powiedział ordynator, to znaczy, że tak będzie.
- Nasz ojciec się nie myli, prawda Łukasz?
- Oczywiście, że nie, ojciec dla nas to ogromny autorytet.
Wyszli z sali chorych i zamiast wejść do następnej sali, cała trójka skierowała się do gabinetu lekarskiego.
Beata opowiedziała im dopołudniową rozmowę z pacjentkami. Bardzo chciały wiedzieć, jak wygląda doktor Alicja Keller, więc dałam im opis pani Zosi, no tej salowej, tyle tylko, że dodałam jeszcze złotego zęba.
- I one czekały na taką doktor Alicję Keller? Zapytał Łukasz.
- Chyba tak.
Z tego wszystkiego wyszło, że jestem też w tej rodzinie.
Przez chwilę się pośmieli i poszli na dalszy obchód.
Późnym wieczorem przywieźli ostry wyrostek, więc po zrobieniu badań zoperowali go. Alicja nie chciała zostawiać z tym samego Wileckiego.
Pierwszy dzień pracy dla Alicji był niezwykle miły, nawet zabawny.
Po powrocie do domu zastała ciszę, śpiące dziecko i męża. Jednak słysząc zamykające się drzwi, Maks  zszedł do kuchni, by razem z żoną zjeść kolację. Witali się ze sobą, jakby nie widzieli się przynajmniej miesiąc.
Opowiedziała mu o swoim dyżurze, o dwóch pacjentkach, które nie za bardzo mogły uwierzyć, że jestem twoją żoną.
- Dlaczego?
- Bo myślały, że jestem taka sama gruba jak salowa pani Zosia.
- Nawet jakbyś była taka gruba, też bym cię kochał. Wiesz przecież, że nie lubię anorektyczek i takich, co mają kilogramy kosmetyków na sobie.
Ja kocham tylko ciebie i nikogo innego na świecie.