piątek, 29 listopada 2013

Siostra oddziałowa 74

W niedzielę Maks poszedł z Wiki na spacer.  Zostawił telefon, więc jak zadzwoniła jego matka, Alicja  zrealizowała połączenie.
Krystyna była bardzo roztrzęsiona, nie potrafiła opanować swoich emocji.
Mówiła bardzo nieskładnie, słowa polskie mieszały jej się z niemieckimi. Czasami wtrącała coś w języku włoskim.
- Krystyna, powoli, powiedz, co się stało.
- Gustaw, Gustaw leciał tym samolotem, który rozbił się na lotnisku w Berlinie.
- Maksa nie ma w domu, jak wróci, zatelefonuje do ciebie.
- Grazie bene. Będę czekała.
Alicja zatelefonowała do Jasińskiego z prośbą, aby przyszedł do nich, jak może najszybciej.
Za kilkanaście minut był  u Alicji razem  z Beatą. Wysłuchali to, co Ala  usłyszała od Krystyny Keller.
Jasiński bardzo się zdenerwował, Beata przyjęła to chłodno. Podeszła do telewizora i zaczęła przeglądać wszystkie telewizyjne polskie stacje oraz stacje niemieckie. Na Polsacie podawali wiadomości, że samolot Szwajcarskich linii lotniczych rozbił się przed lotniskiem w Berlinie. Zawiodły silniki, samolot nie miał szans bezpiecznie dolecieć do lotniska. Wszyscy pasażerowie i załoga zginęli. Na pokładzie było kilkunastu Polaków. Byli wśród zabitych również  Szwajcarzy, Anglicy, Rosjanie i Włosi. Łącznie zginęło 178 osób.
W dolnej części ekranu leciał pasek z informacjami, dotyczącymi pasażerów. Wśród Polaków nie było nazwiska Gustaw Keller. Od osiemnastu lat,  ojciec Maksa   ma również obywatelstwo szwajcarskie i najprawdopodobniej miał ze sobą paszport szwajcarski.
Po godzinie Maks  wrócił ze spaceru. Wchodząc, był zdziwiony smutnymi minami.
- Maks, dzwoniła twoja mama, szybko do niej oddzwoń. Tu przy kanapie jest twoja komórka.
Co prawda Maks nie śpieszył się, ale Alicja go ponaglała.
Spokojnie, skończę rozbierać Wiki i zadzwonię.
Po wybraniu numeru, długo nie musiał czekać na połączenie. Zapłakana matka, podobnie jak poprzednio nie mogła opanować płaczu.
- Mamo, spokojnie, wiesz, że był w tym samolocie?
- Tak, już dostałam zawiadomienie z ambasady szwajcarskiej w Berlinie, że wśród ofiar jest Gustaw.
- Dobrze mamo, spakuj się i jutro musisz lecieć  do Berlina. Ja też tam przylecę.  Teraz przez Internet zarezerwuję bilet.
- Matka coś bełkotała w słuchawkę, ale on nie wszystko rozumiał.
Atmosfera w domu  była przytłaczająca.. Mała Wiki jak zawsze, gdy w domu jest napięta atmosfera była bardzo  grzeczna, wtulała się w ramiona dziadka.
Maks załatwił wszystkie formalności związane z wyjazdem do Berlina. Drogą internetową również pomógł matce zarezerwować bilet.
Następnego dnia na lotnisku w Berlinie zgłosił się do tymczasowego biura, które załatwiało sprawy związane z wypadkiem. Matka przyleciała  cztery  godzin później.  On przez ten czas załatwił wiele formalności związanych z zakwaterowaniem, czy identyfikacją zwłok. Umówił się w prosektorium, że przybędzie tam zaraz, jak matka przyleci ze Szwajcarii.
Widok zwłok nie należał do przyjemnych. Krystyna bez problemu zidentyfikowała męża, po ubraniu, obrączce, szramie pooperacyjnej po przeszczepie skóry. Zmasakrowana twarz, brak jednej nogi, zapadnięta klatka piersiowa, nawet dla chirurga taki widok nie należał do przyjemnych. Maks uparł się na badania genetyczne.
Późnym wieczorem rozmawiał z Beatą, która opiekowała się Wiktorią. Alicja była w pracy, pewnie operowała, dlatego nie miał możliwości się do niej się dodzwonić. Zresztą nie chciał absorbować żony śmiercią ojca, gdyż wiedział, jaki stosunek ma do Gustawa.
     Alicja po pracy wróciła do domu  z Leonem, który był w szpitalu, wcześniej wezwany do pomocy przez Ordę.
Zdecydowali z Beatą, że zostaną na noc, żeby było jej przyjemnie. Od kiedy wprowadzili się z Maksem  do tego domu nigdy nie było tak, że w nocy była sama. Kiedy Maks miał dyżur w szpitalu w porze nocnej z Alicją  była Beata, lub ktoś inny, na przykład Jasiński, Sylwia, pani Sabinka.
Po godzinie 23 zadzwonił Maks i opowiedział jej o tym, co załatwił w Berlinie.
Powiedział, że ciała nie będą przewozić do Szwajcarii, lecz prochy przywiozą do Polski.
Jutro z matką poleci do Szwajcarii  i załatwią  w Zurichu wszystkie sprawy związane ze śmiercią i pochówkiem ojca..
      Po dziesięciu dniach, na cmentarzu komunalnym w Toruniu odbył się pogrzeb Gustawa. Była to uroczystość rodzinna. Na pogrzebie oprócz żony, syna i jego rodziny, również była siostra z mężem mieszkająca w USA, dwóch braci  ze swoimi rodzinami mieszkający w Austrii.
Po pogrzebie odbyła się stypa w restauracji, a po niej wszyscy przyjechali na kawę do domu Maksa.
     Klinika w Szwajcarii funkcjonowała normalnie. Dopiero po kilku miesiącach Maks uzgodnił z matką, że ją sprzedadzą, matka wróci na stałe do Polski.
Załatwiając formalności związane z zamknięciem kliniki,  dowiedział się, jakimi ogromnymi pieniędzmi obracał jego ojciec. Klinika w Zurichu nie była jedynym szpitalem ojca, miał  również kilka przychodni chirurgicznych  na terenie Szwajcarii.
Sprawy spadkowe będą pewnie trwały kilka miesięcy, zamknięcie działalności i sprzedaż klinki również przeciągnie  się w czasie.
     Oglądając dokumenty księgowe i wyciągi z banków, Maks natknął się na dziwne operacje finansowe, które związane były z systematycznym  przelewaniem pieniędzy  na dom opieki społecznej w Polsce.
Nie wierzył, że jego ojciec bezinteresownie wspomaga taki dom, nie leżało to w jego charakterze.
Maks postanowił rozwikłać tą tajemnicę , gdyż matka twierdziła, że nic o takiej sprawie nie wie.


środa, 27 listopada 2013

siostra oddziałowa cz.73

Katarzyna i Ewelina, bo tak miały na imię dwie pacjentki, które operował doktor Maks Keller  od samego rana czekały na obchód. Jutro mają wyjść do domu, więc dzisiaj jeszcze chcą się napatrzeć na przeuroczego doktora Maksa.
     Po obchodzie poprosiły siostrę opatrunkową o zmianę opatrunku.  Za około pół godziny zostały zaproszone kolejno do gabinetu zabiegowego, gdzie pielęgniarka zmieniała opatrunek. Zawsze lekarz jest obecny, więc tym razem był doktor Maks Keller.
Ewelina zapytała doktora, czy wie co oznacza  imię Maks.
- Nie, nie wiem.
- To ja panu doktorowi powiem. Pasjonuje mnie ta dziedzina wiedzy.
Nie czekając na odpowiedź, czy lekarz chce wysłuchać jej opowiadań, zaczęła szybko mówić, aby zdążyć  przed zakończeniem zmiany opatrunku.
- A więc, mężczyzna obdarzony tym imieniem jest dość wojowniczo nastawiony do innych i ma odwagę brać sobie wszystko, co posiadają inni, a czego jemu brakuje. To, rzecz jasna, powoduje sporo konfliktów w jego otoczeniu, ale jemu to zupełnie nie przeszkadza, a często nawet daje mu sporo satysfakcji. Ma wielką łatwość pokonywania swoich wrogów, dlatego żadna konkurencja nie jest mu straszna, gorzej jednak sprawa ma się z przeciwnościami losu, bowiem nie jest odporny psychicznie i często poddaje się złym nastrojom. Gdy widzi, że los mu nie sprzyja, buduje w sobie przeświadczenie, że cokolwiek by zrobił, i tak z nim nie wygra, dlatego lepiej już zawczasu dać sobie spokój z danym przedsięwzięciem. Jest bardzo harmonijny i wie, czego chce od życia. Umie bronić swoich interesów kiedy zajdzie taka potrzeba, ale wszelkie drażliwe sprawy stara się załatwiać w sposób jak najbardziej polubowny. Również swoich poglądów i przekonań broni bardzo zdecydowanie, ale zawsze jest tolerancyjny i zachowuje się z klasą.
Jest bardzo niezależny, nie pozwala, by ktoś nim dyrygował nawet wówczas, gdy miałoby mu to wyjść na dobre. Woli popełniać błędy, ale wiedzieć, że wszystko idzie na jego własne konto, aniżeli posiłkować się cudzymi radami czy korzystać z czyjegoś doświadczenia. Nie zawsze jest to z jego strony rozsądne, ale dla niego nie to jest najważniejsze. Inna cecha, jaką zarzuca mu bardzo często otoczenie, to pewne zachowania, które trudno uznać za poprawne pod względem moralnym, a które mają za zadanie zapewnić mu święty spokój, na którym tak bardzo mu zależy. Często nie przejmuje się tym, czy żyje zgodnie z różnego rodzaju zasadami i ważne jest dla niego tylko to, by nie mieć poważniejszych trosk i problemów. Nie zawraca sobie również wówczas głowy opinią, jaką na jego temat ma otoczenie, mimo iż poza tym bardzo mu zależy na własnej reputacji. Gdy jednak na jego drodze pojawiają się jakieś trudności, zawsze stawia im czoła.
Ciężko mu znaleźć miłość. W uczuciach ma sporo problemów, które sam mnoży, gdyż jest bardzo wybredny i jego partnerka musi spełniać szereg wymogów, od których nie zamierza on odstąpić. Woli być sam niż zadowolić się kobietą, która nie odpowiada jego wyobrażeniom, dlatego znalezienie żony często jest dla niego bardzo trudnym zadaniem i trwa znacznie dłużej niż w przypadku innych osób. Poza tym ciężko jest mu uświadomić sobie, że uczucie, które żywi do danej osoby, to właśnie miłość i nierzadko także nie chce do siebie dopuścić tej myśli, wybierając samotne życie, jednak taka sytuacja nie wychodzi mu na dobre, co często okazuje się dopiero po jakimś czasie.
Ma doskonałe poczucie humoru, które nie opuszcza go nawet w najgorszych sytuacjach, gdyż człowiek ten po prostu nie cierpi się zamartwiać, zaś uwielbia się śmiać, nawet sam z siebie.
- Skąd pani to wie?
- No z Internetu. Jest taki portal Horoskopy, więc o wszystkich imionach można tam przeczytać. Ja mam dobrą pamięć, więc wchłaniam to jak gąbka.
- Dziękuję pani, za tak obszerną wypowiedź na temat mojego imienia.
Ale, jakim ja jestem człowiekiem wiem jedynie ja no i oczywiście moja żona. Nikt inny w  moim życiu się nie liczy poza moją żoną i córeczką.
- Ale pana żona to szczęściara, że ma takiego męża.
- Nie proszę pani, to ja jestem szczęściarzem, że mam taką żonę. Najważniejszą zaletą, za którą ją cenię, to , że nigdy nie papla niepotrzebnych rzeczy oraz to, że nigdy nie narzucała się mnie, ani innym facetom.
Teraz już pani dziękujemy i prosimy na zmianę opatrunku następnego pacjenta.
     Do sali opatrunkowej weszła Katarzyna.
Maks od razu zastrzegł, aby nic nie mówiła, bo zarówno jego, jak również siostrę wykonującą opatrunek to rozprasza.
- Zresztą pani koleżanka z sali, powiedziała dzisiaj już za wszystkich pacjentów. Wiedzę, którą nam tu na siłę wtłoczyła wystarczy  na długo. Uśmiechnął się.
Katarzyna nie śmiała nic odpowiedzieć, leżała na leżance w spokoju i czekała na zakończenie zmiany opatrunku.
Potem jeszcze zostali załatwieni inni pacjenci.
Wracając do gabinetu lekarskiego natknął się na Beatę.
- No co tam szwagier? Czemu jesteś taki wesoły.
- Chodź do cafeterii na kawę, pogadamy.
Maks ze śmiechem opowiadał Beacie, jak pacjentka zrobiła mu wykład na temat jego imienia.
- Niech zgadnę która? Pewnie jedna z tych, co leżą w sali 12.
- Myślałem, że małolaty są trzepnięte i zaczepiają żonatych facetów. Ta przecież ma 33 lata, a zachowuje się jak....
Nie dokończył, odebrał telefon. Szybko pobiegł na SOR bo przywieźli dwie  poparzone osoby.
Jedna z nich miała oparzenie najwyższego stopnia, więc natychmiast wezwano śmigłowiec i odtransportowano go do Siemianowic Śląskich, gdzie leczy się tego typu poparzenia. Druga osoba została przyjęta na oddział chirurgiczny.





 
VN:F [1.9.22_1171]
 
 
 
   



niedziela, 24 listopada 2013

Siostra oddziałowa cz.72

Alicja wróciła do pracy. Maks pracował w godzinach dopołudniowych, Alicja po południu.
Wszyscy cieszyli się, że już jest w Copernicusie. Nawet pacjentom udzieliła się dobra atmosfera panująca na oddziale. Niektórzy nawet czekali do godzin popołudniowych, żeby zobaczyć, kto to jest doktor Keller.
Dwie młode pacjentki leżące po operacjach w jednej sali były najbardziej tym zainteresowane.
Doktor Maks Keller, który akurat obie operował często bywał w ich sali, interesując się stanem zdrowia i rekonwalescencją. Początkowo myślały, że jest samotny, bo nigdy w pracy nie nosił obrączki.
Jedna z nich, jak przez przypadek dowiedziała się na korytarzu, że wraca żona doktora Kellera i  była tym  bardzo podekscytowana.
- No, zobaczymy jaki gust miał dr Keller wybierając sobie żonę. Powiedziała do współtowarzyszki.
- Też jestem ciekawa. Ale jak znam  życie, to pewnie będzie jakaś nieciekawa, gruba i wredna. Bo takie mają zawsze więcej szczęścia niż rozumu. I zawsze łapią fajnych facetów.
     Do sali weszła doktor Beata. Szukała pacjentki, która jutro będzie operowana.
- Pani doktor, zna pani doktor Keller?
- Maksa Kellera znam bardzo dobrze, to ten lekarz, który obie panie operowała, a ja usypiałam.
- Nie, jego żonę.
- Beata chwilę pomyślała nad odpowiedzią.
- Nie, dobrze jej nie znam. No wiecie, jestem trochę młodsza od niej, więc kobiety mężatki nie przyjaźnią się z samotnymi i to w dodatku młodszymi.
- No widzisz, tak jak mówiłam. Jedna pacjentka zwróciła się do drugiej.
- No tak, też tak słyszałam.
Beata chciała wyjść z sali, ale znowu pacjentka zadała jej pytanie.
- A żona doktora Kellera jest ładna?
- No nie, skąd tam ładna. Jest taka sobie przy kości, ma włosy ścięte na bardzo krótko, uwielbia złotą biżuterię i nawet z przodu ma złotego zęba. Ale doktor Maks Keller kocha ją, taką jaka jest.
No cóż, każdy ma jakieś zboczenia.
Beata wyszła z sali chorych i zaczęła się śmiać.
- To głupie paniusie, myślą, że mają jakieś szanse u Maksa. Teraz wiadomo, dlaczego przed każdym obchodem robiły   dokładne makijaże i perfumowały się.
Alicja przywiozła Wiktorię pod szpital, Maks odebrał dzieciaka i pojechał do domu.
- Doktor Szymańska, zajdzie pani do mnie na chwilę do gabinetu.
- Dobrze panie ordynatorze.
Wchodząc do gabinetu ojca, przypomniała mu, że już od dawna  nazywa się Alicja Keller.
- Przepraszam kochanie, wiesz, jak mi trudno przyzwyczaić się do tego nazwiska. Dla mnie najbardziej by pasowało, jak byś  nazywała się Jasińska.
Uzgodniła z ojcem, że on  przed wieczorem wpadnie pomóc Maksowi przy Wiki.
Wychodząc z gabinetu ordynatora natknęła się na Beatę.
- No cześć siostra. Mam do wieczora dyżur, więc w wolnych chwilach pogadamy. I chcę iść z tobą na obchód, wiesz, pomogę ci.
- Uważasz, że już zapomniałam?
- Nie, to nie to, ale błagam, zabierz mnie ze sobą.
Alicja pracowała dzisiaj z  Wileckim. W związku z tym, że nic się nie działo, przejrzała karty chorych.
Zatelefonowali z SOR, przywieźli dwie osoby z wypadku. Obydwoje więc zeszli z oddziału, prosząc pielęgniarkę, żeby w razie co dzwoniła do któregoś z nich.
Na SOR okazało się, że były to niegroźne potłuczenia i pęknięty łuk brwiowy. Alicja zajęła się zszyciem rany.
Jivan bardzo się ucieszył widząc Alicję.
- No nareszcie, znowu będziemy w komplecie.
Na SOR wpadł również Piotr, specjalnie po to, aby przywitać się z Alicją.
- Pani doktor Keller, odprowadzę cię na oddział, chwile pogadamy i wypijemy kawę.
- Świetnie.
Wsiedli do windy i przyjechali na chirurgię.
Dwie młode kobiety spacerowały po korytarzu, jakby na kogoś czekały.
- Nie, to nie ta. Powiedziała jedna do drugiej.
W gabinecie lekarskim Beata zaparzyła kawę. Piotr opowiedział Alicji o kłopotach związanych z usunięciem pacjentce macicy, dla ratowania jej życia.
Około godziny 17:30 razem z Beatą i Wileckim poszli na obchód.
Alicja bardzo dokładnie wypytywała pacjentów na temat ich samopoczucia i powrotu do zdrowia.
Wchodząc do sali, gdzie leżały młode kobiety, jedna z nich jakby z pretensjami powiedziała, że miała dzisiaj być doktor Keller.
- A po co Pani doktor Keller? Zaciekawiła się Alicja.
- Bo podobno jest dobrym lekarzem i chciałyby, aby ona wypowiedziała się na temat ich stanu zdrowia.
- Acha.
Beata o mało nie wybuchła śmiechem, chowając się za plecami Wileckiego.
- Tak, słucham panią. Czy coś pani dolega, w czym szczególnie mogę pomóc. Miło mi słyszeć o tym, że pani ma o mnie taka dobrą opinię. Jestem doktor Alicja Keller.
- To pani jest żoną doktora Maksa Kellera?
- Nie, to znaczy tak, powiedziała Beata. Pani doktor Alicja Keller jest także moją siostrą, gdyby pani tak bardzo szczegółowo chciała wiedzieć. Spojrzała na Alicję  i puściła do niej perskie oko.
- Naprawdę?
Wilecki stał obok Alicji i nie za bardzo wiedział czego dotyczy ta rozmowa. Alicja także niewiele z tego zrozumiała.
- No to co, boli panią coś?
- Nie, wszystko w porządku. Za dwa dni mam wyjść do domu, tak powiedział ordynator.
- Jak powiedział ordynator, to znaczy, że tak będzie.
- Nasz ojciec się nie myli, prawda Łukasz?
- Oczywiście, że nie, ojciec dla nas to ogromny autorytet.
Wyszli z sali chorych i zamiast wejść do następnej sali, cała trójka skierowała się do gabinetu lekarskiego.
Beata opowiedziała im dopołudniową rozmowę z pacjentkami. Bardzo chciały wiedzieć, jak wygląda doktor Alicja Keller, więc dałam im opis pani Zosi, no tej salowej, tyle tylko, że dodałam jeszcze złotego zęba.
- I one czekały na taką doktor Alicję Keller? Zapytał Łukasz.
- Chyba tak.
Z tego wszystkiego wyszło, że jestem też w tej rodzinie.
Przez chwilę się pośmieli i poszli na dalszy obchód.
Późnym wieczorem przywieźli ostry wyrostek, więc po zrobieniu badań zoperowali go. Alicja nie chciała zostawiać z tym samego Wileckiego.
Pierwszy dzień pracy dla Alicji był niezwykle miły, nawet zabawny.
Po powrocie do domu zastała ciszę, śpiące dziecko i męża. Jednak słysząc zamykające się drzwi, Maks  zszedł do kuchni, by razem z żoną zjeść kolację. Witali się ze sobą, jakby nie widzieli się przynajmniej miesiąc.
Opowiedziała mu o swoim dyżurze, o dwóch pacjentkach, które nie za bardzo mogły uwierzyć, że jestem twoją żoną.
- Dlaczego?
- Bo myślały, że jestem taka sama gruba jak salowa pani Zosia.
- Nawet jakbyś była taka gruba, też bym cię kochał. Wiesz przecież, że nie lubię anorektyczek i takich, co mają kilogramy kosmetyków na sobie.
Ja kocham tylko ciebie i nikogo innego na świecie.


środa, 20 listopada 2013

Siostra oddziałowa cz.71

Maks wziął do ręki teczkę z dokumentami notarialnymi, ale początkowo nie miał odwagi jej otworzyć. W tym momencie przebiegły mu różne myśli, łącznie z żużlowcem.
- Kto jest taki hojny, że rozdaje aż takie pokaźne dowody wdzięczności? Zapytał Maks.
  Ja znam tylko jednego bogatego faceta, który z miłości do kobiety mógłby to zrobić.
- No proszę, powiedz kto to taki?
Leon poprosił, aby przestali się kłócić. Tylko zgoda buduje, a kłótnią daleko się nie zajdzie.
Beata trzymała na rękach małą Wiki. Dziewczynka była grzeczna, bawiła się laleczką, którą wszyscy nazywali Edi. Skąd taka nazwa, nikt nie wie. Chyba było to pierwsze słowo małej.
- Popatrz, Edi się śmieje do Wiki.
- No proszę, możesz otworzyć.
- Wiem tylko , że jednego bardzo bogatego pacjenta wyciągnęłaś spod łopaty grabarza. Jest na tyle dziany, że mógłby obdarowywać swoje kochanki takimi prezentami. Przecież cały Toruń huczał, że Bartek Madura kocha Alicję Szymańską, lekarkę z Copernicusa i może ją ozłocić od stóp do głów.
Alicja popatrzyła na swojego męża.
- Nie znasz moich możliwości Maks. Zawsze zadawałam się z bogatymi facetami. Dodała z przekąsem.
- Pierwszy to Florczyk, który ma ogromną kasę i nie wie co z nią robić.
Krzysztof od lat jest profesorem, ordynatorem oddziału chirurgii w Warszawie. Dodatkowo pracuje naukowo, wykłada na różnych uczelniach medycznych w kraju i za granicą, W Ameryce za swoje wykłady bierze niebotyczne honoraria.  Jest samotny, bezdzietny.
- I jeszcze na dodatek pochodzi z dosyć zamożnej rodziny, podobno arystokratycznej. Był jedynakiem, więc start w dorosłe życie miał ułatwiony. Dodał Leon.

- Drugi to Bartek, chyba ma jeszcze więcej od profesora.
No cóż, w sporcie, w którym naraża się własne życie dobrze płacą.
- No. Dla niego jeden dom, dwa domy, jedna czy pięć takich działeczek  to pestka.
- Skucha.  Ten od kogo otrzymałam ten dowód wdzięczności, zarówno  Florczyka jak  i Bartka mógłby kupić w jednym dniu.
     W Maksie zbierała się coraz większa złość. Leon i Beata nie odzywali się, tylko czekali na dalszy rozwój sytuacji.
Alicję ta rozmowa zaczynała bawić.
- Tato. Kolejny raz Maks  zwrócił się do Leona.
- Przestańcie się kłócić, otwórz teczkę, może tam znajdziesz odpowiedź.
Maks powoli otworzył  foliową teczkę i wyjął z niej dokument w bardzo ładnej obwolucie kancelarii notarialnej.
Zaczął czytać. Nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa.
- Maks, co jest, zapytała Beata.
- Moja matka ofiarowała ci działkę?
- Tak, kupiła ją, a potem przekazała mi ją w drodze darowizny.
- To dlaczego dała ją tobie?
Alicja szczerze powiedziała, że w dowód wdzięczności za uratowanie jej  życia.
- To ja postawiłam dobrą diagnozę. Ja w Szwajcarii, wówczas kiedy byłam z Wiktorią, jak twój ojciec był ponad miesiąc w Ameryce, rozmawiałam z lekarzami i uczestniczyłam w jej operacji.
- Jakiej operacji.
- Ważnej dla jej życia. Udało się, wszystko jest w porządku, nie ma nawrotów, nie ma przerzutów.
Nie dzwoń do swojej matki z pretensjami. Udawaj, że o niczym nie wiesz, ona nie chcę aby ojciec o tym się dowiedział. Boi się, że jak się dowie, to ją zostawi. Ona ma już siedemdziesiąt  lat i chce do końca być żoną Gustawa Kellera. Jeśli przez czterdzieści lat walki o małżeństwo udawało jej się utrzymać przy niej męża, ostatnie lata również chce być przy nim. Nie chce być chorą żoną, chce zawsze być dla niego okazem zdrowia.
A, że jego to nic już ona nie obchodzi, to w tej chwili dla niej na rękę.
Maks kilkakrotnie czytał akt notarialny, rzeczywiście była to darowizna na nazwisko Alicja Keller, z domu Szymańska.
- Skoro moja matka taka nieszczęśliwa z tatą, to skąd ma takie pieniądze? Ze wspólnej ich kasy?
- O ile mi wiadomo, twoi rodzice są bardzo, bardzo bogaci. A twoja mama  ma pieniądze  również ze spadku, który otrzymała od... Zresztą, to nie jest moja sprawa od kogo.
A przecież wiesz, że darowizna nie jest wspólnością majątkową, jeśli napisana jest na jedną osobę. Także ta działka jest tylko moja.
- Dalsza sprawa budowy przychodni specjalistycznej jest w drugiej teczce.
  Jest tam zatwierdzony projekt budowy, zezwolenie na budowę i  projekt o dofinansowanie z funduszy Unii Europejskiej.
- A skąd będziesz miała udział własny?
  Chyba  nie masz  tak dużo pieniędzy, aby starczyło na taką inwestycję.
- Znajdzie się trochę, będę prowadziła własną działalność gospodarczą a jak zabraknie wezmę pożyczkę z banku. No, na hipotekę tej przychodni.
Maks z jednej strony był wściekły, że żona tyle zrobiła poza jego plecami, z drugiej jednak strony winił się za to, że chyba za mało rozmawiają ze sobą i on o tak wielu sprawach nie wie.
- Ojciec próbował  powiedzieć, że wspólność majątkowa może przeszkodzić w realizacji inwestycji, jeśli Maks się nie zgodzi.
- Czyja ziemia, tego dom.
Działka jest moja. Jak na razie tylko moja, bo taka umowa była z Krystyną.
Ona wie, że Maksa kocham i nigdy go nie skrzywdzę, tak jak facet  może skrzywdzić kobietę.
- Krystyna powiedziała, że za to co zrobiłam dla jej rodziny, nie jest w stanie nic zrekompensować.
- To powiedz, co zrobiłaś dla jej rodziny? Maks w tym momencie wyraźnie był poirytowany.
Po pierwsze, wyrwałam ich syna z rąk Somalijczyków, nie wsadziłam do pierdla Gustawa Kellera za usiłowanie gwałtu, a na dodatek mu wybaczyłam. Gdybym sprawę skierowała do sądu  i dostałby wyrok, odwieszono by mu to, co miał w "zawiasach".
- W jakich znowu zawiasach?
Miał już wyrok za podobną sprawę i dostał go w zawieszeniu.
Maks zbladł. Wszystko, tylko nie to, że jego ojciec to recydywista gwałciciel.
 A po trzecie i po czwarte, to przedłużyłam życie Krystynie i dałam im wnuczkę Wiktorię.
- Taaak, powiedziała Beata. To naprawdę heroiczne czyny. Czy jest na świecie jakiś  facet, który tyle zrobił dla innego człowieka, dla kobiety?
W tym momencie  mężczyźni popatrzyli na siebie.
- Tak, ja. Bo Wiki by nie było na świecie, gdyby nie ja. Podszedł do Alicji i ją pocałował w policzek.
A Leon głęboko się zamyślił i przyznał  w duchu   rację Alicji.Choć nie miał pojęcia, że jego Marta była w ciąży, to po poznaniu Alicji ciągle obwiniał się, że do końca nie dociekał, dlaczego od niego jego ukochana dziewczyna odeszła. Nie wiedział o istnieniu  swojej córki więcej niż 30 lat, ona bez wahania oddała mu wątrobę.
- No to jak mężu, mam wrócić do pracy do szpitala, czy nie?
- Wiadomo, że zrobisz po swojemu.
- Tata będzie przygotowywał takie grafiki, że we czwórkę damy radę z moją kochaną Wiki. Powiedziała Beata.
- A twoja inwestycja?
- Będzie realizowana, chciałabym, żeby jak najmniej ludzi wiedziało o tym. Mam jednak nadzieję, że dofinansowanie z Unii otrzymam i wówczas ruszę całą parą. Na razie teraz jest wszystko w sferze projektów na papierze. Musicie trzymać za mnie kciuki.
Rozmowa  trwała do późnych godzin wieczornych. Nawet mała Wiktoria nie dopominała się kąpieli i swojego łóżka.  Pewnie wiedziała, że omawiane są trudne, rodzinne sprawy.  Zdążyła trochę pospać na rękach cioci Beaty, obudzić,  pobawić się i znów zasnąć.


poniedziałek, 18 listopada 2013

Siostra oddziałowa cz.70

Jeszcze kilkakrotnie w domu Kellerów dochodziło do spięć związanych z opieką nad córeczką.
Maks był nieprzejednany. Uważał, że opiekę nad dzieckiem ma sprawować tylko i wyłącznie Alicja, oczywiście przy jego pomocy.
- Zostawiłaś kiedykolwiek Wiktorię z kimś innym i poszłaś sobie na kilka godzin, np. do biblioteki?
- Nie, nigdy.
- No właśnie, nawet nie wiesz, jak by dziecko czuło się nie widząc mamy przez kilka lub kilkanaście godzin.
- W takim razie zwalniam się z Copernikusa. Oświadczyła Alicja.
- Ale po co się zwalniasz? Możesz wziąć urlop bezpłatny. Jak dziecko podrośnie, pójdzie do przedszkola, ty wrócisz do pracy.
- Świetnie sobie wykombinowałeś mój ukochany mężu,
- Nie. Już się zdecydowałam , zwalniam się ze szpitala i będę na twoim utrzymaniu, tak  jak twoja matka.
  A potem po latach będę się wypłakiwała do rękawa zięcia, bądź synowej jaka to jestem nieszczęśliwa, że nie wypracowałam sobie emerytury.
- Jakiej synowej?
- No jak będę kurą domową, to będę rodziła dzieci. Trzy, cztery, może pięć. Będę miała wówczas zajęcie.
Maks patrzył na Alicje, jakby nie była z tego  świata.
- Moja mama tobie  wypłakiwała się w rękaw? Bo co? Bo jej źle przy boku sławnego, bogatego lekarza, właściciela klini
Maks wziął do ręki teczkę z dokumentami notarialnymi, ale początkowo nie miał odwagi jej otworzyć. W tym momencie przebiegły mu różne myśli, łącznie z żużlowcem.
- Kto jest taki hojny, że rozdaje aż takie pokaźne dowody wdzięczności? Zapytał Maks.
  Ja znam tylko jednego bogatego faceta, który z miłości do kobiety mógłby to zrobić.
- No proszę, powiedz kto to taki?
Leon poprosił, aby przestali się kłócić. Tylko zgoda buduje, a kłótnią daleko się nie zajdzie.
Beata trzymała na rękach małą Wiki. Dziewczynka była grzeczna, bawiła się laleczką, którą wszyscy nazywali Edi. Skąd taka nazwa, nikt nie wie. Chyba było to pierwsze słowo małej.
- Popatrz, Edi się śmieje do Wiki.
- No proszę, możesz otworzyć.
- Wiem tylko , że jednego bardzo bogatego pacjenta wyciągnęłaś spod łopaty grabarza. Jest na tyle dziany, że mógłby obdarowywać swoje kochanki takimi prezentami. Przecież cały Toruń huczał, że Bartek Madura kocha Alicję Szymańską, lekarkę z Copernicusa i może ją ozłocić od stóp do głów.
Alicja popatrzyła na swojego męża.
- Nie znasz moich możliwości Maks. Zawsze zadawałam się z bogatymi facetami. Dodała z przekąsem.
- Pierwszy to Florczyk, który ma ogromną kasę i nie wie co z nią robić.
Krzysztof od lat jest profesorem, ordynatorem oddziału chirurgii w Warszawie. Dodatkowo pracuje naukowo, wykłada na różnych uczelniach medycznych w kraju i za granicą, W Ameryce za swoje wykłady bierze niebotyczne honoraria.  Jest samotny, bezdzietny.
- I jeszcze na dodatek pochodzi z dosyć zamożnej rodziny, podobno arystokratycznej. Był jedynakiem, więc start w dorosłe życie miał ułatwiony. Dodał Leon.

- Drugi to Bartek, chyba ma jeszcze więcej od profesora.
No cóż, w sporcie, w którym naraża się własne życie dobrze płacą.
- No. Dla niego jeden dom, dwa domy, jedna czy pięć takich działeczek  to pestka.
- Skucha.  Ten od kogo otrzymałam ten dowód wdzięczności, zarówno  Florczyka jak  i Bartka mógłby kupić w jednym dniu.
     W Maksie zbierała się coraz większa złość. Leon i Beata nie odzywali się, tylko czekali na dalszy rozwój sytuacji.
Alicję ta rozmowa zaczynała bawić.
- Tato. Kolejny raz Maks  zwrócił się do Leona.
- Przestańcie się kłócić, otwórz teczkę, może tam znajdziesz odpowiedź.
Maks powoli otworzył  foliową teczkę i wyjął z niej dokument w bardzo ładnej obwolucie kancelarii notarialnej.
Zaczął czytać. Nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa.
- Maks, co jest, zapytała Beata.
- Moja matka ofiarowała ci działkę?
- Tak, kupiła ją, a potem przekazała mi ją w drodze darowizny.
- To dlaczego dała ją tobie?
Alicja szczerze powiedziała, że w dowód wdzięczności za uratowanie jej  życia.
- To ja postawiłam dobrą diagnozę. Ja w Szwajcarii, wówczas kiedy byłam z Wiktorią, jak twój ojciec był ponad miesiąc w Ameryce, rozmawiałam z lekarzami i uczestniczyłam w jej operacji.
- Jakiej operacji.
- Ważnej dla jej życia. Udało się, wszystko jest w porządku, nie ma nawrotów, nie ma przerzutów.
Nie dzwoń do swojej matki z pretensjami. Udawaj, że o niczym nie wiesz, ona nie chcę aby ojciec o tym się dowiedział. Boi się, że jak się dowie, to ją zostawi. Ona ma już siedemdziesiąt  lat i chce do końca być żoną Gustawa Kellera. Jeśli przez czterdzieści lat walki o małżeństwo udawało jej się utrzymać przy niej męża, ostatnie lata również chce być przy nim. Nie chce być chorą żoną, chce zawsze być dla niego okazem zdrowia.
A, że jego to nic już ona nie obchodzi, to w tej chwili dla niej na rękę.
Maks kilkakrotnie czytał akt notarialny, rzeczywiście była to darowizna na nazwisko Alicja Keller, z domu Szymańska.
- Skoro moja matka taka nieszczęśliwa z tatą, to skąd ma takie pieniądze? Ze wspólnej ich kasy?
- O ile mi wiadomo, twoi rodzice są bardzo, bardzo bogaci. A twoja mama  ma pieniądze  również ze spadku, który otrzymała od... Zresztą, to nie jest moja sprawa od kogo.
A przecież wiesz, że darowizna nie jest wspólnością majątkową, jeśli napisana jest na jedną osobę. Także ta działka jest tylko moja.
- Dalsza sprawa budowy przychodni specjalistycznej jest w drugiej teczce.
  Jest tam zatwierdzony pro
Maks wziął do ręki teczkę z dokumentami notarialnymi, ale początkowo nie miał odwagi jej otworzyć. W tym momencie przebiegły mu różne myśli, łącznie z żużlowcem.
- Kto jest taki hojny, że rozdaje aż takie pokaźne dowody wdzięczności? Zapytał Maks.
  Ja znam tylko jednego bogatego faceta, który z miłości do kobiety mógłby to zrobić.
- No proszę, powiedz kto to taki?
Leon poprosił, aby przestali się kłócić. Tylko zgoda buduje, a kłótnią daleko się nie zajdzie.
Beata trzymała na rękach małą Wiki. Dziewczynka była grzeczna, bawiła się laleczką, którą wszyscy nazywali Edi. Skąd taka nazwa, nikt nie wie. Chyba było to pierwsze słowo małej.
- Popatrz, Edi się śmieje do Wiki.
- No proszę, możesz otworzyć.
- Wiem tylko , że jednego bardzo bogatego pacjenta wyciągnęłaś spod łopaty grabarza. Jest na tyle dziany, że mógłby obdarowywać swoje kochanki takimi prezentami. Przecież cały Toruń huczał, że Bartek Madura kocha Alicję Szymańską, lekarkę z Copernicusa i może ją ozłocić od stóp do głów.
Alicja popatrzyła na swojego męża.
- Nie znasz moich możliwości Maks. Zawsze zadawałam się z bogatymi facetami. Dodała z przekąsem.
- Pierwszy to Florczyk, który ma ogromną kasę i nie wie co z nią robić.
Krzysztof od lat jest profesorem, ordynatorem oddziału chirurgii w Warszawie. Dodatkowo pracuje naukowo, wykłada na różnych uczelniach medycznych w kraju i za granicą, W Ameryce za swoje wykłady bierze niebotyczne honoraria.  Jest samotny, bezdzietny.
- I jeszcze na dodatek pochodzi z dosyć zamożnej rodziny, podobno arystokratycznej. Był jedynakiem, więc start w dorosłe życie miał ułatwiony. Dodał Leon.

- Drugi to Bartek, chyba ma jeszcze więcej od profesora.
No cóż, w sporcie, w którym naraża się własne życie dobrze płacą.
- No. Dla niego jeden dom, dwa domy, jedna czy pięć takich działeczek  to pestka.
- Skucha.  Ten od kogo otrzymałam ten dowód wdzięczności, zarówno  Florczyka jak  i Bartka mógłby kupić w jednym dniu.
     W Maksie zbierała się coraz większa złość. Leon i Beata nie odzywali się, tylko czekali na dalszy rozwój sytuacji.
Alicję ta rozmowa zaczynała bawić.
- Tato. Kolejny raz Maks  zwrócił się do Leona.
- Przestańcie się kłócić, otwórz teczkę, może tam znajdziesz odpowiedź.
Maks powoli otworzył  foliową teczkę i wyjął z niej dokument w bardzo ładnej obwolucie kancelarii notarialnej.
Zaczął czytać. Nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa.
- Maks, co jest, zapytała Beata.
- Moja matka ofiarowała ci działkę?
- Tak, kupiła ją, a potem przekazała mi ją w drodze darowizny.
- To dlaczego dała ją tobie?
Alicja szczerze powiedziała, że w dowód wdzięczności za uratowanie jej  życia.
- To ja postawiłam dobrą diagnozę. Ja w Szwajcarii, wówczas kiedy byłam z Wiktorią, jak twój ojciec był ponad miesiąc w Ameryce, rozmawiałam z lekarzami i uczestniczyłam w jej operacji.
- Jakiej operacji.
- Ważnej dla jej życia. Udało się, wszystko jest w porządku, nie ma nawrotów, nie ma przerzutów.
Nie dzwoń do swojej matki z pretensjami. Udawaj, że o niczym nie wiesz, ona nie chcę aby ojciec o tym się dowiedział. Boi się, że jak się dowie, to ją zostawi. Ona ma już siedemdziesiąt  lat i chce do końca być żoną Gustawa Kellera. Jeśli przez czterdzieści lat walki o małżeństwo udawało jej się utrzymać przy niej męża, ostatnie lata również chce być przy nim. Nie chce być chorą żoną, chce zawsze być dla niego okazem zdrowia.
A, że jego to nic już ona nie obchodzi, to w tej chwili dla niej na rękę.
Maks kilkakrotnie czytał akt notarialny, rzeczywiście była to darowizna na nazwisko Alicja Keller, z domu Szymańska.
- Skoro moja matka taka nieszczęśliwa z tatą, to skąd ma takie pieniądze? Ze wspólnej ich kasy?
- O ile mi wiadomo, twoi rodzice są bardzo, bardzo bogaci. A twoja mama  ma pieniądze  również ze spadku, który otrzymała od... Zresztą, to nie jest moja sprawa od kogo.
A przecież wiesz, że darowizna nie jest wspólnością majątkową, jeśli napisana jest na jedną osobę. Także ta działka jest tylko moja.
- Dalsza sprawa budowy przychodni specjalistycznej jest w drugiej teczce.
  Jest tam zatwierdzony projekt budowy, zezwolenie na budowę i  projekt o dofinansowanie z funduszy Unii Europejskiej.
- A skąd będziesz miała udział własny?
  Chyba  nie masz  tak dużo pieniędzy, aby starczyło na taką inwestycję.
- Znajdzie się trochę, będę prowadziła własną działalność gospodarczą a jak zabraknie wezmę pożyczkę z banku. No, na hipotekę tej przychodni.
Maks z jednej strony był wściekły, że żona tyle zrobiła poza jego plecami, z drugiej jednak strony winił się za to, że chyba za mało rozmawiają ze sobą i on o tak wielu sprawach nie wie.
- Ojciec próbował  powiedzieć, że wspólność majątkowa może przeszkodzić w realizacji inwestycji, jeśli Maks się nie zgodzi.
- Czyja ziemia, tego dom.
Działka jest moja. Jak na razie tylko moja, bo taka umowa była z Krystyną.
Ona wie, że Maksa kocham i nigdy go nie skrzywdzę, tak jak facet  może skrzywdzić kobietę.
- Krystyna powiedziała, że za to co zrobiłam dla jej rodziny, nie jest w stanie nic zrekompensować.
- To powiedz, co zrobiłaś dla jej rodziny? Maks w tym momencie wyraźnie był poirytowany.
Po pierwsze, wyrwałam ich syna z rąk Somalijczyków, nie wsadziłam do pierdla Gustawa Kellera za usiłowanie gwałtu, a na dodatek mu wybaczyłam. Gdybym sprawę skierowała do sądu  i dostałby wyrok, odwieszono by mu to, co miał w "zawiasach".
- W jakich znowu zawiasach?
Miał już wyrok za podobną sprawę i dostał go w zawieszeniu.
Maks zbladł. Wszystko, tylko nie to, że jego ojciec to recydywista gwałciciel.
 A po trzecie i po czwarte, to przedłużyłam życie Krystynie i dałam im wnuczkę Wiktorię.
- Taaak, powiedziała Beata. To naprawdę heroiczne czyny. Czy jest na świecie jakiś  facet, który tyle zrobił dla innego człowieka, dla kobiety?
W tym momencie  mężczyźni popatrzyli na siebie.
- Tak, ja. Bo Wiki by nie było na świecie, gdyby nie ja. Podszedł do Alicji i ją pocałował w policzek.
A Leon głęboko się zamyślił i przyznał  w duchu   rację Alicji.Choć nie miał pojęcia, że jego Marta była w ciąży, to po poznaniu Alicji ciągle obwiniał się, że do końca nie dociekał, dlaczego od niego jego ukochana dziewczyna odeszła. Nie wiedział o istnieniu  swojej córki więcej niż 30 lat, ona bez wahania oddała mu wątrobę.
- No to jak mężu, mam wrócić do pracy do szpitala, czy nie?
- Wiadomo, że zrobisz po swojemu.
- Tata będzie przygotowywał takie grafiki, że we czwórkę damy radę z moją kochaną Wiki. Powiedziała Beata.
- A twoja inwestycja?
- Będzie realizowana, chciałabym, żeby jak najmniej ludzi wiedziało o tym. Mam jednak nadzieję, że dofinansowanie z Unii otrzymam i wówczas ruszę całą parą. Na razie teraz jest wszystko w sferze projektów na papierze. Musicie trzymać za mnie kciuki.
Rozmowa  trwała do późnych godzin wieczornych. Nawet mała Wiktoria nie dopominała się kąpieli i swojego łóżka.  Pewnie wiedziała, że omawiane są trudne, rodzinne sprawy.  Zdążyła trochę pospać na rękach cioci Beaty, obudzić,  pobawić się i znów zasnąć.


jekt budowy, zezwolenie na budowę i  projekt o dofinansowanie z funduszy Unii Europejskiej.
- A skąd będziesz miała udział własny?
  Chyba  nie masz  tak dużo pieniędzy, aby starczyło na taką inwestycję.
- Znajdzie się trochę, będę prowadziła własną działalność gospodarczą a jak zabraknie wezmę pożyczkę z banku. No, na hipotekę tej przychodni.
Maks z jednej strony był wściekły, że żona tyle zrobiła poza jego plecami, z drugiej jednak strony winił się za to, że chyba za mało rozmawiają ze sobą i on o tak wielu sprawach nie wie.
- Ojciec próbował  powiedzieć, że wspólność majątkowa może przeszkodzić w realizacji inwestycji, jeśli Maks się nie zgodzi.
- Czyja ziemia, tego dom.
Działka jest moja. Jak na razie tylko moja, bo taka umowa była z Krystyną.
Ona wie, że Maksa kocham i nigdy go nie skrzywdzę, tak jak facet  może skrzywdzić kobietę.
- Krystyna powiedziała, że za to co zrobiłam dla jej rodziny, nie jest w stanie nic zrekompensować.
- To powiedz, co zrobiłaś dla jej rodziny? Maks w tym momencie wyraźnie był poirytowany.
Po pierwsze, wyrwałam ich syna z rąk Somalijczyków, nie wsadziłam do pierdla Gustawa Kellera za usiłowanie gwałtu, a na dodatek mu wybaczyłam. Gdybym sprawę skierowała do sądu  i dostałby wyrok, odwieszono by mu to, co miał w "zawiasach".
- W jakich znowu zawiasach?
Miał już wyrok za podobną sprawę i dostał go w zawieszeniu.
Maks zbladł. Wszystko, tylko nie to, że jego ojciec to recydywista gwałciciel.
 A po trzecie i po czwarte, to przedłużyłam życie Krystynie i dałam im wnuczkę Wiktorię.
- Taaak, powiedziała Beata. To naprawdę heroiczne czyny. Czy jest na świecie jakiś  facet, który tyle zrobił dla innego człowieka, dla kobiety?
W tym momencie  mężczyźni popatrzyli na siebie.
- Tak, ja. Bo Wiki by nie było na świecie, gdyby nie ja. Podszedł do Alicji i ją pocałował w policzek.
A Leon głęboko się zamyślił i przyznał  w duchu   rację Alicji.Choć nie miał pojęcia, że jego Marta była w ciąży, to po poznaniu Alicji ciągle obwiniał się, że do końca nie dociekał, dlaczego od niego jego ukochana dziewczyna odeszła. Nie wiedział o istnieniu  swojej córki więcej niż 30 lat, ona bez wahania oddała mu wątrobę.
- No to jak mężu, mam wrócić do pracy do szpitala, czy nie?
- Wiadomo, że zrobisz po swojemu.
- Tata będzie przygotowywał takie grafiki, że we czwórkę damy radę z moją kochaną Wiki. Powiedziała Beata.
- A twoja inwestycja?
- Będzie realizowana, chciałabym, żeby jak najmniej ludzi wiedziało o tym. Mam jednak nadzieję, że dofinansowanie z Unii otrzymam i wówczas ruszę całą parą. Na razie teraz jest wszystko w sferze projektów na papierze. Musicie trzymać za mnie kciuki.
Rozmowa  trwała do późnych godzin wieczornych. Nawet mała Wiktoria nie dopominała się kąpieli i swojego łóżka.  Pewnie wiedziała, że omawiane są trudne, rodzinne sprawy.  Zdążyła trochę pospać na rękach cioci Beaty, obudzić,  pobawić się i znów zasnąć.


ki chirurgii plastycznej w Szwajcarii?
- Nie ważne kim jest mąż, ważne kim jest twoja matka.
Całe życie być może w puchu, ale samotna, w kieszeni ojca i z duszą na ramieniu, co będzie, kiedy ją zostawi. Ile alimentów zapłaci na nią. Ile jeszcze przeleci łóżek pięknych kobiet, ile jeszcze będzie miał spraw za molestowanie seksualne, za nieodpowiednie zachowanie po pijaku.
- O czym ty mówisz?  Moja matka ci to powiedziała?
- Tak, twoja rodzona matka niejednokrotnie mi się wypłakiwała nad samotnością, pozornie dobrym traktowaniem przez męża i udawanie wspaniałej rodziny.
Zastanowił się, dlaczego jemu tego nigdy nie mówiła.  Czyżby nie miała do syna zaufania? Przecież ją bardzo kochał. A może za mało, a może lepiej rozmawiać z kobietą o takich sprawach niż z mężczyzną?
- Dlaczego moja matka wyżalała się tobie, nie mnie?
 Gdybyś ją kochał, tak jak mówisz, pewno sam byś wiedział, bez jej skarg.
- Ale Wiktoria jest maleńka i musi być z matką.
- Będzie z matką i ojcem.
- Otwieram prywatną praktykę lekarską. Będę po godzinach, po twoim powrocie z pracy przyjmować pacjentów w domu.
Już zamówiłam meble do mojego gabinetu, który będzie w małym pokoju dla gości, tym,  tam, pokazała mu palcem.
- Ale?
- Ale co?
- A jak się odkuję, wybuduję własną przychodnię lekarską. Oprócz mnie zatrudnię jeszcze kilku lekarzy specjalistów.
A gdzie wybudujesz tą przychodnię?
- Tam, obok, za płotem. Na tej wolnej działce.
Maks patrzył na Alicję i nie wierzył co mówi.
- Ty sobie wyobrażasz, ile taka  działka kosztuje?
- Tak, ona jest już moja.
- Maks patrzył na Alicję jakby na zjawę z nie tego świata. Miał wrażenie, że chyba coś ma nie tak z głową.
- Co zaskok? Nie znasz mnie do końca, bo nie chcesz mnie znać. Tylko wiesz, co tu i teraz. Nie znasz zasad patrzenia w przyszłość. A ja znam.
Maks zatelefonował do Leona.
Była już godzina 18:10, więc  ojciec był po pracy.
- Przyjdę z Beatą, Sabinka upiekła dobre ciasto, więc przyniesiemy.
Siedząc przy winie i słodkościach, Maks przekazał swoje spostrzeżenia na temat zachowania Alicji.
- Ala zaczyna mieć jakieś urojenia. Twierdzi, że zwolni się z pracy, rozpocznie prywatną praktykę lekarską i zacznie budować prywatną przychodnię lekarską.
- Ja już zaczęłam.
Wszyscy spojrzeli na Alicję?
- Co zaczęłaś?
- Budować przychodnię wielospecjalistyczną? No cóż, mój mąż przez wiele miesięcy ukrywał zamiar kupienia domu, wiec ja też robię to na swoją rękę.
- Aluś, córeczko, ty się dobrze czujesz?
Jeśli nie mogę wrócić do szpitala, muszę coś ze sobą robić. Na pewno nie będę kurą domową i nie będę czekała na pensję męża. Potem będę go nawet mogła zatrudnić na część etatu.
- Ale ty wyobrażasz sobie, ile to kosztuje?
- Tak, wyobrażam sobie.
- My nie mamy pieniędzy na zakup działki pod taką inwestycję, a co dopiero mówić o wybudowaniu budynku.
- My nie mamy, ale ja mam.
Znowu spojrzeli po sobie. Jeszcze  kilka minut i uznają Alicję za niezrównoważoną psychicznie.
- To może Maks, lepiej niech Alicja wróci do pracy, bo inaczej jeszcze większe będzie miała urojenia. Powiedziała Beata.
- Siostra i ty też przeciwko mnie?
- Nie, tylko podpowiadam Maksowi, aby wyraził zgodę na twój powrót do pracy.
 Alicja zaczęła się chichotać
- Mój mąż ma mi zezwolić na powrót do pracy. To jakaś paranoja.
  Przecież nie jestem ubezwłasnowolniona, nie jestem prywatną własnością mojego męża, nie jestem kurą domową, sprzątaczką co popełniła mezalians wychodząc za lekarza.
- Widzi tata, widzi, jak ona się zachowuje. Może ma depresję poporodową i gada od rzeczy?
- Depresję, to może masz ty, nie ja.
Na chwilę przeprosiła i pobiegła po schodach na górę.
Wszyscy myśleli, że poszła się wypłakać.  Zeszła, z pakietem dokumentów.
- Co to jest?
- To? Dała teczkę Maksowi do ręki.
- To jest akt notarialny działki, tej, za naszym domem.
- Kupiłaś działkę bez mojej wiedzy.
- Nie, otrzymałam w spadku od pacjenta w dowód wdzięczności.
- Co? Jednogłośnie zapytali mąż , ojciec i Beata.
- To co słyszycie.
- Przyjęłaś łapówkę?
- Nie, tylko dowód wdzięczności, za przysługę, która uratowała jedno życie ludzkie.
- Nie, to nie na moje nerwy. Powiedział Leon.
-  Kto cię nauczył brać takie dowody wdzięczności?
- Tatuś, na pewno nie ty. Jak odnaleźliśmy się po ponad  30-latach już miałam ukształtowany charakter. Życie mnie nauczyło, życie.
Odpowiedziała z kamienną twarzą  Alicja.






piątek, 15 listopada 2013

Siostra oddziałowa cz.69

Alicja niedługo kończy  urlop macierzyński. Od dwóch tygodni nie ma w domu innego tematu, jak opieka nad małą Wiki.
- Maks, dobrze wiesz, że jak nie będę leczyła, robiła operacji wyjdę z wprawy a potem z zawodu.
- No przecież wiem, że musisz wrócić do pracy ale? Zastanowił się.
- Co ale?
- Kto będzie z naszą córeczką?
- Zatrudnimy opiekunkę.
- O nie. Nigdy w życiu jakaś obca kobieta nie będzie wychowywała mojego dziecka.
- Nie wychowywała, tylko opiekowała się, jak my będziemy w pracy.
- To może oddamy ją do żłobka?
- No jeszcze tego brakowało? Żłobek, wychowywanie w kojcach, na kocyku na podłodze, albo cały dzień w łóżeczku.
- O nie. Nigdy w  życiu żadne opiekunki  niedouczone nie będą wychowywały mojego dziecka.
- To może nasza pani Sabinka?
- O nie. Żadna pani Sabinka. Może ona umie świetnie gotować, sprzątać i podawać do stołu.
Alicja słuchała argumentów swojego męża.
- Muszę powiedzieć, że słownictwo masz nader rozwinięte. O ni, o nie, o nie.
- Bo nie, wrzasnął Maks.
Alicja spojrzała niedowierzająco na męża. Od urodzenia Wiki był jak anioł, który    zachowywał się cicho, spokojne, bez nerwów. Nawet najtrudniejszych sytuacji w pracy nie odreagowywał w domu.
- To może gdyby był Filip, mógłby się nią opiekować. Ona lgnęła do niego, jak do prawdziwego wujka.
Maksa do reszty to rozwścieczyło.
- I ty, lekarz, doktor medycyny z wieloletnią praktyką, z ogromnym dorobkiem naukowym, publikacjami, ty chciałabyś powierzyć dziecko jakiemuś tam obcemu facetowi z amnezją?
Alicja chciała mu wytłumaczyć, że to nie tak, jak on myśli, ale dała sobie na spokój.
- To kto według ciebie może opiekować się naszą córką?
\- Nikt, tylko ty.
- Ja wiem, że w życiu dokonuje się wyborów, ale ja i tak muszę kiedyś wrócić do pracy.
- A Ewa Gajewska wychowuje trójkę dzieci i nie chce wracać do pracy.
- Ewa Gajewska? Zastanowiła się nad odpowiedzią.
Ewie Gajewskiej,  brak  ambicji. Znalazła frajera, który przesiaduje tylko w szpitalu, przychodni, prywatnym gabinecie i zasuwa na utrzymanie 5 osobowej rodziny. Oby za 20 lat, jak dorosną dzieci nie obudziła się z ręką w nocniku i nie usłyszała od swojego męża, że dzieci już dorosły i on odchodzi. Potem zero emerytury. Modelką nie jest i za kilkanaście lat nie będzie, więc nie będzie rwana przez innych facetów. Podzieli losy twojej matki
Maks patrzył na Alicję swoimi orzechowymi oczami i nie dowierzał, co jego inteligentna, ułożona, taktowna Alicja mówi.
- A, A, Ala. zaczął się jąkać. O czym ty mówisz?
- O tym co słyszysz, wypaliła jak z karabinu maszynowego.
- Nie będę kurą domową, nie będę na utrzymaniu męża tylko dlatego, że mam dziecko. Miliony kobiet mają dzieci i jakoś sobie radzą.
Zdenerwowany Maks trzasnął drzwiami i wybiegł z domu.
To dla mężczyzn najlepszy sposób na rozwiązywanie problemów. Nie zdziwi się, jak wróci i poczuje od niego alkohol.
Nie minęło pół godziny, jak wrócił do domu z Beatą i Leonem.
- Co, pomoc sobie ściągnąłeś?
- Ja mam lepszą propozycję. Ja wrócę do pracy, a ty będziesz w domu z Wiki.
- Ale ja jestem lekarzem, chirurgiem i muszę operować, muszę pracować na rodzinę.
- A ja mój mężu, jestem również lekarzem i to z tytułem doktora. I oprócz tego, że zacznę od nowa pracować, to i będę dalej rozwijała się naukowo. Za kilkanaście lat obejmę stanowisko po Florczyku,
ponieważ będę profesorem nauk medycznych.
- Może gdybyś została z Florczykiem pewnie już dzisiaj miałabyś habilitację.
- Pewnie tak, odburknęła Alicja.
Beata nie wtrącała się do spraw młodych rodziców. Leon próbował usprawiedliwiać zachowanie córki, ale to coraz bardziej drażniło Maksa.
Tato, przyszedłeś do nas jako mediator?Zapytała Alicja.
- Nie, wybraliśmy się do was na herbatę, takie piękne popołudnie.
- Ok
. Zaprosiła ich do salonu. Zrobiła herbatę, Maks rozpalił w kominku. Do późnych godzin wieczornych rozmawiali o pracy, wspominali studia. Nie wracali do drażliwego problemu opieki nad Wiktorią,

środa, 13 listopada 2013

Siostra oddziałowa cz. 68

Beata chodziła smutna. Nie wierzyła, że Filip zdecydował się na wyjazd. Ona przecież tyle dla niego zrobiła. Co prawda nigdy nie myślała, że będzie jej wdzięczny, ale też nie spodziewała się, że tak po prostu wyjedzie.
     Krzysztof coraz częściej zaglądał do Elżbiety. Matka Elżbiety znała Krzysztofa z lat studenckich, była zauroczona zarówno jego pracowitością, urodą, elegancją i sposobem bycia. Nawet Janek polubił nowego adoratora swojej matki. Najbardziej chyba dlatego, że od samego początku jak go poznał przeszli na ty. Bycie z profesorem na per TY, to fajne.  Elżbiecie nie za bardzo się to podobało, ale  nie chciała zrażać swojego syna do kolejnego mężczyzny, który przekraczał progi ich domu.
      Kiedyś siedząc z mamą w domu wspominali czasy Belgii. Przyznał, że w Polsce jest znacznie lepiej, ludzie są bardziej serdeczni. jest mniejszy dystans jego do znajomych matki.
- Nie wyobrażałem sobie, że moimi przyjaciółmi będą twoi przyjaciele.
- No, ja też nie, odpowiedziała Elżbieta. Nie wiem, czy to tak wypada, żebyś z Krzysztofem był na TY.
- Babcia do niego mówi Krzysztof, ja do niego mówię Krzysztof i ty do niego mówisz Krzysztof.
- Fajnie, on taki wielopokoleniowiec.
-Jaki? Zaśmiała się Elżbieta.
- No właśnie taki. Włosy ma siwe jak babcia, zmarszczki ma tak jak ty, a całą posturę ma młodego człowieka. Nie ma brzucha, nie jest gruby, nie jest łysy, taki po prostu Krzysztof. I mamy jednakową pasję, konie.
- Jak tak dalej pójdzie, to z Leonem też będziesz chciał być na ty.
- O nie. Leon jest poważnym panem, jest ojcem mojej przyjaciółki Alicji, teściem mojego przyjaciela Maksa i dziadkiem mojej chrześnicy Wiktorii.
- No tak, rzeczywiście to poważny i stateczny ojciec dwóch lekarek, teść lekarza i dziadek  Wiki,
  no i przyjaciel twojej mamy i profesora Florczyka Krzysztofa.
- Nie ma mowy, Krzysztof jest Krzysztofem, żadnym tam profesorem Florczykiem. Nie możesz sobie mamo wyobrazić, jak my razem jeździmy na tych koniach. jakie mi daje fachowe wskazówki.
Jest super facio.
- No, Krzyś był, jest i będzie Krzysiem. Ciągle Krzysiem.
Ze sklepu przyszła pani Natasza  i przyniosła gazetę.
- Ela, widziałaś, twojego lekarza wyprowadzili w kajdankach ze szpitala.
- Tak wiem, wczoraj. Próbuje ktoś go wrobić. Muszę się temu bardziej przyjrzeć. Ma co prawda dobrych prawników, ale intuicja mi podpowiada zupełnie co innego.
Cholera, czy rzeczywiście zazdrość o faceta może doprowadzić do czegoś takiego?
Elżbieta siedziała w fotelu i myślała. Może te myśli były irracjonalne, ale po  prostu tak jej się wydawało.
     Zadzwonił dzwonek. Janek zerwał się i pobiegł otworzyć drzwi. Nie wierzy własnym oczom.
Za progiem była cała rodzina Kellerów i Jasińskich. Był również Krzysztof.
- Przepraszamy, że tak bez zapowiedzi.
Elżbieta była zdzwiona, dlaczego oni wszyscy przyszli. Beata z samochodu przyniosła tort i  ciasto pieczone przez panią Sabinkę.
- Ela, powiedział Leon. Przepraszamy za najście, ale dzisiaj obliczyliśmy z Krzyśkiem, że jest trzydziesta rocznica ukończenia studiów.
- Tak i co?
- No właśnie chcielibyśmy to uczcić. Żeby cię nie fatygować, przywieźliśmy wszystko, aby ten dzień uczcić na słodko.
- Fajnie, cieszę się. Tylko po tym, co się stało w szpitalu, pokazała na gazetę nie jest tak słodko.
Janek pomógł babci nakrywać do stołu, ustawiał talerzyki i filiżanki oraz łyżeczki i widelczyki.
Znów rozległ się dzwonek do drzwi.
- Mamo, to do ciebie.
Poczta kwiatowa przywiozła ogromny kosz kwiatów. Elżbieta pokwitowała. Postawiła kwiaty na stół, przeczytała załączony karnecik.
" Najpiękniejszej starościnie na roku i najsympatyczniejszemu dyrektorowi ż życzeniami wszystkiego najlepszego Krzysztof i Leon".
- Trzeba było kwiaty przesyłać pocztą kwiatową?
- Początkowo mieliśmy tylko taki pomysł, później Alicja podpowiedziała, żeby zrobić inaczej i właśnie tu wszyscy jesteśmy.
Elżbieta była tak ogromnie zaskoczona, także niesamowicie  szczęśliwa. Pewnie  nie byłoby okazji, aby spotkać się właśnie w takim gronie.
Najbardziej zadowolony z tego wszystkiego był Janek.
- Z czego mój syn się tak cieszy?
- Z tego, że są u mnie w domu sami przyjaciele: Wiki, Beata, Alicja, Maks, Elżbieta- tu cmoknął mamę w policzek, Krzysztof, babcia i pan Leon.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
- To ty na mamę mówisz Elżbieta? Zapytał  Leon.
- Chyba lepiej mówić do mamy Elżbieta, niż "starsza" jak mówią czasami moi koledzy do swoich matek..
Babci przypomniały się czasy młodości.
-Nie do pomyślenia było kiedyś, żeby zięć do teścia mówił po imieniu, syn do matki lub córka do ojca mówiła po imieniu, córka do  przyjaciół ojca mówiła po imieniu.
- E tam babcia, teraz jest lepiej. Ludzie starsi starzeją się wolniej, niż młodzież. W pewnym okresie życia  jesteśmy na takim samym poziomie myślowym, więc zatraca się ta różnica pokoleniowa.
Ciasto i tort było przepyszne.
Janek zaprosił Alicję by pokazać jej  nową kompozycję, którą właśnie niedawno ukończył. Babcia wyszła do kuchni po konfitury.
 Lekarze zaczęli rozmawiać na temat Wanata. Maks miał podobne myśli jak Elżbieta. Posądzał o wszystko Izę. Co prawda Elżbieta nie powiedziała, że ma takie same podejrzenia, lecz nie potępiała toku myślowego młodszego kolegi.
- O ile mi wiadomo, Iza rozpracowała romans Piotra z Magdą. Jest to typowa zemsta.
- Tylko jak  sfałszowano dokumentację lekarską?
- Tak jak kiedyś Beata odpowiedziała Alicji, tak i teraz powtórzyła, że wyciekają wiadomości z PENTAGO-nu, to co dla dobrego informatyka sfałszować dokumentację szpitalną.
- Dla hakera nie jest trudno. No cóż Iza kiedyś obracała się w dziwnym towarzystwie, może jej pomogli.
- Udupić własnego męża?
- Może lepiej udupić męża niż wrócić do narkotyków.
Nie wszyscy z towarzystwa wiedzieli, że Iza Wanat to była narkomanka. Najmniej wtajemniczony był Krzysztof i Maks. Beata kiedyś przypadkowo dowiedziała się od ojca, Alicja wiedziała od  Piotra, Elżbieta od samej Izy.
- Czyżby ta kobieta była aż tak dwulicowa? Na pokaz pomaga swojemu mężowi, a za plecami wbija mu nóż w plecy.
- No cóż, zazdrość i zawiść  niejedno ma imię, powiedział Jasiński.
Elżbieta zdeklarowała, że wszystko zrobi, aby wyjaśnić sprawę fałszowania dokumentów. To przecież zadziało się w szpitalu przez nią kierowanym.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Siostra oddziałowa cz.67

Na oddział chirurgii przyjęto pacjenta niesłyszącego. Komunikacja z nim  była bardzo utrudniona.
Pojedyncze wyrazy, które można było zrozumieć i tak niewiele dały. Żaden lekarz nie potrafił zrozumieć tego co pacjent potrzebuje, mówi, chce przekazać.
- Przepraszam. Zaczepiła ordynatora Jasińskiego dziewczyna  w wieku  około 18- 19  lat.
- Jestem córką Marcina Niezgody, podobno ma  mieć operacja , operację , natychmiast się poprawiła.
- Tak, tylko nie potrafimy się z nim porozumieć, on jest głuchoniemy.
- Tak, tata jest niesłyszący, ale nie niemy. Potrafi rozmawiać w języku migowym.
Ja też jestem głuchy, głucha, poprawiła się kobieta. Noszę aparat słuchowy i implant ślimakowy. Odchyliła ręką włosy i pokazała lekarzowi.
- Ale pani świetnie mówi.
- Tak. Uczę  się w Liceum dla Niesłyszacych w Olsztynie.
- Proszę, zapraszam panią do mojego gabinetu.
Podał jej wodę,  ona siadła na kanapie, on na fotelu.
- Przepraszam, może pan usiąść naprzeciwko mnie. Mam duży niedosłuch, bardzo dużo odczytuję z ust.
- O przepraszam. Usiadł tak, aby widziała jego twarz, jego usta.
Jeszcze w międzyczasie wykonał telefon i poprosił lekarza dyżurnego, aby przyszedł z dokumentacją pana  Niezgody.
Za kilka minut pojawił się  Maks, a zaraz za nim Beata.
Jasiński przedstawił młodej kobiecie dwóch lekarzy. Chirurga, który będzie operował i anestezjologa, który będzie usypiała pacjenta do operacji.
- Czy ojciec pani przechodził jakieś ciężkie choroby, miał operacje?
Kiedyś miał operację na żylaki, poza tym nie miał innych.
- A skąd głuchota?
- Niedosłuch u nas jest dziedziczny. Mama jest niesłysząca, tata, ja i mój brat, dziadkowie też byli niesłyszący.
Mówiąc, czasami zapominała się i próbowała coś pokazywać palcami.
- Przepraszam, żyję wśród niesłyszących, więc zawsze migam, dlatego czasami same ręce mi zaczynają chodzić.
- Proszę się nie krępować powiedział Jasiński. Mnie nawet to się podoba.
Po dłuższej rozmowie zdecydowali  iść razem do pacjenta. Uzgodnili, że córka będzie ich tłumaczem.
Jeszcze przed wyjściem zaciekawiona Beata zapytała Marty, w jaki sposób nauczyła się tak pięknie mówić, skoro od urodzenia jest osobą z uszkodzonym słuchem i cała rodzina jest niesłysząca.
     Wczesne stwierdzenie niedosłuchu jest bardzo ważne dla osoby niesłyszącej. Od najmłodszych lat jest w Ośrodku dla Dzieci Niesłyszących w Olsztynie. Co prawda są tam dzieci niesłyszące, ale nauczyciele są słyszący. Wszyscy posługują się również językiem migowym.
- W ośrodku rozmawiacie  na migi?
- Nie. Uczymy się mówić po polsku. Nauczyciele wspomagają mowę językiem migowym.
- Język migowy jest  chyba trudny, wtrąciła Beata.
- Dla nas jest bardzo łatwy, jest on naszym naturalnym językiem. Język polski jest trudniejszy.
Nauczyciele mówią, że język polski dla niesłyszącego, jest jak język obcy dla słyszącego. Trzeba się uczyć słówek, czytać, pisać, ciągle, ciągle powtarzać.
- Dlaczego jesteś w Ośrodku w Olsztynie?
- Moja mama tam się uczyła, mój tata, dlatego ja też tam chodzę do szkoły. Lubię Olsztyn, mam koleżanki, kolegów nie tylko w szkole. To dobra szkoła i super nauczyciele.
- Twój tata nie mówi, tylko miga?
- Tak, mój tata miga, lubi migać. Ja lubię mówić, rozmawiać.
Beata była zafascynowana dziewczyną.
- A proszę mi powiedzieć, oprócz  nauki, co wy jeszcze robicie w tym ośrodku?
Dziewczyna się uśmiechnęła.
- Wszystko, co robi się w domu. Chodzimy do szkoły, odrabiamy lekcje, mamy dyskoteki, różne imprezy, wycieczki, zielone szkoły,chodzimy do biblioteki, do kina, jeździmy na konkursy, uczymy się robienia sałatek, rysujemy, malujemy, szyjemy, mamy dużo zajęć sportowych,  uczymy się tańczyć i grać.
- Grać? Jak to grać. Na instrumentach?
- Tak. Mamy panią, co gra na wszystkim, nawet na garach.
Na czym? Na pianinie, gitarze, flecie, perkusji, grzechotkach, bongosach i inne, nie pamiętam jak się nazywają. Jak była w ośrodku orkiestra to kiedyś też grali na garnkach pożyczonych z kuchni.
Nawet niektórzy indywidualnie uczą się grać na pianinie, gitarze, flecie.
Jest teatr, kółko plastyczne. Są uczniowie, co chodzą do profesjonalnych klubów tanecznych.
Uczniowie zdają maturę i idą dalej się uczyć, także na studia.
Jesteśmy słyszący, tylko trochę inaczej.
- Jasiński przerwał rozmowę i zaprosił wszystkich do pacjenta.
Szybkie miganie wprawiało co niektórych w osłupienie.
Marta rozmawiała z ojcem na migi, jednocześnie mówiła o co go pyta, potem  to co on odpowiada.
Termin operacji ustalili na jutrzejszy dzień.
Jasiński jak każdego dnia poszedł odwiedzić panią dyrektor.
- Wiesz Ela, mamy pacjenta niesłyszącego.
- To znaczy głuchoniemego? Zapytała Elżbieta.
- Nie, to dla osób niesłyszących jest obraźliwe. Oni są może głusi, ale nie niemi. Mówią swoim naturalnym językiem, migowym.
Elżbieta spojrzała niedowierzająco na Leona.
- O matko, a skąd ty masz takie mądrości?
- Uczę się, dokształcam szanowna pani dyrektor.
- Super, super, jestem pod wrażeniem.
- Mam jednak propozycję do pani dyrektor. Czy nie powinien w szpitalu być zatrudniony tłumacz języka migowego?
Leon nie powiedział tego z przekonaniem, a nawet myślał, że jego propozycja zostanie przez dyrektorkę wyśmiana.
- To jest dobra myśl. Odpowiedziała dyrektor.
- Idziemy  jednym krokiem ze Zjednoczoną Europą, więc to jest oczywiste. W Belgii w szpitalach są zatrudnieni tłumacze języka migowego.
Że ja o tym wcześniej nie pomyślałam.
     Po operacji pana Niezgody  jego córka wielokrotnie przychodziła do lekarzy pytać o stan zdrowia ojca. Bardzo lubiła rozmawiać z doktorem  Maksem Kellerem i Beatą Jasińską.
- Pan doktor jest mądry i taki ładny.
- Proszę? Zapytał Keller.
Beata przechodząc korytarzem włączyła się do rozmowy.
- Doktor  Maks ma żonę i małe dziecko.
- Dobrze. Jak ma żonę to nie może być ładny? Zapytała Marta.
- Nie, oczywiście, jest mądry i ładny, dlatego ma ładną i również mądrą żonę. Z uśmiechem na twarzy powiedziała Beata.
Marta nie za bardzo rozumiała, dlaczego doktor Beata mówi o żonie Maksa.
- Ja mam 19 lat i też mam ładny chłopak. Jak skończę szkoła mamy zrobić ślub.
W tym momencie  Beata zrozumiała, że  język polski dla osoby niesłyszącej jest jak dla słyszącego  język obcy. Czasami zdania wypowiadane przez Martę były w  stylu "Kali rozumieć".
Po kilku dniach pobytu pana Niezgody na oddziale chirurgicznym niektórzy lekarze  i pielęgniarki potrafili zamigać kilka słów, takich  jak dom, szpital, być, rozumieć, chory, lekarstwo, kroplówka, toaleta, przepraszam, witam.
Tak im się podobało, że słowo witam w języku migowym na oddziale chirurgicznym pozostało na stałe.
Maks po przyjściu do domu opowiedział żonie o niezwykłej, niesłyszącej dziewczynie, która uczy się w Olsztynie.
- Niejednokrotnie w szpitalu spotkał się z osobami głuchymi, ale żadna z nich nigdy nie mówiła tak ładnie jak ona. I powiedziała, że jestem ładny i mądry.
Alicja zachichotała .
- Och, mężu, jestem zazdrosna. Dobrze, że jest w ośrodku w Olsztynie, bo miałabym konkurentkę.
Maks zaczął całować Alicję  i powtarzał jej, że nie ma na świecie żadnej innej kobiety, która jemu się podoba, która mogłaby być konkurentka jego żony.
- Konkurentką poprawiła go Alicja.
- No wiesz, ja powiedziałem, jak ta dziewczyna, czasami nie stosuje końcówek ą, ę, i czasami zapomina odmieniać  przez przypadki, ale naprawdę mówi świetnie.
- Ja mam w życiu dwie najważniejsze kobiety, moja żona i Wiktorię. Tu znowu zachichotał.
- A mama?
- Mama była dla mnie najważniejsza, dopóki nie poślubiłem ciebie. Kocham ją miłością synowską, ale najważniejsze jesteście wy.
     Odbierając ojca ze  szpitala Marta  podziękowała lekarzowi prowadzącemu i Beacie.
A dla  Maksa Kellera przyniosła płytkę CD i poprosiła, aby sobie obejrzał. Tu jest mój ośrodek, który jest moim drugim domem. Zobaczy pan, że mówiłam prawda, że w moim ośrodku jest naprawdę wszystko, nawet więcej niż w innych szkołach.
- A nigdy nie myślałaś uczyć się w masowej szkole? Świetnie mówisz.
- Szkoda, że w naszym kraju wszystko robią, aby zamknąć takie ośrodki, jak mój.
  O tym decydują ludzie słyszący, bo nie mają pojęcia, co to jest głuchota, jak inne dzieci są nietolerancyjne w stosunku do nas, do dzieci  z różnymi upośledzeniami, także dzieci  z upośledzonym słuchem.
Wie Pan co , chce się krzyczeć "Pozwólcie nam być głuchy, głuchymi- poprawiła się. A nie zmuszajcie nas do tego, żebyśmy słyszeli, bo czasami ta bariera jest nie do przeskoczenia.
Jak będziemy chodzili do szkół masowych i tak słyszący nie będą się  integrowali z nami, będziemy sami na świecie porozrzucani po wsiach i miastach w których żyjemy. Będziemy sami, nawet nie nauczymy się migać, bo w normalnej szkole nikomu nie będzie się chciało nas tego uczyć.
A Ministerstwo Edukacji i rząd szuka oszczędności, szkoda, że na osobach niepełnosprawnych.
     Marta zaprosiła do odwiedzenia Olsztyna, aby zobaczyli jak w pięknie położonym ośrodku dzieci niesłyszące uczą się, rewalidują, spędzają czas wolny. Najlepiej przyjechać wiosną lub latem. Jest pięknie i bardzo zielono. Blisko rzeka Łyna, jest też wokół Olsztyna ponad 14 jezior. Piękne Stare Miasto,  zamek, katedra, planetarium i obserwatorium astronomiczne.
Jak przyjedziecie, pokażę wam Olsztyn i mój ośrodek.
Lekarze zadeklarowali, że zamiast do Grecji  mogą przecież pojechać na Warmię i Mazury.




piątek, 8 listopada 2013

Siostra oddziałowa 66

Sylwia ciągle mówiła o  problemach z Danielem. Niektórzy uważali, że ma na punkcie jego zdrad jakąś obsesję. Nawet Jasiński przestał przychylać się do próśb dopasowywania jej godzin pracy do godzin pracy męża.
- Sylwia, jesteś siostrą oddziałową, powinnaś pracować praktycznie zawsze w godzinach dopołudniowych. Problemy oddziału, zaopatrzenie w leki, środki higieniczno-opatrunkowe należy załatwiać wtedy, kiedy pracuje administracja szpitala.
- To proszę Danielowi również dawać prace w godzinach dopołudniowych. Inaczej moje małżeństwo legnie w gruzach.
Jasiński powiedział Sylwii kilka przykrych słów na temat jej postępowania i rozwiązywania problemów rodzinnych kosztem pracy. Nie była z tego zadowolona.
     Od kiedy siostra oddziałowa zaprzyjaźniła się z jego córkami, on praktycznie traktował ją jak trzecią córkę. Nie mógł jednak pozwolić, aby na oddziale, którym  kieruje każdy ustawiał dyżury według jego widzi mi się.
Beata za wszelką cenę chciała aby Filip odzyskał pamięć.
Spotkała się z przedstawicielem szefa sztabu i przedstawiła mu swoje spostrzeżenia na temat zachowania człowieka, który uległ poważnemu wypadkowi, dziwnie się zachowuje, mówi w obcym, nie zrozumiałym dla niej języku.
Niechętnie, ale przyjął od niej zdjęcie i obiecał, że rozpropaguje go  w jednostkach wojskowych.
W  bardzo krótkim czasie odezwał się do Beaty major, który był razem z Filipem na misji w Afganistanie. Przekazał szczegółowe informacje, że Filip nie ma rodziców, od pięciu lat jest zawodowym żołnierzem, że był na misji w Afganistanie, że ma siostrę, która mieszka we Wrześni.
Te wiadomości zrobiły na Filipie ogromne wrażenie, jednak nie okazywał jakiegoś szczególnego zadowolenia.
Beata skontaktowała się z siostrą Filipa, która przyjechała do Torunia.
Młoda kobieta nie miała pojęcia o tym, że jej brat uległ poważnemu wypadkowi. Była przekonana, że nadal jest na misji wojskowej.
Gdy wspomniała mu o Kaśce, jego narzeczonej przyjął to bardzo obojętnie. Natomiast mniej obojętnie przyjęła to Beata.
     W południe Beata pojechała do pracy. Filip  razem ze swoją siostrą poszli zwiedzać Toruń. Oprowadzał ją po Starym Mieście, poszli do kawiarni, gdzie poznał Beatę.
Po wielogodzinnych rozmowach z siostrą, niechętnie, ale zdecydował wrócić do Wrześni.
Pojechał do szpitala, oddać klucze od domu i podziękować jej za opiekę i za to co dla niego zrobiła.
Beata była bardzo zdziwiona decyzją Filipa. Pożegnanie nie było wylewne, nie mieli odwagi nawet się pocałować.
     Wracając na oddział Beacie pociekły po policzkach łzy. Naprawdę sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Zamknęła się w sobie i do końca dyżuru nic  ją nie obchodziło.
Jazgotanie Sylwii na temat  Daniela wręcz ją denerwowało.
- Nie myśl Sylwia, że tylko ty masz problemy. Wszyscy je mamy, może niektórzy większe od twoich.
Przyjaciółka popatrzyła na Beatę z niedowierzaniem. Do tej pory dwie nieodłączne psiapsiółki od rozstrzygania" życiowych misji"  dzisiaj nie miały wspólnego frontu działania.
     Beata wracając po pracy do domu zaszła do Kellerów. Malutka już spała, Maks z Alicją siedzieli przy świecach i pili herbatę.
Nie byli zdziwieni przyjściem Beaty, gdyż od chwili pojawienia się na świecie Wiki, Beata przychodziła tu często i o każdej porze dnia.
- Filip wyjechał do Wrześni. Zabrała go siostra. Podobno tam przed wyjazdem zostawił swoją narzeczoną.  Mówiąc to zaszkliły jej się oczy.
- Beatko, przytuliła ją do siebie Alicja. Zrobiłaś dla niego więcej niż każdy inny, więc chyba już naprawdę nie masz żadnych wyrzutów sumienia.
- Ale się do niego przyzwyczaiłam, a on tak po prostu sobie pojechał.
Alicja spojrzała   na Maksa.
- Popatrz na nas, jak my byliśmy dla siebie przeznaczeni, jesteśmy razem. Sama wiesz, że praktycznie to wszystko co nas  spotykało nie wróżyło nam bycia ze sobą na zawsze.
A jednak przeznaczenie nas połączyło na wieki. Prawda żono? Pocałował Alicje w usta.
- Ja jestem coraz starsza i chciałabym sobie ułożyć  życie. Ale wszyscy faceci mnie zostawiają.
Popatrzyła na swojego szwagra.
- No nie wszyscy, czasami ja też zostawiałam.



środa, 6 listopada 2013

Siostra oddziałowa cz. 65




Sylwia jak powiedziała, tak zrobiła.
Poszła do Alicji, gdzie czekała na nią również Beata.
- Gdzie Maks i Filip?
- Poszli na kort tenisowy, od dzisiaj będą grali w tenisa.
- Mają rakiety, piłeczki, strój?
- Maks ma, a Filipowi zrobiliśmy prezent?
- Z jakiej okazji, imieniny, urodziny, dzień wujka?
- Tak bez okazji. Podobno nie pożycza się rakiet, więc zrobiliśmy mu prezent. Cieszył się jak dziecko, całował rakietę, jak to robią dzieciaki, gdy coś nowego dostają.
    Maks od dziecka grał w tenisa. Filip natomiast grywał w tenisa jak był BOR-owcem. Czasami grał z  politykami, ale częściej po pracy.
- Jak przyjdą, zobaczymy co będą mówili o swoim przeciwniku.
Sylwia opowiedziała Alicji o misji "puder na kołnierzyku".
- Muszę tę cholerę namierzyć.
- To znaczy kogo? Daniela, czy tę upudrowaną. Zaśmiała się Alicja.
  Upudrowana, to jakby dobitnej powiedzieć?
- Pudernica. Odrzekła Beata.
- Pudernica to podstarzała laseczka, która tuszuje swój wiek nadmierną ilością pudru.
- No tak Ala, bo ona ma około 40-tki i musi się pudrować.
Sylwia wiedziała, że zaraz padnie pytanie, typu skąd wiesz, widziałaś, albo tym podobne.
- Tak widziały taką pudernicę z torbą reklamową te recepcjonistki, co pracują na dole.
- AAAAAA? No tak. Ich sokole oczy widzą wszystko, przed nimi nic nie da się ukryć.
     Mała Wiki przebudziła się. Popatrzyła na ciocie i zaczęła się uśmiechać.
- Choć do cioci Beatki. Najpierw spojrzała na mamę, a potem wyciągnęła rączki.
- Też bym chciała  mieć takiego malucha,  powiedziała Sylwia.
- Ja też, tylko na razie nie mam z kim, szepnęła małej do uszka ciocia Beatka.
Daniel trzy razy dzwonił do Sylwii, upewniał się gdzie żona jest.
- Jestem u Alicji, przecież ci mówię.
- Rozległ się dzwonek  wideo domofonu.
Alicja spojrzała na ekran i histerycznie zaczęła się śmiać.
- Daniel przyszedł cię sprawdzić, czy tu jesteś.
- Chyba bał się, że poszłam szukać tej jego pudernicy.
Nacisnęła przycisk i poprosiła  Daniela aby wchodził.
- Ja tak naprawdę to do Maksa, ale jak go nie ma, to poczekam na  żonę. Przecież wieczorem nie będzie się tłukła autobusami.
- Ale troskliwy mąż, też bym takiego chciała, powiedziała Beata.
Sylwia nic nie odpowiedziała, choć już miała na końcu języka ciętą ripostę. Udawała jednak sympatyczną i słodką żonę. Daniel nie przypuszcza, że o jego wyskokach na boki wie zarówno Beata jak i Alicja.
    Z kortu wrócili Maks i Filip.  Byli zmęczeni, a jednocześnie szczęśliwi.
- Dawno nie miałem takiego dobrego przeciwnika. Powiedział Maks.
- Ja również dzisiaj naprawdę mogłem sobie pograć z profesjonalistą. Zaśmiał się Filip.
Alicja zaprosiła wszystkich na kolacje, którą w mgnieniu oka przygotował Maks. On w kuchni czuł się jak ryba w wodzie. Daniel poszedł do samochodu i przyniósł czerwone wino.
Alicja chciała powiedzieć Maksowi, że Daniel przyszedł do niego, ale miała litość nad zazdrosnym mężem Sylwii. Przecież było wiadomo, że przyszedł sprawdzić, czy Sylwia go nie okłamała.
No cóż, wszystkich mierzy swoja miarką. Sam ma wyskoki na boki i pewnie myśli, że jego żona również.
Kolacja przebiegała pod znakiem tenisa ziemnego. Dla Sylwii i Beaty była to fajna lekcja, gdyż dowiedziały się że, w  każdej grze zwanej gemem jeden gracz jest podającym, a drugi przyjmującym serwis. Zdobycie gema następuje przez wygranie co najmniej 4 piłek, przy czym zawodnik zdobywający gema musi wygrać przewagą 2 piłek. Set toczy się do 6 lub 7 wygranych gemów, przy czym należy zdobyć dwa gemy więcej niż przeciwnik (np. 6:4 lub 7:5). W razie remisu 6:6 następuje tzw. tie-break. Mecz toczy się do 2 lub 3 wygranych setów wśród mężczyzn lub 2 wśród kobiet.
     W tenisie rozgrywana jest gra pojedyncza (singiel), podwójna kobiet lub mężczyzn (debel) i mieszana (mikst). Kort tenisowy ma kształt prostokąta o wymiarach 23,77 m x 8,23 m dla gier pojedynczych lub 23,77 m x 10,97 m dla gier podwójnych i mieszanych, w połowie przedzielony jest siatką o wysokości 91,5 cm. Piłka tenisowa ma masę 56,7 – 58,5 g i średnicę 6,35 – 6,67 cm.
     Może i my dziewczyny będziemy chodzić na tenisa?
Alicja będąc na studiach miała swoją rakietę i chodziła na korty tenisowe, więc co nieco potrafi.
- Ja mogę  chodzić pilnować Wiki, jak wy będziecie grali miksta. Ten sport akurat mi nie leży.
Filip obiecał Beacie, że będzie dla niej trenerem i ją nauczy grać, bo to bardzo wciągające.
Podskoczyła do niego i na zapas go ucałowała.
 

poniedziałek, 4 listopada 2013

siostra oddziałowa 64

Daniel. gdzie są twoje koszule do prania?
- Już są uprane i wyprasowane.
- No tak, ale przecież ja ich nie prałam, ani nie prasowałam.
- Zrobiłem to sam.
Sylwia bardzo się zdziwiła, bo przecież nie widziała wypranych koszul suszących się na suszarce.
A może  po prostu tego nie zauważyła? Mieszkanie jest takie duże, że czasami jak przyjdzie z pracy, krząta się po kuchni, salonie, sypialni.
Jednak koszule nie dawały jej spokoju.
- A podkoszulki i slipki też wyprałeś?
Daniel nieco się zawahał.
- Nie, bo nie wiedziałem na jaki program je nastawić.
- Dobrze, więc dzisiaj je wypierzesz, dam ci odpowiednią instrukcję.
Kolejne dni nie przynosiły żadnych szpitalnych sensacji. Podobno Iza Wanat szuka na Piotra haka. Ma dość romansu Żelichowskiej z jej mężem. I choć podobno relacje między małżonkami poprawiły się, jest dla Izy miły, ona przestała ćpać, to jednak nie do końca jest w tym małżeństwie dobrze.
     Beata po operacji zagadała Sylwię.
- No jak przyjaciółko.
- Wiesz, misja "puder na kołnierzyku" trwa. Mam nowe spostrzeżenia, ale na razie upewniam się.
  Proszę patrz na makijaże kobiet i donoś mi, która ma na sobie najwięcej pudru.
- To będzie twój trop? Jesteś szalona.
- Jakiś trop trzeba obrać.
- Sylwia, Toruń jest dużym miastem, więc nie myśl, że on szuka kochanki w naszym szpitalu.
- Podobno najciemniej jest pod latarnią, dlatego ja w pierwszej kolejności obserwuję szpital.
Beata nie wiadomo dlaczego zapytała panie na recepcji, czy nie widziały doktora Ordy z chirurgii.
- Ja widziałam, powiedziała Mariola. Wychodził ze szpitala z jakąś panią, taką około 35-38 lat.
Chyba ze  2 godziny temu.
Po tej rozmowie natychmiast zatelefonowała do Sylwii.
- Misja "Puder na kołnierzyku". Daniel wychodził z jakąś około 40 lat ze szpitala.
Wyszłam na parking,  zobaczyłam  odjeżdżające  auto i powracającego  Daniela.
     Sylwia zapytała Jasińskiego, czy nie widział jej męża.
- Tak widziałem, zwolnił się na dwie godziny, bo musiał załatwiać jakąś ważną sprawę.
- A no tak, zapomniałam, sama mu przecież kazałam.
Sylwia skłamała Jasińskiego, nie chciała wyjść na idiotkę, że nie wie gdzie jej mąż i jakie sprawy załatwia.
- Ja mu cholera w domu pokażę ważne sprawy, oj pokażę, pokażę.
     W domu po przyjściu z pracy Sylwia podała obiad. Zjedli w spokoju. Niewiele rozmawiali.
Dzisiejsza noc nie była upojna. Daniel natychmiast zasnął. Kolejne noce były do siebie podobne. To przekonało Sylwię, że jej podejrzenia są słuszne.
Rano przy śniadaniu  zapytała męża gdzie kilka dni temu wychodził w godzinach pracy.
- Nigdzie.
- Sam Jasiński mówił, że cię zwalniał na dwie godziny, bo miałeś do załatwienia ważne sprawy.
- A tak, zapomniałem. Byłem w banku załatwić coś dla mamy.
- To nie można tego załatwić po pracy?
- Po pracy nic nie mogę sam załatwić, bo chodzisz od pewnego czasu  za mną jak cień.
- Od dzisiaj nie będę chodziła za tobą jak cień. Dzisiaj idę do Alicji. Mam tego wszystkiego dość.
  Powaliło ci się w głowie, mój drogi mężu. Wychodzisz w godzinach pracy z jakimiś dziwkami odwalać szybkie numerki i wracasz do pracy jakby nigdy nic.
Doktor Orda dziwkarz, tak o tobie będą mówić w szpitalu.
- Ciekawe kto? Ty i Beata?
- Mylisz się, największymi plotkarzami w szpitalu są faceci, plotkują, a jednocześnie bronią się nawzajem. No cóż, wy przecież jesteście z czerwonej planety.
- Chyba nie powiesz, że z piekła?
- Nie, z Marsa, ale to może piekło, tylko szkoda, że smoła za mało gorąca. Jak smoła podgrzeje się, to z waszej jądrowej solidarności  pozostanie  tylko jajecznica.
- Nie wiedziałem, że moja żona jest taka wulgarna.
- Nie tylko wulgarna, ale energiczna, dociekliwa, pracowita, rozumna, wyrozumiała, szczera, ambitna, ciepła, szlachetna, radosna, wierna a i cholera.
- No tak, energię to ty masz, jak karabin maszynowy, co strzela seriami.
- Uważaj, bo jak ta seria w ciebie trafi, to się nie pozbierasz i .i, i będziesz tego bardzo żałował.
Zamknęła za sobą drzwi.






sobota, 2 listopada 2013

Siostra oddziałowa cz. 63

Po tygodniu Alicja zadzwoniła do Beaty, że idzie do biblioteki.
- Fajnie, bo Filip nie może się doczekać. Swoje książki przeczytał w ciągu dwóch dni.
Według mnie on chyba skończył kiedyś kurs szybkiego czytania, bo wszystko co czyta, robi to w mgnieniu oka.
Kiedyś Beata dała mu artykuł do przeczytania. Chwilę na niego popatrzył i go odłożył.
- Nie interesuje cię?
- Interesuje, ale już przeczytałem.
Beata zaczęła go odpytywać, bo nie wierzyła. Opowiedział jej treść ze wszystkimi szczegółami.
W bibliotece dużo rozmawiał z panią z informacji naukowej. Poprosił o przygotowanie mu wykazu książek na temat wojskowych misji w Afganistanie, Iraku, Somalii i innych krajach.
Alicja wybrała sobie dwie książki z literatury pięknej, on zaś wziął książkę Marcina  Ogdowskiego  " Z Afganistanu: Alfabet Polskiej Misji".
Wracając do domu powiedział Alicji w jakimś dziwnym języku.
- Nie rozumiem.
- Wiesz, to po afganistańsku.
Skąd znasz ten język.
- Byłem na misji w Afganistanie.
Alicja choć była zdziwiona, nie dała po sobie poznać.
- Nie wierzysz mi?
- Wierzę i fajnie, że ci się przypomina coraz więcej.
- Zgłosiłem się na ochotnika, chciałem zarobić na mieszkanie.
- I co? zarobiłeś?
- No właśnie nie wiem, ale myślę, że sobie powoli wszystko przypomnę.
Alicja, może ty wiesz skąd ja spadłem?. Nie była to budowa bloku, w którym buduje się moje mieszkanie?
- Nie mam zielonego pojęcia. Ale zapytam Izy Wanat, może ona ustali skąd cię karetka przywiozła.
  A skąd u ciebie ten BOR. Mówiłeś, że tam też pracowałeś.
- Tak, pracowałem wcześniej, przed Afganistanem. Ale jak to się stało, że znalazłem się w jednostce wojskowej, z której mogłem wyjechać do Afganistanu nie pamiętam.
Wrócili do domu. Pomógł jej w przygotowaniu obiadu.
- Powiedz Beacie, żeby więcej te studentki do mnie nie przychodziły. One są głupiutkie, mizdrzą się do mnie, ale na żaden temat nie da się z nimi porozmawiać. Jedna z nich mnie prowokuje, ale jak tak dalej pójdzie, to jej przyłożę  coś mało sympatycznego.
Pani profesor z Uniwersytetu, to kobieta na poziomie. Można porozmawiać z nią na każdy temat. Kiedyś weszliśmy na temat historii Polski.
Opowiadała mi o germanizacji Polaków oraz o słynnym strajk uczniów we Wrześni, który odbył się w latach 1901–1902. Skierowany był przeciw germanizacji szkoły, głównie przeciw modlitwie i nauce religii w języku niemieckim. Obejmował również protest rodziców przeciw biciu dzieci przez pruskie władze szkolne.
Strajk rozpoczął się 20 maja 1901, kiedy niemiecki nauczyciel wymierzył karę cielesną dzieciom za odmowę odpowiadania w języku niemieckim na lekcji religii. Zastrajkowało wówczas 118 uczniów i uczennic. Ich rodziców władze niemieckie ukarały więzieniem i grzywnami. Przywódcą duchowym strajku był ks. Jan Laskowski.
     Dokładnie nie pamiętam skąd jestem, ale wydaje mi się, że chodziłem do szkoły we Wrześni. Nie było to liceum, a technikum.
- Pewnie sobie przypomnisz, powolutku, powolutku.
- Jak ja się cieszę, że Beatka mnie zabrała z tego domu opieki społecznej. Tam bym się wykończył, pewnie nic bym sobie nie przypomniał.
A muszę powiedzieć, że jesteście wspaniałą rodziną. Mojej nie pamiętam.
Twój ojciec strasznie cię kocha. Beatę zresztą też. Jesteś przecież pierworodną córką.
A ty z Beatą jak dwie papużki nierozłączki.
- My z siostrą zawsze się okładaliśmy, a wy takie zgodne rodzeństwo.
- Masz siostrę?
Zawahał się.
- Pewnie mam, skoro tak powiedziałem, ale nie pamiętam.
Alicja z Filipem z dnia na dzień stawali się najlepszymi przyjaciółmi. Alicja umiała słuchać, to rzeczywiście jest cechą dobrego lekarza. Znała świetnie historię Polski.
- Kiedyś myślałem, że przyszli lekarze, w szkole skupiają się na chemii, fizyce, biologii. Widzę, że również świetnie znasz historię.
- Moją pasją nie była medycyna, lecz muzyka. Zdecydowałam się zdawać na medycynę, jak zachorowała moja mama. Myślałam, że ją uzdrowię, niestety, nie udało mi się.
- A twój ojciec, też nic nie mógł na to poradzić?
- Mój ojciec nie był z moją mamą.
To znaczy, że ty byłaś z mamą, a Beata z tatą?
Tak było. ale to długa i zawiła historia.
Może jak kiedyś wejdziesz na stałe do naszej rodziny, to ci wszystko opowiemy?
- A myślisz, że mam szansę?
Alicja uśmiechnęła się do Filipa szczerze. Dała mu do zrozumienia, że jak będzie się starał, to pewnie tak.
- A wracając do muzyki, to ci powiem, że czasami oglądałem koncerty fortepianowe w telewizji i podziwiałem, jak można zapamiętać tyle tych "czarnych robaczków rozpisanych na pięcioliniach".
Alicja odpowiedziała mu, że historia muzyki była trudna. Żeby dobrze poznać historię muzyki, trzeba znać historię w ogóle, rozumieć w jakim okresie , epoce historycznej tworzona była taka a nie inna muzyka.
- To dlatego u was w domu stoi nowiutki fortepian.
   Często grasz?
- Teraz mało, ale czasami jak jestem tylko z  Wiki gram moje ulubione Bolero.
- Wiem,  napisał  to Joseph-Maurice Ravel.
- Filip, zadziwiasz mnie.
Zaczął się śmiać.
- Nie, nie. Akurat wczoraj oglądałem w telewizji program o nim. Mówili, że pisał szczególnie  pieśni i utwory fortepianowe. Bardzo znanym jego utworem na orkiestrę jest właśnie Bolero.
     Alicja była pod wrażeniem. Po tak ciężkim przypadku, pomimo, że nie pamięta  przeszłości dalszej, to co poznaje tu i teraz zapamiętuje perfekcyjnie.
     Sylwia z Beatą zaczęły opracowywać plan strategiczny dotyczący Daniela i jego kochanki.
Była to ich kolejna misja do spełnienia, pod nazwą "Puder na kołnierzyku".
Sylwia była załamana, Beata ją pocieszała.
- Dlaczego on mi to robi? Czego mu w życiu brakuje?
- Sylwia, spokojnie, wszystko rozwiążemy.
- Nie chcę rozwodu.
- Kto mówi o rozwodzie?
- Małżeństwo rozwiązuje się przez rozwód?
- Nie mówiłam o rozwiązaniu małżeństwa tylko o rozwiązaniu problemu.
- Dlaczego jeszcze nie zaszłaś w ciążę?
- No właśnie. Ty myślisz, że pstryk i jest ciąża.
- Bardzo chcę, ale, ale, ale, jak na razie nic z tego.