sobota, 31 sierpnia 2013

Siostra oddziałowa cz.10


 

     Alicja zadomowiła się u Sylwii na stałe. Nie wyobrażała sobie mieszkać gdzie indziej. Nie wchodziły sobie w drogę, każda żyła swoim życiem, swoimi sprawami. Jeśli któraś zaobserwowała, że druga ma „doła” stawiała na stole śmieszną figurkę alpinisty wspinającego się po górach z napisem „Chcę pogadać”?
Nigdy się nie zdarzyło, żeby któraś odmówiła. Siadały w salonie , zapalały świeczki i rozmawiały, rozmawiały, rozmawiały, czasami do północy albo jeszcze dłużej. Prawie zawsze włączały cichą muzykę.
- Maks krąży wokół ciebie jak satelita, zagadnęła Sylwia. Czy ty tego nie widzisz?
- Nie zauważyłam. Dużo przebywamy razem, bo prawie zawsze razem operujemy. Lepiej z nim się dogaduję niż z Danielem.
Atmosfera na chirurgii jest naprawdę fajna. Tam w Warszawie tacy młodzi jak ja byli zawsze na uboczu. Cieszyli się, jak asystowali przy poważnych operacjach. O samodzielnym operowaniu mogli sobie tylko pomarzyć. Profesor to był ktoś, doktor to taki tam sobie do pomagania, a zwykły lekarz na stażu, to, to po prostu stażysta i koniec.
- A jeśli chodzi o Daniela, to się nie przejmuj. Małe psy szczekają, duże nie muszą. Jeszcze musi się wiele uczyć by dorównać tobie i Maksowi.
Alicja opowiedziała Sylwii, że ostatnio często na swojej trasie biegania spotyka Maksa. Przyznał się, że zmienił trasę, bo nad Wisłą jest przyjemniej .
     Sylwia wcześniej nie wiedziała, że Maks biega, ale być może wcześniej się tym nie chwalił. Mieszka zupełnie w innej części miasta. Zresztą teraz coraz więcej mężczyzn po trzydziestce  biega, bo chcą jak najdłużej utrzymać dobrą kondycję fizyczną.
Sylwia długo nosiła się z zamiarem zapytania Alicji, co ją skłoniło do przyjazdu do Torunia.
- Czy ty pytasz to od siebie, czy Maks cię o to prosił?
- Jak nie chcesz nie odpowiadaj. Musisz jednak wiedzieć, że nie działam na niczyje zlecenie.
        Alicja podkurczyła nogi, na twarzy wymalował jej się smutek. Opowiedziała Sylwii, że Krzysztofa poznała na uczelni, wtedy kiedy była studentką. Po zdaniu u niego egzaminu na ocenę celującą, co praktycznie dla niektórych graniczyło z cudem, zaproponował jej stanowisko  asystentki. Przyjęła, bo chciała podreperować budżet rodzinny.  Nie ukrywała, że Florczyk przedłużył jej śmiertelnie chorej mamie kilka lat życia i za to była mu bardzo wdzięczna. Po skończeniu studiów i rozpoczęciu stażu na Lindleya  stosunki między nią a Florczykiem coraz bardziej się zacieśniały. Wszystkie artykuły, które pisała do czasopism medycznych nigdy by nie były opublikowane, jeśli były firmowane nazwiskiem Szymańska. Dał jej do zrozumienia, że jeśli będą to wspólne artykuły autorstwa prof. Florczyk i dr Szymańska na pewno trafią do druku.
- No cóż, takie są realia polskie.
Po śmierci mojej mamy zaproponował mi wspólne zamieszkanie. Chciałam wyprowadzić się od ciotki, z którą wcześniej mieszkałyśmy z mamą i szybko przystałam na jego propozycję. Czułam, że go kocham.
- Ile lat znasz profesora Florczyka?
- Jakieś dziesięć, ale ze sobą mieszkaliśmy około sześciu lat. I dopiero jak z nim zamieszkałam połączyły nas stosunki damsko-męskie.
- Nie miałaś nigdy innego faceta?
Alicja chwilę pomyślała. Odpowiedziała, że  miała kolegów, kumpli, ale faceta do łóżka nie. Jedynym jej mężczyzną był Krzysztof.
- O matko, to patologia.
- Chyba wierność,  przynajmniej kiedyś tak na to mówili.
Choć Krzysztof w klinice i środowisku warszawskim uchodził za bawidamka i podrywacza, nigdy go tak nie postrzegała. Prawdopodobnie, natychmiast po studiach zostawiła go narzeczona i wyjechała z kraju, on nigdy potem nie związał się z żadną kobietą. Alicja  zawsze była przekonana, że jest jego miłością. Zawsze, do chwili, gdy w Toruniu zobaczyła go całującego się z jej koleżanką, z którą razem pracowały.
- Z twoją koleżanką?
- Tak, z moją koleżanką.
- A  to Afonso. Skomentowała Sylwia.
- Jak to zobaczyłam, myślałam, że mi serce pęknie. Nie dałam jednak po sobie poznać.
 Zostawiłam klucz w recepcji , siadłam w samochód i pojechałam do domu.  Tam spakowałam rzeczy, które zmieściły mi się do samochodu i i wyjechałam z Warszawy. Najpierw pojechałam do swojej przyjaciółki do Włocławka, a w poniedziałek z samego rana przyjechałam do Toruniu.
Zostawiłam mu kartkę, życząc wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia z Renatą.
- Dyrektorka tak bez problemu przyjęła cię do pracy.
- Wcześniej kilkakrotnie telefonowała do mnie i prosiła, abym przyjechała do Copernicusa. Podobno spodobałam jej się, jak operowałam panią Nataszę. Świetnie też zna warunki pracy młodych lekarzy w warszawskiej klinice.
- Dyrektor Bosak potrafi docenić ludzi. Pamiętam, ta operacja to był koncert chirurgiczny. Wszyscy o niej mówili przez kilka tygodni. Maks piał z zachwytu no i teraz się cieszy, że tu z nami jesteś.
- A myślisz, że Florczyk cię szuka?
- Wydzwaniał do mnie i słał sms przez dwa dni. Zmieniłam numer telefonu i już mnie nie znajdzie. Nie mam chęci z nim rozmawiać i nie chcę z tym człowiekiem mieć nic do czynienia.
     Sylwia i Alicja w szpitalu służbowo nie były od siebie zależne. Natomiast prywatnie coraz bardziej się do siebie zbliżały,  jakby były swoimi siostrami. Żadna z nich nie pozwalała nic złego mówić na drugą. Pomagały sobie jak tylko zachodziła taka potrzeba.
Jednak zawsze wiedziały, gdzie jest granica poufałości i szanowały swoją prywatność. Ustaliły dyżury sprzątania w mieszkaniu, robienia większych zakupów, nie sprowadzania gości, którzy zakłócają spokój.
     Sylwia coraz częściej spotykała się z Ordą. Byli ostrożni, nie chcieli, aby widywano ich razem.
Bo pielęgniarka i lekarz, to tak sobie. Jeździli często do Ciechocinka, tam w tłumie kuracjuszy byli anonimowi.
Sylwia lubiła towarzystwo Daniela, nawet zapisali się razem na kurs tańca towarzyskiego, by Daniel przy Sylwii na parkiecie czuł się swobodniej.
Taniec dla Sylwii był czymś ważnym. Jako dziewczynka i nastolatka tańczyła w klubie tańca towarzyskiego. Jak słyszała muzykę to nogi same jej chodziły. Choć może nie miała znaczących osiągnięć w tej dziedzinie sztuki, to kilka medali i pucharów miała schowane w szafie.
Muzyka klasyczna i opera była dla niej większą pasją, niż taniec. Przy muzyce  się relaksowała. Od wielu lat nie opuściła żadnego Europejskiego Festiwalu im. Kiepury w Krynicy Zdroju.
     Rano, idąc  do pracy Alicja o mało nie zemdlała.
- Alicja co jest, chwyciła ją za rękę Sylwia.
- Krzysztof.
Nie wypadało uciekać.
Florczyk podszedł do niej i poprosił o chwilę rozmowy.
Sylwia przeprosiła ich i skierowała się w kierunku wejścia na SOR.
- Wczoraj dowiedziałem się, że pracujesz w Toruniu, więc postanowiłem przyjechać i zabrać cię z powrotem do Warszawy. Załatwiłem ci upragniony staż na nad specjalizację.
Alicja nie chciała z nim rozmawiać ani o stażu, ani o tym co wydarzyło się w Bydgoszczy, ani o niczym innym.
- Zostaw mnie proszę w spokoju. Wiem, że wiele możesz, ale tu w Toruniu nie próbuj mi przeszkadzać w mojej karierze zawodowej i naukowej. Żadnej pomocy od ciebie nie potrzebuję, a staż, który wcześniej załatwiłeś swojej kochance Renatce wsadź sobie w, tu się zająknęła, wsadź sobie w "cztery litery".
Florczyk nie poznawał Alicji. Zawsze grzeczna, wyważona, kulturalna teraz  wulgarna. Powiedzieć do profesora wsadź sobie staż w dupę i to przez  kobietę nie mieściło się w granicach przyzwoitości.
- Alicja, jak ty się wyrażasz? W tak krótkim czasie przesiąkłaś prowincją?
Popatrzyła na niego z ironicznym uśmiechem.
- Wolę być wolną, prowincjonalną dziewuchą niż  niewolnicą na salonach. Do widzenia,
Sylwia czekała  na Alicję w holu szpitalnym. Poszły razem do szatni.
- Jak będziesz pierwsza w domu, wystaw za mnie na stół naszego alpinistę i zarezerwuj wieczór.
- Dobra. Przygotuję fajną kolację, dobrą muzykę i...
- I co? Zapytał Maks, który nie wiadomo skąd się przy nich znalazł.
- I, i ,i zaczęła jąkać się Alicja. W sobotę i niedzielę mam wolne, jakbyś chciał ze mną pojechać do Bydgoszczy, byłabym bardzo wdzięczna.
Maks oniemiał z wrażenia. Takiej propozycji nie spodziewał się. Pod sercem zrobiło mu się cieplej.
- Oczywiście, oczywiście, że pojadę.
Alicja puściła  do Sylwii perskie  oko.



 
 

czwartek, 29 sierpnia 2013

Siostra oddziałowa. cz. 9



     Maks rano obudził się i początkowo był zdezorientowany, nie  wiedział gdzie jest. Wszedł do kuchni. Na stole znalazł klucze i kartkę.
Jestem w szpitalu. Zjedz śniadanie, dobrze zamknij drzwi na dwa zamki. Klucze oddasz mi w pracy. Usprawiedliwię twoje spóźnienie. Sylwia.

        Wiedząc, że jest sam w mieszkaniu poczuł się swobodnie. Wziął prysznic, zjadł trochę wczorajszej zapiekanki, wypił kawę. Wielokrotnie bywał w mieszkaniu Sylwii, ale zawsze w kuchni, albo w salonie. Nigdy nie widział całego mieszkania. Było ogromne. Pięć pokoi, dwie łazienki,  garderoba i duża kuchnia, która była też jadalnią. Był pod wrażeniem, skąd Sylwia ma takie piękne mieszkanie. Chyba nie kupiła go z pensji pielęgniarki, a na misji aż tak dużo też nie mogła zarobić. W jednym pokoju stał mały fortepian. Po drugiej stronie w gablocie płyty winylowe oraz CD. Podszedł i zaczął oglądać. Muzyka poważna: Chopin, Mozart, Liszt, Schumann,  Emil Dvorak, Ravel, Chaczaturian, Czajkowski. Na drugiej półce arie operowe i operetkowe. Wziął jedną z nich i zaczął czytać: George Bizet- Carmen- Habanera, Bizet-Carmen- Aria torreadora…
   Cholera, pomyślał, spóźnię się  do pracy. Odłożył płytę na swoim miejscu i  wyszedł z mieszkania.
Był pod wrażeniem tej ogromnej płytoteki muzyki klasycznej.     Po porannym obchodzie Elżbieta wezwała do siebie ordynatora Jasińskiego.
Jakże się zdziwił, gdy zobaczył dr Alicję Szymańską.
- Ordynatorze, zgodnie z wcześniejszą naszą rozmową, że mamy zbyt mało lekarzy, od dzisiaj zatrudniam nowego chirurga, panią doktor Alicję Szymańską.
I nie chcę słyszeć , że „Baba chirurg, to ani chirurg, ani baba”.
Cała trójka zaczęła się śmiać.
- Miło mi powitać na stałe panią w szpitalnych progach Copernicusa. Dla niektórych będzie to wielka niespodzianka.
     Jasiński  idąc z Alicją i dyrektor Bosak do gabinetu lekarskiego poprosił Sylwię, aby na chwilę zaprosiła wszystkich chirurgów, na krótką odprawę.
- Przedstawiam wam nowego członka zespołu. Od dzisiaj dołączy do naszego zespołu pani doktor Alicja Szymańska. Do tej pory pracowała w klinice w Warszawie, więc ma spore doświadczenie zawodowe.
W tym czasie do gabinetu wszedł spóźniony Maks Keller.
- Doktora Maksa Kellera już pani zna, powiedział Jasiński.
- Tak znam i jeszcze miałam przyjemność kiedyś poznać doktora Gułę. Witam wszystkich i myślę, że nasza współpraca będzie się  dobrze układać.   Gdy z gabinetu wyszła dyrektor Bosak, wszyscy rozeszli się do swoich zajęć.
- Będziesz z nami pracować
- Tak jakoś się złożyło.
 Sylwia zajęła się Alicją. Wręczyła jej kluczyk i zeszły do szatni. Tam jej wskazała szafkę. Potem zaprowadziła na SOR. Przywitała się z Jivanem, który serdecznie się do niej uśmiechnął.
- Gdzie będziesz mieszkać, zapytała Sylwia.
- Jeszcze nie wiem, ale coś znajdę.
- Ja mam do wynajęcia pokój w moim mieszkaniu. Jeśli chcesz, możesz u mnie zamieszkać. Jeśli nie, to przynajmniej możesz się u mnie zatrzymać na  jakiś czas, dopóki nie znajdziesz sobie czegoś lepszego.
Alicja podziękowała Sylwii i choć jak  powiedziała, że nie chce  pędzić życia studenckiego, to pomieszka u niej  zanim nie znajdzie sobie samodzielnego mieszkania.
Gdy po południu pojechała do Sylwii, od chwili przekroczenia progu zauroczyła się tym mieszkaniem. Było obszerne, wielopokojowe,  bardzo ładnie urządzone. Przypominało jej mieszkanie cioci w Wilanowie, u której mieszkała czasami z mamą, babcią i dziadkiem.
 Do szpitala było niedaleko.
     Sylwia nie miała odwagi zapytać Alicji co ją sprowadza do Torunia. Podobno miała świetną pracę w Warszawie, przystojnego narzeczonego i szybko rozwijającą się karierę naukową.
     Alicja dobrze się czuła w gronie kolegów lekarzy w Copernicusie. Czasami dr Orda próbował ją wyprowadzić z równowagi, ale ona spokojnie mu ripostowała i zajmowała się tym, co do niej należy.
     Na SOR przywieźli pacjenta z ostrym bólem brzucha. Maks w asyście Sylwii zbadał go, informując, że będzie operowany. Postawił diagnozę – ostre zapalenie wyrostka robaczkowego.
- Sylwia, podobno Alicja mieszka u ciebie. Czy to prawda? Jeśli tak, to dlaczego ja jeszcze o tym nie wiem?
- Tak mieszka.
- Mogę cię, to znaczy was odwiedzić­?
Sylwia odpowiedziała mu, że  zawsze może ją odwiedzać, bo są przecież przyjaciółmi . Jeśli chodzi o doktor Szymańską, to znaczy o Alicję, to  musi ją sam o to zapytać.
- To, że Alicja mieszka u mnie, nie znaczy, że mogę wtrącać się do jej życia. Jest dorosła i sama wie co ma robić.
- No pewnie, masz rację.
     Maks wszedł do pokoju lekarskiego i przestudiował grafik dyżurów na aktualny tydzień. Dyżury praktycznie pokrywały mu się z dyżurami Alicji, co oznaczało, że wolne mają w tym samym czasie. Po jednej wielogodzinnej, wspólnej operacji usiedli w pokoju lekarskim. Alicja zrobiła dla Maksa kawę, dla siebie zieloną herbatę. Byli bardzo zmęczeni
- Alicjo, dlaczego opuściłaś  klinikę warszawską i zatrudniłaś się w Copernicusie. Nasz szpital chyba nie  dorównuje poziomowi stołecznej kliniki.
- Nie wiem czy dorównuje, czy nie. Przy tak dobrym menagerze, jaki ma Copernicus, na pewno będzie jednym z najlepszych szpitali w Polsce.
- Przyjechałaś do Torunia, bo zauroczyłaś się naszą dyrektorką?
- A myślisz, że dla ciebie? Zresztą, jesteś fajnym i przystojnym facetem.
 Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale urwała w pół zdania. Maks miał wrażenie, że  lekarka za chwilę się rozpłacze.
- Nie, nie przyjechałam do Torunia dla ciebie. A to dlaczego tu przyjechałam, to jest tylko i wyłącznie moja sprawa.
Powiedziała to takim tonem, że Maks choć zawsze miał cięte odpowiedzi, teraz nie wiedział jak się zachować. Zadzwonili z SOR, że potrzebują natychmiast chirurga. Obydwoje zerwali się z krzeseł i szybko tam się udali. Do szpitala zostało przyjętych dwóch młodych chłopaków, mocno okaleczonych. Okazało się, że w szkole pobili się o dziewczynę. Jeden był ugodzony nożem.   Maks zadzwonił do Sylwii, aby przygotowała salę operacyjną. Przy operacji asystowała mu Alicja. Instrumentariuszką była Sylwia.  Operacja odbywała się w milczeniu. Słychać jedynie było nazwy instrumentów, które potrzebował Maks. Sylwia podawała mu energicznie, jak również je od niego odbierała i układała na swoim miejscu. Po operacji cała trójka wyszła z sali. Zaczęli myć ręce.
„Niech z honorem umiera ten, komu los nie pozwolił żyć z honorem”. Powiedziała Sylwia.
Giaccomo  Pucinni, odpowiedziała Alicja. Chyba będą wspólne tematy do wieczornych rozmów uśmiechnęła się  i spojrzała na Sylwię.
O czym mówicie, zapytał Maks. Zerkał raz na jedną raz na drugą kobietę.
- To  Giaccomo Antonio Domenico Michele secondo Maria Puccini. A więcej, to sentencja wyryta na sztylecie, którym ugodziła się japońska gejsza.
Zdezorientowany Maks przewrotnie odpowiedział.
 No to chyba zrozumiałem. Kobiety zachichotały. Od tej chwili zaczęły nadawać  zawsze i wszędzie tym samym językiem. Stały się prawdziwymi przyjaciółkami, połączyła ich nie tylko praca w szpitalu, mieszkanie pod jednym dachem, ale wspólna pasja – opera, muzyka klasyczna i czasami docinki Kellerowi.

Siostra oddziałowa. cz. 8



 
W niedzielę Daniel Orda, w godzinach popołudniowych przejął dyżur od Maksa. Planowych operacji w  dni świąteczne nie ma, więc nie było wiele roboty. Przywieziono dwie osoby . Jedna z wypadku samochodowego, z pękniętą śledzioną, która została natychmiast zoperowana. Drugą osobą była kobieta z poparzoną twarzą i głową.  Nie był to stan ciężki, wymagający przewiezienia do Siemianowic Śląskich do Kliniki Poparzeń, czy stan zagrażający jej życiu. Wilecki był na SOR, ale tam też nie było  dzisiaj żadnych poważnych przypadków. Do szatni weszła Sylwia.
- Ty też dzisiaj pracujesz?
- Tak, wczoraj musiałam wyjechać, więc zamieniłam się na dyżury.
  No jak Maks, duchowo jesteś przygotowany na jutrzejsze spotkanie z Alicją Szymańską.
- Sylwia, ja jadę szkolić się, a nie na spotkania towarzyskie.
- Mój bratanek gimnazjalista by ci odpowiedział „Tiru riru, taczka żwiru”. Puściła do niego perskie oko.
- Oj  Sylwia, ty myślisz, że ja tylko tam jadę, żeby spotkać się z Alicją?
- A nie?.
- Królowo ty moja, mylisz się, jadę naprawdę zdobywać wiedzę. To znaczy, chcę sprostować swoją wypowiedź , jadę rzeczywiście spotkać się z dr Szymańską a przy okazji trochę się pouczyć. I to dzięki tobie.
- No i taka odpowiedź mnie satysfakcjonuje przystojniaku.
- Do zobaczenia w piątek.
- Do zobaczenia, jak coś to dzwoń do mnie, wiesz, że ja potrafię sporo.
- Acha, gdzie diabeł nie może, tam Sylwię pośle.
- Pewnie, żebyś wiedział. Pa, pa, pa.
     W poniedziałek Maks dojechał do Bydgoszczy około 9:00. Załatwił wszystkie formalności związane z uczestnictwem w szkoleniu, zakwaterowaniem, wyżywieniem. Pobrał pakiet materiałów szkoleniowych. Było tego sporo, elegancko zapakowane w  torbie konferencyjnej na laptopa. Zajrzał do torby, by odszukać program kursu. Przypiął sobie identyfikator z napisem dr Maks Keller – uczestnik . Szpital Copernicus Toruń.
Oprócz różnych materiałów szkoleniowych, w torbie  były gadżety i prezenty od firm farmaceutycznych.
     Rozglądał się po sali wykładowej. Ujrzał ją, siedziała obok Krzysztofa Florczyka, w drugim rzędzie.
Oficjalnego rozpoczęcia szkolenia dokonał organizator, tj. przedstawiciel Ministerstwa Zdrowia. Później były dwa wykłady przeprowadzone przez profesorów z Niemiec. Jeden z nich był z Berlina, drugi z Offenburga.
W czasie obiadu, Alicja  podeszła do Maksa i przywitała się.
- Dzień dobry doktorze Keller.
- Dzień dobry pani doktor Alicjo Szymańska.
Było to bardzo oficjalne przywitanie, tak samo jak ich rozmowa.
Odchodząc powiedział, że przez cały czas czekał na telefon.
- Przepraszam, byłam tak zajęta, że nie zdążyłam zajrzeć jeszcze do kieszeni. Postaram się to zrobić jak najszybciej.
- Fajnie, dziękuję.
Maks nie spodziewał się takiego oschłego, oficjalnego powitania. No cóż, przyjechał tu na szkolenie a nie na spotkanie towarzyskie.
     Po kolacji udał się do pokoju hotelowego. Zakwaterowano go w dwuosobowym pokoju. Jak się później dowiedział, jego współlokator miał rodzinę w Bydgoszczy, więc zrezygnował  z noclegu w hotelu.  Maks się tym nie zmartwił.
Po kąpieli zajrzał do swojej torby konferencyjnej i zaczął oglądać jej zawartość. Były broszury, książka, płyty CD i ciekawe wartościowe prezenty.
Zadzwoniła komórka. Nie znał numeru, który mu się wyświetlił.
- Halo dobry wieczór.
- Pan doktor Maks Keller.
- Tak, słucham.
- Miło mi, że mnie słuchasz. Mówi Alicja Szymańska. Przepraszam, że  dzwonię o tak późnej porze, wiem, że to pora mało odpowiednia na telefonowanie.
- Telefony od ciebie mogę przyjmować o każdej porze dnia i nocy.
- Postaram się to zapamiętać. Jestem nocnym Markiem, więc to wykorzystam.
- Cała przyjemność po mojej stronie.  Właśnie przejrzałem artykuły w książce i zaznaczyłem, które w kolejności muszę przeczytać.
- Acha, nie przeszkadzam. Czytaj. Życzę dobrej nocy. Do jutra.
Chciał powiedzieć, że nie przeszkadza, ale rozmowa się przerwała.
Wyłączyła się. Maks patrzył na swoja komórkę, jakby czekał, że coś się w  niej jeszcze pokaże, lub ktoś zadzwoni.
     Drugi dzień szkolenia wypełniony był po brzegi. Wykład, zajęcia warsztatowe, kolejny wykład.
W czasie obiadu przysiadła się do stolika, przy którym siedział Maks.
Pogratulował jej wykładu.
Podziękowała. Zapytała również, czy ma czas i mogliby wypić po obiedzie  kawę.
Na nic przecież nie czekał, tylko na to, żeby wreszcie pobyć z nią i porozmawiać.
Umówili się za około godzinę przed hotelem.
Gdy wyszedł z hotelu, kończyła rozmowę telefoniczną. Wyraźnie była czymś zdenerwowana.
- Czy coś się stało?
- Nie nic, o czym warto by było mówić.
Poprosiła Maksa, że jeśliby mu nie przeszkadzało, chciałaby wyjechać gdzieś do centrum miasta. Poszedł na parking po samochód.
-  Zawsze jeździsz na szkolenia z profesorem " cieniem".
- Prawie zawsze, ale dajemy sobie wolny dla siebie czas.
- I teraz też dał ci wolne.
- Teraz sama wzięłam sobie wolne. Krzysztof wyjechał i wróci jutro dopiero wieczorem, na bankiet.
- Będziesz na bankiecie?
- Pewnie, nawet zabrałem ze sobą przyzwoity garnitur.
W kawiarni rozmawiali na różne tematy. Powiedział, że podziwia ją za wiedzę, jaką posiada i za to, że tak fajnie umie ją  przekazywać innym.
Po powrocie z kawiarni znowu wrócili na salę wykładową. Tym razem usiadła obok niego. W czasie kolejnego wykładu profesora z Akademii Medycznej w Krakowie, nie pozwalała aby ją rozpraszać. Chłonęła każde jego słowo jak gąbka.
      Na kolacji dowiedział się, że śpi na tym samym piętrze co ona.
- Śpię sam, więc jakbyś nie mogła zasnąć możesz do mnie zastukać.
- Pewnie, że skorzystam z twojej propozycji.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, był przekonany, że sobie żartuje.
Już prawie zasypiał, gdy zadzwoniła komórka. Numer zastrzeżony.
- Co za licho dzwoni o tej porze. Mówiąc to wcisnął klawisz. Nie pomyślał, że dzwoniący usłyszy, co mówi.
- To nie licho, to tylko ja. Właśnie nie mogę spać. Mogę wpaść do ciebie?
- Pewnie, czekam.
Maks szybko ubrał spodnie i koszulkę.
Alicja, zapukała do drzwi.
- Wchodź, wchodź proszę,  rozgość się.
Przegadali pół nocy. W większości były to tematy zawodowe. Z sąsiednich pokoi dobiegały odgłosy spotkań integracyjnych.
Gdy już nie miała siły podnosić powiek, pożegnała się i poszła do siebie.
Kolejny dzień jak poprzedni, wykłady, warsztaty, obiad, wykłady i wieczorem bankiet.
Alicja przyszła z Florczykiem. Niedługo jednak byli razem, gdyż został obstąpiony przez wianuszek kobiet, jego wielbicielek. Alicja cały wieczór spędziła z Maksem. Wyśmienite jedzenie, wyszukane alkohole i dobra muzyka sprawiły, że towarzystwo  się świetnie bawiło.
Alicja stroniła od alkoholu, co spowodowało, że Maks również nie pił.
Krzysztof Florczyk adorowany przez kobiety co jakiś czas  znikał, zawsze w towarzystwie płci pięknej.
Gdy Alicja wyszła do toalety, zobaczyła, że Krzysztof całuje się z młodą blondynką. Nie zauważył jej, nawet wtedy, gdy obok nich przechodziła.
Wróciła  na salę za kilka minut, widać było , że  jest zdenerwowana. Usilnie chciała to jakoś tuszować. Maks doskonale wiedział, że w takiej sytuacji nie należy o nic pytać. Jeszcze zatańczyli razem jeden wolny kawałek,  podziękowała za mile spędzony wieczór i poszła do swojego pokoju.
Następnego dnia  rozglądał się za Alicją, ale jej nie spotkał . Próbował się do niej dodzwonić, niestety,  miała wyłączoną komórkę, odzywała się jedynie poczta głosowa. Nie zostawił żadnej wiadomości.
Po otrzymaniu certyfikatu ukończenia kursu, spakował się i wrócił do Torunia. Parkując przed kamienicą, gdzie mieszka Sylwia otrzymał sms. Przeczytał.
                        Musiałam wyjechać.  Alicja.
Wszedł do mieszkania Sylwii. Gdy go zobaczyła, nie ukrywała zdziwienia.
- Co się stało Maks?
- Nic, wpadłem tak po prostu. Chodź, zapraszam cię na kolację.
- Mnie?
- Nie rób mi tego i nie odmawiaj. Błagam, potrzebuje pobyć z bratnią duszą.
Podziękowała mu jednak za kolację i zaprosiła na zapiekankę makaronową, którą akurat za chwilę miała wyjąć z piekarnika.
- Cud-miód-palce lizać. Rozbieraj się i chodź do kuchni.
Uwielbiał zapachy domowej kuchni, więc Sylwia nie musiała go długo namawiać, aby został.
- No opowiadaj.
- A skąd wiesz, że chcę coś mówić, opowiadać.
- Podpowiada mi moja kobieca intuicja, że chcesz mi się z czegoś zwierzyć.
Maks jedząc zapiekankę z apetytem , popijając czerwonym winem opowiadał  o wykładach, warsztatach, spotkaniach z Alicją, o bankiecie i o tym, że zniknęła i już ostatniego dnia jej  nie widział.
- Sylwia, czy ty rozumiesz? Na bankiecie było tak ekstra, a następnego dnia kobieta znika.
Domysły Sylwii, dlaczego tak się stało były różne. Awantura wywołana przez Florczyka, pobicie Alicji przez narzeczonego, nagły przypadek w klinice, śmierć najbliższego członka rodziny, włamanie się do  mieszkania, wyrzuty sumienie spowodowane spotkaniem z doktorem Kellerem, spotkanie byłej sympatii, spotkanie byłej  żony Florczyka, nagła choroba, atrakcyjniejszy od ciebie amant.
- Matko, Sylwia przestań. Jakby policja stawiała tyle hipotez, nigdy by nie zakończyła żadnego śledztwa.
- No ale powiedz Maks, warto tam było jechać na to szkolenie.
- Pewnie, że warto.
Maks zajadał się zapiekanką. Chyba zapomniał, że przyjechał samochodem, bo sączył wino lampka po lampce, bez przerwy sobie dolewając. Gdy zabrakło, Sylwia postawiła na stół  drugą butelkę, którą wypróżnili do połowy.
Nagle wstał i zaczął szykować się do wyjścia.
- Zamów taksówkę.
No co ty, pojadę swoim samochodem. Zadźwięczał jej przed nosem kluczykami.
- Nie mój drogi, nic z tego. Wyrwała mu kluczyki z ręki. Piłeś- nie jedź.
- Daj kluczyki, bo jak  nie oddasz, będę spał u ciebie.
Myślał, że się tym przestraszy. Pokazała mu wolną kanapę w pokoju.
Sylwia wróciła do kuchni. Zaczęła zmywać naczynia. Nim skończyła Maks już spał.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Siostra oddzialowa. cz. 7


 

Sylwia nie mogła  doczekać się soboty. Tak dawno nie była w operze.
     W piątek po przyjściu z pracy zjadła obiad,  później poszła do fryzjera. Wracając, zobaczyła na wystawie bardzo ładną czarną sukienkę.  Weszła do sklepu, przymierzyła, leżała  super, tak jakby na nią była szyta. Zastanawiała się, czy ją kupić.
Uwielbiała sukienki, ale przez tą swoją misję w Iraku nie miała  w szafie nic nowego.
Babcia zawsze jej powtarzała, że  opera, to nie wyjście do cyrku ani tym bardziej na piknik. Strój powinien z jednej strony wyrażać szacunek do artystów, z drugiej do samego siebie. Mała czarna to wyjątkowo bezpieczna i elegancka sukienka na taką okazję.
Kupiła ją, nie zważając na cenę.
W domu przymierzyła  jeszcze raz, nałożyła czarne  buty z zakrytą piętą i odkrytymi palcami. Dołożyła srebrną biżuterię i czarną kopertówkę.
Pokręciła się kilkakrotnie przed lustrem i zaakceptowała swój wygląd.
- Może być, tak właśnie powinno być, wyglądam bosko. Mówiła sama do siebie.
Będąc w operze, czy teatrze zawsze krytykowała tych, którzy potrafili na spektakle przychodzić w jensach. Nawet jak były one markowe i bardzo drogie, nie wypadało się tak ubierać. Tak jak na poranne bieganie nie wypadało ubierać spódnicy, tak do opery nie wypadało ubierać się byle jak.
     W sobotę rano wdepnęła na oddział, zobaczyć co i jak.  Nic się ciekawego nie działo. W nocy przywieźli ostry wyrostek, ale szybko został zoperowany. Przyjęli też na obserwację pacjenta z lekkim urazem głowy .
     O godzinie 16:00 zadzwonił domofon. Wpuściła Daniela do mieszkania. Nie pozwoliła na siebie długo czekać, była praktycznie przygotowana do wyjścia.
     Ponieważ pierwszy raz miał zaszczyt gościć w mieszkaniu Sylwii, przyszedł z kwiatami.
- Dziękuję bardzo powiedziała odbierając kwiaty. Wstawiła je do flakonu.
Daniel ubrany był w ciemno szary garnitur, białą koszulę i pasujący do garnituru krawat.
Czarne, wyczyszczone i wypolerowane skórzane buty świeciły się prawie jak lakierki.
   -  Och, jaki jesteś elegancki. Jeszcze nigdy cię takiego nie widziałam.
   - Bo jeszcze nigdy nie szliśmy razem do opery.
 No właściwie .
Wyszli z domu. Na sąsiedniej ulicy stał zaparkowany samochód Daniela.  Widać było, że niedawno wyjechał z myjni. Był świecący, pewnie świeżo wywoskowany. W środku auto również było wypucowane i pachnące.
     Do spektaklu było więcej jak dwie godziny, więc jechali powoli, bez pośpiechu.
W drodze rozmawiali na temat opery.
-  Byłem na wielu operach, ale na Madame Butterfly, nie byłem.
- Ja znam tę operę. Ale różni aktorzy, różne głosy, scenografia i reżyseria  zawsze powoduję, że oglądając spektakl ma się wrażenie, że ogląda się  go po raz pierwszy.
- Mogę ci opowiedzieć trochę o historii tej opery?
Nie czekając na odpowiedź, zaczęła mówić, że początkowo opera Giaccomo Pucciniego składała się z dwóch aktów. Premiera odbyła się w lutym 1904 roku w mediolańskiej La Skali. Była chłodno przyjęta przez widzów.
Puccini nie był  z tego zadowolony, więc dokonał wielu zmian, a przede wszystkim  przekształcił ją w operę trzyaktową. Do kolejnego przedstawienia zaangażowano  do głównej roli Salomeę Kruszelnicką, która była między innymi  gwiazdą Opery Warszawskiej.  Przedstawienie, które wystawione było w Brescii odniosło ogromny sukces, a  Kruszelnicka międzynarodową sławę.  Potem została na stałe we Włoszech, wyszła za mąż za markiza, śpiewała w La Scali u boku sławnego tenora Enrico Caruso. Będąc u szczytu sławy porzuciła operę i śpiewała utwory kameralne w ośmiu językach.
Po tym, jak opera Madame Butterfly poniosła fiasko w La Scali, Puccini nie chciał, aby kiedykolwiek ją tam wystawiano. Dopiero po jego śmierci, Madame Butterfly wróciła do La Scali. Obecnie we  Włoszech wystawiają wersję trzyaktową, natomiast w Stanach Zjednoczonych wersję dwuaktową.
- Sylwia, jestem pod wrażeniem. Skąd ty to wszystko wiesz?
- Powiedziałam ci, że jestem fanką opery, więc wiem.
 Moim marzeniem jest kiedyś pojechać do Nowego Jorku do Metropolitan Opera. W La Scali byłam, jak miałam siedemnaście lat.
- Jak  to byłaś?
- Normalnie, byłam.
- Naprawdę jestem pod wrażeniem.
- Że co, że pielęgniarka? Że jakaś tam siostra oddziałowa we włoskiej La Scali?
- Gdybym słuchała babci, pewnie. Przerwała w połowie zdania.
- Co pewnie?
- Nie, nic.
- No powiedz.
- Pewnie nie byłabym pielęgniarką i    koniec tematu.
     Daniel znał Bydgoszcz bardzo dobrze. Sześć lat studiów medycznych pozwoliło mu czuć się jak u siebie w domu.
Ponieważ mieli jeszcze trochę czasu zaszli do kawiarni na kawę.
     Wchodząc do gmachu opery Sylwia spotkała swoją koleżankę ze szkoły średniej. Nie rozmawiała z nią zbyt długo, gdyż tamta była w  swoim towarzystwie.
Zajęli miejsca w 10 rzędzie. Dobrze widać było całą scenę i aktorów. Nikt im nie zasłaniał.  Akustyka była super.
    Daniel z zaciekawieniem oglądał spektakl, ale również,  co jakiś czas spoglądał na Sylwię, która mocno przeżywała to, co   dzieje się na scenie. W chwili, kiedy Butterfly zadawała sobie cios nożem, po policzkach Sylwii zaczęły  płynąć  łzy. Daniel  wziął jej dłoń w swoją  i delikatnie ścisnął, jakby w taki sposób dodawał jej otuchy i mówił, że jest przy niej.
     Po spektaklu Sylwia miała mocno zaczerwienione oczy. W samochodzie, w drodze powrotnej początkowo  nie rozmawiali ze sobą, bo Sylwia ciągle przeżywała losy młodej gejszy Cio-cio-san.
- Nie myślałem Sylwia, że jesteś taka wrażliwa. Myślałem, że  pielęgniarki, a szczególnie te, które wyjeżdżają na misje, gdzie są spartańskie warunki życia i trwają wojny są silne i twarde jak głazy.
     Do Torunia wrócili przed północą. Odwiózł ją na ulicę Łazienną, podprowadził pod drzwi kamienicy. Żegnając pocałował  ją w rękę. Ona natomiast cmoknęła go w policzek.
- Dziękuję Daniel za to, że wybrałeś się ze mną do Bydgoszczy. To była dla mnie ogromna uczta duchowa. Gdy już  odchodził, Sylwia  uchyliła drzwi  od klatki schodowej i go cicho zawołała.
- Daniel.
Wrócił się i podszedł do niej.
- A tak naprawdę, to ty jako chirurg i ja jako pielęgniarka i instrumentariuszka na sali operacyjnej powinniśmy udzielić Buterfley pierwszej pomocy medycznej.
Uśmiechnęła się serdecznie, jeszcze raz cmoknęła Daniela  i ręką pogłaskała po policzku, jakby chciała tego  całusa natychmiast z niego zetrzeć.
- Pa Daniel. Do Jutra.
- Do jutra Sylwia.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Siotra oddziałowa. cz. 6


      Obejrzałam pierwszy odcinek  3 serii i mnie zwaliło, jak zobaczyłam Olgę.
Gdybym nie wiedziała, że dojdzie jednak do ślubu, pewnie dostałabym migotania serca.
Natomiast myślę  że moja  bohaterka Siostra oddziałowa pogodzi się z Danielem i będą razem. Oni się  kochają, a Sylwia tylko udaje, że tak nie jest. 

W moim opowiadaniu jeszcze  trochę przybliżę ich postacie, a potem...




Na Sali operacyjnej Sylwia obserwowała Daniela Ordę.   Jakoś  nie był do końca  jej obojętny. Nie mogła  patrzeć na samotnego, zagubionego lekarza, który miał kłopoty w zaaklimatyzowaniem się w nowym miejscu pracy. To, że zgodziła się oprowadzić go po Toruniu nie było jednak podyktowane litością. Miała sporo wolnego czasu, więc w pewnym stopniu widziała także swój interes. Lubiła spacerować starówką, brzegiem Wisły, chodzić do teatru, czy na wystawy malarskie. We dwójkę byłoby pewnie lepiej- pomyślała.
 W sobotę umówiła się z Danielem  na Łaziennej, w pobliżu jej domu. Przyjechał samochodem.
Pierwszy dzień wędrówek po Toruniu był przeznaczony na  poznawanie Starego Miasta, więc samochód nie był do niczego potrzebny.
Pogoda była  ładna. Jesienne  liście wirowały, ścieląc pod nogami kolorowe dywany.
- Bywałem w Toruniu, ale nigdy nie miałem czasu go zwiedzać. Tu jest naprawdę ładnie.
Spacerując po Bulwarze Filadelfijskim zaczął opowiadać o swoim dzieciństwie i młodszej siostrze, która kończy studia medyczne.
- Medycyna w rodzinie ojca jest od pokoleń. Pradziadek, dziadek, babcia, ojciec- wszyscy byli lekarzami. Wybór studiów nie sprawiał więc mi problemu. Ze strony mamy jest  podobnie, tylko, że mama jest pielęgniarką. Jej siostra i babcia także poświęcały się dla pacjentów jako pielęgniarki.
- To macie wspólne tematy rozmów.
- Aha. Rozmowy są monotematyczne o lekarzach, pacjentach, lekach i leczeniu.
- A ty dlaczego wybrałaś zawód pielęgniarki?
- Nie wiem. Chciałam zawsze pracować w szpitalu, ale nigdy nie marzyłam o tym, aby być lekarzem. W rodzinie mojej nie ma takich tradycji.
- A jakie są?
- Nie ma żadnych. Jedyną  tradycją jest to, że jak już podejmujesz pracę, to musisz wykonywać ją perfekcyjnie.
Chwilę szli w zamyśleniu.
- Może ci kiedyś opowiem o mojej rodzinie, dzisiaj nie mam chęci.
Robiło się już szaro, zmierzali  w stronę domu.
- Wiesz, bardzo lubię operę, ale nie mam z kim jeździć do Bydgoszczy na spektakle.
- Ja też lubię. Systematycznie jeździłem do Bydgoszczy, czasami do Warszawy na spektakle operowe.
  To może kiedyś razem się tam wybierzemy.
- Bardzo bym chciała.
- Zgadnij,  ile trwała budowa nowej opery w Bydgoszczy?
- Nie muszę zgadywać, wiem, że 34 lata i 5 miesięcy. Chyba najdłużej trwająca inwestycja w Polsce, Zaśmiała się Sylwia.
- O widzę, że jesteś zorientowana.
- O operze wiem więcej, niż myślisz.
- Skąd zainteresowanie akurat tą dziedziną sztuki.
- Może ci kiedyś powiem skąd i dlaczego.
  Wy lekarze pewnie myślicie, że średni personel medyczny to takie tam sobie siostrzyczki, instrumentariuszki, laborantki,  które poza swoją pracą niczym się nie zajmują, nic nie wiedzą, nigdzie nie bywają.
-  Może coś w tym jest,  co mówisz.
- Nie może, ale na pewno. Przecież widzę jak czasami lekarze traktują pielęgniarki. Jak przynieś, wynieś, pozamiataj.
 O operze mogłabym opowiadać godzinami. I nie tylko wiem, że Georges Bizet napisał „Carmen” czy Giaccomo Puccini „Cyganerię”   i operę „Tosca” ,  Moniuszko  Halkę a włoski Gioacchino Antonio Rossini stworzył 39 oper, w tym  znaną operę „Cyrulik sewilski”.
Opera to moja pozazawodowa pasja. Mam wiele wydań książkowych  i ogromną płytotekę z nagraniami arii operowych i operetkowych.
Daniel spojrzał niedowierzająco na Sylwię.
- Co? Zaskok? Pielęgniarka oddziałowa z pasją muzyczną.
- Nie, nie. Żaden zaskok,  chętnie bym posłuchał.
- Może kiedyś cię zaproszę do mojego domu i posłuchamy razem, a o wyjeździe do Bydgoszczy pomyśl już dzisiaj.
     Pożegnali się, Sylwia weszła do swojego domu, Daniel pojechał do siebie.

Siostra oddziałowa cz. 5


 Sylwia Matysik


Na poranną odprawę lekarzy na oddziale chirurgii przyszła dyrektor Bosak. Słuchała wypowiedzi lekarzy, interesowały ją diagnozy, które stawili i metody leczenia. Wyglądało to na kontrolę, czy wizytację.  Sama wprowadziła tę formę konsultacji lekarzy różnych specjalności  i chciała zobaczyć, jak to się przyjęło w praktyce. Po odprawie poprosiła na rozmowę ordynatora Jasińskiego i Maksa Kellera.
Lekarze początkowo myśleli, że wpłynęła skarga, może   zażalenie od pacjenta, bo wyraz twarzy pani dyrektor nie przejawiał zadowolenia. Przeszli do jej gabinetu. Zaproponowała im smaczną źródlaną wodę, która zawsze stała na stole. Dyrektor przekazała im rozmowę, jaką przeprowadziła  z Ministerstwem Zdrowia na temat pomijania szpitala i pracowników w możliwości uczestniczenia w szkoleniach. Dano jej do zrozumienia, że szpital Copernicus nigdy nie przejawiał chęci ani w organizacji szkoleń, ani w  wysyłaniu na szkolenia swoich pracowników.
- Dziękuję Maks, że mi powiedziałeś o szkoleniu w Bydgoszczy. Pewnie gdybym nie przeprowadziła dzisiejszej rozmowy nadal byśmy byli pomijani, a na miejsca przysługujące naszemu szpitalowi znowu wysyłaliby innych. To musi się zmienić.
-  Dobrze, że pojechałem  z Sylwią do Warszawy. Tam dowiedziałem się o szkoleniu zupełnie przypadkowo od jednego z tamtejszych lekarzy
- Na to szkolenie mamy jedno miejsce, ale obiecali, że w przyszłości będą przydzielać więcej.  Maks jesteś potrzebny w szpitalu.  Wiem, że masz bardzo dużą wiedzę z zakresu tematyki omawianej na szkoleniu, więc…
- Ale pani dyrektor, ja chcę jechać na to szkolenie.
- No wiem i nie chcę być nielojalna. Chcesz- jedziesz, choć tak naprawdę wolałabym, abyś był w szpitalu.  To przecież aż  cztery  dni. Lepiej takie szkolenie przydałoby się Ordzie.
- O nie.
 Zaprotestował Jasiński.
-  Doktor Orda  teraz powinien praktykować w naszym szpitalu. Musimy tu poznać jego umiejętności, na wyjazdy przyjdzie czas.
 Acha, przekonałeś mnie ordynatorze, masz rację.
- Kiedy to szkolenie? Zainteresował się Jasiński.
- W przyszłym tygodniu.
- To może ja pojadę?
- Leoś, to nie dla takich starych wyjadaczy jak ty. To dla młodych lekarzy.
- Ok, Ok.
- Dziękuję pani dyrektor. W razie gdybym był bardzo potrzebny w szpitalu, natychmiast przyjadę. Bydgoszcz nie jest daleko.
     Maks szczęśliwy wyszedł z gabinetu dyrektorki. Wracając na oddział, zajrzał do Sylwii.
- Królowo moja, masz chwilę.
- Dla ciebie zawsze, westchnęła udając rozkochaną nastolatkę.
- Jadę do Bydgoszczy?
- A ty tam po co?
-  Na szkolenie. Popatrz na  program.
Sylwia wzięła do ręki  program i zaczęła czytać tematy wykładów i nazwiska wykładowców.
- Prof. Florczyk, prof. Kuszewski, prof. Opolski, prof. Mandryńsk , prof. Biernakowski, prof. Pwlicki,
dr Alicja Szymańska, dr  Kułakowski,  etc, etc.
Kurczę, ale doborowe towarzystwo.
- Alicja, musi być dobra. Taka młoda a już będzie dzielić się swoją wiedzą z innymi.
- Klinika warszawska, to nie szpital Copernicus, ale przy takiej dyrektor jaką mamy obecnie, będziemy deptać im po piętach.
- Maks jesteś optymistą.
- Jestem.
- A  po co ty jedziesz do tej Bydgoszczy, na szkolenie, czy spotkać się z Alicją? Ona nie będzie tam sama.
- Na szkolenie, oczywiście, że na szkolenie.  Jakżeby inaczej, jadę ugruntować swoją dotychczasową wiedzę i poznawać nowe metody leczenia chirurgicznego.
- Zauważyłam Maks, że od pewnego czasu nie wychodzisz z książek.
- A to źle?
- Nie, właśnie tak powinno być, nie tylko rutyna i złotówki w oczach, ale wiedza,  wiedza, wiedza.
- Sylwia, królowo ty moja, bo przestanę cię lubić.
- Zawsze mnie straszysz, ale ja się ciebie nie boję, bo wiem, że ty i ja, że ja i ty  jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi i możemy wszystko sobie powiedzieć.
- Powodzenia Maks, powodzenia na tym szkoleniu.
Maks miał dwie planowe operacje. Wyrostek i żylaki.
Po zabiegach poproszony został na konsultację na oddział ginekologiczny.
Nie lubił chodzić na ten oddział, trudno było mu się dogadać z ordynatorem, który zawsze miał rację.
Z dr Żelichowską i dr Wanatem lubił współpracować, natomiast jak przychodziło do rozmowy z ordynatorem trafiał go szlag.
Z Piotrem Wanatem nawet się zaprzyjaźnił. Czasami chodzili  do restauracji na drinka. Razem rzucili palenie i postanowili, że nigdy do tego nie wrócą.  On też był singlem.  Poza pracą w szpitalu, gdzie mógłby spędzać całe dnie i bliższą znajomością z Maksem  i Jivanem  nie widywano go w żadnym innym  towarzystwie. Pielęgniarki, laborantki czy młode lekarki próbowały zainteresować się sympatycznym doktorem ginekologii, on jednak nie szukał damskiego towarzystwa.
Do Torunia przyjechał z Warszawy. Wielu lekarzy uciekało ze stolicy do mniejszych szpitali, więc przyjazd Wanata do Torunia nikogo nie dziwił.



     

niedziela, 25 sierpnia 2013

Siostra oddziałowa. cz. 4


 Sylwia



 

  W gabinecie lekarskim  zadźwięczał telefon.
- Słucham, Maks Keller.
- O dobrze Maks, że cię słyszę, wpadnij w wolnej chwili do mojego  gabinetu. Mam sprawę.
Szybko znalazł wolną chwilę i poszedł do pani dyrektor.
- Maks, mam do ciebie nietypowa prośbę i jeśli coś nie tak , to możesz odmówić.  Sylwia Matysik jak wiesz, jest koordynatorem tran...
- tak wiem. Odpowiedział jej przerywając zdanie.
- Musi koniecznie jutro pojechać na konferencję  do Warszawy. Nie mam dla niej transportu, czy mógłbyś ją zawieźć swoim samochodem, zapłacę  za paliwo. Przy okazji wpadniesz do kliniki, na oddział do profesora  Florczyka i poprosisz go o uzupełnienie dokumentacji dotyczącej operacji, którą tu przeprowadził, oraz o to,  aby zerknął na wyniki najnowszych badań i zaopiniował je. Te dokumenty muszą wrócić z tobą, nie możesz ich zostawić ani na chwilę bez opieki.
- Dobrze, postaram się to wszystko załatwić jak należy.
     W drodze  Sylwia przyznała się, że   poprosiła dyrektorkę, aby to on odwiózł ją do Warszawy . Chciała wysłać kogoś innego, ale uparła się, że tylko z Maksem na szosie czuję się bezpiecznie.
- Maks myślę, że się nie gniewasz?
- O królowo ty moje. Na ciebie nigdy się nie gniewam. Jak ja się ci za to wszystko odwdzięczę?  
       W klinice Maks dotarł do Florczyka, szybko załatwił sprawy papierkowe. Okazało się, że potrzebny jest również podpis doktor Alicji Szymańskiej. Profesor  zatelefonował po Alicję, która przyszła do jego gabinetu gdzieś po dziesięciu minutach.
- Słuchaj Alicja, zajmij się toruńskim gościem, ja w tej chwili muszę iść  na odprawę ordynatorów. Możecie poczekać na mnie w moim gabinecie. Zróbcie sobie kawę.
Maks za pamięci poprosił Alicję o złożenie podpisu na dokumentach.
- Fajnie, że cię znowu widzę, trochę się stęskniłem.
- Ja też, tzn. cieszę się, że cię widzę przystojniaku.
- Myślałem, że do mnie zadzwonisz.
- Ale jak, nie mam twojego numeru telefonu.
- Szkoda, że nie sięgnęłaś do swojej kieszeni w płaszczu, tam go zostawiłem.
- Naprawdę? Dzisiaj tam zajrzę i pewnie kiedyś zadzwonię.
   Możesz mi powiedzieć, ile się jedzie z Torunia do  Bydgoszczy?
- Dobrym samochodem godzinę.
- To może wpadniesz do Bydgoszczy, będę tam w przyszłym tygodniu na szkoleniu. Porozmawiamy, powymieniamy doświadczenia, wypijemy dobrą bydgoską kawę.
 A od was kto jedzie na szkolenie dla młodych chirurgów naczyniowych?
- Nic nie wiem o szkoleniu, ale zapytam dyrektorkę.
     Florczyk wrócił po 40 minutach. Alicję wezwano do pacjentki. Maks pożegnał się z profesorem i  Alicją.
Po wyjściu z kliniki, poszedł coś zjeść, pochodził po sklepach, kupił kubek dla Sylwii z napisem "Wiem, że mogę ci ufać". Późnym popołudniem wyjechali z Warszawy.
Sylwia cieszyła się z prezentu, on natomiast z tego, co  dla niego zrobiła .
- Maks, Alicja ma chyba jakiegoś faceta? Niemożliwe, że jest sama, Tu w Warszawie nie pozwoliliby jej być singielką..
- No pewnie, że ma. Jej partnerem jest przecież Krzysztof Florczyk.
- Nie pitol. On mógłby być jej ojcem.
- No i co z tego. Podobno psy o lata się nie gryzą .Hahahahaha.
- Kurczę, nie wiedziałam. To ona chyba stawia na intelekt.
- Można zakochać się w facecie o pokolenie starszym? Zastanawiała się Sylwia.
- O czym tak szepczesz pod nosem?
-  Nie, o niczym. Tylko tak po prostu głośno myślę.
   Taka ładna, mądra lekarka, mogłaby mieć  fajnego przystojnego chłopaka.
   Chociaż Florczykowi nic nie brakuje. Te jego piękne,  obsypane szronem włosy. Kobiety to  uwielbiają, rozmarzyła się.
-  Już przestań. W swoim czasie też będę miał włosy obsypane szronem i na pewno nie będę oglądał się za młodymi kobietami, tylko będę statecznym mężem i ojcem.
- No, pożyjemy, zobaczymy Maksie.
- Sylwia, moja droga, najlepsza przyjaciółko. Muszę ci wyznać, że dosięgnęła mnie strzała amora. Kocham ją od pierwszego wejrzenia.
- Mnie akurat tego nie musisz mówić. Wiem i widzę, znam się na facetach.
No, nie myśl sobie, mam trzech starszych braci. Sami mi się zwierzali i zwierzają ze swoich miłosnych problemów.
W Iraku też byłam powierniczką zakochanych, tęskniących za narzeczonymi, żonami, dziećmi. Tą stronę życia znam dobrze .
 W połowie drogi do Torunia  zajechali do zajazdu. Zjedli kolację. Sylwia wyraziła niezadowolenie, że Maks  zapłacił za dwie osoby.
- Królowo ty moja, myślę, że za to co dla mnie robisz powinienem być twoim  dłużnikiem do końca życia i jeden dzień dłużej.
- Wariat.
Jak zawsze szarmancki Maks zawiózł ją na Łazienną. Otworzył jej drzwi swojej toyoty, aby wysiadła. Odjechał dopiero, jak upewnił się, że weszła do swojego  mieszkania.

     Następnego dnia z samego rana Maks udał się do gabinetu dyrektor Bosak. Oddał jej dokumenty, opowiedział o spotkaniu z Florczykiem.
- Pani dyrektor, chciałbym jechać na szkolenie  dla młodych chirurgów , do Bydgoszczy.
- Na jakie szkolenie, nic nie wiem o takim szkoleniu.
- Szkoda, podobno będą tam sławy polskiej chirurgii i transplantologii. Czytałem w Internecie program szkolenia.
- Dobrze, dowiem się u źródeł, tzn. w Ministerstwie Zdrowia.
- Jeśli mi się uda coś załatwić, rozważę twój wyjazd na to szkolenie.
Maks podziękował dyrektor Bosak. Podała mu rękę,
- Dziękuję za to, że zgodziłeś się jechać do Warszawy, przecież nie  musiałeś, bo tego nie masz w swoich obowiązkach.
- Zawsze pani dyrektor może na mnie liczyć.
- Ty na mnie też.
Poszedł na oddział. Było spokojnie. Wilecki z Gułą operowali woreczek żółciowy, Maks natomiast miał być dyspozycyjny na Szpitalnym Oddziale Ratowniczym. Nie było wiele zgłoszeń, więc siedząc w pokoju lekarskim znowu zatopił się w lekturze Florczyka i Szymańskiej.
 
     Na oddział chirurgii przyjęto młodego lekarza Daniela Ordę. Sympatyczny, ale trochę zagubiony.
Do tej pory pracował w Chełmży, zrobił specjalizację z chirurgii i chce robić nadspecjalizację  z transplantologii.
Sylwia pierwszego dnia przefiltrowała  nowego. Wypytała go o wszystko: rodziców, rodzeństwo, kobiety, dotychczasową pracę, studia, życie towarzyskie.
O kobietach nie chciał mówić, pewnie go jakaś rzuciła.
- Jak będzie pan doktor potrzebował pomocy, to proszę zwracać się do mnie. Ja tu jestem jak kwoka, wszystko ogarniam, wszystko jest pod moimi skrzydłami.
- Aha.
Popatrzył na Sylwię, ale tak jakoś bez żadnych emocji.
Przy stole operacyjnym siostra oddziałowa bacznie go obserwowała.
Wywnioskowała, że teorię to chyba ma opanowaną w stopniu celującym, ale  z praktyką to u niego trochę do tyłu. Musi jeszcze długo pracować aby dorównać umiejętnościom Jasińskiego czy Maksa.
Kiedyś idąc korytarzem zagadnął oddziałową.
- Siostro, pani jest z Torunia?
- Od urodzenia tu mieszkam.
- Mogłaby mi siostra wytłumaczyć, jak dojechać do stadionu   żużlowego UNIBAX-u.
- Jeśli panu doktorowi by nie przeszkadzało, to proszę mi mówić po imieniu. Jestem Sylwia.
Podała mu rękę.
- Tak oczywiście, jestem Daniel.
- Mogłabym ci pokazać Toruń, mam czasami wolne popołudnia.
- To fajnie, dziękuję.


Zdjęcie pochodzi z oficjalnej strony www.lekarze.tvn.pl

piątek, 23 sierpnia 2013

Siostra oddziałowa cz. 2


Tak jak się umówili, Maks czekał na Sylwię na Łaziennej. Wysłał jej sms, że limuzyna czeka na królową.
Pojechali do restauracji  "Róże i Zen". Nie było to zbyt daleko. Tam czekała cała męska lekarska śmietanka  szpitala Copernicus. Wanat, Góra, Nowak, Gajewski, Guła no i oczywiście Maks Keller.
Ordynator Jasiński poświęcił się i  został na popołudniowym dyżurze z Wileckim.
Spotkanie było udane. Sylwia opowiadała o misji w Iraku  tak interesująco i barwnie, że  sami byli zdziwieni, że tak mało wypili  napojów wyskokowych.
   Sylwię od zawsze na oddziale traktowano jak  dobrego kumpla. Gdy była na misji wszyscy odczuwali jej brak. Żaden z tych facetów, którzy przybyli do restauracji nigdy jej nie podrywali, nie patrzyli za nią maślanymi oczami. Była bezpośrednia i jak trzeba było potrafiła zwrócić uwagę, przywołać do porządku a nawet ochrzanić.
Wszyscy też  wiedzieli, że jako instrumentariusza jest niesamowita, dokładna i patrzy lekarzom na ręce. Nie zdarzało się przy niej nikomu pomylić, potrafiła czytać w myślach, wiedziała jakie ma podać nici czy narzędzie chirurgiczne. Wszyscy ją bardzo szanowali. Liczyli się z jej zdaniem.
Teraz, jako siostra oddziałowa będzie trzymała większy porządek i dyscyplinę wśród średniego personelu medycznego.
Kolejnym tematem były sprawy Copernicusa.
- A wiecie, że za kilka dni przyjedzie do szpitala jakiś profesor  z Warszawy operować matkę dyrektor Bosak, powiedział Maks.
Leon nie chce zdradzić kto to jest, ale podobno ktoś bardzo znaczący w polskiej i europejskiej chirurgii. 
Toruń to prowincja, my rozwijamy się powoli, wszystkie pieniądze idą do stolicy. Oj przydałoby się więcej profesorów w naszym szpitalu. Wówczas poziom szpitala by się podniósł, a my młodzi mielibyśmy od kogo się uczyć. Atmosfera była tak sympatyczna, że nie wiadomo kiedy dobiegła prawie godzina 23:10.
- Fajnie nam się rozmawia, ale chyba musimy się rozstać. Zbliża się północ, jutro musimy iść do pracy.
Maks odwiózł Sylwię do domu. Poczekał aż wejdzie na górę do swojego mieszkania. Odjechał dopiero wówczas, gdy zobaczył, że w  mieszkaniu zapaliło się światło.
Po kilku dniach do szpitala przyjechał profesor operować   Nataszę Bosak.
     Ordynator Jasiński serdecznie witał się ze swoim przyjacielem ze studiów Krzysztofem Florczykiem. On przedstawił mu swoją asystentkę Alicję  Szymańską i poinformował Leona, że będą razem operować.
-   Co pani tutaj robi, to łazienka dla personelu. Na dodatek nie ma pani  obuwia ochronnego.
-  O przepraszam odpowiedziała młoda kobieta wycierając ręce. Więcej to się nie powtórzy i postaram się więcej pani nie podpaść.
- No, żeby to było ostatni raz.
Sylwia popatrzyła na wychodzącą. Wyciągnęła z  podajnika dwa jednorazowe ręczniki i wytarła  rozlaną wodę.
Drugim asystentem  przy operacji był doktor Maks Keller.
Maks był pod wrażeniem profesora Florczyka, a przy stole operacyjnym pod jeszcze większym wrażeniem młodej jego asystentki Alicji Szymańskiej.
Boskie ręce lekarki wprawiały go w zadumę. Nigdy czegoś podobnego nie widział. Zazwyczaj kobiety chirurg nie dawały sobie rady przy operacjach, a już na pewno nie takich operacjach, jaką  wykonywali teraz.
To właśnie Alicja Szymańska uratowała jedyną funkcjonującą nerkę operowanej.
Maks z Sylwią, która w czasie operacji była instrumentariuszką oczami przekazywali sobie informacje zachwytu nad sprawnością manualną lekarki. Wielkie oczy Sylwii nie przeoczyły żadnego szczegółu.
Po skończonej operacji Maks podziękował profesorowi za umożliwienie mu asystowania podczas operacji.
Gdy Alicja zdjęła maseczką z twarzy, Sylwia  zobaczyła, że jest to ta kobieta, którą kilka godzin temu ochrzaniła w łazience. Przeprosiła ją za zajście, ale młoda pani chirurg tylko się uśmiechnęła
 i wyszła poza salę operacyjną.
Po operacji Maks natychmiast pojechał windą do piwnicy, w tajemne miejsce, gdzie spotykał się z Jivanem i Wanatem.
- Jivan, nie uwierzysz, poznałem doktor Alicję Szymańską, autorkę wielu ciekawych artykułów  na temat chirurgii oraz współautorkę artykułów prof. Krzysztofa Florczyka. Zawsze     myślałem, że to starsza pani, a to młoda, bardzo ładna lekarka.
- I co z tego?
- No nic z tego, tylko ci mówię.
Leon zabrał Krzysztofa do swojego gabinetu. Alicję zaprosiła dyrektor Bosak. Po długiej rozmowie Elżbieta poprosiła Sylwię, aby zaopiekowała się  doktor Alicją Szymańską.
Sylwia uwielbiała zajadać się ciastkami w szpitalnej cafeterii, dlatego od razu zaprosiła ją  tam na kawę.
Alicja zaproponowała Sylwii, aby  mówiły sobie po imieniu.
- Nie, za ciasto i kawę dziękuję. Zjem sobie sałatkę warzywną i wypiję zieloną herbatę.
Rozmowa pewnie trwałaby długo, lecz przerwał im Maks, który przyszedł z Jivanem na sałatkę i owoce.
Podszedł do stolika i przedstawił Jivanowi doktor Szymańską. Ta podniosła się, podała mu rękę i przedstawiła się jako Alicja, podobnie podała rękę Maksowi.  Cała czwórka  była więc na ty. Maks był prawie w siódmym niebie.
Zaproponował Alicji, że oprowadzi ją po szpitalu. Z chęcią się zgodziła. Była pod wrażeniem zarówno wnętrza budynku, jak i spokoju, który w nim panował.
- Jesteś świetnym chirurgiem. Jestem pod wrażeniem twoich umiejętności. Czytałem wiele twoich  artykułów o chirurgii naczyniowej.
Kiedy masz czas na pisanie?
- Potrafię być dobrze zorganizowana. Każdą minutę dnia mam wypełnioną.
- A serce?
- Niestety, również .
- Szkoda.
Uśmiechnęła się.
- Dziękuję za oprowadzenie mnie po szpitalu. Muszę już iść, bo na mnie czekają.
Odprowadził ją do samochodu, przy którym rozmawiali Jasiński z  Florczykiem.
Ordynator Jasiński jeszcze raz dziękował swojemu przyjacielowi i jego asystentce za to, że przyjechali. Umawiali się na kolejne spotkania.
Keller również pożegnał się z profesorem i Alicją. Mówiąc do widzenia w oczach jego było widać błagającą prośbę "Alicjo nie odjeżdżaj". Patrzył na oddalające się  auto aż znikło za zakrętem.
- Maks, chodź, obowiązki czekają.
Weszli do szpitala. Maks poszedł na  oddział , ordynator skierował się do gabinetu Elżbiety.
Nie było jej tam, znalazł ją przy łóżku mamy.