niedziela, 26 kwietnia 2015

Co ja mam teraz zrobić. cz. 42

Andrzej wyjechał na studia do Warszawy. W domu zrobiło się pusto. Alicja bardzo tęskniła, Bez przerwy do niego wydzwaniała pytając co i jak, czy czegoś  nie potrzebuje. Zawsze słyszała odpowiedź, że niczego nie chce, poza tym za wszystko dziękuje co otrzymuje od swoich rodziców. Całą rentę po ojcu miał do swojej dyspozycji. Umiał oszczędzać. Mama jednak oprócz pieniędzy przesyłała  mu zawsze jedzenie.
Andrzej wpadał do domu jeden raz w miesiącu i to tylko na jeden dzień. Maks i Leon często wyjeżdżali do Warszawy na różnego rodzaju sympozja. Alicja wolała siedzieć na miejscu. Nie chciała, aby przynosić synowi tak zwanego obciachu. W młodzieżowych kręgach nie jest dobrze widziane jak mama odwiedza syna na studiach, w akademiku czy na stancjach.
Spotkanie z ojcem, czy dziadkiem to oczywiście co innego. Pójście z nimi do restauracji na obiad czy na kolację nawet czasami jest do pozazdroszczenia.
    Andrzej po zakończeniu roku akademickiego wyjechał  na wakacje do dziadków do Szwajcarii. Kellerowie nie mając swoich biologicznych wnuków bardzo kochali Andrzeja, on ich. Pobyt w Szwajcarii nakręcał go pozytywnie. Maks oczywiście wpadł w lipcu niby przejazdem do swoich rodziców. Andrzeja bardzo to ucieszyło. Na jednym ze spotkań towarzyskich organizowanych z pompą przez Krystynę poznał dziewczynę, która miała matkę  Polkę, ojca zaś Szwajcara, znanego profesora  nefrologii. Maksowi bardzo podobała się Kaludia. Andrzej po młodzieńczych przejściach z Aśką nie chciał się angażować  uczuciowo. Traktował Klaudię jak zwykłą znajomą. Został zaproszony przez jej rodziców w góry, ale odmówił. Wykręcił się, że musi wracać do Polski.
Alicję to bardzo ucieszyło, że wreszcie będzie miała chociaż przez miesiąc swojego synka w domu.
- Mamusiu. Mogłabyś  mi załatwić w szpitalu jakąś pracę?
- Nie musisz pracować.
- Wiem, ale chcę.
Widząc niechęć ze strony matki, następnego dnia udał  się do dyrektorki szpitala. Przecież była znajomą jego rodziców i dziadka.
Na widok chłopaka bardzo się ucieszyła.
- Andrzej, co cię sprowadza do mnie.
- Chciałbym popracować.
Dyrektorka wcale nie była tym zdziwiona. Wielu młodych ludzi szuka w wakacje pracy.
- Mam pracę dla ciebie.  Potrzebna jest mi osoba tzw. sekretarka-goniec, która będzie zanosiła i przynosiła materiały do badań laboratoryjnych, papiery na różne oddziały i tam takie różne prace fizyczno-biurowe. Jeden raz w tygodniu będziesz musiał być też portierem albo pomocą na SOR.
Andrzej przystał na warunki pracy. Pieniądze z tej pracy nie były wielkie, ale  zarobione samodzielnie.
Niektórzy pracownicy dziwili się, że syn Alicji pracuje. Nawet cichaczem plotkowali, dlaczego to robi, skoro rodzice są dosyć dobrze sytuowani.
W ciągu dwóch miesięcy poznał wielu lekarzy i pielęgniarki. Praca bardzo mu się podobała. Maks czasami wieczorami rozmawiał z Alicją, że może ta praca zmieni jego zainteresowania i zrezygnuje ze swoich studiów i rozpocznie studia  na medycynie.
Niestety, tak się nie stało. Andrzej wrócił do Warszawy i dalej studiował lotnictwo. To go bardzo pasjonowało. Święta Bożego Narodzenia były bardzo uroczyste.  Oprócz narodzenia Jezusa świętowano  uzyskanie przez Alicję tytułu profesora nauk medycznych , natomiast Maks habilitował się. Kellerowie byli zauroczeni swoją synową. Gustaw Keller sam będąc profesorem powiedział ze smutkiem, że on ten tytuł uzyskał wówczas kiedy miał grubo po pięćdziesiątce.
- No cóż, kobiety wszystko robią w biegu, bo nie mają czasu na lenistwo. Odpowiedział Maks zauroczony swoją żoną.
Leon  uwielbiał Alicję za jej mądrość. Kochał niezmiernie swojego wnuka i zawsze ubolewał nad tym, że Alicja ma tylko jedno dziecko. Dwóch mężów i jedno dziecko- powtarzał  często.  To nie jest sprawiedliwe.
- A ty ile masz dzieci?
- No.... Ja miałem w życiu dwie kobiety i dwie córki.
- Masz dwie córki a z dwiema kobietami to ci jakoś  nie wyszło. Odpowiedziała Alicja i zmieniła temat rozmowy.
Kolejne lata mijały na oddziale oraz w salach wykładowych na uczelni.
Andrzej został pilotem. Jako bardzo dobry student po zdaniu licencji pilota otrzymał pracę w LOT.
Uwielbiał swoją pracę. Alicja każdy jego wylot przeżywała, nie mogła się przyzwyczaić, że jej jedyny, ukochany syn woli "bujać w obłokach" niż pracować na ziemi.
Andrzej ożenił się późno, dopiero w wieku 40 lat. Żonę swoja poznał w szpitalu, gdy odwiedził rodziców. Młodsza od niego o pięć lat lekarka bardzo przypadła mu do gustu. Coraz częściej zaglądał przez to do Torunia, co bardzo cieszyło Alicję i Maksa.
Ślub odbył się w tym samym kościele co  ślub Alicji i Maksa.
Andrzej obdarował  swoich rodziców wnukami i to aż czterema. Dwa razy urodziły się bliźniaki. Pierwszy raz dziewczynki, drugi raz chłopcy. Alicja i Maks szaleli z radości. Po przejściu na emeryturę  Alicja pomagała wychowywać  wnuki oraz dorywczo pracowała na uczelni. Po śmierci Kellerów w Szwajcarii cały majątek został zapisany na Maksa, ten natomiast przepisał  go dla  Andrzeja.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Co ja mam teraz robić..cz.41

Operacje, operacje i operacje. Każdego dnia praca na oddziale, w przychodni. Potem biblioteka, studenci. Życie rodzinne cierpiało,  pracy przybywało.
W liceum Andrzej miał już sprecyzowany wybór zawodu.
-  Będę pilotem, oświadczył kiedyś mamie.  Jeśli nie to będę naprowadzał samoloty na lotnisko.
   O tak, to jest bezpieczniejsze.
Ani Maks, ani Alicja nie wpływali na jego  wybór. Pewnie chcieliby, aby tak jak oni został lekarzem. Wiedzieli, że to bardzo ciężka praca, ale daje ogromną satysfakcję, gdy lekarz widzi, jak pacjent dochodzi do zdrowia. Jak nie dochodzi do zdrowia wpływa mniej pozytywnie na samopoczucie lekarza.
W trzeciej klasie liceum Andrzej zwierzył się Maksowi, że ma dziewczynę. Wcześniej były to koleżanki, teraz zaczął myśleć poważnie o tej jednej, jedynej.
- Fajnie, ale pamiętaj, najpierw nauka, potem miłość. Dziewczyny lubią mądrych facetów.
Andrzej właśnie miał inne zdanie o dziewczynach.
- Wiesz,  dziewczyny lubią wypchany portfel faceta, dobry samochód.
- Takie jest życie. Dziewczyny myślą perspektywicznie. Zasobny portfel gwarantuje lepszy start w dorosłe życie i lepszy byt.
-A ta twoje, ta jedyna?
- Nie wiem, ona pochodzi z bogatego domu, więc chyba jej nie zależy na forsie chłopaka. Od rodziców dostaje wszystko.
Maks  często rozmawiał z Andrzejem na tematy damsko-męskie. Czasami Alicja była zazdrosna, że minęły czasy kiedy mały synek wtulał się w ramiona mamy. Teraz wyższy od Maksa potrafił przegadać z nim kilka godzin. Tylko czasem  rozmawiali i kobietach, dużo dyskutowali na temat polityki, sportu i różnych zawodów.
- Babciu, zagadnął kiedyś Kellerową przez telefon.  Mogę w ferie przyjechać ze swoją dziewczyną do Szwajcarii.
- A co na to mama?
- Myślę, że wyrazi zgodę, jak ty ją wyrazisz.
Babcia odpowiedziała, że ona jest na tak, natomiast jeszcze musi pogadać z dziadkiem Gustawem.
- Mamo. Wiesz babcia robi tyle ceregieli o jeden przyjazd.
- Więc nie musicie tam jechać. Załatwcie sobie jakiś tani hotel.
Na komórkę Andrzeja przyszedł sms.
- Aśka w szpitalu.
- Mamo, tato. Mama Asi  nadała sms, że zabrali ją   do szpitala.
Maks słysząc rozmowę  Andrzeja z Alicją zatelefonował do Copernikusa.
- Tak panie doktorze. Przyjęliśmy pacjentkę  o takim nazwisku.
- Mamo, błagam, jedź ze mną.
Alicja wyprowadziła samochód z garażu i pojechała z synem do szpitala. Lekarz dyżurny SOR przedstawił wstępną  diagnozę.
- Młody, idź do dziewczyny. Powiedziała Sylwia.
Alicja spojrzała na pierwsze wyniki. Nie były ciekawe. 
- Jeszcze zrobimy tomograf, aby upewnić się, co dalej robić.
Aśka leżała bez ruchu. Patrzyła w sufit i co jakiś czas mówiła, że boli ją brzuch.
Po około godzinie Andrzej z mamą wrócili do domu.
Chłopak nie miał chęci do niczego. Nie jadł kolacji, nie odrabiał lekcji.
Następnego dnia nie chciał iść do szkoły, ale matka go przekonała, że to będzie dla niego najlepsze wyjście.
- Będę w pracy, więc dopilnuję tam twojej Aśki.
To przekonało go.
Po szkole pobiegł do szpitala, ale rodzice dziewczyny nie chcieli go do niej wpuścić.
Pobiegł  do dziadka, ale ten nie chciał mu nic powiedzieć.
Zdruzgotany wrócił do domu. Zabrał się za czytanie książki, niestety  litery przeskakiwały mu w oczach. Nie mógł się skupić.
Około 18-tej z pracy wrócił  Maks.
- No co tam młody? Narozrabialiście trochę?
- My? To znaczy co?
- No, Aśka miała zabieg ginekologiczny?
- Chyba nie poroniła, bo nie była w ciąży. Przecież ze sobą nie uprawialiśmy seksu.
- Ja nic nie wiem co było, zresztą to jest tajemnica lekarska. Jak dojdzie do siebie, to ci sama powie.
- Pewnie tak.
Kolejnego dnia znowu rodzice Aśki nie chcieli go wpuścić na salę, gdzie leżała ich córka. Następnego dnia również. Ona nie odbierała od niego telefonów. Przestał więc tam chodzić. Ani od mamy, ani od Maksa niczego się nie dowiedział. Próbował dopytać dziadka Leona, lecz ten również zasłaniał się tajemnica lekarską.
Minęło kilka dni. Andrzej dowiedział się, że Aśka wyszła ze szpitala. Do szkoły już nie wróciła. Dowiedział się od koleżanki z równoległej klasy, że rodzice wywieźli ją do innego miasta, gdzie będzie kończyła ogólniak.
    Andrzej zdał maturę i dostał się na wymarzoną  uczelnię do Warszawy. Na wakacje wyjechał  do Szwajcarii. Z dziadkiem Gustawem miał niezły kontakt. Rozmawiał z nim na różne tematy. Opowiedział mu o dziewczynie z którą chodził,  a potem po operacji zniknęła z jego życia, ze szkoły, z miasta.
- Wiesz chłopcze, odpowiedział dziadek.  Jak mi powiesz, jak ona się nazywała, to ja  dopytam się u źródeł, kto, co, po co   jak?
- Mama, tata i dziadek Leon nic nie powiedzą.
- Mam inne sposoby. Tylko cierpliwości, cierpliwości chłopcze.
Nie wiadomo jakimi kanałami dziadek Gustaw dowiedział się na co miała operację Aśka.
- Och, narozrabialiście i były tego skutki.
- Kto narozrabiał, jakie skutki?
- No, twoja  dziewczyna miała ciążę pozamaciczną.
-Co? Jaką ciążę? Przecież ze sobą nigdy nie uprawialiśmy seksu.
  Mówiła, że jeśli ją kocham, to powinienem czekać  do ślubu. No tak, to teraz wiem, dlaczego jej starzy nie chcieli mnie do niej wpuścić i nie pozwolili mi  się z nią  widzieć.
Cisnął poduszką, którą miał pod ręką. A to dziwka.
- Andrzej. Upomniała go babcia.
- Tak się o kobietach nie mówi.
- Przepraszam. Ale ze mną  chodziła a z innymi uprawiała sex?
Gustaw podzielił się rozmową ze swoim synem, a ten ze swoją żoną.
Alicja nie komentowała, Maks tym bardziej.
     Wyjeżdżając w październiku na studia do Warszawy obiecał mamie, że od panienek będzie trzymał się z daleka.
- A jeśli chodzi o Aśkę, to lepiej, że tak się stało. Nawet nie mogłaby mnie naciągnąć na ojcostwo, bo ze sobą nie sypialiśmy. Nie wierzę kobietom.
- Nie wszystkie są jednakowe. Zobacz na swoją mamę. Kazała mi na siebie tyle lat czekać. I czekałem, do skutku.
- Synku, w tej bajce jest tylko trochę prawdy. To nie tak jak mówi Maks, ale jak w to sam wierzy to niech tak będzie. Najważniejsze, że teraz od lat jesteśmy szczęśliwą rodziną.



niedziela, 29 marca 2015

Co ja mam teraz zrobić? cz. 40

Alicja  wróciła do domu. Mały jak przyszedł ze szkoły był cały w szczęściu.
- Moja kochana mama. Już teraz będziemy zawsze razem.
Maks patrzył na Alicję i jej synka. Pomyślał, że gdyby nie był taki głupi, pewnie ich syn byłby nieco starszy. Nie rozpamiętywał tego jednak. Pokochał Andrzejka jak swojego własnego syna. Nawet dopatrywał  się podobieństwa.
Po kilku dniach pobytu w domu  Alicja  doszła do siebie. Niestety, o pracy mogła pomarzyć. Żaden lekarz nie dal jej zaświadczenia, że może stanąć za stołem operacyjnym. Dopatrywała się jakiejś zmowy wśród kolegów, ale niestety nawet dyrektor szpitala kazała jej odpoczywać i nabierać sił.
- Aluś, kocham cię.
- Ja też i to bardzo.
- A ja i mamę i wujka kocham najbardziej na  świecie.
Siedząc przy kolacji Andrzej  poważnie zapytał, czy może nie myśleli o ślubie?
- Myślimy, myślimy. Odpowiedział Maks.
- To się spieszcie, bo się zestarzejecie i do ołtarza będziecie szli o balkonikach?
Alicja zapytała syna, u kogo słyszał takie teksty.
- Sam wymyśliłem, nie musiałem słyszeć.
Do świąt Bożego Narodzenia jeszcze kilka miesięcy. Przyrzekam ci syneczku, że jeśli Maks się zgodzi, to pod choinkę zrobimy ci taki prezent.
- Nie mogę się już teraz doczekać.
Wchodząc do domu Leon z Sylwią już w drzwiach się dowiedzieli, żeby szykować się na święta na wesele.
- A kto się żeni?
- No, mama i Maks.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a Leon skwitował,  że myślał, że nigdy się tego nie doczeka. Ostatecznie był przygotowany na taką ewentualność, że  zobaczy ich zmierzających do ołtarza jako starców podpierających się na balkonikach.
Alicja spojrzała na Maksa i jednogłośnie powiedzieli.
- Teraz wiemy, kto uczy naszego syna takich głupot.
Maksowi zrobiło się ciepło pod sercem, gdy usłyszał, jak jego ukochana kobieta powiedziała "naszego syna".
Wreszcie nadeszły Święta Bożego Narodzenia i upragniony ślub tych dwoje zakochanych osób.
Starzy Kellerowi zafundowali młodej parze dobry samochód. Andrzej był dumny zarówno ze swojej mamy, jak i wujka Maksa.
W drugi dzień świąt powiedział przy śniadaniu, że nareszcie rodzina cała w komplecie. Rodzice, dziadkowie Kellerowie, dziadek Leon i ciocia Beata z mężem.
     Andrzej przyjaźnił się z wujkiem Maksem. Niejednokrotnie, a nawet coraz częściej mówił do niego tato.
W gimnazjum Andrzej coraz bardziej przybliżał się do Maksa. Razem chodzili na  mecze piłkarskie i żużlowe.
- Tato.
- Tak.
- Chciałbym abyś  poszedł na wywiadówkę.
- Ja? Dlaczego nie mama?
- Mama jest zapracowana, zresztą w szkole narozrabiałem. Nie chcę jej smucić.
W dniu kiedy miała odbyć się wywiadówka Alicja miała konsultacje ze studentami. Dyżur w szpitalu pewnie zamieniłaby z Maksem, ale konsultacji nie mogła przełożyć.
Maks oczywiście z chęcią zadeklarował  się, że  do szkoły pójdzie.
Siedząc w szkolnej ławce ciągle czekał aż nauczycielka coś złego zacznie mówić o Andrzeju. Po zebraniu zapytał się, jak sprawuje się chłopak.
- Oby wszystkie dzieci były takie jak Andrzej. Kulturalny, zadbany i zawsze przygotowany do lekcji.
- Powiedział  mi, że narozrabiał, chciałbym więc wyjaśnić  o co chodzi.
- No właśnie. Widzi Pan. Narozrabiał i w domu przyznał się, inni by tego nie zrobili.
- Więc co zrobił?
- Kolega dał mu na przechowanie papierosy, a on powiedział, że to jego. Wówczas powiedziałam, że będę rozmawiała z rodzicami.
Nauczycielka jednak wytłumaczyła, że wszyscy wiedzą, że bronił kolegę. On nie pali. Co prawda okłamał nauczyciela, ale z przyjaźni do kolegi. Widać, że czuje się winny i to już dla niego wielka kara. Wiadomo, że jak się przyzna, że skłamał, wyda kolegę. Dlatego uznałam jako wychowawczyni, że dalej nie będę rozpatrywać tego incydentu.
- Dziękuję. Porozmawiam z nim. Na razie jest jeszcze na takim etapie, że słucha i podporządkowuje się rodzicom.
Na pożegnanie nauczycielka zapytała, czy może przyjść do Maksa na konsultację lekarską ze swoim już bardzo starym ojcem.
- Proszę bardzo. Jeśli chory nie może przyjść, ja mogę do państwa wpaść.
Zauważył na twarzy nauczycielki zakłopotanie.
- Przyjadę  gratis, tylko proszę powiedzieć kiedy. Jeśli ja nie będę mógł, przyjdzie moja żona.
Zostawił nauczycielce wizytówkę z informacją o jego specjalizacji, jak również możliwości kontaktów.
- O jak Pan ma ładnie na imię. Maks - buntowniczy i niepodległy.
- Wie  pani. Kiedyś taki byłem i wiele przez to straciłem. Teraz nadrabiam wszystko i walczę ze sobą.
Po powrocie do domu Maks uspokoił Andrzeja, że wszystko w porządku i nawet nie trzeba mówić o tym mamie.
Przy kolacji powiedział, że podobno Maks to znaczy buntowniczy i niepodległy.
- To prawda. Odrzekła Alicja.
- To prawda, tylko przez to tak wiele w  życiu straciłem.
- Straciłeś ale odzyskałeś.
- O czym mówicie. Zaczął dopytywać Andrzej.
- Nie synku, o niczym. O błędach młodości, czy młodej dorosłości. Odpowiedział Maks.







czwartek, 12 marca 2015

Co ja mam teraz zrobić? cz. 39

Alicja długo dochodziła do zdrowia. Mały pod opieką Leona i Maksa nie opuszczał więcej zajęć szkolnych. Każdego dnia przychodził odwiedzać mamę do szpitala po lekcjach. Przy jej łóżku odrabiał lekcje.
Kiedyś  na rannym obchodzie postanowiła przyłączyć się do grupy lekarzy i wejść do sali chorych.  Leon poprosił ją na korytarz i kolokwialnie mówiąc "obsobaczył".
- Pani Alicjo. Jest  pani, jak inni pacjentem i proszę nie włączać się do obchodu.
Próbowała coś tłumaczyć, że przecież też jest lekarzem pracującym na tym oddziale i po prostu już jej się nudzi tak leżeć  i leżeć.
- Czy pani zrozumiała co do pani mówię? Chyba nie rozmawiam z jakimś "ułomem" lecz z wykształconą kobietą. Pani miejsce jest w łóżku, jak  każdego innego pacjenta.
Maks próbował stanąć  w jej obronie, ale też usłyszał kilka mocnych słów.
Alicja wycofała się i poszła do swojej sali. Leon przechodząc do kolejnej sali chorych pod nosem mruczał, że i on i ona zachowują się jak dzieci. Pozostali lekarze i pielęgniarki spoglądali tylko po sobie.
- Chyba ordynator dzisiaj ma zły dzień, skoro jest taki niemiły. Powiedziała  Sylwia do Guły.
On to usłyszał i skarcił ich wzrokiem.
Po obchodzie Maks szybko pobiegł do Alicji. Zastał ją przygnębioną.
- Przestań, wszyscy zauważyli, że Leon ma zły dzień. Nie martw się. Jutro chyba wyjdziesz do domu. Dzisiaj jeszcze zrobimy wszystkie potrzebne badania, zdejmiemy szwy. Zaczął ja przytulać i całować dodając otuchy.
- Kolego Maks, pan się chyba zapomina. Pan jest w pracy a nie na randce.
Obydwoje oniemieli. Za ich plecami stał Leon.
- Tato. Chciała powiedzieć coś Alicja, ale on w tym momencie tego sobie nie życzył.
- Tatuś  i dziadziuś jest w domu. Tu jestem ordynatorem oddziału i muszę  dbać  o porządek na oddziale.
- Pa kochanie, jak się obrobię  to wpadnę pogadać.
- Kolego Maks, proszę dodać, że wpadnie pan do swojej kobiety po pracy.
- Tak oczywiście. Alu, wpadnę do ciebie po pracy, no chyba, że wcześniej z lekarzem prowadzącym, by przygotować P A N I Ą do wyjścia do domu. Wychodząc przesłał jej buziaka, ale tak by ordynator tego nie widział.
Maks z Leonem wyszli, Alicja położyła się  i zasnęła.
Po około godzinie dotarło do dyrektora szpitala, że Leon był na porannym obchodzie bardzo niesympatyczny.
- Leoś, czemu opieprzałeś lekarzy?
- Jak im się należało to i opieprzałem. Wszystkich. A tym najbliższym dostało się najbardziej. Każdy musi wiedzieć, gdzie jest ich miejsce.
- Och, jaki jesteś wojowniczy.
- Nie wojowniczy, ale znam swoje obowiązki i na oddziale chirurgii w Copernicusie musi być porządek.
- Tak jest ordynatorze, powiedziała dyrektor szpitala.
   A tak po koleżeńsku to muszę koledze przypomnieć, że nie można stresować pacjentów, ani pracowników, którzy potem wykonują zadania ratujące życie innym.
Leon  popatrzył na swoją panią  dyrektor.  Chciał jej coś powiedzieć, ale przemilczał. Podobno z przełożonymi się nie dyskutuje. Wyznawał zasadę, którą wcielał w życie. Teraz  sam poczuł się nieswojo, pewnie tak samo, jak na rannym obchodzie jego córka i jej partner.
Po pracy wpadł do córki zapytać się o jej stan zdrowia. Odpowiadała lakonicznie, że  może być, oby nie było gorzej. Jeszcze ciągle czuła żal do ojca.
- Aluś, przecież wiesz, że musiałem, żeby inni lekarze nie mówili, że córce ordynatora wszystko wolno. Przepraszam, jeśli zrobiłem to obcesowo.
- Ok. Przeprosiny przyjęte odpowiedziała i przytuliła się do ojca.
W takiej sytuacji zastał  ich Maks, który wszedł do pokoju chorych, a zaraz za nim pani Sabinka i Andrzejek.
- Pax, Pax. Widzę, że pogodziliście się. Bardzo się cieszę -  powiedział Maks.
Andrzejek rzucił się na łóżko do mamy i stęskniony od wczorajszego dnia zaczął się do niej przytulać.
- Mamusiu, podobno jutro już będziesz w domku.
- Tak syneczku, jak wrócisz ze szkoły mama będzi już w domu.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Co ja mam teraz zrobić? cz. 38

Alicja operując trzustkę  u otyłego pacjenta zasłabła.
- Pani doktor, co pani jest,  zapytał  asystent.
- Nic, ale poproście Maksa lub Leona. Nie dam rady do końca.
Alicję przewieziono do izolatki. Czuła się źle, bolał ją brzuch, miała wrażenie, że zaraz dopadną ją torsje.
    Doktor Guła, który był wolny,  natychmiast udał się do izolatki  zbadał pacjentkę.
Alicja była tak obolała, że nie potrafiła rozmawiać z lekarzem. Syczała z bólu .
Natychmiast zlecił zrobienie TK i innych podstawowych badań. Zadzwonił do oddziałowej o przygotowanie sali operacyjnej. Podłączył jej kroplówkę ze środkami znieczulającymi.
Po zakończonych przygotowaniach do  operacji wpadł  do sali Leon, a zaraz potem Maks.
Wszyscy kolejno ją jeszcze raz badali, oglądali rtg i badania TK, które robione były na Cito.
- Cholera, to przecież wyrostek się  rozlał.
Natychmiast przewieziono Alicje na salę operacyjną. Maks i Leon patrzyli na działania lekarzy z  galerii. Wyznawali zasadę, że najbliżsi a tym bardziej  spokrewnieni nie operują.
Operacja nie była łatwa. Trzeba było wszystko zrobić, aby nie doprowadzić do zapalenia otrzewnej.
W tej zawierusze wszyscy zapomnieli o Andrzeju.
- Andrzej, co ty tutaj robisz? Zapytała dyrektor szpitala chłopca siedzącego na holu w szpitalu.
- Nikogo nie ma w domu, nie wiem co się dzieje, gdzie mama, nie ma babci Sabinki ani dziadka Leona. Nie mogę dodzwonić się do wujka Maksa.
- Chodź.
Wzięła chłopca za rękę i zaprowadziła do szpitalnianego bufetu. Kupiła mu obiad i poprosiła właścicielkę,  aby zwróciła na chłopca uwagę.
Dyrektor musiała rozeznać się,  co dzieje z mamą i dziadkiem chłopca.. Dopiero co weszła do szpitala i jeszcze nic nie wiedziała, że jej lekarka  jest na stole operacyjnym.
     Z bloku operacyjnego  Alicję przewieziono na OIOM, ponieważ miała problemy z oddychaniem.
Maks został przy niej a Leon kierował się w stronę  gabinetu dyrektorki. Spotkali się na korytarzu.
- Co jest z wami? Wasz grafik przestał  działać? Mały jest w bufecie i szuka "opiekuna".
W tym momencie Leonowi przypomniało się, że to on miał po szkole zająć się chłopcem.
- Cholera jasna.
Opowiedział pokrótce dyrektorce, co się wydarzyło i szybko zbiegł  do bufetu. Uregulował należności za napój i sałatkę  owocową, którą dodatkowo zamówił Andrzej.
- Wnusiu, jak to się stało, że dotarłeś do szpitala.
- No wiesz, przywiózł mnie tata tej dziewczynki, co mnie kiedyś uderzyła. Powiedziałem mu, że mama jest w pracy i dziadek też i wujek też.
Dziadku, nie musisz mnie pytać , czy mu podziękowałem, bo to zrobiłem.
Przytulił chłopca do siebie.
- Pewnie, jesteś dobrze wychowanym dzieckiem.
Leon opowiedział mu, że mama jest po operacji, ale jeszcze nie można jej odwiedzać. Dzisiaj zabierze go do siebie, bo Maks będzie miał  24-godzinny dyżur.
     Następnego dnia chłopiec poprosił dziadka aby nie wysyłał go do szkoły, tylko zawiózł do mamy.
- Martwię się o nią. W szkole może będę obecny, ale nie będę myślał. Bo teraz jedyne myśli są przy mamie.
Dziadek początkowo nie chciał o tym słyszeć, ale skonsultował to  telefonicznie  z Maksem.
- Alicję przewieziemy za chwilę na chirurgię, czuje się lepiej. Może  Andrzej przyjechać do mamy, ona tego chce.
Widząc mamę leżącą na łóżku powstrzymywał płacz. Niewiele mógł powiedzieć, trzęsła mu się broda.
Wtulił się do niej i szeptał.
- Kocham cię, będę tu z tobą przez cały dzień.
Nie odpowiadała. Głaskała go po głowie i płakała.
Wieczorem Maks zabrał Andrzeja  do domu. Pani Sabinka przygotowała kolację, ale ani jeden ani drugi nie miał apetytu.
- Wujek. Lekarze też chorują?
- Są  takimi samymi ludźmi jak wszyscy inni.
- A ja myślałem, że chirurg nigdy nie jest operowany a dentysta ma wszystkie swoje zęby.
Maks jednak wmusił w chłopca jedną kanapkę. Przypilnował  żeby umył zęby i się wykąpał. Gdy mały poszedł spać,   długo rozmawiał z lekarzem dyżurnym w sprawie samopoczucia jego kobiety.
A gdy sam wtulił się do poduszki ,zasypiając  szeptał.. Choć zmarnowałem tyle  lat, to jednak warto było czekać i teraz mieć swoją Alicję  i wspaniałego chłopaka, przyszywanego synka.





wtorek, 17 lutego 2015

Co ja mam teraz zrobić? cz. 37

Alicja została powiadomiona przez nauczycielkę  o wypadku jej syna.  Skontaktowała się z bazą pogotowia ratunkowego, która przekierowała jadącą karetkę do szpitala , w której pracowała.
Natychmiast zbiegła na  SOR. Zdążyła przed przyjazdem karetki.
Dyżurnym lekarzem na SOR-ze był Maks. Bardzo zdziwił się, gdy zobaczył wbiegającą jak rakieta Alicję.
- Co się stało, nie dzwoniliśmy na chirurgię po pomoc lekarską.
- Wiozą Andrzejka z urazem głowy.
Alicja zaczęła płakać i wtuliła się w ramiona Maksa.
- Jego ojciec też miał uraz głowy i przez to zmarł.
Pod szpital wjechała karetka. Maks z Alicją biegli  by przejąć małego pacjenta.
- Mamusiu, tylko trochę boli mnie głowa.
- Spokojnie odpowiedział Maks. Zrobimy wszystkie badania i zobaczymy z czym mamy do czynienia.
Zlecił wszystkie potrzebne badania, przede wszystkim TK.
- Gdzie jest Alicja, zapytał Leon.
- Pobiegła na SOR, bo jej syn uległ wypadkowi odpowiedziała siostra przełożona.
Leon nic wcześniej nie wiedząc, odwrócił się na pięcie i szybko schodami pobiegł zobaczyć co z małym.
Rana okazała się niezbyt duża.  Maks założył mu kilka szwów. Wszystkie badania były w normie. Stwierdzono lekkie wstrząśnięcie mózgu, więc Maks skierował dziecko na oddział chirurgii dziecięcej.
Po  kilku godzinach mały zasnął. Dziadek na przemian z Alicją siedzieli przy jego łóżku.
Po dwóch dniach pobytu w szpitalu wypisano chłopca do domu.
     Kiedyś siedząc razem z Maksem przy komputerze zapytał go, czy nie byłoby dla niego lepiej wprowadzić się do ich domu.
- Wychodzisz od nas tak późno. Nie boisz się chodzić po nocy?
- Trochę się boję. Najbardziej przed moim blokiem, tam zawsze jest pełno hałaśliwej młodzieży.
- To zamieszkaj z nami. Chciałbyś?
Maks popatrzył na Andrzejka i cicho mu szepnął.
- Ja bym chciał, ale to musi zaproponować mi twoja mama. Sam ot tak sobie nie mogę tu zostać na stałe.
- Spoko, masz to załatwione. Wpłynę na nią. Z rycerską dumą odpowiedział Andrzej.
Myślał może dwa, a może trzy dni jak zagadać mamę w tym trudnym temacie.
- Mamo, mam fajną propozycję.
- A jaką?
- No właśnie taką, aby wujek Maks zamieszkał razem z nami. Będzie nam raźniej, nie będzie musiał  przychodzić na noc dziadek jak będziesz pracowała w nocy. Wiesz przecież, że babcia Sabinka jest już coraz starsza.
Alicja zamyśliła się. Nie wiedziała co ma odpowiedzieć synkowi.
- Ok. To powiem wujkowi, żeby powoli się do nas sprowadzał. Przecież nie musi wszystkiego przewozić w jeden dzień.
Alicja uśmiechnęła się.
- Jesteś sprytnym chłopakiem, ale.
- Nie ma żadnego ale, już będąc w toalecie  nadałem mu SMS-a.
     Maks bardzo był zadowolony z obrotu sprawy. Wiedział, że być może kiedyś to nastąpi, ale wypadek Andrzejka przyspieszył sprawę.
Maks zajął gabinet, w  którym nikt nie urzędował. Tu przewiózł swoje książki i różne ciekawe rzeczy. W układaniu w szafie ubrań pomógł mu Andrzejek.
Przy kolacji wszyscy byli bardzo rozmowni.
- No tak.
Andrzej wstał od stołu.
- Nareszcie cała rodzina w komplecie. Idę więc spać.
Pożegnał się z mamą oraz z  Maksem i poszedł do swojego pokoju.
    Po zwolnieniu lekarskim Andrzej wrócił do szkoły. Omijał szerokim łukiem krewką koleżankę, pomimo, że już wcześniej go przeprosiła i nawet przyniosła do szpitala słodycze.
     Alicja zdecydowała się jechać z Maksem do Szwajcarii. Dziadek Leon namówił Andrzeja, żeby ich zostawił w spokoju i na ten czas zamieszkał u niego.
- To ile dni ich nie będzie?
- Sześć albo siedem, najwięcej dziesięć.
-Sporo, ale dam bez nich radę. Przecież jestem już sporym facetem.
W czasie pobytu mamy w Szwajcarii, codziennie z nią się komunikował telefonicznie. Pytał o Maksa, a jeśli gdzieś był blisko Alicji, również z nim rozmawiał.
- Tęsknię za wami, już wracajcie.



piątek, 6 lutego 2015

Co ja mam teraz zrobić? cz.36

- Tato, co ja mam teraz z robić? Zapytała Alicja Leona.
- Rutynowe badania, a jak kwalifikuje się na operację, to operujemy.
- Nie o to mi chodzi.
Alicja zaczęła się  śmiać. Chodzi mi o Maksa.
- A. O Maksa. To chyba ty wiesz najlepiej. Facet kocha ciebie, twoje dziecko. Nie widzi  poza nim świata, więc nie musisz czekać na podpowiedzi. Musisz zrobić to coś, co ci dyktuje serce.
Do pokoju lekarskiego wszedł Maks. Chciał się początkowo wycofać widząc rozmawiających, ale Leon go zawołał.
- Wiesz? Alicja ma problem.
-  Oj tato.
- Ma problem z tym pacjentem spod ósemki. Ja nie mam siły  dzisiaj kolejny raz stanąć przy stole operacyjnym. Zastąp mnie.
- Oczywiście. Nie mam nic innego do roboty. Papiery uzupełnię później.
Alicja miała wrażenie że uchodzi z niej powietrze. Była przekonana, że Leon będzie  paplał coś  na temat ich związku.
Sylwia na sali operacyjnej patrzyła na nich z podziwem. W powietrzu widać było, że miedzy nimi iskrzy, lecz stoicki spokój nadawał rytm pracy. Praktycznie operowali bez słowa, każdy wiedział co do niego należy. Uzupełniali się. Czasami ich zakrwawione chirurgiczne rękawice spotykały się nieznacznie o siebie muskając. Także czy od czasu do czasu przenikały w głąb duszy partnera.
      To kiedy zapraszacie? Zapytała jak zawsze wesoła Sylwia?
- Gdzie?
- No nie wiem gdzie.
Albo rzeczywiście nie zrozumieli, w co bardzo wątpiła  instrumentariuszka, albo nie chcieli rozwijać rozmowy.
- Ok. Milczymy, milczymy. Milczymy  i iskrzymy. Milczymy i wszystkich frustrujemy. Milczymy i udajemy. Milczymy i całe otoczenie wkurzamy.
- Co tam mamroczesz pod nosem?
- Nie, nic, milczę tak sobie mrucząc.
Po operacji kilkakrotnie jeszcze zachodzili do pacjenta, by przed wyjściem do domu upewnić się, że  jest stan stabilny i nie będzie żadnych powikłań.
Alicja pobiegła do domu, Maks pojechał zrobić przegląd samochodu. Już niedługo będzie jechał do Szwajcarii na uroczystości rodzinne, więc chce aby jego auto dojechało do celu bez problemu.
- Mamusiu, pani w szkole mnie zapytała, czy nie zrobiłabyś dzieciom szkolenia z zakresu pierwszej pomocy przedmedycznej.
- Zrobię, ale jak będę miała czas.
- To może pan Maks?
- Pan Maks nie jest twoją mamą. Postaram się  znaleźć czas i zrobię  wam to szkolenie.
Wieczorem Alicja zatelefonowała do znajomego ratownika medycznego z pytaniem, czy gratisowo nie wspomógłby ją  w prowadzeniu kursu. Wiedziała, że ratownicy mają fantomy i inne przedmioty niezbędne do szkolenia.
Alicja na drugi dzień skontaktowała się  z nauczycielką i poinformowała ją, że przeprowadzi z dziećmi takie  szkolenie. Dowiedziała się jednak, że szkolenie ma być dla większej liczby dzieci, niż liczy klasa Andrzejka.
- Tak, oczywiście. Poproszę  kogoś jeszcze i  przeprowadzimy szkolenie.
- Cholerna oświata, na nic nie ma pieniędzy. Państwo chce nauczać, tylko  nie ma za co. Wszystko gratis, gratis, gratis.
Zakręcona pracą Alicja zapomniała wcześniej rozeznać się, kto mógłby jej pomóc w  szkoleniu, prócz ratownika.
Na ostatnią chwilę poprosiła ojca, ale  ten wykręcił się nadmiarem  pracy.
Na zaproszonej kolacji u Leona Maks zapytał.
- Alicja, słyszałam, że szukasz szkoleniowca? Przecież wiesz, że mam do tego uprawnienia, przez kilka lat szkoliłem ekipy ratownicze wyjeżdżające na misje do Afryki.
- No tak, kiedyś mi o tym mówiłeś. Nie chciałam jednak wykorzystywać cię. Ciągle przecież cię  o coś proszę.
-  Rzeczywiście, ciągle mnie o coś prosisz. A ja ciebie nigdy i  o nic.
Przyklęknął przed nią na kolana i zapytał.
- Mogę cię  prosić o rękę?
Wyjął z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem.
Leon Uśmiechnął się.
- Cholera, nareszcie. Długo moja córka musiała czekać na ten dzień.
Alicja przyklękła naprzeciwko Maksa.
- Tak zgadzam się.
Andrzejek doskoczył do nich.
- Mamo, to pan Maks będzie moim tatą? Marzyłem o tym.
- Synku. Tata jest tam, wskazała na zdjęcie stojące na komodzie. Pan Maks może być jedynie twoim
przyjacielem, no ewentualnie jak się  zgodzi to i wujkiem.
- To mogę na niego mówić wujek?
- Możesz, odpowiedział szczęśliwy Maks i uściskał chłopca.
    Szkolenie pierwszej pomocy przedmedycznej było niezmiernie ciekawe. Uczniowie nie chcieli rozejść się do domu, ciągle o coś pytali.
Kolejnego dnia w gazecie regionalnej  ukazał się spory artykuł na temat współpracy lekarzy z młodzieżą. Było wiele zdjęć. Andrzej w klasie pokazywał swoim kolegom i mówił jak który lekarz się nazywa. Moja mama- Alicja, ratownik Tomasz i Beata, lekarz p. Guła i mój wujek Maks.
Jedna z koleżanek natychmiast zapytała Andrzeja, dlaczego na wycieczce rowerowej nie mówił do tego pana wujek, tylko panie Maksie.
- Bo na wycieczce rowerowej- chciał powiedzieć, że Maks nie był jeszcze jego wujkiem ale zamyślił się. No bo, no bo nie chciałem mówić, że jedzie mój wujek, żebyście nie myśleli, że jestem  taki  mami syneczek, że musi ze mną jeździć mama albo ktoś inny z rodziny.
- Wiadomo, że nikt by tak nie pomyślał, przecież zawsze na wycieczce potrzebna jest apteczka i ktoś dorosły. Odpowiedziała wścibska koleżanka.
- Pewni nikt oprócz ciebie by nie powiedział.
Wściekła koleżanka doskoczyła do Andrzejka i zaczęła go okładać pięściami. gdy chciał zrobić unik, pośliznął się i uderzył głowa o ławkę  szkolną. Zaczął mocno krwawić. W  tym czasie weszła do klasy wychowawczyni. Pogotowie udzieliło pierwszej pomocy i zabrało chłopca do szpitala.



sobota, 31 stycznia 2015

Co ja mam teraz zrobić? cz. 35

Maks Keller nie angażował się w żadne romanse z pielęgniarkami, lekarkami jak również innymi kobietami. Miłość do Alicji była niezmienna, trwała i coraz silniejsza. Sam nie wie, jak to robił, że wewnętrznie ze sobą walczył i w żaden sposób nie był namolny. Gdy  tylko potrzebowała jego pomocy prawie jak uskrzydlony pędził, by zbyt długo nie czekała.
Kiedyś siedząc w bibliotece akademickiej zapytał  ją, jak długo się znają?
- Maks. Nie przypominaj mi, ile mam lat. I tak  coraz bardziej to przeżywam, że się starzeję.
- Nie starzejemy się, tylko dojrzewamy, albo wchodzimy w inną młodość.
    Moi rodzice mają rocznicę ślubu, zaprosili mnie, z osobą towarzyszącą.
    Nie chciałabyś ze mną  jechać do Szwajcarii.
Alicja o mało nie udławiła się własną śliną.
- Ja? Do twoich rodziców?
Powiedział jej, że oni już  od dawna wiedzą, że wrócił do  Torunia i  razem pracują.
- Wielokrotnie telefonicznie opowiadałem mamie o tobie i twoim synku.
Zamknęła szybko książkę, podeszła do bibliotekarki i za kilka chwil wyszła z czytelni.
- Ala, o co chodzi.
- Nie o nic, tylko w czytelni nie wolno rozmawiać, więc wolałam wyjść na zewnątrz.
  Maks, czy twoja propozycja jest prawdziwa, czy tylko próbujesz ze mnie zadrwić?
  Jako kto mam jechać z tobą do Kellerów, tzn. do twoich rodziców.
Rozmowa trwała jeszcze w drodze powrotnej do Torunia. Alicja wysłuchiwała argumentacji Maksa, która jej w  żaden sposób nie przekonywała.
     Kiedy przejeżdżali w pobliżu zajazdu, wywinął na jezdni rogala  i zaprosił ją na kawę.
- Chodź, przy kawie porozmawiamy. Początkowo protestowała, ale nie miała innego wyjścia. Była skazana na samochodowy transport Maksa. Najpierw wysiadł on, nim Ala się rozpięła z pasów, otworzył jej drzwi. Gdy stanęła na ziemi i próbowała zamknąć za sobą drzwi, złapał jej twarz w swoje ręce i zaczął całować.
- Kocham cię już ponad dwadzieścia lat. Dłużej nie mogę udawać, że nic się we mnie nie tli, że jestem jedynie bezdusznym  robotem. Próbowałem uciekać przed tą miłością, do Wrocławia, Szwajcarii, niestety bezskutecznie. Nawet gdybym uciekł na koniec  świata, zawsze będziesz w moim sercu, duszy, mózgu i w każdym zakamarku mojego ciała.
     Alicja wcale nie opierała się, słuchała co do niej mówi i odwzajemniała jego pocałunki. Może nie była tak wylewna jak Maks, ale czuła w sobie przypływ gorąca, bicie serca i coraz to szybszy puls.
Jak długo trwało wyznawanie miłości  tego nikt nie wie.
- Maks, ludzie patrzą. Chodź już, albo na kawę,   albo wracajmy do domu.
Wsiedli  do samochodu i odjechali w kierunku Torunia.
Zatrzymali się na kolejnej stacji benzynowej, by się napić  prawdziwej, czarnej kawy, która i tak nie ostudziła ich namiętności. Znów się zaczęli całować, znów Maks mówił jej ciepłe, z serca płynące wyznania.
- Maks, muszę jednak wracać do domu, mam obowiązki.
- Wiem. Gdybyś jednak chciała, bym je z tobą dzielił, jestem już od teraz gotowy.
Zadzwonił telefon.
-Halo, Maks. Jeśli jesteś w  Toruniu , przyjeżdżaj do szpitala. Potrzebujemy lekarzy, dużo rannych z wypadku.  Szukamy też Alicji, również  jej ręce nam są potrzebne . Gdybyś ją gdzieś namierzył, niech szybko przyjeżdża na do szpitala. Nie mogę się do niej dodzwonić, mówił szybkim głosem profesor Florczyk.
 Maks nacisnął na gaz i w kilka minut przejechali trasę, którą trzeba by pokonać w ciągu około 35-40 minut.
Przed szpital podjeżdżały kolejne karetki pogotowia. Alicja z Maksem wpadli na izbę przyjęć, w mgnieniu oka  się przebrali i zaczęli swoje rutynowe, chirurgiczne działania.
Było już około godziny 22-giej.
Alicja zadzwoniła do domu. Od opiekunki dowiedziała się, że Andrzejek śpi a siostra Sylwia też pojechała do szpitala.
- Alicja spokojnie, dam sobie radę z małym, rano nakarmię go i wyprawię do szkoły. Przecież wiesz, ze to mój "jedyny, kochany wnuczek".
- Wiem babciu Steniu,  wiem i dziękuję.
Stenia wiedziała co stało się na moście i nie miała żadnych złudzeń, że Alicja do domu nie wróci  tej nocy. Zdarzały się już takie przypadki, ze nawet 36 godzin była w szpitalu ratując ludzkie życia.

niedziela, 25 stycznia 2015

Co ja mam teraz zrobić? cz.34

Dni ciągle były do siebie podobne. Odprawy, diagnozy, operacje, czytanie wyników badań i czasami wyjątkowe sytuacje.
Kiedyś w pokoju lekarskim ktoś wspomniał, jak szalony mąż chorej kobiety zaatakował Alicję i trzymał ją w odosobnieniu z pistoletem przy skroni.
Maks otworzył i tak już swoje duże oczy.
- Naprawdę?
- Nie wiedziałeś. We wszystkich wiadomościach gadali o tym, w jakich trudnych warunkach pracują polscy lekarze.
- Być może byłem gdzieś  na wyjeździe, poza  granicami kraju.
Maks tak się przejął, że przez kolejne dni wracał do tematu i do jej psychicznego samopoczucia po tym, co się stało.
- Dobry kolega, Przemek wymienił się za mnie.
Byłam mu niezmiernie wdzięczna. Może nie tak bardzo żałowałam tego, że mogę stracić  swoje życie, ale tego, że mój synek zostałby sierotą.
- Jesteś bohaterką. Zresztą zawsze cię taką postrzegałem i postrzegam.
Popatrzyła zdziwiona na kolegę.
- Dlaczego? Jestem normalnym lekarzem, nic specjalnego nie robię, tylko to, co wszyscy inni.
- Tak, tak, tak. Jesteś jak zawsze skromna. Pomruczał sobie Maks pod nosem.
Po kilku tygodniach Maks załapał się na "dyżur" przy Andrzejku. Zawiózł go na basen. Nawet mu się to podobało, bo  też sobie popływał. Pewnie samemu nie za bardzo chciałoby się  jechać po pracy na basen.
Następnego dnia szepnął  Leonowi, że "takie dyżury" to on nie tylko lubi, ale uwielbia.
Andrzejek lubił znajomych swojej mamy, ale pana Maksa polubił szczególnie.
     Maks wymyślał mu różne atrakcje. Nie ma na świecie chyba  dziecka, które nie skorzystałoby z takich propozycji.
     Kiedyś w parku linowym tak się zabawili, że schodzili z niego jako ostatni.
- Panie Maksie, dlaczego pan nie ma dzieci?
- A kto powiedział, że nie mam?
- Ups, przepraszam. Nie powinienem zadawać takich pytań. Mama nie byłaby zadowolona ze mnie.
- Spokojnie, nic nie powiem o naszej rozmowie.
     Kiedyś Andrzejek przyniósł kartkę od wychowawczyni z prośbą, aby Alicja uczestniczyła w wycieczce rowerowej, jako opiekun i lekarz.
Alicja przewertowała swój kalendarz i niestety, nie miała wolnego terminu.
Andrzejek bardzo się zasmucił.
- Wiesz, jak nie będzie opiekuna i lekarza albo pielęgniarki, wychowawczyni nie zorganizuje nam tej wycieczki.
Alicja odpowiedziała, że jej smutno, ale pomyśli nad rozwiązaniem problemu.
Następnego dnia opowiedziała o sytuacji w szpitalu i dwóch  lekarzy z chirurgii, którzy w  dniu wycieczki syna Alicji  nie pracowali zaoferowali swoje usługi.
     Maks pojechał do szkoły i porozmawiał z nauczycielką, że zastąpi mamę Andrzeja.
- A może jechać z nami jeszcze jeden lekarz?
- Będzie mile widziany, odpowiedziała nauczycielka Maksowi i od razu zastrzegła, że nie może im zapłacić, bo szkoła nie ma na takie cele funduszy.
- Oczywiście, wiemy. My tylko chcemy pomóc pani w formie wolontariatu, przede wszystkim robimy to dla Andrzejka i jego mamy.
Nauczycielka była niewiele młodsza od Maksa . Znaleźli od razu wspólny język. Nawet ucieszyła się, że dwóch lekarzy będzie jednocześnie opiekunami klasy na wycieczce rowerowej.
- W trójkę ogarniemy "rowerzystów".
Wycieczka odbyła się w zaplanowanym terminie. Dzieciaki były wyjątkowo posłuszne. Panowie przydali się, oprócz zrobienia opatrunku otartej nogi, również do założenia  łańcucha, który spadł w jednym z rowerów.
Żegnając się z lekarzami,  dzieci z nauczycielką zapraszali ich na uroczystości klasowe, połączone ze wspólnym ogniskiem.
- Przyjdziemy, oczywiście, że przyjdziemy. I postaramy się również pojechać z wami na kolejną wycieczkę. Odpowiedzieli chirurdzy.

sobota, 17 stycznia 2015

Co ja mam teraz zrobić? cz. 33

W poniedziałek rano na odprawie byli wszyscy. Ci co przyszli rano do pracy i ci, co już ją skończyli.
Leon przekazał grafik operacji, porozmawiali o trudnych chorobowych przypadkach o poszli na obchód. Ci po nocnym dyżurze pożegnali się. Maks chodząc  po rannym obchodzie praktycznie zawsze stawał przy łóżku pacjenta za Alicją. Niewiele mówił, czasami tylko odpowiadał na zadawane mu przez ordynatora pytania.
    Leon na obchodzie dawał dyspozycje do wykonania tylko dla  niektórych pacjentów kolejnych badań.
Na pierwszej operacji  rozpoczynającej  tydzień był Leon w asyście Maksa i młodej stażem, aczkolwiek nie młodej wiekiem lekarki. Przypatrywała się Maksowi. Leon jeden raz zwrócił jej uwagę, aby współpracowała a nie gapiła się na "nowego" lekarza.
- Tak, przepraszam panie ordynatorze.
Alicja po otrzymaniu  jeszcze ciepłych wyników badań pacjentki, skonsultowała się z dr Gułą i poszli na salę operacyjną. Operacja tętniaka nie należała do najłatwiejszych, ale przebiegła pomyślnie.
Po operacji spotkała Maksa w gabinecie lekarskim. Właśnie kończył sobie parzyć  kawę.
- Zrobić  ci kawy?
- Tak, poproszę. Od niepamiętnych czasów niby setki razy podobnie  robiony zabieg, ale  dzisiaj 
   wyjątkowo mnie zmęczył.
- Znam to i od pewnego czasu coraz częściej mam podobne odczucia zmęczenia. Chyba "materiał" się zużywa. Uśmiechnął się sam do siebie.
     Nic mu nie odpowiedziała. Popijała kawę i patrzyła w teczkę kolejnego pacjenta.
- Niby mamy możliwość robienia coraz więcej badań, ale czasami nie wiadomo, jaką postawić
  diagnozę. No i oczywiście, co człowiek zastanie, jak rozkroi pacjenta.
Przytaknął jej i też zajął się oglądaniem zdjęć rentgenowskich i wynikami badań USG.
- Co robisz po pracy?
- Jak skończę o normalnej porze, to jadę do biblioteki akademickiej do Bydgoszczy. Sprowadzili mi książkę, muszę ją odebrać.
- A mały?
- Sylwia zaprowadzi go na angielski a potem będzie z nim odrabiać lekcje. Myślę, że przed
  wieczorem wrócę.
- Aha. To rzeczywiście sprawnie działa  ta pomoc. Początkowo myślałem, że sobie ze mnie
  żartujecie.
- Jak masz wolne i chce ci się  jechać ze mną do Bydgoszczy, to proszę bardzo. Będzie mi raźniej na drodze.Pogadamy. Chętnie posłucham o pracy wrocławskiego szpitala, w którym pracowałeś.
Maks nie dowierzał  temu, co usłyszał.
- Jesteś pewna, że chcesz, abym z tobą  pojechał.
- Jak nie chcesz, nie namawiam.
- Nie, oczywiście, z przyjemnością. Nawet mogę zaoferować mój transport. Ma większy bagażnik.
Alicja zaczęła się śmiać.
- A po co mi większy bagażnik. Dwie książki wezmę  pod pachę.
Ale jak już tak się upierasz, to możemy jechać twoim, pod warunkiem, że teraz swoim podjadę  do swojego garażu, zabiorę  coś z domu, a ty po mnie przyjedziesz.
Maks przyjechał o umówionej godzinie. Gdy podjechał pod dom, wychodziła z bramki.
Rzeczywiście, w drodze  jedynym tematem były przypadki medyczne, stawianie diagnoz,terapia, wymiana doświadczeń.
W bibliotece nie zabawiła długo. 
- Zapraszam cię do kawiarni, tej co kiedyś do niej przyjeżdżaliśmy.
- Niestety, już jej tam nie ma.  Zburzyli ją i wiele budynków obok. Postawili ogromny kompleks handlowy.
     W drodze powrotnej Maks miał chęć zapytać, jak to się stało, że została wdową i ciągle jest sama, ale nie miał odwagi. Może i dobrze, bo pewnie Alicji  by się to nie spodobało. Praktycznie z nikim o tym nie chciała rozmawiać. Nie chciała rozdzierać zabliźnionych  po stracie męża ran.
- Tej naszej lekarce wpadłeś w oko. Już ktoś zauważył i gada.
- Będzie musiała udać  się do okulisty.  Ja jej w tym nie pomogę.
- Do okulisty? Zastanowiła się Alicja.
- Po co do okulisty?
Maks z poważna miną odpowiedział, że na zabieg wyciagnięcia tego "paprocha".
Dopiero w tym momencie Alicja zaskoczyła i też zaczęła się śmiać.









niedziela, 11 stycznia 2015

Co ja mam teraz zrobić?. 32


Przemek prawie każdego dnia, drogą internetową komunikował się   z Alicją. Dzielił  się wszystkim, opowiadała o pracy, aparaturze, która wykracza poza XXI wiek,  o zawartych znajomościach, relacjach między pracownikami, nie tak przyjacielskimi jak w Copernicusie.  Wypytywał o Andrzejka.
- Mam całe dnie zajęte, a pomimo to tęsknię za Polską, za Hanką i za Wami.
Alicja pocieszała go, że czas szybko zleci, a z czasem powoli będzie zapominał o tym, co zostawił  w Polsce.
- Poznasz bogatą Amerykankę i pewnie zostaniesz, śmiała się Alicja.
- Takiej wspaniałej kobiety jak ty, nie ma  nawet na drugiej półkuli świata.
- Och, są  i to nie tylko takie.
Biegnąc korytarzem, by się nie spóźnić do pracy Alicja zobaczyła Maksa rozmawiającego z Leonem.
- Cześć wam, śpieszę się.
- Ok. Zaraz i my tam dojdziemy.
Za kilka minut rzeczywiście Maks z Leonem pojawili się w pokoju lekarskim.
-Od poniedziałku nasz, wszystkim znany  kolega będzie pracował w naszym zespole. Mamy wolny etat, więc dyrektor Bosak nie ogłaszała konkursu tylko  przyjęła Maksa.
- Po ilu latach wróciłeś?
- Minęło tylko 10 lat.
- Sylwia dodała, że przez 10 lat w szpitalu się wiele zmieniło, oczywiście poza personelem, który jedynie się trochę postarzał.
Alicja z Sylwią i dr Gułą wyszli, mieli planową operację. Maks jeszcze trochę pogadał z Leonem i pobiegł do laboratorium zrobić niezbędne badania. Bez tego  nikt go przecież nie dopuści do stołu operacyjnego.
     Wieczorem zadzwonił dzwonek do drzwi. Alicja nie oczekiwała żadnego gościa. Mały był już po kąpieli i szykował się do spania.
Spojrzała w wideodomofon.
- Sylwia? O tej porze?
- Mam bardzo ważną sprawę.
Alicja otworzyła bramkę na posesje  i drzwi wejściowe.
Sylwia nie była sama. Do domu wparowało jeszcze kilka innych osób, w tym Maks.
- Proszę się rozgościć, ale nie mówię, że podskakuję z radości.  Moglibyście mnie wcześniej uprzedzić, coś bym przygotowała do jedzenia.
- Nie ma żadnego problemu, za około 20 minut dowiozą  catering.
     Alicja synkowi  powiedziała, że ma gości, więc może trochę pograć  na komputerze, a  potem grzecznie iść spać. Ucałowali się jak zawsze przed snem.
   Wanat z Sylwią przejęli obowiązki gospodyni. Zaprosili wszystkich do salonu. Za kilka minut przyjechał catering z wybornym jedzeniem. Alkohol przynieśli ze sobą.
     Ucztowanie trwało wiele godzin. Alicja niewiele piła, bo z soboty na niedzielę   ma dyżur. Maks praktycznie wypił jedynie jedną lampkę  koniaku
- Kto zostaje z małym jak idziesz do pracy?
- Ja.
- I ja.
- I ja. Zaczęli się przekrzykiwać.
Sylwia, Wanatowie, Janek Bosak  i Leon   kolejno zostawali z małym, pomimo, że Alicja zatrudniała opiekunkę. Może raczej gosposię, tę samą co pracowała u Leona. Ona praktycznie stała się częścią ich rodziny a Andrzejek traktował ją jak prawdziwą babcię.
- Tak już nam zostało, od kiedy.... Tu urwała Sylwia. No to znaczy my chcemy i lubimy pomagać Alicji. Czasami się kłócimy kto ma z nim iść na obiad, basen, angielski czy do biblioteki.
- Maks, jak chcesz być przyjacielem Alicji, to też musisz się zadeklarować do niesienia  pomocy.
- Och Sylwia, przestań gadać głupoty.
- Nie, no oczywiście. Zawsze będę do dyspozycji. Jestem samotnym człowiekiem, po pracy mam mnóstwo wolnego czasu, więc oczywiście, zawsze  do dyspozycji i usług.
- Leon, od następnego miesiąca, a to będzie już w  poniedziałek musisz wpisać w "nasz" grafik Maksa Kellera.
- Już zrobiłem grafik, więc może go gdzieś wcisnę od następnego tygodnia.
      Goście pożegnali się   około godziny pierwszej w nocy. Zamówili dwie taksówki. U Alicji został jedynie Leon, nie chciało mu się wracać do domu.
- Czyj to był pomysł?
- Córeczko, przepraszam, ale to był mój pomysł.  Zadzwonił Wanat, że spotyka się cała paczka w restauracji, więc chciałem, abyś i ty była z nami.
- Acha. Ty lubisz mi robić takie niespodzianki, choć dobrze wiesz, że ja tego  nie lubię.
- Wiem córeczko i przepraszam. Wiem również, że nie możesz ciągle siedzieć w książkach, nie jesteś przecież molem książkowym.