wtorek, 29 października 2013

Siostra oddziałowa cz. 62



 Sylwia pokłóciła się ze swoim mężem. Nie wiadomo o co chodziło. Podobno jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.  Cały dzień  była wściekła. Jeszcze takiej  nikt nigdy jej  wcześniej nie widział. Nawet napyskowała Jasińskiemu, jak próbował zażartować.
Wszyscy w tym dniu schodzili jej z drogi.
- Beata wiem, że ty teraz jesteś zajęta Filipem i nie masz czasu na popołudniowe spotkania. Chciałabym z tobą pogadać, ale nie tu w szpitalu.
- Dobra, odstawię Filipa do Alicji. Ona dzisiaj po południu jest sama, może w czymś jej pomoże, ja przyjadę do ciebie.
     Wspaniała Alicja zaproponowała Filipowi, aby poszedł z nią do biblioteki. Musi wypożyczyć sobie coś do czytania, bo siedzenie w domu nieco uwstecznia ją intelektualnie.
Alicja miała ze sobą Wiki. Kiedy tylko trzymała ją w chuście, przytuloną do jej serca mała zaraz zasypiała.
Filip usiadł przy komputerze obok przy sąsiednim stanowisku. Surfował w komputerowych katalogach bibliotecznych, jakby to robił przez całe swoje życie.
Alicja również nieźle sobie radziła.
 Wybrała dla siebie  książkę Rose de Vallenord "Podróż do miasta świateł", natomiast Filip dwie książki: Stephena Hunter "Trzecia kula" oraz Krzysztofa Koteckiego "Święto świateł".
- Alicja, ale ja nie jestem tu zapisany, więc nie mogę wypożyczać książek.
- Spokojnie, wszystkie trzy biorę na swoje konto.
Alicja złożyła trzy rewersy i chwilę poczekali na książki.
- Pokaż, co wypożyczyłeś.
Wygląda na to, że będą ciekawe. Też tak myślę.
Wszystkie te, które są w bibliotece Leona, a nie są medyczne już przeczytałem. Medycznych też trochę liznąłem. Podziwiam ludzi, którzy znają się  na medycynie i chylę przed nimi czoła. Zaczął się śmiać.
- Z czego się tak śmiejesz? Zapytała Alicja.
Z tego co powiedziałem. Bo tak naprawdę nie powinienem w ogóle podnosić głowy, tylko mieć ją zawsze uniżoną.  Teraz żyję w  środowisku samych lekarzy.
- Myślisz, że lekarz to nie człowiek?
- Więcej jak człowiek. Ratuje drugiemu życie, czasem dokonuje cudów. Tak jak ze mną.
- W tym momencie masz rację. Nad tobą od samego początku czuwała Beata i nie pozwoliła ci "zasnąć na wieki". Walka  o twoje życie graniczyła z heroizmem.
- Jestem szczęściarzem, pierwszy raz w życiu otrzymałem od losu szczęście. Całe wcześniejsze moje życie było pasmem udręki i duchowego cierpienia.
Wrócili do domu. Filip zaoferował się, że uprasuje ciuszki Wiki?
- Co zrobisz?
- No uprasuję wszystko, co masz do prasowania.
- Mówisz serio?
- Pewnie.
Alicja rozłożyła deskę do prasowania.
Prasowanie szło mu niezwykle sprawnie. Posegregował oddzielnie kaftaniki, body, śpiochy.
Zaniósł do szafki Wiki.
- Przepraszam, mogę trochę inaczej poukładać.
- A co, nie jest pokładane. Przecież sam to robiłeś.
  Fajnie, poukładaj, tylko tak, żebym od nowa nie musiała się uczyć co gdzie leży..
- Filip, gdzie się tego nauczyłeś?
Chwilę pomyślał.
- Czy układać w szafie trzeba się uczyć?
   Jeśli tak, to nie pamiętam.
Po powrocie Maksa, Alicja opowiedziała, że była z Filipem w Bibliotece, a potem pomagał jej przygotowywać obiad i prasować.
- Pamiętasz, jak kiedyś rozpamiętywaliśmy kim jest Filip.
Ty wówczas wpadłaś na pomysł, że on pewnie jest mundurowym. W wojsku uczą tak równo układać i zamiatać schody pod górę.
- Jak? zaśmiała się Alicja.
- Pod górę, przecież mówię.
I na chrzcie przypomniało mu się, że pracował w BOR. A oni też są mundurowi.

W czasie, kiedy Filip był z Alicją, Sylwia zwierzała się swojej koleżance.
- Wiesz, Daniel ma chyba kochankę?
- Kogo?
No jakąś babę na boku. Często nie wraca do domu po pracy. Nie wiadomo gdzie się pałęta.
Raz zauważyłam, że ma kołnierzyk ubrudzony pudrem.
Jak wrzucałam spodnie do pralki wyciągnęłam z kieszeni prezerwatywę i kwitek kasowy z drogerii.
Oprócz  pianki do golenia kupował w tym dniu typowo damskie perfumy, za ponad 350 zł.
- Może to dla ciebie?
- Ja takich po pierwsze nie używam, a po wtóre to jak kupujemy perfumy dla mnie, idziemy razem do sklepu.
- To go zapytaj?
- No właśnie pytałam, ale plątał mu się język, nie potrafił się wytłumaczyć.
Zrobił mi karczemną awanturę, że szukam mu po kieszeniach.
On mnie próbował postawić do pionu. On mnie, rozumiesz? To ja powinnam go postawić do pionu.
- Pewnie, ja bym mu dała taki koncert, że pamiętałby na całe życie.
Mam pomysł. Pójdę do taty i poproszę go, abyś zawsze była na jego zmianie, a  czasami i ja, wiesz, tak dla niepoznaki Musimy wybadać, czy ta lafirynda jest od nas.
- Ok, ale jak go złapię z jakąś  kobietą, to nie będę udawała szlachetnej siostry oddziałowej tylko
zniżę się do poziomu zazdrosnej, obrzydliwej małpy.
Nie myślisz, że znów ta pszczółka Maja.
Myślę, że nie, ale ona też będzie pod moim obstrzałem.
Od dzisiaj każdy ruch Daniela będzie obserwowany przez Sylwię i Beatę.




niedziela, 27 października 2013

Siostra oddziałowacz.61

Mała Wiktoria dostała mnóstwo prezentów, ale najwięcej było kopert. Wiadomo, jak dziecko ma wszystko, trudno robić prezenty rzeczowe. Do każdej koperty były jeszcze drobnostki w postaci zabawek, ciuszków i pampersów, których nigdy nie jest za dużo.
- A czy wiecie po co są rodzice chrzestni?
To pytanie Jasiński skierował do Janka i Beaty.
- No pewnie. Powiedział Janek i prawie wyrecytował formułkę encyklopedyczną.
- Rodzice chrzestni (łac. patrini) – to zazwyczaj  mężczyzna i kobieta przedstawiający do sakramentu chrztu osobę chrzczoną. Biorą także na siebie troskę o nią i poręczają za jej wychowanie w duchu religii, którą przyjmuje.
- Mają oni obowiązek złożyć wyznanie wiary, więc należy wybrać do tego odpowiednie osoby, by zrobili to szczerze. Dopowiedziała Beata.
- Poza tym chrzestny musi mieć przyjęte sakramenty chrztu, bierzmowanie, Eucharystii   oraz należeć do wspólnoty Kościoła katolickiego.
- A dlaczego powiedziałeś "zazwyczaj"
- Bo można wybrać jednego chrzestnego, jeśli wybiera się dwoje rodziców chrzestnych to musi to być mężczyzna i kobieta.
Elżbieta była dumna ze swojego syna, że udzielił tak wyczerpującej  odpowiedzi.
- No, widzę, że wybraliście naprawdę odpowiednie  osoby na rodziców chrzestnych powiedziała Krystyna Keller. Bo przecież nie chodzi tylko o to, aby obdarowywać swojego chrześniaka  prezentami, ale również pomagać w jego wychowaniu.
Również my dziadkowie deklarujemy się pomagać w wychowaniu, choć na odległość będzie trudno. W związku z powyższym nasza pomoc będzie trochę inna.
Wstała, podeszła do Maksa, który trzymał Wiktorię na rękach, wyjęła z torebki jakiś pakiet dokumentów i włożyła dziecku do rączki.
- Maks oczywiście natychmiast zainteresował się tym prezentem.
- Wowwww, powiedział.
Wszyscy patrzyli na Maksa i czekali dalszej jego wypowiedzi.
- Więcej nie zdradzę, powiem jedynie, że jest to konto banku szwajcarskiego i to na nazwisko Wiktoria Keller.
     Teraz, jak Wiki ma konto w szwajcarskim banku, to jeśli  będzie potrzebowała osobistej opieki, ja się deklaruję. Znam się na tym, pracowałem kiedyś w BOR.
- A co to jest BOR zapytał Gustaw Keller?
- Biuro Ochrony Rządu.
- Przepraszam, brnął dalej Keller senior.
-  To znaczy, że pan ochraniał najwyższe władze naszego państwa?
- No tak, między innymi naszego poprzedniego prezydenta. Zresztą  nie tylko jego.
- Nie chcę opowiadać, bo to nie miejsce i czas. Dzisiaj jest święto Wiktorii i trzeba opowiadać o ciekawszych rzeczach.
- Przepraszam, a co pan myśli o katastrofie smoleńskiej?
- Nic, poza tym, że zginęli również moi koledzy. Gdybym wówczas nie miał złamanego kciuka pewnie też tam bym był.
Spojrzał na Beatę.
- No i nigdy nie poznałbym Beatki i państwa. Uśmiechnął się.
Beata  uścisnęła mu pod stołem rękę, jakby dodając mu otuchy.
Wszyscy, którzy znali Filipa wiedzieli, że nie można go ciągnąć za język. Może mówić tylko to, co on chce powiedzieć. Ciągnięcie go za język wielokrotnie przynosi odwrotne skutki. Blokuje się, urywają mu się myśli.
Beata  już wie, że to co mu się przypomni i o tym mówi, nigdy już tego nie zapomina. To mu zostaje w pamięci. Od pewnego czasu, od kiedy systematycznie czyta książki , zauważa się, że pamięć powraca mu  w coraz  szybszym tempie.
Gustaw popatrzył na syna i zrozumiał, że wypadałoby zmienić temat.
- Bardzo ładny macie dom. Z zewnątrz wygląda na niewielki, ale w środku tyle jest przestrzeni.
- I tak gustownie  i ze smakiem urządzony.
- To nie moja zasługa. Powiedziała Alicja.
  Maks wszystko to, co jest i jak jest zrobił bez mojej wiedzy. To była wielka tajemnica, ukrywana miesiącami przede mną.
- Ja też tego wszystkiego sam nie  zrobiłem. Pomagały mi Beata i Sylwia. Mają zmysł artystyczny.
Alicja wzięła małą na  ręce i poszła do  pokoju Wiktorii zmienić jej pampersa. Musiała również przebrać jej body i kaftanik.
Za nią jak cień chodziła Krystyna.
Jak Alicja otworzyła szafkę z kaftanikami, Krystyna prawie oniemiała.
- Takiego porządku w szafie jeszcze nigdy nie widziałam.
- Zajrzyj do pozostałych.
Krystyna otwierała po kolei drzwi od szafek i patrzyła na równiutko poukładane ubranka, pampersy czy kosmetyki do pielęgnacji dziecka. W każdej szafce był pluszowy miś.
- I ty masz na to wszystko czas?
Alicja zaśmiała się.
- Filip na razie nie pracuje, jest po bardzo ciężkim wypadku, więc czasami jak Beata jest w pracy przychodzi do nas. Zadeklarował się, że przejmuje opiekę nad porządkiem w pokoju Wiktorii.
- Miał wypadek w związku z wykonywanym zawodem?
- Dokładnie  nie wiem. Lakonicznie odpowiedziała Alicja.
- Och Wiki, przy takiej opiece jak ty masz, to tylko musisz szybko rosnąć i rozwijać się. Cmoknęła malutką w czółko i przeszły do salonu.
Uroczystość dobiegała końca. Powoli wszyscy zaczynali wychodzić. Do samego końca zostali  Beata z Filipem  i Janek.
- Elżbieta pożegnała się ze wszystkimi oraz ze swoim synem. Syneczku, ja już idę do domu.. Teraz jak jesteś "ojcem" nie muszę się o ciebie martwić. Zaśmiała się  żegnając swojego jedynaka. Krystyna i Maks Kellerowie pojechali do swojego mieszkania, które kiedyś Maks kupił mamie. Nie było one duże, ale funkcjonalne. Utrzymanie tego mieszkania kosztowało mniej niż pobyt w toruńskich hotelach. Nie pozbywali się go, a pieczę pod ich nieobecność sprawował  Maks.




sobota, 26 października 2013

Siostra oddziałowa cz.60


W 9 odcinku Maks przywiózł dla Olgi kwiaty, których nie miał okazji wręczyć. Położył bukiet na głośniku.
W bukiecie kwiaty były w kolorze fioletowym, wrzosowym, gdzieniegdzie  żółte.
Kolory kwiatów symbolizują:
- fiolet: kolor  zdrady i żałoby, żalu i smutku.
- żółty: kolor zdrady, fałszu, bezwstydu(ladacznica), wrogości, złości (przynoszą złe uczucia).
- wrzos - symbol przemijania.
Ułóżcie sobie te kolory w bukiet kwiatowy i pomyślcie, jak czuł się Maks przychodząc po pracy do domu?
Czy patrząc na te kwiaty można się domyśleć co będzie dalej z Maksem i Olgą?
**********************************************************************

 Siostra oddziałowa cz. 60

- Alicja, jak ci się zdaje, kim był Filip?
- Lekarzem nie był, informatykiem też nie, bo nie tęskni za komputerem. Budowlańcem pewnie też, nauczycielem chyba nie. Czasami chodzi jak marynarz, kołyszącym się krokiem na rozstawionych lekko nogach, ale to też może być coś związane z błędnikiem.
- Chyba cud się zdarzył, że on z tego wszystkiego wyszedł. Pamiętam, jak przepychaliśmy się przy stole operacyjnym, żeby zdążyć- chirurdzy, neurochirurdzy, ortopedzi, urolog, anestezjolodzy.
Miał facet szczęście.
- A może był pilotem, albo spadochroniarzem?
- Pilotem?
- Nie mam zielonego pojęcia, ale stawiam na mundurowego. Jest zdecydowany, odporny na ból i inteligentny.
- Mundurowy to szerokie pojęcie. Do służb mundurowych zalicza się: siły zbrojne, straż graniczna, policja i  żandarmeria. służba celna, służby specjalne ABW i AW, straż pożarna, służby więzienne, Biuro Ochrony Rządu, Straż Ochrony Kolei.
- Może przyjdzie taki czas, że się wreszcie dowiemy kim był naprawdę.
Beata jest cholernie odważna, ja bym nie potrafiła tak ryzykować.
- Wiem, dlatego tak długo mnie obserwowałaś, badałaś, testowałaś i kazałaś czekać. Zresztą ty nic nie robisz spontanicznie, jedynie szybkie i do tego trafne decyzje umiesz podejmować jako chirurg.
Dlatego potrafiłem być cierpliwy, krążyć jak satelita i nie zniechęcać się.
I wreszcie dopięłam swego i jesteś moją najukochańszą kobietą i do tego żoną.
     Janek Bosak przeglądał się w lustrze.
- Kupiłeś sobie garnitur? Zapytała matka.
- Nie, kupił mi tata w Belgii. Znalazłem go w Internecie na belgijskich stronach internetowych. Dałem ojcu swoje wymiary, kupił i przysłał?
- No wiesz, garnitur super marki, chyba kosztował sporo.
- Ojciec powiedział, że cena nie jest ważna, najważniejsze, żebym się w nim dobrze czuł.
Do tego przysłał mi jeszcze koszulę, krawat i to cudeńko. Pokazał matce pięknie opakowane pudełko, w środku zestaw srebrnych grzechotek i srebrna łyżeczka.
 - Poprosiłeś ojca, żeby kupił ci prezent dla chrześniaczki?
- Nie, tylko mu powiedziałem, że będę ojcem chrzestnym. Sam wyszedł z propozycją kupienia garnituru. O prezencie nic nie mówił.
- Nie, nie, spokojnie, niezły gest. Nawet mi się podoba.
Elżbieta zrobiła sobie herbatę i usiadła w  fotelu. Jedno co przyszło jej na myśl, to, że były jej mąż musiał rozstać się ze swoją obecną partnerką. Gdy się z nią złączył trzymała rękę na jego kieszeni. Nigdy nie robił synowi takich prezentów, oczywiście, poza alimentami, które zostały mu nałożone w czasie rozprawy rozwodowej.
- Mamo, ojciec mi powiedział, że może mi oddać swój samochód, bo będzie kupował sobie nowy.
- Chyba nie myślisz, że po niego sam pojedziesz?
- Nie, on nim przyjedzie, załatwimy tu wszystkie formalności darowizny   i wróci do Belgii samolotem.
- Jak ma taki gest, to nie odmawiaj. Prawo jazdy masz, więc bierz jak ci daje. Tylko mądrze masz nim jeździć.
Tego wieczoru Janek z matką wyjątkowo długo rozmawiali. Wspominali sobie Belgię, wspólne wypady do Włoch, Hiszpanii, na Majorkę. Naukę w belgijskiej szkole średniej, jakże innych kolegów, niż tych co ma obecnie w Polsce.
- Mamo, Maks to farciarz, no nie?
- Pod jakim względem?
- No, że znalazł sobie taką wspaniałą żonę. Przecież takich dziewczyn jak Ala nie ma już na świecie.
- Są synku, są. Tylko trzeba ich szukać a nie zauroczyć się pierwszą z  brzegu.
- No tak, zapomniałem, jest jeszcze druga na tym świecie. Moja mama. Podszedł do niej i od niepamiętnych czasów przytulił się do niej.
- Mój kochany, maleńki syneczek. Pogłaskała go z czułością po policzku.
- Idę spać.
- Ja jeszcze trochę popracuję. Cześć syneczku.
     W środku tygodnia Janek spotkał się w ciastkarni z Beatą i Filipem. Omówili podział zakupów dla małej Wiki.
Beata zadeklarowała, że kupi wszystko.
- Podobno Filip wie lepiej, co do kogo należy.
- Pewnie, świeca, co niesie światło na całe życie należy do ojca chrzestnego. Wszystko inne do matki.
- Poza tym, mama upiecze szarlotkę z bitą  śmietaną i tiramisu.
     Chrzest święty  odbył się w tym samym kościele co ślub Maksa i Alicji. Dziewczynka otrzymała imiona Wiktoria Alicja. O drugim imieniu zdecydowali Maks razem z Jasińskim. Nie było mowy, aby było inaczej.  Goście podziwiali malutką, że przez cały czas trwania ceremonii była grzeczna, tylko zakwiliła w momencie polewania  główki wodą.
Wszyscy zachwycali się Wiki. Maks jak to Maks przypisał również sobie, że tak  jak on był grzeczny, tak samo i jego córka.
- Akurat ty na swoim chrzcie byłeś bardzo niegrzeczny. Krzyczałeś jak opętany. Myśleliśmy, że ksiądz przerwie całą uroczystość. Dopiero pod koniec   uciszyłeś się.
W ławkach babcie szeptały, że na chrzcie ksiądz wypędził z ciebie diabła.
Wszyscy zaczęli się  śmiać.
- Ale śmieszne, ale śmieszne, speszył się Maks.

czwartek, 24 października 2013

siostra oddziałowa 59

Ale, ale, to nie tak.  Ok, niech będzie, ale ja ciebie wybrałem spośród połowy populacji ludzi na  świecie, czyli z całej populacji kobiet na tej Ziemi. Od pierwszego razu, gdy wpadłem na ciebie na korytarzu poczułem strzałę Amora, choć jeszcze nie wiedziałem kim jesteś.
A jak Florczyk przedstawił cię, że jesteś jego asystentką, a potem ten operacyjny" koncert" wiedziałem, że kiedyś zostaniesz moją żoną.
- Maks, trochę bredzisz.
- Codziennie bywałem u naszej dyrektorki Elżbiety Bosak i błagałem ją, aby sprowadziła cię do naszego szpitala.
Ona mi odpowiadała, że też jej się marzą tacy lekarze, ale Warszawa nie wypuści z rąk tak mądrego i dobrego chirurga.
Również mówiłem o tobie ordynatorowi Jasińskiemu, ale ten , no jeszcze nie twój ojciec, a lekko powiedziawszy "palant" odpowiadał, że baba chirurg to ani chirurg ani baba.
Przepraszam za "twojego ojca".
Mówił, że być może Orda to nie orzeł, a wróbel, ale lepszy w garści wróbel niż "orzeł" wysoko w chmurach, poza zasięgiem przeciętnego łowczego.
Mówił, że być może jest mądra i ładna, ale bez przesady.
- Wiem, sam mi o tym powiedział, ale potem prostował i tłumaczył, że go źle zrozumiałam, że to nie tak jak ja interpretuję jego wypowiedzi. Miał ku temu powody.
- Jakie powody? Beata, która jest anestezjologiem i przebierała w facetach jak w ulęgałkach.
- Maks!
- Przepraszam, ale ja już wiem co nieco na ten temat. Ładna, córka ordynatora w Copernikusie, dosyć dobrze sytuowana, do granic przyzwoitości rozpieszczona przez tatusia, robiła co chciała.
- Ale teraz Beata jest inna.
- Życie ją nauczyło i to, że poczuła, iż nie jest już jedynaczką.
Florczykowi chyba ty utorowałaś drogę do profesury? Maks zmienił temat.
- On mnie wspierał, kiedy robiłam doktorat. Byłam jedną z najmłodszych doktorantek w klinice.
- W Internecie znalazłem wszystkie twoje publikacje.
Zanim zawitałaś na stałe do Torunia przeczytałem je kilkakrotnie. Uczyłem się na nich chirurgii. Złożyłem  swoje CV w Warszawie na Lindleya.  Dostałem nawet zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną, jak ty opuściłaś klinikę. Zwolniłaś miejsce, a oni poszukiwali młodego chirurga.
Czasami jak sobie przypomnę to moje zachowanie i podrywanie cię, sam się z siebie śmieję. Czepiałem się różnych sposobów, aby choć trochę pogadać o rzeczach nie związanych z pracą. Początkowo byłaś twarda jak głaz i na nic nie dałaś się namówić.
Alicja karcąco spojrzała na męża.
- No tak, ale twoje "nie" było tak wdzięczne, że nie zniechęcało mnie .
Najbardziej pomogła mi Sylwia. To ona załatwiła mi wyjazd do Olsztyna, bo wiedziała, że i ty tam będziesz.
- Och, Sylwia też do ciebie wzdychała.
- E, niemożliwe. Sylwia to najwspanialszy kumpel, jakiego znam.
- Dla mnie jest  najlepszą przyjaciółką. Nigdy takiej wcześniej nie miałam. Jedna moja przyjaciółka odebrała mi Krzysztofa.
- I co, żałujesz?
- Teraz nie, ale kiedyś tak.
- To teraz razem możemy jej podziękować. Ty za to, że odebrała ci Krzysztofa, a ja za to, że mam ciebie.
Och, życie, życie. Prawie zawsze pisze niespodziewane scenariusze.
- Ja naprawdę powinnam jej podziękować. Po pierwsze za to, że złapałam ich jak się całują, po wtóre, że przyjechałam do  Torunia i odnalazłam po latach ojca, a po trzecie, że mam ciebie. Mężczyznę mojego życia.
 -     Kocham cię.
Ala, może pomyślimy o chrzcinach?
Co prawda chrzestni są wybrani. Wstępnie się zgodzili. Trzeba jednak przygotować listę gości, iść do kościoła załatwić formalności, wysłać zaproszenia, przygotować przyjęcie.
- Może zrobimy to w restauracji kochanie?
- No co ty. Nie będziemy się tułać z dzieckiem po jakiś lokalach. Tu mamy tyle miejsca.
Moi rodzice będą mieli okazję zobaczyć nasz dom.
Myślę, że będą ze mnie dumni. Ojciec nigdy nie widział mnie w roli męża, a w roli ojca to sobie w ogóle nie wyobrażał.
Niestety, człowiek musi do wszystkiego dorosnąć.
     Zrobili listę gości, choć tylko mają zamiar zaprosić najbliższych, wyszło 20 osób.
- Wiesz, najlepiej będzie, jak załatwimy catering. Wszystko dowiozą, nie będziemy obciążać Pani Sabinki, niech chociaż raz będzie gościem. Ona jest taka dobra dla nas, jak członek rodziny.
W tygodniu, kiedy Maks nie miał dyżuru poszli kupić zaproszenia. Było ich tak dużo, że trudno było wybrać to najpiękniejsze.
- Beata, możesz z Filipem wpaść do nas na kolację?
- Kiedy?
- No może być nawet i dzisiaj. Alicja bardzo się ucieszy.
Maks wracając do domu zrobił zakupy. Alicja była zdziwiona, że wszystkiego tyle nakupował.
- Czy dzisiaj spodziewamy się gości?
- Tak. Zaprosiłem Beatę i Filipa.
Nie pozwolił  nic Alicji robić. Sam wszystko przygotował w kuchni. W salonie nakrył stół, z kieliszkami do wina i świeczkami.
Beata ze swoim Filipem przyszli o umówionej porze.
Nie musieli jechać samochodem, bo dom Maksa i Alicji znajdował się na tym samym osiedlu co Leona, kilka ulic dalej.
Filip był bardzo rozmowny. Nie sprawiał wrażenia, że jest chory, że czegoś nie pamięta. Może dlatego, bo nie rozmawiali o jego przeszłości.
     Maks wręczył im zaproszenie na chrzest. Filip był bardzo szczęśliwy, że o nim nie zapomniano.
- Ale skromne i śliczne zaproszenie. Bez żadnych zbędnych ozdóbek, typu "wieś tańczy i  śpiewa", powiedział Filip.
Maks, Alicja, Beata popatrzyli po sobie  ze zdziwieniem.
- Ja też lubię takie skromne, odpowiedziała Beata.


- Wiesz Beatko, w moich rodzinnych stronach to chrzestni wszystko kupują chrześniakowi do sakramentu chrztu.
- Wszystko, to znaczy co?
- Dla dziewczynki kupuje się sukieneczkę, rajstopki, buciki. Potem trzeba kupić świecę i białą szatkę, którą w czasie chrztu kładzie się na dziecko. Dla małego dzieciaczka jeszcze kupuje się albo kombinezonek, jak jest zimno, albo rożek, no takie coś, co zastępuje becik.
- Świetnie, ja kupię wszystko. Nasza Wiki musi wiedzieć, że ciocia ją kocha.
- Jutro Janek też dostanie zaproszenie, więc musisz się z nim skontaktować i ustalić co macie robić.
Filip na pytanie skąd to wie, odpowiedział, że kiedyś był ojcem chrzestnym. Matka chrzestna kupowała ubranka do chrztu i szatkę a on świecę i dodatkowo tort.
Beata nie drążyła u kogo był chrzestnym, bo dobrze wiedziała, że jak mu się wszystko przypomni, to
sam powie.
Około godziny 22:00 rozstali się. Beata z Filipem wrócili do domu.
-




środa, 23 października 2013

Siostra oddziałowa cz. 58

Było niedzielne popołudnie. Alicja z Maksem i maleńką Wiktorią spacerowali po Bulwarze Filadelfijskim. Maks oczywiście prowadził wózek, bo jakże mogłoby być inaczej.Miesięczna córeczka była bardzo pogodnym dzieckiem. Smacznie spała.
 Alicja opowiadała swojemu mężowi jak będąc na studiach pracowała w szpitalu jako salowa i jak pierwszy raz miała okazje zobaczyć poród.
Teraz to opowiadała  z humorem, ale wówczas bardzo się bała. Początkowo wydawało jej się to takie nieestetyczne, ale jak dziecko przyszło na świat, zupełnie inaczej na to patrzyła.
- To jest chyba najcudowniejszy moment w życiu lekarza, jak wita na świecie nową istotę.
- Może na początku tak, ale później przechodzi to w rutynę.
Widok nowego człowieka przychodzącego na świat jest cudowny, ale cierpienie kobiety, która to nowe życie daje nie jest tak cudowny.
- To jest jedyny ból który się natychmiast zapomina.  Wiem coś na ten temat,
Uśmiechnęła się do Maksa.
- Czasami przypomina mi się ból po operacji wątroby, natomiast ten który był związany z urodzeniem Wiktorii w ogóle nie pamiętam.
     Zadzwoniła komórka Maksa.
- Maks, wypadek na torze żużlowym, potrzebni są lekarze. jeśli możesz, przyjedź natychmiast do szpitala.
Alicja nie musiała pytać o co chodzi, bo słyszała sygnały karetek pogotowia.
- Nie jest daleko, więc idź na piechotę, albo weź taxi. Ja wrócę sama do domu.
Alicja pożegnała się z mężem i spacerkiem skierowała się w stronę swojego domu.
Maks w ciągu kilkunastu minut znalazł się na SOR.
- Co mamy.
- Trzech poszkodowanych, w tym jeden w ciężkim stanie.
Do szpitala wpadł Jasiński z Beatą, zaraz za nimi Guła oraz Bosakowa.
Na Oddziale Ratunkowym był ruch.
Bartek Madura pierwszy wjechał na metę, drugi zawodnik nie wyhamował i wpadł na niego, ten wpadł na bandę. Kolejni zawodnicy jeden po drugim wpadali na siebie.
- Bartek Madura, 35 lat. Wcześniej miał usuniętą śledzionę, teraz stwierdzono pęknięcie wątroby, złamanie nogi i uraz ręki.
Był przytomny. Podano mu morfinę.
- Był na tyle świadomy, że do Jasińskiego powiedział, aby operowała go Alicja Keller.
- Niestety, to jest niemożliwe, ale będzie operował pana doktor Maks Keller.
- Nie wyrażam zgody. Jeśli nie ma innego lekarza, proszę mnie przewieźć do Bydgoszczy.
- Dobrze, będzie operował doktor Guła i ja.
Maks zaopatrzył mniej poszkodowanych na SOR i został zwolniony do domu.
Wracając do domu zatrzymał się przed kwiaciarnią. Poprosił o najpiękniejszy bukiet z czerwonych róż.
- Bukiet ma być przygotowany na szczególną okazję? Zapytała kwiaciarka.
- Ma być dla mojej żony, ona jest szczególna, więc taki również poproszę bukiet. Kocham ją i chciałbym, aby te kwiaty to wyrażały.
Pani uśmiechnęła się.
Gotowa wiązanka była tak ułożona, że jak patrzyło się na nią z góry czerwone róże tworzyły serce.
- No właśnie, o to mi chodziło. Dziękuję.
- Już wróciłeś?
Maks wręczył żonie bukiet. Nie była zdziwiona, gdyż kwiaty od Maksa dostawała często.
- Och, dziękuję. Pocałowała Maksa w usta.
- Tak, nie było nic szczególnego. Ten najlepszy zawodnik Unibaxu Madura nie wyraził zgody na to, abym go operował.
- Dlaczego?
- Dobrze, że nie wyraził zgody, ja bym mu zoperował również półkulę mózgowa, aby nigdy w  życiu nie przypomniał sobie o tym, że znał moją żonę.
- Maks, o czym ty mówisz?
- Ja tam już wiem o czym mówię.
- Mój mąż jest o mnie zazdrosny?
- Może tak, może nie.
Wszystkich którzy się tobą interesowali muszę w jakiś sposób skrzywdzić.
- Maks, co ty wygadujesz?
No nic, ale Florczyk, Wanat, Madura i chyba Orda byli moimi rywalami.
Alicja zaczęła się śmiać.
- Ależ jesteś szczęściarzem.
Takie cztery ciacha a ja wybrałam ciebie.
Uważam, że nie powinieneś nikogo krzywdzić, tylko na kolanach iść do Częstochowy i dziękować, że to ja ciebie wybrałam, a nie żadnego z nich.
Malutka zaczęła kwilić, przystawiła ją do piersi, mała chwyciła sutek i energicznie ssała.
- Najcudowniejszy widok, jaki można zobaczyć, to matka karmiąca dziecko piersią. Pocałował żonę we włosy.
- Kocham was, moje jedyne kobiety na tej ziemi.
Maks usiadł obok nich i zaczął śpiewać cichutko Psalm dla Ciebie autora Piotra Rubika.

Choć nie masz oczu bardziej błękitnych niż tamta miała
tamta, co kiedyś dla żartu niebo w strzępy porwała
choć nie masz oczu chmurnych jak burza pod koniec lata
ty - każdym latem i każdą burzą mojego świata

Pytam się gwiazdy co drogę wskazać błądzącym miała
czemu ze wszystkich pragnień na świecie To Ty - mnie wybrałaś
gwiazda, co w rzece wciąż się przegląda też tego nie wie
czemu ze wszystkich pragnień na świecie wybrałem ciebie
czemu ze wszystkich Pragnień na świecie Wybrałem/łam ciebie.

Ostatni wers zanuciła również Alicja. Bardzo jej się podoba ten psalm, niejednokrotnie sama będąc w domu śpiewała go sobie.
- Piotr Rubik jest świetnym kompozytorem, a jego piosenki są niepowtarzalne. Sam jest obecnie ojcem dwóch córeczek. Starsza ma na imię  Helenka, druga Alicja, jak moja żona.
I teraz jeszcze za to, że swojej córce dał imię  Alicja, bardziej go lubię. Ma takie samo imię jak moja żona. Cmoknął Alicje w policzek.

Po skończonym karmieniu, Maks wziął  Wiki na ręce, trzymał ją trochę w pionie, aby jej się nie ulało.
- Wiem Alicjo, że to ty mnie wybrałaś, I dziękuję ci. Kocham cię.
Ale......












poniedziałek, 21 października 2013

Siostra oddziałowa cz .57


Od samego początku nie wierzę, że Olga jest w ciąży z Maksem. Czyżby moje przypuszczenia się sprawdziły? Po obejrzeniu 9 odcinka chyba tak. No Maksio chyba nietęgo się poczuł jak usłyszał "Nie będziesz ojcem mojego dziecka"

**********************************************************************
moja siostra oddziałowa cz.57

Tato, zwróciła się Beata do ojca.
- Muszą wypisać Filipa do domu, a on nie wie gdzie ma się podziać. Zabiorę go do nas, mamy przecież tyle wolnego miejsca.
Ojciec popatrzył na córkę z politowaniem.
- Beata, przestań robić z  siebie siostrę miłosierdzia. Pojedzie do domu opieki społecznej i się nim zaopiekują.
- Ale ja chcę go zabrać do siebie.
- Przykro mi dziecko, ale   ja się nie zgadzam.
Rozmowa przerodziła się w kłótnię. Ojciec kategorycznie postawił na swoim.
- W moim domu nikt obcy nie będzie się pałętał.
Trzasnęła drzwiami i wyszła z gabinetu. Po drodze spotkała Sylwię, Była nabuzowana jak perszing, więc Sylwia nie próbowała jej nawet zagadnąć choć jednym słowem.
- Co za ojciec, wredny jak cholera.
Po pracy pojechała do Alicji. Złość już ją trochę minęła.
- Cześć siostra. Jak Wiki?
Przywiozłam jej pampersy i śpiochy.
- Dzięki Beata. Pampersy przydadzą się w każdych ilościach, ale śpiochów ma naprawdę dużo.
  Nie, nie, spokojnie, są piękne. Dziękuję.
Beata poskarżyła się na ojca. Rozmowa z Alicją trwała dosyć długo.
- Beata, dlaczego chcesz się tak umartwiać i poświęcać się dla faceta, którego nie znasz.
- Po pierwsze mam wyrzuty sumienia. Gdybym z nim została, pewnie by nie zrobił tego co zrobił.
A po wtóre, ja go chyba kocham.
Alicja zaniemówiła. Dobrze wie, że na miłość nie ma lekarstwa. Miłość rządzi się swoimi prawami, których rozum nie zna.
-Mieszkanie Maksa stoi puste, poproś go, może ci wynajmie. Tam będziesz mogła zamieszkać z Filipem. Tylko rozmawiaj z Maksem, jakbym ja o niczym nie wiedziała. Nie chcę, aby myślał, że dysponuję jego własnością.
Beata ucałowała siostrę.
Po wyjściu od Alicji pojechała do szpitala. Maks siedział w pokoju lekarskim i rozmawiał z Gułą.
Omawiali operację, którą przed chwilą skończyli.
- Cześć wam, co ciekawego? Maks, mogę z tobą pogadać?
Nie owijała w bawełnę, nie kombinowała, tylko powiedziała o co jej chodzi.
- Beata, czy jesteś pewna co do swojego postępowania.
- Tak, jestem pewna, chcę poświęcić się dla Filipa. Myślę, że jest to bardzo wartościowy człowiek.
- Ok, musisz więc przyjechać do nas jutro, dam ci klucze od mieszkania. Ale uprzedzam, będziesz musiała dokonywać opłat za mieszkanie, tzn. czynsz, światło, media.
- Super, dzięki, wpadnę jutro.
Maks kiedy wrócił do domu opowiedział Alicji o pomyśle Beaty.
- I co, zgodziłeś się?
- Pewnie, mieszkanie stoi puste. Przynajmniej będzie płaciła za czynsz. Na razie go nie sprzedaję. Może kiedyś się przyda. Zresztą, ceny mieszkań poszły w dół, więc nie jest to dobra pora na sprzedaż.
- Dzięki ci za Beatę. Myślę, że ojciec będzie niezadowolony z takiego obrotu sprawy.
- Narażę się teściowi prywatnie. On zawsze oddziela sprawy prywatne od służbowych, więc w pracy mnie nie będzie gnębił.
     Elżbieta Bosak zapytała Beatę, czy rzeczywiście wie co robi.
- On ma miejsce w domu pomocy społecznej, załatwiłam mu tam.
- Wiem, ale ja go dzisiaj zabieram do siebie.
- A ojciec co na to? Pod twoją nieobecność pani Sabinka będzie go pilnowała?
- Nie, nie będziemy mieszkać z ojcem, wyprowadziłam się z domu. A pomoc mam zapewnioną,
- Kto będzie się nim opiekował?
- Czasami będzie u Alicji, przyda się przy sprzątaniu posesji, czasami u Sylwii, Aneta, ta anestezjolożka się ofiarowała, sąsiadka, która jest psychologiem na Uniwersytecie. Będą przychodzić studenci psychologii i pedagogiki.
- No, jestem pod wrażeniem. Przy takiej rehabilitacji i rewalidacji chyba szybko wróci do normy.
- Pewnie więcej na tym skorzysta, niż w jakimś  domu opieki społecznej.
Już wniosłam do sądu sprawę o ustanowienie mnie jego kuratorem, czy jak to się nazywa, opiekunem społecznym. Może dostanie jakąś zapomogę.
- No, Beata, jestem pod wrażeniem. Ty  to wszystko tak sama?
- Nie, Alicja zadzwoniła do Izy Wanat, która przepraszając ją, powiedziała, że może na nią liczyć w każdej sprawie. Przedstawiła jej problem, a ona natychmiast zadziałała, gdzie potrzeba.
- Iza jest bardzo dobrym prawnikiem. Powiedziała Elżbieta.
Przytuliła do siebie Beatę.
- Jestem z ciebie dumna. Fajnie, że przyjaźnicie się z Alicją.
- O Boże, jaka ja byłam wtedy głupia, że tak jej dokuczałam. Ale tylko Alicja mogła znieść te moje upokorzenia, inna  albo by nie wytrzymała, albo dochodziłoby do rękoczynów. Teraz my prawie myślimy jak bliźniaczki, nie możemy  bez siebie żyć.
- Ojciec z was jest dumny, że ma  córeczki mądre, ładne i takie rodzinne. Już nie boi się o swoją starość.
Może dobrze, że się nie zgodził przyjąć Filipa pod swój dach. Pomyślała.
- Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

niedziela, 20 października 2013

Siostra oddziałowa cz. 56

Maks we wszystkim wyręczał Alicję.
- Alisia, jak wrócisz do domu, a ja pójdę do pracy będziesz  sama sobie radziła. Teraz muszę cię wyręczać, a ty odpoczywaj.
- Gdybym nie karmiła małej, pewnie nie doprosiłabym się swojego dziecka. Śmiała się Alicja.
Czwartego dnia rano Maks musiał jechać do domu, żeby przywieźć ubranie dla Alicji i maluszka.
Pojechał do swojego mieszkania. Zapomniał, że wszystkie rzeczy Beata i Sylwia przewiozły do nowego domu.
W mieszkaniu oprócz mebli i urządzeń w kuchni i łazience nic nie było. Mieszkanie było wypucowane, nawet umyte okna i wyprane firany.
Pojechał do nowego domu. Tam Beata z Sylwią ubrane w robocze ciuchy piły w kuchni kawę.
Akurat skończyły układanie w szafach, pucowanie domu.
Maks wszedł do dziecinnego pokoju, zobaczyć jak wygląda.
- A gdzie łóżeczko?
- W waszej sypialni. Nie myśl, że Alicja będzie nocą wstawała i tuptała do  pokoju dziecka by go nakarmić.
- Och dziewczyny, skąd wy to wszystko wiecie?
- Uczymy się od doświadczonych matek, na przykład  od Ewy Gajewskiej.
Zabrał wszystko co potrzeba, przede wszystkim nosidełko do przewiezienia dziecka w samochodzie i wrócił  do szpitala.
- Maks, zadzwoniłeś do swoich rodziców?
- Kurczę, taki jestem zakręcony i zapracowany, że zapomniałem.
Wykręcił numer do Szwajcarii i poinformował rodziców, że został ojcem pięknej Wiktorii a oni dziadkami.
Długo z nimi nie rozmawiał,  jak powiedział, nie ma czasu, bo obowiązki ojcowskie go wzywają.
Wszystko spakował i zaniósł do samochodu. Czekali jedynie na wypis. Alicja w  żaden sposób nie chciała zachowywać się jak ktoś uprzywilejowany, lecz jak normalny pacjent.
Alicja dostała wypis ze szpitala. Maks w jedna rękę wziął nosidełko, w drugą Alicji dłoń i wyszli z oddziału. Idąc szpitalnym holem miało się wrażenie, że mówi, zobaczcie, nie dość, że mam piękna i mądrą żonę to mam również najpiękniejszą na świecie córeczkę.
Wsiedli do samochodu i odjechali do domu.
- Maks, gdzie ty jedziesz? Chyba nie będziemy się nigdzie włóczyć, to jest droga do ojca, my przecież mieszkamy w innym kierunku.
- Tak kochanie wiem, ale muszę coś po drodze załatwić z Leonem.
- A nie można załatwić tego w innym terminie, tylko akurat teraz?
Podjechał pod pięknie wytynkowany dom. Wyjął pilota i otworzył bramę. Alicja była zdezorientowana.
- Zaparkował przed garażem, otworzył drzwi  od samochodu, aby żona mogła wysiąść, wziął nosidełko i Alicję za rękę.
- To jest nasz dom. Kupiłem go dla ciebie, za to, że urodziłaś mi śliczną córeczkę. Pocałował ją w rękę i usta.
- Ale Maks, muszę zaraz nakarmić dziecko.
Weszli do środka. Beata z Sylwią weszły do domu zaraz po  nich. Udawały, że ich wcześniej tu nie było.
Za pół godziny przyjechał Jasiński.
Alicja była zafascynowana wnętrzem domu. Sama by nie miała pomysłu na tak piękne urządzenie wnętrza.
Patrząc na fortepian zaiskrzyły  jej  się oczy.
- To też jest nasz instrument?
- Nie, instrument jest tylko twój. W prezencie ofiarowali ci moi rodzice, przyjechał tu ze Szwajcarii.
- Maks, ile miesięcy trzymałeś to wszystko w tajemnicy? Okłamywałeś własną żonę?
Wspięła się na palcach i zaczęła go całować.
- Wybacz mi. Ale kiedyś mówiłaś, że każdy człowiek musi mieć swoje małe  tajemnice.
- Mężu dziękuję ci za wszystko.
I wam dziewczyny też dziękuję,  i tobie tato też. Wydaje mi się, że wszyscy w tym maczaliście palce.
Beata i Sylwia krzątały się w kuchni, kończyły przygotowywanie obiadu.
Alicja nakarmiła małą, Maks ją przewinął i położył na kanapie w salonie, gdzie jedli obiad.
     Po wyjściu ojca i przyjaciółek Alicja poczuła się wyjątkowo zmęczona. Położyła się w sypialni a obok siebie maleństwo.
Natychmiast usnęła. Spała jednak bardzo czujnie. Na każdy ruch dziecka otwierała oczy.
- Śpij kochanie, ja będę czuwał. Ty musisz odpoczywać.
Maks wcześniej nigdy nie zastanawiał się nad tym, że poród dla kobiety jest tak wyczerpujący.
- Boże, dobrze że kobiety rodzą dzieci. Gdyby mieliby rodzić  mężczyźni już dawno gatunek ludzki by zaginął. My jesteśmy tacy słabi.


sobota, 19 października 2013

Siostra oddziałowa cz. 55


Mijały tygodnie, Alicja nie chodziła do pracy, była na zwolnieniu lekarskim. Kontakt z chorymi pewno nie wpłynąłby na jej lepsze samopoczucie. Praktycznie zawsze ktoś z nią był. Na zmianę przychodziły  Sylwia z Beatą, często wpadała Ewa Gajewska z dzieciakami. Janek, syn Elżbiety miał coraz częściej problemy z chemią albo z fizyką. Czasami przynosił gitarę i konsultował z Alicją swoje pierwsze kompozycje. Choć różnica wieku między nimi była spora, nadawali na tych samych falach i świetnie się rozumieli. Alicja po jakimś czasie dopiero się zorientowała, że to pewnie robota Maksa. Nigdy nie zdarzało się, aby kilka osób przyszło jednocześnie. Jak Maks był w domu co najwyżej wpadała Beata z ojcem.
     W środę Alicja wyjątkowo czuła, że maleństwo jest niespokojne. Według terminu poród wypadał za około 6 dni. Nie mogła spać, natomiast Maks po trudnym dniu na chirurgii spał jak zabity.
Wstawała z łóżka, to się znów kładła, to znów wstawała.
Kładąc się kolejny raz poczuła na nogach ciepło.
- Maks, Maks, musisz wstać.
- Kochanie, jeszcze chwileczkę, dzisiaj mam do pracy później.
- Maks, odeszły mi wody płodowe.
Natychmiast zerwał się na nogi. Szybko się ubrał, pomógł ubrać się Alicji. Wziął ją na ręce i zaniósł do samochodu.
Włączając kluczyk w  stacyjkę Alicja zapytała czy zabrał torbę, którą sobie wcześniej przygotował.
- Nie, zapomniałem.
 Szybko pobiegł z powrotem do domu i natychmiast wrócił do samochodu. Biegł jak szalony, tuż przed samochodem potknął się i przewrócił. Jakoś się pozbierał i utykając na nogę wsiadł do samochodu.
- Coś poważnego?
 Podwinął nogawkę spodni.
- Nie, nic, tylko lekko stłuczone.
Toruń budził się ze snu. Zbliżała się godzina piąta rano.
- Maks jedź powoli, źle się czuję. Jak bierzesz szybko zakręty kręci mi się w głowie.
- Dobrze kochanie, będę jechał powoli, zdążymy.
Podjechał pod SOR, pobiegł po wózek, nie pozwolił Alicji, aby szła na piechotę.
Lekarz dyżurny SOR, zatelefonował na oddział ginekologiczno-położniczy, że wiozą kobietę do porodu. Dyżur nocny, do siódmej rano miała Magda Żelichowska.
- Miło ją przywitała na oddziale.
- A, to Alicja Keller jest kobietą do porodu?
 Przydzieliła jej salę porodową, do której Maks zawiózł żonę.
Po kilku minutach w drzwiach sali  pojawił się Piotr.
- A pan doktor skąd się  wziął tak wcześnie rano w szpitalu?
- Mam swoich donosicieli i z chwilą przyjęcia Alicji do szpitala miałem telefon, dlatego jestem.
- Dziękuję ci Piotr, powiedziała Alicja. Myślę jednak, że nie będzie potrzeby interwencji samego ordynatora.
- Ja dla was nie jestem żadnym tam ordynatorem, tylko waszym przyjacielem.
Szybko się w szpitalu rozniosło, że Alicja jest na porodówce. Jasiński, który przyszedł do pracy na siódmą rano, natychmiast poszedł na oddział ginekologiczny.
- No dzieci, dlaczego nie dzwoniliście wcześniej?
- Spokojnie, dajemy radę sami.
Potem przybiegła Beata, Sylwia, Orda.
Dyrektor Bosak przychodziła w tym dniu kilkakrotnie na ginekologię. Personel nie lubi jak dyrektor chodzi po korytarzach oddziałów, ale w dniu dzisiejszym wizyty nie były związane z kontrolą.
     Maks nie odstępował żony ani na krok. Nowak zaproponował Maksowi zamianę koleżeńską, aby on przez cały czas mógł być z żoną. Po urodzeniu przysługuje mu dwa dni wolnego, zresztą ma jeszcze trochę urlopu, który sobie zostawił na okoliczność opieki nad żoną po porodzie.
     Alicja w żaden sposób nie dała się namówić na żadne środki znieczulające. Powiedziała, że będzie rodziła siłami natury, jak każda inna kobieta. To przecież jest najzdrowsze dla dziecka.
     Skurcze były dla Alicji bardzo bolesne, widać było po jej grymasach twarzy.
Choć bardzo cierpiała, jednak nie użalała się, że ją boli. Nie tylko przecież ją bolało, ale wszystkie inne rodzące kobiety,  tłumaczyła sobie w myślach.
Maks przez cały czas trzymał Alicję za rękę, dodawał jej otuchy, głaskał po policzkach i po włosach.
- Kocham cię, powtarzał raz po raz. Kocham was- ciągle się poprawiał.
Gdy dziecko przyszło na świat Maks przeciął pępowinę. Choć jest chirurgiem i nie obce są mu nożyczki chirurgiczne, nie za bardzo szło mu to przecinanie. Na czole pojawiły mu się krople potu.
- Maks, przecinaj powiedział Piotr.
Spojrzał badawczo na kochery zaciskające  z dwóch stron pępowinę, jakby chciał się upewnić, że są dobrze założone i powoli ją przeciął.
Maleństwo jeszcze przez chwilę poleżało na brzuchu mamy.
Po kilku minutach zostało poddane badaniom przez neonatologa. Wyniki były mierzone w skali  Apgar, która obejmuje ocenę pięciu najważniejszych parametrów: oddychania, czynności serca, zabarwienia skóry, napięcia mięśni, odruchów.
Maleństwo otrzymało 10 punktów, czyli maksymalną liczbę.
Dokonano pomiaru ciężaru i długości. Mała ważyła 3,750 i mierzyła 56 cm.
Zaraz po porodzie dziecku wkroplono   do oczu 1% argentum nitricium.
Po wszystkich czynnościach pielęgnacyjno-badawczych  ubrano maleństwo w ciuszki przywiezione z domu i dano Maksowi na ręce.
 Łzy mu ciekły po policzkach.
- Maks, daj mi malutką. Nie bądź taki zaborczy.
Położył maleństwo przy Alicji. Siedział obok wpatrzony w swoje kobiety.
Po przewiezieniu Alicji do sali ogólnej zaczęli przychodzić goście. Oczywiście pierwsze były Beata z Sylwią. Stanęły przy przezroczystej kuwecie-wózeczku dla dziecka i wpatrywały się w maleństwo. Doszukiwały się podobieństwa do rodziców. Jedna mówiła, że podobna jest do Maksa, druga, że do Alicji.
- Ale ma długie włoski.
- To oczywiście po mnie, ja jak się urodziłem też takie miałem.
Wszystko co zachwycało u dziecka oczywiście było po Maksie. Alicja nie komentowała jego wypowiedzi, tylko się uśmiechała.
Maks siedział przy Alicji, ale raz po raz spoglądał czy dziecinie nic złego się nie dzieje.
Jasiński chodził po oddziale i wszystkim się chwalił, że ma wnuczkę, która ma dopiero kilka godzin.
     W sali gdzie leżała Alicja były dwa łóżka. Dyrektor Bosak zezwoliła Maksowi przebywać przez 24 godziny na oddziale i spać w sali ze swoją żoną.
- Gdyby wszyscy ojcowie byli tacy "walnięci" jak Maks mówiła  Bosak, szpital trzeba by było zamienić w hotel.
Następnego dnia dziecko miało wykonane przesiewowe badanie słuchu.
W Polsce wszystkie noworodki, objęte są badaniem słuchu.
      IX Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, 13 stycznia 2001 roku, przebiegał  pod hasłem ratowania wzroku i słuchu noworodków.
Zdecydowano, że Fundacja stworzy od podstaw polski Program powszechnych przesiewowych badań słuchu u noworodków, realizowany we wszystkich oddziałach noworodkowych w kraju. Celem badań przesiewowych jest wykrycie wady słuchu  we wczesnym okresie, by móc ją wyleczyć lub zapobiec jej postępowi.
     Badania u maleńkiej Wiktorii wykazało wynik bardzo dobry.
Maks zarówno przy tym badaniu, jak i przy wszystkich innych był obecny przy dziecku. Alicja jedynie co miała do roboty, to tylko leżeć, spać, odpoczywać i karmić maleństwo. Wszystkim innym zajmował się Maks i personel medyczny oddziału.
Pielęgniarki i lekarze, którzy wcześniej znali Maksa nie wychodzili z podziwu, jaką przeszedł metamorfozę. Kiedyś beztroski, podrywający wszystkie młode dziewczyny, włóczący się po kawiarniach i dyskotekach,  teraz poważny, stateczny mąż i od  kilkudziesięciu godzin ojciec pięknej córeczki.
 
 





czwartek, 17 października 2013

Siostra oddziałowa cz. 54

Siedzieli do późnych godzin wieczornych. Beata opowiadała o swoim Filipie, który od czasu do czasu ma jakieś przebłyski pamięci. Przy nim trzeba uważać, bo to co zasłyszy, zapamiętuje dobrze.
- Skąd ty wiesz?
- Wiem, bo rozmawiam z nim. Czasami nie kojarzy faktów, opowiada co słyszał i pyta mnie, czy logicznie myśli.
Dobrze, że on mnie ma, inaczej by zmarnował się człowiek bez przeszłości. Tak o nim wszyscy mówią.
Może on przeszłości nie pamięta, ale to co dzieje się tu i teraz, to pamięta, nie zawsze logicznie wiążąc fakty.
- Kiedyś mnie zapytał, kto to jest Olga Keller-Migas prima voto Rojko.
 Początkowo nie wiedziałam o czym mówi, ale jak go zaczęłam wypytywać, to się dowiedziałam, że na oddziale, w cafeterii, na korytarzach, w rejestracji jednym tematem jest ktoś kto się nazywa Rojko-Migas, czy Rojko.
Zaczęłam go ciągnąć za język zadając mu pytania po pytaniu i wywnioskowałam, że Rojko nazywa się Migas i jej dziecko nazywa się Migas.
- E tam córcia, powtarzasz jakieś głupoty. Jak chcesz, to zapytaj u źródeł, czyli u ojca to ci powie.
- Więc pytam u źródeł, o co w tym wszystkim chodzi.
- Doktor Olga Rojko przysłała  zaświadczenie o urodzeniu dziecka, żeby dyrekcja naliczyła jej urlop macierzyński. Przysłała również akt urodzenia dziecka.  W akcie urodzenia  jest nazwisko matki Rojko, nazwisko ojca  Igor Migas. A dziecko nosi nazwisko Migas.
Alicja chwyciła się za usta i pobiegła do łazienki zwymiotować.  Ta wiadomość ją zemdliła.
Maks siedział bez ruchu, ale nie wykazywał wielkiego zdziwienia. Od razu widać było, że ta wiadomość dla niego nie jest nowością, że gdzieś już ją słyszał.
   Podszedł do drzwi łazienki i zapytał, czy żona nie potrzebuje pomocy. Odpowiedziała, że jest wszystko dobrze i , że chyba za dużo najadła się słodkości.
Po wyjściu Alicji z  łazienki nie wracali do tego tematu. Rozumieli się bez słów. Mieli ważniejsze sprawy na głowie niż kobieta, która chciała zrujnować im małżeństwo. Nawet ta dla Alicji pozytywna wiadomość jej nie cieszyła. Starała się za wszelka cenę, aby w jej obecności nie wypowiadano nazwiska ani imienia Olgi.
Skąd ci ludzie w szpitalu wszystko wiedzą? Pytał się sam siebie Jasiński. Nawet taki Filip co nie ma pojęcia jak się nazywa wie o sprawach, które są pod ochroną danych osobowych.
W naszym plotkarskim szpitalu ściany mają uszy. Może gdzieś są poprzypinane jakieś pluskwy.
Konkurencja pewnie czuwa, a szybki rozwój Copernicusa nie jednemu spędza sen z powiek.
Późnym wieczorem, gdy Maks wyszedł odprowadzić do samochodu Jasińskiego i Beatę zatelefonował do Sylwii.
- No cześć królowo moja. Zachichotał.
Już ci mówiłam, kto jest twoją królową. A ja już też mam swojego królewicza, nie, no może rycerza.
No, rzeczywiście twój Orda to prawdziwy królewicz, który spadła z konia, mechanicznego konia.
A z rycerza, to chyba mu pozostał "zakuty łeb".
- Maks, nie filozofuj tylko mów o co chodzi.
- Już Alicja wie o małym Migasie. Beata jej powtórzyła to, co jej powiedział Filip.
- O matko i córko, to nawet ten jej facet bez pamięci też już wie?
- Więc  nie  próbuj Alicji mówić o tym, bo jak to usłyszała, to pobiegła do łazienki, tak ją ta wiadomość zemdliła.
- Ok. Maks, dobrze, że zadzwoniłeś.   Dobrej nocy.

środa, 16 października 2013

Siostra oddziałowa cz. 53

Alicja była niczego nieświadoma, ich dom z dnia na dzień  piękniał. W salonie brakowało jedynie fortepianu. W sklepach muzycznych oferowali sprowadzenie fortepianu koncertowego, ale był za duży. Zresztą takie instrumenty są w filharmoniach. W domach zazwyczaj są mniejszych gabarytów.
Maks w rozmowie z mamą, powiedział, że chciałby dla Alicji  sprezentować mały fortepian, ale nie może go tu w Polsce kupić. Matka obiecała, że zorientuje się jak to wygląda w Szwajcarii.
Już na drugi dzień pocztą elektroniczna Maks otrzymał oferty z dwóch sklepów muzycznych w Zurychu.
Jeden fortepian był łudząco podobny do tego, który stał w saloniku  u Sylwii.
Krystyna  zobowiązała się, że wszystko tu w Szwajcarii załatwi.
Gustaw wziął sprawy w swoje ręce i za kilka dni fortepian był w drodze do Polski.
Matka telefonicznie poinformowała |Maksa, że  wszystkie formalności finansowe są załatwione.  Fortepian chce ofiarować synowej Gustaw, a opłaty za przewóz instrumentu do Polski finansuje Krystyna.
- Mamo, ale to nie miało tak być.
- Tak jest dobrze syneczku. Kochamy was, ciebie, Alicję  i maleństwo.
   A co się urodzi? Chłopiec czy dziewczynka.
- Sami nie wiemy i nie chcemy wiedzieć. Dowiemy się, jak maleństwo się urodzi.
- Myślimy z ojcem, że zaraz po przyjściu na świat twojego dzieciątka natychmiast nas o tym powiadomisz.
- Tak mamo, przyrzekam.
      Późnym popołudniem Maks otrzymał telefon, że transport jest już w Toruniu. umówił się, że natychmiast będzie na miejscu.
- Co Maks, wzywają cię.
- Przepraszam kochanie, muszę lecieć.
- Pewnie, jak musisz, to leć.
Po drodze zadzwonił do Jasińskiego, żeby przyjechał do domu, bo fortepian za chwilę będzie.
Następny telefon wykonał do Beaty, aby pojechała do Alicji, kupiła po drodze jakieś dobre ciasto i wino, jakie ona lubi najbardziej. Forsę jej zwróci.
- Nie mów tylko Alicji, że to mój pomysł z tym ciastem, winem i spotkaniem.
- Fajnie, lubię takie akcje. Opowiedziała Beata.
Fortepian przyjechał szczelnie opakowany. Maks dał napiwek wnoszącym. Ustawili na swoim miejscu. Wspólnie z Leonem go rozpakowali i patrzyli na to cudo zachwyceni.
Maks naciskał po kolei klawisze, ale coś mu nie pasowało .
Teraz musisz wziąć stroiciela, aby go dostroił. Taka długa podróż w samochodzie pewnie go trochę rozstroiła.
     Wrócili do domu. Ciasto, kawa, wino stało na stole. Beata z Alicją biesiadowały.
- Już wróciłeś?
- Tak, wszystko załatwione. Leon chciał cię bardzo zobaczyć, więc przyjechaliśmy razem.
Beata zapytała jakie imiona wybrali dla dziecka.
- Jak będzie dziewczynka będzie miała na imię Wiktoria, jak chłopiec będzie Wiktor, powiedziała Ala.
I ty Beata szykuj się na chrzestną matkę.
Beata aż podskoczyła z radości.
- A kto będzie chrzestnym ojcem?
- Może Piotr Wanat?
- O, tylko nie to. Piotr jest fajnym kumplem, nawet przyjacielem, ale co to, to nie. On kiedyś chciał uwieść Alicję?
- Kiedy?
- No, jak przyjechałaś do Torunia. Już nie pamiętasz?  Cmoknął Alicję w policzek.
- To może Jivan?
- Jivan ma swoją trójkę.
- To może Orda?
- On niech skupia się na przyszłych swoich dzieciach, powiedziała Alicja.
Czy jest jeszcze ktoś z naszych znajomych lub rodziny?
- To może mój przyjaciel Krzysztof Florczyk.
Alicja z Maksem jednogłośnie powiedzieli, że absolutnie nie.
- A ja bym chciała, aby chrzestnym był Janek syn Elżbiety Bosak.
Maks, Leon i Beata spojrzeli po siebie.
- Janek? A dlaczego on?
- Bo jest fajnym i ładnym chłopakiem. Jest muzykalny, pochodzi z dobrej rodziny.
- Ale mi z dobrej rodziny powiedziała |Beata. Z rozwiedzionej rodziny, czyli patologicznej.
- Tu chyba córcia przegięłaś. Bosak to patologia? Bosak to Boska Bosak. A rozwód to jeszcze nie patologia.
- No, Boska. Wszyscy faceci się za nią uganiają. Prezydent Łącki, Tadeusz Karkoszka, Krzysztof Florczyk i...
I nasz ojciec też. A i jeszcze ten jej zastępca patrzy na nią maślanymi oczami. Szarmancki Mich bez przerwy z nią się wita i żegna całując ją w rękę.
Nie chcę powtarzać , ale w szpitalu aż huczy od plotek, że Boska Bosak kotłowała się z nie mniej Anielskim Krzysztofem Florczykiem w sali rehabilitacyjnej.
- Beata, nie powtarzaj nie sprawdzonych plotek. Jak nie wiesz jak było, nie roznoś pomówień.
- Ja nie roznoszę, ja tylko w naszym rodzinnym gronie to powtarzam.
Ojciec wyraźnie był poirytowany.
- Tatuś nie denerwuj się. Was przecież łączy miłość platoniczna od trzepaka. Masz dwie dorosłe córki. Boska Bosak będzie szukała na resztę życia  wolnego, bez zobowiązań. Nie ma czasu na bawienie się w wychowywanie cudzych dzieci. Ma przecież swojego syna, dla którego też nie ma zbyt wiele czasu.
Dobrze że zaprzyjaźnił się z Maksem, a teraz i jego żoną, to  wyszedł na ludzi.
No zobacz tato, gdyby złączyła się z tobą, ile miałaby dodatkowych problemów. Musiałaby odejść ze stanowiska, bo przecież nie mogłaby kierować rodziną.  Beata zaczęła wyliczać, kto by w skład rodziny pracującej w Copernicusie wchodził.
Bosak, Jasiński L, Jasińska B, Keller A, Keller M. Ale by była jazda.
Jasiński patrzył na Beatę z politowaniem.
- Moja dorosła córcia, a jeszcze taka niedojrzała.
Maks zaakceptował wybór Janka na chrzestnego. Rzeczywiście fajny chłopak i w porównaniu z innymi młodzieńcami nie jest najgorszy.







wtorek, 15 października 2013

Siostra odziałowa 52

Maks z Jasińskim zwiedzali wszystkie budowy nowych domów w Toruniu i okolicach. Jasiński radził, aby nie kupował domu w zabudowie szeregowej, tylko wolnostojący. Będzie więcej miejsca w ogródku, mini pac zabaw, dwa garaże, jakiś sensowny wjazd.
Każdy nowy dom, który oglądali im nie odpowiadał. Za duży, za mały, bez ogródka, za blisko szosy czy ulicy. Cena w ogóle była na ostatnim miejscu. Dla żony i dziecka nie będzie szczędził pieniędzy. Jeśli mu braknie poprosi rodziców, oni bez problemu mu dadzą, jest przecież ich oczkiem w głowie.
     Rodzice Maksa bardzo obawiali się wyjazdu syna na studia do Polski. Młody 19 letni jedynak bez opieki rodziców. Byli mocno zadziwieni, że ich syn tak sobie świetnie radzi sam w Polsce. Co prawda miał tu babcię i dalszą rodzinę, ale z nimi mało się kontaktował. Babcia mieszkała pod Wrocławiem, czasami tylko wpadał ją odwiedzić, zazwyczaj po powrocie z wakacji w Szwajcarii, kiedy miał coś do przekazania od rodziców.
Pomimo tak młodego wieku, nie uderzyła mu woda sodowa do głowy. Wiedział, że przyjechał do Polski studiować medycynę a nie prowadzić hulaszczy tryb życia.
Rodzice, a szczególnie ojciec był przekonany, że po ukończeniu studiów wróci do Szwajcarii. On zawsze czuł się  Polakiem i nie miał zamiaru tam wracać, chyba tylko odwiedzić rodziców.
     Wyjazd do Torunia nie był przypadkowy. Tu w czasie studiów miał kilkumiesięczną praktykę. Potem przez dwa miesiące każdego roku pracował jako wolontariusz. Gdy powiedział rodzicom, że zostaje w Polsce, w Toruniu byli trochę zawiedzeni.
- No, żeby to była Warszawa, ale Toruń. Mówił do Maksa ojciec.
- A co w tym Toruniu jest?
- Jest szpital, kościoły, piękne Stare Miasto, płynie Wisła i jest szczególny klimat, bo wałęsa się tam duch Kopernika.
- No tak, jeśli duch Kopernika jest dla ciebie najważniejszy, to chyba nie odwiodę Cię od zamiaru pozostania w Polsce. Skwitował ojciec.
Aby start w dorosłe życie miał łatwiejszy, kupili mu mieszkanie i samochód. Wcale o to nie prosił. Mówił, że ma wykształcenie, dwie ręce i chęć do pracy, więc sam się będzie dorabiał.
Nigdy o nic nie prosił rodziców. Znali jego numer konta bankowego, więc wysyłali swojemu jedynakowi pieniądze. On skrupulatnie je gromadził. Urosła z tego spora kwota, więc mógł zamarzyć  o swoim własnym, prawdziwym domu z ogródkiem.
W pobliżu domu Jasińskiego były dwa domy do sprzedania. Jeden z nich był wybudowany kilka lat temu. Był odpowiedni na  trzy, czteroosobową rodzinę. Wokół park, świeże powietrze no i blisko do dziadka.
Oglądali ten dom kilkakrotnie, radzili się fachowców. Był w bardzo dobrym stanie. Nie trzeba było prowadzić żadnych remontów, jedynie co najwyżej pomalować kuchnię.
Maks zdecydował się na zakup tego domu.
Nie było to jednak łatwe, bo małżeństwo Kellerów miało wspólność małżeńską, więc potrzeba było również podpisu Alicji.
Maks dokładnie rozeznał się w prawie i notariusz tak skonstruował akt notarialny, aby było wszystko tak jak należy.
Dokumenty notarialne były w domu Jasińskiego. Alicja co prawda nigdy nie grzebie w biurku Maksa, czy jego szafie w gabinecie, ale trzeba na zimne dmuchać.
      Alicja była coraz bardziej okrągła. Ubolewała, że nie mieści się w swoje ciuchy. Maksowi coraz bardziej się podobała. Ciągle jej powtarzał, że kochanego ciała nigdy nie jest za dużo.
- Ala, może kupimy jakieś mebelki dla dziecka?
- Wiesz, jak się dzidzia urodzi, ja będę w szpitalu, to ty kupisz. Wiem, że masz super gust. Wszystko co kupisz będzie mi się podobało.
Taka postawa Alicji była mu na rękę.
Zabrał ją kiedyś do sklepu z mebelkami dla dzieci. Oglądali łóżeczka. Te z baldachimem najmniej się jej podobały.
- Wózek kupimy razem już po urodzeniu dziecka.
Maks któregoś dnia przywlókł do domu katalogi z meblami.
- Ala, może zmienimy wystrój naszego mieszkania.
- Mnie się tu podoba, wszystko jest ok.
Sam je oglądał, niektóre kilkakrotnie. Pokazywał jej co się mu podoba, co chciałby mieć w swoim domu. Czasami przytakiwała, że ładne, czasami mówiła, że akurat to do tego wnętrza nie pasuje.
Słuchał bardzo uważnie, zaznaczał sobie, co jej się podoba.
- Wiesz Maks, jak mieszkałam u Sylwii był tam taki mniejszy fortepian. Lubiłam sobie czasami pograć i poćwiczyć palce. szkoda, że tu nie ma miejsca na instrument. Zresztą po tych schodach nikt by tu go nie wniósł.
Maksa to bardzo zainteresowało.
- A myślisz, że nasze dziecko też będzie muzykalne?
- Jeśli odziedziczy talent po moim dziadku, to pewnie tak, odpowiedziała Alicja.
- A jak odziedziczy talent po tobie, to będzie muzykalne?
Alicja zaczęła się śmiać, nie odpowiedziała mu, bo zamknął jej usta swoimi.
- Kocham Cię, tak strasznie ja Cię kocham.
     Maks kilkakrotnie chodził do Sylwii oglądać instrument.
- Kup Alicji taki fortepian. Ona uwielbia grać. Ciebie chyba na to stać. Wszyscy w szpitalu mówią, że jesteś dziany.
- No, wszyscy w szpitalu się zastanawiają skąd ty masz takie mieszkanie, chyba nie z pensji pielęgniarki.
- Maks przecież wiesz, że od babci.
- Ja wiem, ale inni nie wiedzą.
- W tym naszym plotkarskim szpitalu wszyscy o wszystkich wiedza, tylko najmniej o sobie. Powiedziała Sylwia.
A wiesz, że przyszedł akt urodzenia małego Rojko, to znaczy małego Migasa.
Maks chciał powiedzieć, że go nie interesuje, ale jak usłyszał małego Migasa stanął jak wryty.
- Kurwa! Teraz naciągnęła na dziecko Igora?
Maks w jednej chwili poczuł się lekko. Chciał krzyczeć, tylko nie wiadomo dlaczego. Czy dlatego, że okazało się, że to nie jego dziecko, czy dlatego, ze ta taka-owaka chciała mu rozwalić rodzinę.
- Alicja już o tym wie?
- Ja jej tego nie powiedziałam i nie powiem.
- Ja też jej tego nie powiem. Żeby nie pomyślała, że interesuję się Olgą, bo przecież nie.
- Może Jasiński jej powie.
- Leon, jemu wszystko można powiedzieć, on wie co można dalej puścić a co nie.
- Wiesz Sylwia, może Alicja chciałaby to wiedzieć. Ale ja jej tego nie przekażę.
   Zaczął się zastanawiać, kto w szpitalu jest największym plotkarzem i kto mógłby donieść Alicji.
- Może twój Orda.
- Mój Daniel nie jest plotkarzem. Od kiedy jest ze mną, nie roznosi plotek, bo miałby ze mną  do czynienia.
- Ok. Ja, najlepsza przyjaciółka  Alicji postaram się coś wymodzić, aby ta wiadomość dotarła do Alicji.



niedziela, 13 października 2013

Siostra oddziałowa część 51

Muszę zrobić badania prenatalne.
Myślę, że nie ma takiej potrzeby. W twojej, ani w mojej rodzinie nie było żadnych poważnych chorób .
Zarówno Alicja, jak i Maks dobrze wiedzieli, że wskazane jest badanie płodu przeprowadzone w okresie  rozwoju wewnątrzmacicznego.
- A ile ja mam lat?
- Dobrze już kochanie, wiem, że trzeba te badania zrobić. Pójdziemy do Piotra i zasięgniemy informacji, jakie zrobić, inwazyjne czy nie inwazyjne.
     Badania prenatalne mają na celu rozpoznanie wad i cięższych chorób płodu we wczesnym okresie ciąży. Mogą one dostarczyć rodzicom informacji o chorobie genetycznej, wadzie wrodzonej dziecka i skutkach jakie one niosą. Dają również możliwość odpowiednich metod leczenia i rehabilitacji. Dzięki diagnostyce prenatalnej można wykryć takie choroby jak: hemofilia, fenyloketonuria, mukowiscydoza, zespół Downa, zespół Turnera, wady serca, wady układu moczowego i inne. Badania prenatalne  są  nieinwazyjne i inwazyjne.
Przeprowadzenie badań prenatalnych (inwazyjnych) zaleca się głównie kobietom ciężarnym po 35 roku życia, które są pierwszy raz w ciąży.
     Metody inwazyjne wymagają pobrania np. płynu owodniowego (amniopunkcji), natomiast metody nieinwazyjne opierają się o ultrasonografię lub testy krwi (poziom alfa fetoproteiny, β-hCG, estriolu oraz h-hCG) i pozwalają jedynie na oszacowanie ryzyka wystąpienia danej wady. Od niedawna istnieje też metoda oparta o analizę poziomów DNA we krwi.
    Przed rozpoczęciem pracy poszli do ordynatora Wanata.  Nie było go w gabinecie, wykonywał cesarskie cięcie. Poprosili pielęgniarkę, aby po skończeniu zabiegu zatelefonował do Maksa.
Następnego dnia Alicja zapisała się oficjalnie jako pacjentka doktora Wanata w przyszpitalnej przychodni. Badania zrobiła jej  Magda Żelichowska, która się w tym specjalizuje.
     Najpierw zrobiła jej badania nieinwazyjne.

     Nieinwazyjne badania prenatalne wskazują na zwiększone ryzyko chorób genetycznych i wad wrodzonych, ale nie diagnozują choroby. Nieprawidłowy wynik jest więc jedynie wskazaniem do dalszej diagnostyki – inwazyjnej.
Skuteczność USG  w wykrywaniu najczęstszych chorób genetycznych wynosi około 60%, w połączeniu z innymi badaniami biochemicznymi zwiększa wykrywalność do ponad 90%.
Testy przesiewowe mają wysoką skuteczność w wykryciu choroby, z drugiej jednak strony dają też wiele wyników fałszywie dodatnich, dlatego niepomyślny wynik nie oznacza jeszcze choroby, wynik testu musi być zweryfikowany przez badanie inwazyjne.
    Badania co prawda dały wynik zadawalający, ale Alicja zdecydowała się na kolejne badania.
       Możliwości przeprowadzenia inwazyjnej diagnostyki prenatalnej mają nieliczne ośrodki w Polsce, są to poradnie genetyczne w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu, Rudzie Śląskiej  i w Gdańsku.
     Wanat twierdził, że nie ma potrzeby robić dalszych badań, lecz oni zdecydowali inaczej. Pojechali do Warszawy.
W stolicy Alicja znała prawie każdy zaułek. Tu chodziła do szkoły średniej , studiowała, przez prawie dziesięć lat pracowała. W Poradni spotkała swoją przyjaciółkę ze studiów. Kaśka mieszkała w Międzylesiu, blisko Poradni. W ogóle nie było mowy, że nie zostaną u niej na sobotę i na niedzielę.
Gdy mąż Kaśki wrócił z pracy, okazało się, że Maks zna go bardzo dobrze. Razem we Wrocławiu mieszkali w tym samym akademiku.

Ich willa w Międzylesiu byłą okazała. Jak się później okazało otrzymali w spodku po rodzicach Kaski, którzy zginęli w wypadku samochodowym.
Choć byli kilka lat po ślubie nie mieli dzieci.
- Kaśka musi zmienić specjalizację, bo pracując w tej genetyce chyba nigdy nie zdecyduje się na dziecko. 
- Czasami tak jest, że posiadanie zbyt dużej wiedzy utrudnia człowiekowi życie.
     Wracając do Torunia Alicja powiedziała, że świat jest naprawdę mały. Nigdy bym nie przypuszczała, że spotkam Kaśkę w Polsce. Ona zawsze,  już na studiach ciągle gdzieś wyjeżdżała za granicę. Dobrze sytuowani rodzice jej to umożliwiali, nie brakowało jej ptasiego mleka. Samochody zmieniała co dwa lata. Ona była chyba najbogatsza na roku. Ojciec jej był profesorem nauk medycznych. Był konsultantem medycznym rodów królewskich w Anglii i Hiszpanii. Matka też związana z medycyną, zapraszali ją na wykłady do Ameryki.
- Tylko w obliczu tragicznej śmierci nie mogli sobie pomóc. Dodał Maks.
Zjechali do przydrożnej restauracji coś  zjeść, bo Alicja poczuła głód. Maks dla siebie kupił mocną kawę. Też chciała, ale  nie było takiej opcji, by jej kupował kawę.  Gdy poszedł po obiad, wypiła mu kilka łyków.
- Malutka dziewczynko, kogo oszukałaś? Męża? Zapytał Maks gdy podniósł do ust  filiżankę z kawą.
- Oj, oj. Już wiem co mnie czeka przez okres kilku miesięcy. Ubolewał nad sobą Maks.
- Co?
- Nie będę mógł cię spuszczać z oka. Za bardzo cię rozpieściłem, teraz mam za swoje.
 Zaczęli się śmiać.
     W poniedziałek w pracy Sajgon, jak zawsze na początku tygodnia. Alicja operowała z Maksem, ale te lżejsze przypadki.
- Co tam u mojej córci? Zapytał Leon po obchodzie? Nie było was od piątku w domu.
- Nie było.
- Gdzie byliście? Nad morzem?
- Nie, w Warszawie.
  Pojechaliście do stolicy na odpoczynek?
- A tata to książkę pisze?  Wszystko musi wiedzieć?
- Acha. Jak nie mówisz, to znaczy, że coś ukrywacie.
- A niby co?
- No gdybym wiedział, nie pytałbym.
Nadmiar wiedzy nie wpływa na spokojne życie. Uśmiechnęła się Alicja i pocałowała tatę w policzek.
- No nie, moja żona całuje się z facetami na szpitalnym korytarzu. Podchodząc do nich Maks objął swoją Alicję ramieniem.
- Chodź, idziemy na SOR, potrzebuję więcej niż jednego chirurga.
Pod koniec dnia, Maks poszedł do  Jasińskiego.
- Co się stało?
- Spokojnie, nic. Mam do ciebie prośbę, ale  żeby to była nasza tajemnica.
W pierwszej chwili Jasiński się zaniepokoił.
Wiesz, że za kilka miesięcy powiększy mi się rodzina. Chciałbym kupić dom, Ale wiesz, taki na całe życie. Jeśli byś mógł ze mną  pojeździć, pooglądać, doradzić.
- Pewnie. oczywiście. Pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Że pozwolisz mi sfinansować umeblowanie przynajmniej jednego pokoju. np. dziecinnego.
- Ok. Ty sfinansujesz, ale wszystko  razem będziemy wybierać. No najpierw będziemy meble dla dziecka  gromadzić w naszym mieszkaniu, żeby Alicja niczego się nie domyślała.
Dom będzie prezentem  na urodzenie dziecka.

piątek, 11 października 2013

Siostra oddziałowa cz. 50

Alicja źle się poczuła. Piąta godzina stania przy stole operacyjnym trochę ją zemdliła. Po wyjściu pobiegła do łazienki, gdzie zwymiotowała. Co prawda nie miała czym, bo wychodząc do pracy zjadła skromne śniadanie. Od samego rana nie miała  apetytu.
Maks zaniepokoił się stanem żony. Zaprowadził ją na SOR. Był to najlepszy pomysł. Tak jak każdego innego pacjenta, który może korzystać z usług Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, Alicję przyjął lekarz dyżurny, którym okazał się Jivan.
Zlecił wszystkie podstawowe badania. Maks jeszcze na chwilę pobiegł na chirurgię, zdał dyżur i wrócił do żony. Nie odstępował jej ani na chwilę.
Jivan wracając do pacjentki nie miał smutnej miny.
- Kto pierwszy  chce przeczytać wyniki badań?
- Ja, jestem lekarzem i mężem pacjentki.
- Nie, ja, też jestem lekarzem i znam się na wynikach badań.
Skoro nie możecie dojść do porozumienia, to będę czytał głośno.
Jivan zaczął jakby od końca. Wyniki praktycznie wszystkie były super.
- To w czym rzecz? Zapytał Maks.
Alicja spojrzała na Jivana, a ten pokiwał znacząco głowa.
- Jestem w ciąży?
Jivan dał całą teczkę Maksowi i zostawił ich samych, aby cieszyli się swoim szczęściem.
Maks szalał z radości.
- Będziemy mieli małego Italiana, zaczął się śmiać.
  Malutkiego  Neapolitańczyka. Wygląda na to że zaszłaś w ciążę jak byliśmy w Neapolu.
Zaczęli sobie wspominać te piękne, upalne noce nad Zatoką Neapolitańską.
Szum kojących fal  morza Tyreńskiego, świetlne punkty pływających nocą po morzu jachtów i statków wycieczkowych, przede wszystkim ta pizza neapolitana, która swoją nazwę przyjęła na cześć królowej Margharity di Savoia.
Jej podstawowym składnikiem są  pomidory, mozarella i bazylia, które symbolizują narodowe barwy Włoch (czerwony-biały-zielony).
Przed płnocą Maks zabrał Alicję do domu.
W sobotę  zaprosili na obiad Jasińskiego i Beatę. Maks oczywiście przygotował wszystko sam, były potrawy polskie i kuchni włoskiej . Był makaron z sosem neapolitańskim, pieczona kaczka nadziewana jabłkami,  faszerowana papryka,  czerwone wino, na deser tiramisu i owoce.
Uroczyście przy obiedzie poinformowali ojca i siostrę, że  spodziewają się dziecka.
- To znaczy Alicja spodziewa się dziecka?
- Alicja go urodzi, ale to nasze dziecko i my się go spodziewamy wyprowadził Beatę z błędu myślowego Maks. Będziemy za kilka miesięcy rodzicami.
- Acha, no tak.
Radość była ogromna. Jasiński już od tej  chwili poczuł się dumnym dziadkiem.
Przy pierwszym spotkaniu z Sylwią,  Alicja pochwaliła się ciążą.
- Moje gratulacje. Uściskała przyjaciółkę.
- My z Danielem dzisiaj zaczynamy też brać się do "roboty" zachichotała Sylwia.
     Od  tej chwili Maks praktycznie nie odstępował żony. Poprosił Jasińskiego , aby nie dawał jej trudnych długich operacji. Akurat o to nie musiał prosić ordynatora. Jasiński kochał swoją córkę ponad wszystko. Na każdym kroku, kiedy było to możliwe próbował rekompensować jej stracone lata, kiedy nie wiedzieli o swoim istnieniu. Kochał ją za to, że go odnalazła, że jest mądra, rozsądna i że jest po prostu jego córką.
Alicja nie chciała robić z siebie kaleki i ciągle powtarzała swojemu mężowi, że ciąża to nie choroba.
Że od istnienia ludzkości kobiety zachodziły w ciążę, że rodziły i wychowywały dzieci.
- To jest prawda, że tak było, jest i będzie.
Ale od zarania ludzkości kobiety nie rodziły mojego dziecka, małego Kellerka.
Zadzwonił również do Szwajcarii i podzielił się  tą wspaniałą wiadomością z mamą. Matka bardzo się ucieszyła. Od chwili ich ślubu czekała na to. Wiedziała, że jej synowa nic nie robi spontanicznie, dlatego cierpliwie czekała i nigdy nie ośmieliłaby się zapytać, kiedy będą mieli potomka.
- Myślę, że tata też się będzie bardzo cieszył, jak wróci z kliniki natychmiast mu przekażę najcudowniejszą pod słońcem nowinę.
Kocham cię mamo. Powiedział Maks.
I ja ciebie synku bardzo kocham, i kobietę, którą wybrałeś sobie za żonę również,  i to maleństwo, które dopiero przyjdzie na świat.

czwartek, 10 października 2013

Siostra oddziałowa 49

Do szpitala Copernicus w Toruniu trafiła kobieta   ze spuchniętą  i sinobrązową nogą.
Twierdziła, że nie uderzyła się, nie przewróciła, nic jej  na nogę nie spadło.
Po przeprowadzeniu wywiadu okazało się, że przebyła długą podróż z Neaplu do Torunia. Przyjechała na pogrzeb swojej matki.
- Jakim  środkiem lokomocji pani jechała?
- Jechałam samochodem osobowym, miałam jednak nocleg w Austrii.
- Kto prowadził wóz?
- Ja.
A kiedy pani zauważyła, że noga zmienia swoją barwę   i pobolewa.
- Przyjechałam przedwczoraj, wczoraj byłam na pogrzebie i na cmentarzu poczułam lekki ból.
- Dlaczego pani wczoraj nie zgłosiła się do lekarza.
- Z dwóch powodów. Po pierwsze, myślałam, że mi przejdzie, po drugie piłam do obiadu wino.
We Włoszech wino pije się do każdego posiłku, tu pewnie lekarz by ze mną nie chciał rozmawiać, gdyby stwierdził, że w moim organizmie jest alkohol.
Pacjentce podano heparynę. Wieczorem po przeprowadzeniu niezbędnych badań  usunięto skrzepy.
Po zabiegu jeszcze kilka dni pozostała  na oddziale. W nocy, kiedy Kellerowie mieli dyżur i nie było nagłych przypadków przyszła do nich porozmawiać. Była może pięć lat starsza od Alicji. Sama, z wykształcenia lekarz dobrze wiedziała do czego mogło ją to doprowadzić. Zapytała, czy mogą być ze sobą po imieniu.
Mam na imię Tereza. To tak jak w Polsce Teresa. Mój ojciec był Włochem, mieszkałam od zawsze we Włoszech.
- Skąd znasz tak pięknie język polski.
- Mama pochodziła z Torunia. Tu mamy dom i zawsze w wakacje przyjeżdżaliśmy do Polski. W dzieciństwie uczyłam się języka polskiego. Jak bywałam w Toruniu bawiłam się z dziećmi na podwórku, doskonaliłam język polski. Miałam  nawet  studiować filologię polski, ale że ojciec był lekarzem, namówił mnie na medycynę. Byłam również na 3 miesięcznej praktyce w klinice w Warszawie, takiej wymianie polsko-włoskiej.
Och, był tam taki jeden profesor, Florkowski, Florkiewicz .
Profesor Florczyk, Krzysztof Florczyk podpowiedział jej Maks.
Piękny mężczyzna, piękny uomo. Rozmarzyła się.
Chciałam nawet załatwić mu pracę we Włoszech, ale on mi powiedział, że gdybym zaproponowała mu pracę w Belgii, to pewnie by się zgodził, ale Italia go nie interesuje.
- Jutro będzie u nas na oddziale, bo czasami tu pracuje.
- Och meraviglioso,  Ucieszyła się Tereza.
- "E dolce come prima? Jest słodki jak dawniej?
- Penso che di piu', di piu.  Myślę, że bardziej niż wcześniej.
Tereza spotkała się z profesorem Florczykiem. Doskonale ją pamiętał, chociaż minęło już prawie 15 lat. Była nim zachwycona.
W podziękowaniu za leczenie Tereza zaprosiła państwa Kellerów  i profesora Florczyka do restauracji.
- Krzysztof Florczyk powiedział jej, że kiedyś byli z Alicją razem, ale go zostawiła dla Maksa. Co prawda serce mu krwawi, ale z miłości do Alicji, zaakceptował jej wybór.
Florczyk otrzymał telefon ze szpitala, więc pożegnał towarzystwo.
Tereza poprosiła ich, czy w razie potrzeby mogliby jej pomóc przemieszczać się po Toruniu. Na razie sama nie może prowadzić samochodu. Gdyby wiedziała, że tak to się skończy przyleciałaby samolotem.
Oczywiście zgodzili się. Zawieźli ją do Ciechocinka, jeden raz razem pojechali do Bydgoszczy.
Przed wyjazdem do Włoch Tereza kolejny raz spotkała się z Kellerami. Za wszystko co  dla niej zrobili, przede wszystkim za uratowanie jej życia zaprosiła ich do Neapolu.
- Terry, bo tak kazała na siebie mówić , jest niemożliwe. Nie możemy przyjąć takiego prezentu?
Powiedziała do Alicji, aby się nie krygowali, że dla niej zaproszenie   ich do Neapolu, jej nie zrujnuje. Gdyby jej nie było stać, pewnie by tego im nie zaproponowała.
- Ale w Neapolu jest mafia, powiedział Maks.
Zaczęła się śmiać.
- Wszędzie jest mafia, na Sycylii, w Rosji, w Polsce też.
   Przepraszam, że za was zadecydowałam.
 Wręczyła im piękny album o Neapolu. W nim były bilety na samolot  Warszawa- Neapol w dwie strony.
- Nie możemy przyjmować takich dowodów wdzięczności.
- Proszę przyjąć to nie jako dowód wdzięczności, a jako zaproszenie  przyjaciół. Wiem czym to mogło się dla mnie skończyć. Jestem z wykształcenia lekarzem. Mój mąż jest współwłaścicielem firmy farmaceutycznej, więc bardzo proszę. Chcę mieć przyjaciół w Polsce, bo tu zawsze będę przyjeżdżać.
Proszę jedynie o kontakt telefoniczny lub e-mail, kiedy zdecydujecie się do nas przyjechać. Będę czekała na lotnisku w Neapolu, a jak wolicie, to mogę również w Rzymie, gdzie będziecie mieli przesiadkę. Chyba nie pozwolicie, aby bilety się zmarnowały. Datę wylotu zabukujecie w Polsce.
Maks popatrzył na Alicję, jakby czekał na potwierdzenie, że przyjmują zaproszenie.
Chciałabym tylko wam powiedzieć, że sierpień jest najbardziej upalnym miesiącem. Jeśli nie znosicie skwaru, żaru i upału to radzę w późniejszym, np. we wrześniu, na początku października.
W sierpniu oczywiście też możecie. Nad Zatoką Neapolitańską da się wytrzymać, ale dalej od morza, nie jest łatwo, jeśli  organizm jest do tego nie przyzwyczajony.
Na pożegnanie uściskali się serdecznie.
     W domu dokładnie obejrzeli przepięknie wydany album Neapolu i przeczytali wpis.
Moim przyjaciołom z Polski Alicji i Maksowi  Terry  - Tereza  Rytacelli.
- Maks, a wiesz, dlaczego ona używa ksywy terry? 
- Nie.
- Popatrz. Trzy pierwsze litery imienia + dwie litery nazwiska.
- A to spryciula.
Obydwoje mieli mieszane uczucia. Nie mówili o tym nikomu, nawet ojcu. Nie chcieli, aby opacznie ktoś to zrozumiał.
    Po kilku dniach Tereza napisała list elektroniczny. Podała swój mesenger. Od tej pory systematycznie ze sobą korespondowali. Zawiązała się miedzy nimi przyjaźń również wirtualna. Poznała ich również z Carlo, ze swoim mężem. Mąż nie znał języka polskiego, oni włoskiego. Czasami  porozumiewali się łaciną.
     Za każdym razem, kiedy ze sobą rozmawiali Tereza pytała, kiedy przyjadą, nie chciała im odpuścić.
Wreszcie zdecydowali się na wyjazd.
Beata była bardzo zdziwiona, jak dowiedziała się, że znów lecą do Włoch. Przecież kilka miesięcy temu tam byli.
- Tam ładujemy swoje miłosne akumulatory powiedział Maks.
Wreszcie nastąpił termin wyjazdu.
Umówili się z Terry, że dolecą do samego Neapolu. Na lotnisku czekała na nich ze swoim mężem.
Po przywitaniu pojechali do ich willi na Via Manzoni. Willa była bardzo okazała. Otrzymali do swojej dyspozycji ogromną sypialnię z łazienką na piętrze.
- To do waszej dyspozycji na tyle, ile zechcecie tu być.
Z okien willi rozciągał się widok na morze Tyrreńskie.
Po uroczystej kolacji, na którą zaproszeni byli również przyjaciele gospodarzy siedzieli na tarasie i patrzyli na poruszające się świetlne punkty na morzu. Jachty płynęły do portu.
Przez kolejne dni mąż Terry był do ich dyspozycji tylko wieczorem. Ona praktycznie o każdej porze dnia, wieczora i nocy.
W sobotę ich jachtem popłynęli na Capri.
Powiedzenie zobaczyć Neapol i umrzeć nie jest przypadkowe. Ale zobaczyć Capri, cudo natury to nie umierać, tylko tu wracać jak najczęściej i cieszyć oczy pięknymi widokami.
Począwszy od portu i przystojnych na biało ubranych marynarzy obsługujących statki i jachty, po widoki lazurowego, koralowego i białego morza wcinającego się w groty skalne .Biały odcień wody w Białej Grocie bierze się z pomieszania wody morskiej ze słodką wodą źródlaną. Koralowy, z nadmierną ilością koralowców. W Grocie Meravigliosa znajduje się stalagmit zwany " Wykapana Madonna".
Wieczorem opuszczali Capri ze smutkiem, takich widoków chyba nie ma nigdzie na świecie.
Tereza bardzo cieszyła się, że przyjechali. Tęskniła za Polską. Teraz, kiedy zmarła jej matka praktycznie nie ma w Polsce nikogo. Co prawda ma tam dalszą rodzinę, która tylko oczekuje od niej  Euro. Była jedynaczką, dlatego sama postanowiła mieć więcej niż jedno dziecko. Niestety, na razie mają jedną 6-letnią córkę, która akurat teraz jest u babci na wyspie Ischia.
Jak chcecie to tam pojedziemy. Z tarasu pokazała ręką, gdzie wyspa się znajduje. Praktycznie rzut beretem.
- Terry, powiedziała Alicja. Maks chciałby pojechać na Wezuwiusz.
- Non c 'e problemma. Przepraszam, nie ma problemu. Mogę wam dać auto i pojedziecie sami, albo was tam zawiozę.
- Dla nas lepiej będzie jechać z tobą.
Następnego dnia pojechali na Wezuwiusz. Widoki z krętej drogi  prowadzącej na wulkan były niesamowite. Gdy już stanęli na parkingu przed bramą wejściową na Wezuwiusz, zachwycali się położonym u podnóża wulkanu Neapolem.
Zakupili bilety i w trójkę poszli na szczyt.
Wezuwiusz jest to jedyny czynny wulkan Europy na stałym lądzie. Naukowcy alarmują, że jest naprawdę groźny. Nazywają go uśpionym potworem lub bombą zegarową.
- Tam, pokazała ręką, są Pompeje. Jutro musimy tam jechać. Bo przecież widzieć Wezuwiusz, a nie zobaczyć zasypanego popiołami miasta Pompeje  nie byłoby normalne. W  Pompejach, w kilka minut, kiedy wybuchł w 76 roku zginęło ogrom istnień ludzkich. Byli pod wrażeniem. Zrobili sporą  ilość zdjęć. Wracając na dół zabrali ze sobą trochę odłamków skał wulkanicznych, aby sprezentować znajomym w Polsce.
Kolejne dni to zwiedzanie  Neapolu,  Salerno, Herculanum, Sorrento i Caserty.
Pałac Burbonów w Casercie oraz ogromny park, gdzie spacerowali Burbonowie pozostanie w ich pamięci do końca życia.
 Popłynęli ich jachtem na wyspę Ischia. Tu poznali rodziców Męża Terry oraz ich 6-letnia córeczkę Sofię. Ładnie mówiła po polsku.
- Alicja, jak przyjadę z mama do Torunia  pobiegasz ze mną na Bulwarze Filadelfijskim?
Pewnie. Codziennie tam biegam.
- Lubisz biegać? Ja też. To razem pobiegamy, zobaczymy kto będzie pierwszy.
Sofia zaprzyjaźniła się z Alicją.
 Mała razem z nimi wróciła do Neapolu. Rodzice Carlo kilkakrotnie byli w Polsce, jak również w Toruniu u matki Terry. 
- Polonia e bella, ma fredda. Powiedział ojciec Carlo. Tereza przetłumaczyła co powiedział. Polska jest piękna, ale zimna.
- W Polsce jest zimno w zimie. Są również gorące lata.
 Jeśli będziecie w Toruniu, będziemy zawsze do waszej dyspozycji, deklarowała Alicja.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Upłynęło 12 dni ich pobytu w Neapolu . Żegnali się z Campanią, krainą pizzy spaghetti, słońca, muzyki, sympatycznych ludzi i turystyki.
Na lotnisko odwiozła ich Terry z mężem i córeczką.  Słów podziękowania nie było końca. Alicja z Maksem dziękowali za wspaniały urlop, Terry  za uratowanie jej życia. Sofia zawisła na szyi Alicji i nie chciała się odczepić.
- Sei  bella, buona e dolce. Ti amo Alicja. Ze łzami w oczach żegnała się mała Sofia
Podziękowań za zaproszenie i przepięknie spędzony czas w Neapolu nie było końca.
Carlo podziękował Alicji za leczenie jego żony i powtórzył to co mówiła Sofia.
- Alicja jesteś piękna, dobra- wspaniała i słodka.
Spotkanie w Neapolu było początkiem wielkiej przyjaźni tych rodzin.
Do Torunia wrócili wypoczęci, naładowani dobrą energią , przepięknymi wrażeniami .
Po powrocie zaraz połączyli się z Terry, jeszcze raz dziękując za wszystko. Carlo łamaną polszczyzną powiedział, że dziękuję Alicja, dziękuję Maks za leczenie  moglie, leczenie jego żony.