środa, 29 października 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 23

     - Alicja, a może na urodziny mojego ojca przyjechałby twój tata?
- Mój ojciec? A po co. Nie zna twoich rodziców.
- Jak nie zna, przecież zna. Kiedy mój ojciec dochodził w szpitalu do zdrowia, to na nocnym dyżurze grywali razem  w szachy.
- Tak? Naprawdę?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Żaden z nich  mi się nie chwalił.
Andrzej doszedł do wniosku, że zabiorą Leona do Bydgoszczy, oczywiście jego ojciec wcześniej oficjalnie go zaprosi.
W sobotę poinformował Alicję,  że Leon przyjedzie do Bydgoszczy , bez ich pomocy. To tylko dwie godziny drogi.
- Przecież wiem, ciągle tam jeździmy, a mój ojciec od wielu lat dojeżdża do akademii medycznej na wykłady.
Atmosfera w domu rodziców Andrzeja była super. Alicja poznała siostrę i jej męża oraz dwójkę  ich dzieci. Leon czuł się u nich jakby już tam bywał.
- Tato. Zapytała Alicja.
- Czy kiedyś byłeś już u rodziców Andrzeja?
Leon zaczął się śmiać.
- Pewnie, szachy nas połączyły i wyśmienite jedzenie Małgosi.
Alicja poczuła się nieswojo. Oni się od kilku miesięcy odwiedzają, a ona o niczym nie wie.
Siostra Andrzeja nie była lekarzem, lecz prawnikiem. Rodzice również byli z wykształcenia prawnikami.
To podobało się Alicji, bo przynajmniej na tym przyjęciu nie było tematów lekarskich, rzucanie jednostkami chorobowymi i stawiania diagnoz.
    Po gorącym posiłku, Andrzej wniósł do salonu bukiet czerwonych róż i wręczając go Alicji zapytał, czy zechciała by zostać jego żoną. Była lekko oszołomiona, a gdy odpowiedziała tak, wyjął z pudełeczka pierścionek i włożył jej na palec.
Wszyscy zaczęli  bić brawo, a dzieciaki od zaraz zaczęły do niej mówić ciocia Ala.
Gdy wyszli razem na taras, Alicja zapytała, dlaczego to wszystko zachował  w tajemnicy.
Nie w tajemnicy. Wiedział  o tym twój tata, moi rodzice, twoja siostra i moja siostra.
- Wszyscy, oprócz mnie. Ha-ha-ha.
    Ale ci wybaczam, bo cię bardzo kocham. Zaczęli się namiętnie całować o czym dzieciaki natychmiast poinformowali zebranych w salonie.
     Sylwia jako pierwsza zauważyła pierścionek zaręczynowy.
- Pokaż, pokaż. Nic się nie chwaliłaś.
- Bo sama nic nie wiedziałam. I może lepiej. Gdybym wiedziała, pewnie zastanawiałabym się kilka miesięcy, czy warto, czy należy, czy wypada.
- Gratuluję. Ucałowała swoją przyjaciółkę  i pobiegła na blok operacyjny przygotowywać salę do  kolejnego zabiegu.
Andrzeja dzisiaj w szpitalu nie było. Powiedział Alicji, że ma spotkanie w innym szpitalu z hipochondrykiem.
Wieczorem gdy się spotkali nie mogli się sobą nacieszyć. Przecież od sobotniego wieczoru ich status się zmienił. Byli narzeczonymi.






czwartek, 23 października 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 22

Dyrektor Bosak wezwała Alicję i poinformowała ją, że pod swoje skrzydła musi wziąć lekarza, który kolejny raz rozpoczyna specjalizację zawodową.
- Kolejny raz? Zapytała Alicja.
- Wiesz, życie to "nie je bajka". Czasami ktoś musi się wspinać cały czas pod górkę. Tak właśnie jest z tym lekarzem.
Alicja zapytała, czy jest to znajomy dyrektorki. Była zdziwiona, że nie. Przecież Bosakowa tak pięknie o nim mówiła, o jego zdolnościach, pracy w pogotowiu, komunikatywności i dobrych relacji z pacjentami.
     Następnego dnia na oddział  zgłosił  się lekarz, może rok młodszy, może rok starszy od Alicji.
- Jestem Przemek Karski.
- Alicja Szymańska.
Omówili wspólnie przebieg stażu. Alicja była do tej rozmowy przygotowana do perfekcji. Żadne pytanie jej nie zaskoczyło.
     Od dzisiaj będzie pan pracował zawsze na tej samej zmianie co ja. Chyba, że albo coś mnie, albo coś panu "przeszkodzi" wówczas po wcześniejszych uzgodnieniach dokonamy  korekty w grafiku.
- Tak pani doktor. Wszystko zrozumiałem, będę stosował  się do pani zaleceń i poleceń.
     Alicja nie była w pełni zadowolona przydzielonymi dodatkowo obowiązkami. Wolała skupiać się na pacjentach i tylko pacjentach. Od kiedy zaopiekowała się stażystą, musiała również dbać o jego rozwój.
Jak się później okazało, lekarz był bardzo zdolny, miał ogromną wiedzę. Zarówno ona, jak i inni dziwili się, że "jeszcze" do tej pory nie zdobył żadnej specjalizacji lekarskiej.
     Maks wyjechał z Torunia. Alicja przez kilka dni myślała o ich związku. Nawet trochę zaczęła się oskarżać, że mogła zrobić więcej, aby przetrwał. Jednak nic nie zrobiła by Maksa zatrzymać  przy sobie. Wciągnęła się w wir pracy i po kilku dniach myślała o chorych, operacjach, książkach medycznych i rozwoju zawodowym swojego podopiecznego stażysty.
- Ala, coś cię chyba trapi?
- Nie Andrzej, nie. Jestem zmęczona pracą i ciągłymi wyjściami do kawiarni, restauracji.
Był psychologiem i wiedział, że mówi nieprawdę.
- Ze mną  możesz być szczera. Brak ci Maksa Kellera?
- O chyba teraz trochę pan psycholog przegiął. Gdybym potrzebowała Maksa, pewnie  wszystko bym zrobiła, aby nie wyjeżdżał. Przecież dawał  dowody, że mu na mnie zależy.
- No tak, jesteś bardzo przekonywująca.
 Jeśli jednak coś cię trapi, to jestem chyba najbardziej kompetentną osobą, aby ci pomóc.
Spojrzała na niego. Nigdy tego nie robiła, ale teraz wybuchła.
- Nie wmawiaj zdrowemu, że jest chory, nie wmawiaj mi, że potrzebuję pomocy psychologicznej.
     Andrzej pierwszy raz widział tak bardzo wzburzoną Alicję. Zawsze łagodna, rzeczowa, uśmiechnięta.
Jeśli czegokolwiek od ciebie potrzebowałam, to ciebie, a nie twojej terapii psychologicznej.
Po tym co właśnie w tej chwili usłyszał był przekonany, że coś ją trapi. Nie miał pomysłu co i  jak zrobić, by się w tym temacie przed nim otworzyła.
- No dobrze, już dobrze. Przytulił ją do siebie.
W tym momencie nie wiedziała, czy tego potrzebuje, czy też nie. Chyba wolała być sama. Pierwszy raz w życiu nie potrafiła powiedzieć nie, niczego nie chcę, wolę być sama.
     Andrzej nie był nachalny, był taktowny, wyrozumiały i          bardzo stonowany. Zauważył, że Alicja od wyjazdu Maksa jest inna. Wcześniej też nie była trzpiotką, ale teraz naprawdę stała się kobietą bardzo poważną,
-  Tata obchodzi 68 urodziny, zaprasza nas na sobotę.
- Popatrzę w grafik, jeśli mam sobotę  pracującą to postaram się z kimś zamienić.
Andrzej dobrze wiedział, że właśnie w tą sobotę nie pracuje. Nie przyznał się do tego. Wiedział, że na punkcie sprawdzania jej, czy robienia coś poza jej plecami ma obsesję.
- Dobrze kochanie, wiec jak sprawdzisz, to odpowiesz, a ja zatelefonuję do rodziców.
Wychodząc z pracy powiedziała mu, że niestety, nie będzie mogła jechać do Bydgoszczy, bo pracuje.
Miał na końcu języka odpowiedź, że to niemożliwe, że sam widział jej grafik, jednak w żaden sposób nie dał po sobie poznać.
- Trudno, pojadę więc sam.
Powiedział tak przekonywująco, że Alicja zaśmiała się w głos.
- O nie, co to to nie. Sam nie pojedziesz nigdzie. Pojadę  oczywiście z tobą. Żartowałam, że pracuję.
Mam wolne i nawet gdyby się waliło i paliło, nie pozwolę sobie zarwać tej soboty i nie jechać do twoich rodziców.
Andrzejowi spadł kamień z serca.
- Kocham cię, powiedział     jej do ucha i pocałował w usta.
- Ja ciebie też.
Tydzień po wyjeździe Maksa, pojawili się w Toruniu jego rodzice.
- Alicja, jakże mi przykro, że Maks wyjechał i cię zostawił.
- Trudno, pewnie tak było    zapisane w gwiazdach.
Nie miała chęci do rozmowy i mielenia  tematu wyjazdu Maksa.
Oddała Kellerom klucze i  poszła na spotkanie ze swoim ukochanym.
-  Jeśli pozwolisz, to wprowadzę się do ciebie na kilka dni, dopóki nie wyjadą Kellerowie. Myślę, że matka Maksa nie odpuści i będzie ze mną  chciała rozmawiać, a ja nie mam najmniejszej ochoty.
- No nareszcie. Czekałem na to już od dawna.
      Krystyna Kellerowa  kilkakrotnie zachodziła  na górę. Niestety, nigdy nikogo  nie zastała w domu.
Jeśli Alicja wpadała do siebie, to po jakieś nowe ciuchy i szybko z mieszkania wybywała. Nie miała najmniejszej ochoty spotykać się z kimś, kto jest  z innej sfery.
    
   



wtorek, 21 października 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 21

Maks przez kilka dni nie wiedział co ze sobą zrobić.
Któregoś popołudnia zapukał do Alicji.
- Przepraszam. Mogę zostawić u ciebie klucze? Moi rodzice za kilka dni przyjadą do Torunia i będę chcieli tu przez jakiś czas mieszkać. Ja wyjeżdżam.
- Oczywiście. Proszę ich tylko uprzedzić, aby mnie nie umoralniali.
Ty przecież wszystko między nami zepsułeś. Wybrałeś taki tryb życia, zostawiłeś mnie i wyjechałeś na kilka tygodni.
- Tak, musiałem wyjechać do Wrocławia. Okazało się, że mam  syna, który urodził się kilka miesięcy po skończeniu studiów.
Alicja zrobiła wielkie oczy.
- Nie mogłeś mi o tym powiedzieć? To przecież nie tragedia.
- Mogłem, może nie mogłem. Teraz już nie jest to ważne. Zresztą ta wiadomość  zwaliła mnie z nóg. Muszę nauczyć się z tym żyć, tym bardziej, że moje dziecko nosi nazwisko kogoś innego. Z tej ciąży urodziło się  dwóch chłopców, ale jeden  zmarł w wieku dwóch lat.
- Jeśli chcesz, wejdź, porozmawiamy.
- A ten twój tam psycholog?
- A ten mój tam psycholog, powtórzyła w podobnie ironicznym tonie  dzisiaj do mnie nie przyjdzie. Wyjechał. A zresztą nie jest podejrzliwy tak jak ty byłeś.
Maks wszedł do mieszkania. Alicja poczęstowała go kawą.
- Nie myśl, że jestem alkoholikiem. Piję kiedy chcę i ile chcę. Może raz, albo dwa urwał mi się film. Czasami  więcej udawałem, że jestem pijany, niż tak było naprawdę.
To Bosakowa zrobiła ze mnie alkoholika i kazała mi się leczyć. Mam dni kiedy nie piję i nawet mnie do alkoholu nie ciągnie. Potrafię odmówić, potrafię się w piciu kontrolować. Wiele razy udawałem, że jestem pod wpływem alkoholu. Tak z przekory.
- Nie ważne, to jest wyłącznie twoja sprawa.
- Alicja, ja naprawdę cię kochałem, kocham i będę kochał ponad wszystkich.
- Słowa nic nie znaczą. Zniszczyłeś wszystko co  między nami było.
Czym?
Sama nie wiem. Swoim zachowaniem, dziwną zazdrością, wyjazdem.
- Być może masz silniejszą osobowość ode mnie. Wy kobiety wbrew wszystkiemu jesteście silne i stoicie twardo na nogach.
Ja potrzebowałem ciebie, przy tobie się dobrze czułem, inaczej myślałem.
Wiadomość z Wrocławia mnie powaliła.
- Dlaczego teraz matka dziecka cię odnalazła?  Robiłeś badania genetyczne|?
- Badań nie robiłem, bo nie ma takiej potrzeby. Robiłem badania pod kątem dawcy nerki.
Mój syn jest dializowany, bardzo chory, potrzebuje nerki. Gdyby nie to, pewnie nigdy bym się o jego istnieniu nie dowiedział.
Wszystkie parametry są wyjątkowo zgodne. Nie mam co doszukiwać się nieprawdy.
Alicja słuchała bardzo uważnie. Czuła się lekko nieswojo.
W tej chwili sama  nie wiedziała, kto jest wszystkiemu winien. Czy Maks ze słabym charakterem, czy ona, która nie potrafiła przeczekać i wyjaśnić nieporozumień, jakie zaistniały.
- Co mam powiedzieć rodzicom, jak będą pytali o nas?
- Nic, tylko tyle, że wyjechałem i ciebie zostawiłem. Nie wiesz gdzie, nie wiesz po co i dlaczego to zrobiłem.
- Nie potrafię perfidnie kłamać.
- To powiedz tylko, że wyjechałem. Nic jednak nie mów o Wrocławiu.
Moi rodzice nie akceptowali Doroty, jako mojej partnerki. Pochodziła nie z ich świata. Byłem głupi, zaraz po studiach rozstaliśmy się. Ja po kłótni z rodzicami przyjechałem do Torunia, nie chciałem wracać do Szwajcarii. Oni byli nieszczęśliwi, że zostałem w Polsce, ale bardzo szczęśliwi, że daleko od Doroty.
- Mnie pewnie też nie akceptowali, bo pochodzę  z innego świata, niż ich.
- Ciebie zaakceptowali od razu, bo jesteś inteligentna, ładna, umiesz zachować się w towarzystwie, masz osiągnięcia naukowe.
- Acha, z zimną kalkulacją, za to, to i to. Nie dlatego, że mnie kochałeś a ja ciebie.
- Być może za to przede wszystkim, ale ja tego nie wiem.
Alicja pożegnała Maksa. Całując ją na pożegnanie po policzkach ciurkiem płynęły mu łzy.



środa, 15 października 2014

Co teraz mam zrobić? cz.20

Był już dobrze wstawiony gdy  dosiadł się do niego nieznajomy mężczyzna. Doktor Keller stawiał następne  kolejki wyśmienitego koniaku. Młodszy od niego wiele lat mężczyzna  był również wstawiony. Rozmową zainteresował się barman, który podsłuchał, że młody chce z nim wyjść poza restaurację i iść do niego do domu.
Wykręcił numer telefonu.
- Halo, Sylwia? Tu przy moim barze siedzi mocno pijany lekarz z waszego szpitala.
- Wiem, że z Copernikusa, bo opowiadał swojemu kompanowi.
   Wydaje mi się, że jeśli wyjdą z restauracji, to albo doktorek będzie pobity, albo zabity,  albo okradziony.
Sylwia początkowo nie miała chęci ani rozmawiać, a już na pewno nie jeździć po restauracjach aby zbierać pijanych kolegów. Barman zawsze jej się podobał, lubiła z nim rozmawiać, jak przychodziła do tej restauracji z koleżankami.  Barman jednak okazał  się bardzo przekonujący. Za kilka minut w restauracji, w środku nocy zjawiła się Sylwia i Wanat. Gdy zobaczyli Maksa w stanie upojenia alkoholowego podeszli do niego i zaczęli rozmawiać. Maks nie mówił wyraźnie, bełkotał, że ją kocha a ona go zostawiła.
Przyjazd trzeźwych znajomych nie bardzo podobał się kompanowi od kielicha, początkowo próbował być do nich agresywny, ale gdy powiedzieli, że zadzwonią po  policję, ten szybko się zmył.
Wanat zabrał Maksa do siebie. Sylwia również została  tam do rana.
     Keller nie pojawił się rano w pracy. Przyjaciel Piotr przed świtem zatelefonował do  Guły z prośbą o zastępstwo koleżeńskie. Ten oczywiście szybko zjawił się w szpitalu, praktycznie nie pytając o szczegóły.
     W południe Maks budząc się, początkowo nie wiedział, gdzie się znajduje. Żona Wanata zrobiła mu miksturę na kaca, po której zaczął dochodzić do siebie.
Nie pytał skąd się tu wziął, pamiętał jedynie tyle jak wrócił z Warszawy do Torunia a potem film mu się urwał.
- Maks, jesteś farciarzem. Masz wielu przyjaciół. A barmanowi z restauracji powinieneś postawić dobry koniak. Chyba wyrwał cię z rąk łobuzów i złodziei.
     Andrzej odwiedził Alicję na oddziale. Wymienił z nią  kilka słów i umówili się na spotkanie po pracy.
Codzienne spotkania weszły  już im w nawyk. Każdą wolną chwilę spędzali razem. Mieli w sobie tak wiele wspólnego, że ciągle rozstawali się z niedosytem.
     Andrzej zaproponował Alicji, aby zamieszkali razem. Jego mieszkanie  nie było zbyt duże, te, w którym mieszkała Alicja tak. Niestety, nie mogąc skontaktować się z właścicielem mieszkania,  nie zdecydowała sama wprowadzić do niego obcej osoby. Jeszcze pół roku obowiązywała ją umowa wynajmu mieszkania,  postanowili jeszcze przez ten okres mieszkać  po staremu, każdy u siebie.
Andrzej, wzięty  psycholog w Toruniu mógłby pracować dniami i nocami. Wieść o tym, że jest świetnym lekarzem dusz, rozchodziła się praktycznie pocztą pantoflową. On jednak nie stawiał pracy na pierwszym miejscu. Dla niego najważniejsza była Alicja, natomiast  praca choć bardzo ważna, na dalszej pozycji.


- Jak tam ten tam twój psycholog?
- Dobrze. A twoja szwajcarska, bogata piękność?
Zawsze urywała rozmowę takim pytaniem. Maks  słysząc o szwajcarskiej, bogatej piękności kończył rozmowę i odchodził  zniesmaczony.
Keller  coraz częściej zaglądał do butelki, bywało i tak, że przychodził do pracy nie dość trzeźwy. Wówczas koledzy odsyłali go do domu. Był świetnym fachowcem, szpital nie chciał go stracić.
Zauważyła to również dyrektor Bosak. Wezwała go do gabinetu i dała ultimatum.
- Zaczynasz leczenie, albo odchodzisz z Copernikusa.
Nie zastanawiając się odpowiedział, że leczenia nie zacznie, bo alkohol w tej chwili jest jego jedyną miłością.
- Pani dyrektor odchodzę. Powiedział to butnie, z podniesionym czołem.
Wręczył jej pismo z wypowiedzeniem pracy w szpitalu w ustawowym terminie, za porozumieniem stron.
W okresie wypowiedzenia ani razu nie przyszedł do pracy pod wpływem alkoholu. Pilnował  się, a może po prostu nie miał potrzeby picia.  O tym co zrobił, nie wiedział nikt, nawet ordynator
W ostatnim dniu pracy zaprosił  wszystkich pracowników na pożegnalny tort i kawę. Dla wszystkich miał również prezent w ozdobnych torebkach. Już sam kształt torebki wskazywał, co się w nim znajduje. Wszyscy, łącznie z Alicją otrzymali w prezencie koniak, który był ulubionym trunkiem Maksa.
- Miałem w życiu wiele kobiet, kochałem tylko jedną. Ona nauczyła mnie patrzeć trzeźwo na świat. Wydawało mi się, że zrozumiałem życie, niestety, tylko mi się wydawało.
Na dzień dzisiejszy kocham tylko jedną kobietę i alkohol.
Mnie kocha  jedynie  alkohol.
     Do sali wjechał na wózku ogromny bukiet czerwonych róż w kryształowym wazonie.
Zapanowała cisza. Maks wyjął kwiaty z wody i podszedł do Alicji. Kochałem cię i bardzo kocham. Nabroiłem w życiu tyle, iż wiem, że mi nie wybaczysz. Chciałaś zrobić ze mnie naukowca, niestety nie udało ci się, chciałaś ze mnie zrobić prawdziwego człowieka, ale przeszkodziła w tym moja szwajcarska "przeszłość".
Wręczył Alicji kwiaty i wybiegł z sali. Schodami zbiegał jak szalony po dwa, czasami po trzy stopnie. Biegnąc do drzwi wyjściowych szpitalnym korytarzem   płakał.
W szpitalu już się nigdy więcej nie pokazał.





piątek, 10 października 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 19

Maks chodził jak struty. Poskarżył się Leonowi, że  Alicja znalazła sobie nowego adoratora a jego odsunęła w kąt.
- To walcz o nią.
     Pewnego dnia na oddziale pojawiła się młoda kobieta, która mówiła jedynie po francusku.
Sylwia zadzwoniła do Alicji, bo wiedziała, że ona zna trochę ten język.
Stanęła jak wryta, gdy zobaczyła piękną, dobrze ubraną kobietę, którą kiedyś widziała w domu Kellerów.
- Alice?
Przywitały się, ale nie wylewnie. Rozmawiały ze sobą po francusku.
- Chciałam się spotkać z Maksem.
- Ok. Teraz operuje, ale później zawiadomię  go o twoim przyjeździe. Zaprosiła ją do szpitalnej cafeterii.
- Pani dyrektor, pani dyrektor. Pani świetnie włada francuskim. Może porozmawia pani z przyjaciółką Maksa, a ja pójdę zobaczyć, czy skończył operować.
Bosakowa mile przywitała się z nieznajomą i usiadły przy  kawie.
Kto pierwszy raz widział dyrektorkę rozmawiającą po francusku był zdziwiony. Robiła to z wdziękiem, gestykulowała, uśmiechała  się, mówiła bez jąkania, bardzo płynnie.
- Maks, w cafeterii jest twoja przyjaciółka ze Szwajcarii. Pozostawiłam ją pod opieką dyrektor Bosak, ona  ta świetnie zna francuski.
Na twarzy Maksa napłynęła wściekłość i pobladły mu  policzki.
- A ta co u licha potrzebuje? Powiedział sam do siebie i skierował  się do cafeterii.
Niestety, nie zastał tam ani swojej znajomej, ani dyrektorki.
Skierował się do gabinetu przełożonej. Właśnie z drugiej strony nadchodziły obie panie.
Maksowi zaczęły kłębić  się myśli. Jego szwajcarska piękność była niezwykle ożywiona i paplała jak nakręcona.
Podszedł do nich i przywitał się. Rzuciła mu się na szyję, jak małolata swojemu chłopakowi.
- Oddaję ci twoją dziewczynę. Wieczorem zapraszam was do mnie na kolację. Janek chętnie pogawędzi po francusku z tak sympatyczną kobietą, Dyrektorka pożegnała się z nimi i poszła do swojego gabinetu.
- Acha, jeśli potrzebujesz już wyjść z pracy, a nie masz operacji to cię zwalniam.
Maks zaczął rozmawiać dziewczyną  po francusku.
- Przyjechałam do ciebie. Chce zostawić męża. Nie widzę świata poza tobą. Teraz zrozumiałam, że zrobiłam duży błąd.
Maks rozejrzał się, czy nie ma nikogo w pobliżu.
Wziął dziewczynę za łokieć i zdecydowanie odpowiedział.
- Tu jesteś Persona non grata.
Zaczął gadać po polsku, że jej nie potrzebuje, że  ona ma swojego męża a on na nią  tu nie czekał.
Nic go nie rozumiała, poza słowem persona non grata. Trzymała jednak fason i nie pokazywała niezadowolenia.
Rozmowa trwała jeszcze kilka minut. Potem wyszli razem ze szpitala i pojechali do jego domu.
     Po kilku dniach, Alicja wracając z pracy usłyszała na klatce schodowej kłótnię. Rozmowa była wyjątkowo głośna w obcym języku.
- Wracaj do Szwajcarii, masz swojego męża.
- Nie kocham go, kocham tylko ciebie od zawsze, na zawsze.
- Tylko, że ja już ciebie nie kocham. Dlaczego, to chyba wiesz. Odpowiedział podniesionym tonem i otworzył drzwi aby wyjść z mieszkania.
Nieco się zmieszał, gdy na schodach ujrzał Alicję wchodzącą na wyższe piętro.
Ta uśmiechnęła się, pozdrowiła go machając prawą dłonią i przyśpieszyła kroku.
Maks wyprowadził z mieszkania swojego gościa i pomógł jej ciągnąć za rączkę pokaźnych rozmiarów walizkę. Nie był szczęśliwy, że Alicja widziała go takiego wzburzonego.
Pomyślał, że po tym co teraz widziała i słyszała  stracił u niej jakiekolwiek szanse.
     Odwiózł swoją piękność na lotnisko. Zjedli w restauracji obiad a potem zawiózł ją na terminal. Chciała go pocałować, ale on tylko podał jej rękę.
Usłyszał, jak przez zęby cedziła ostatnie słowa "jeszcze tego pożałujesz i twoja Alice również" .Gdy tylko przeszła odprawę, szybko wycofał się nie czekając na odlot samolotu. Wsiadł do samochodu i z piskiem opon ruszył przed siebie. Wyjeżdżając z Warszawy skierował się na Toruń. Przed blokiem zostawił swoje auto, ale nie poszedł do mieszkania, lecz do najbliższej restauracji.
Zaczął topić swoje smutki w alkoholu.



piątek, 3 października 2014

Co teraz mam zrobić. cz. 18

   Rano Alicja porozmawiała z ordynatorem i dyrektor Bosak. Bez problemu dyrektor wyraziła zgodę na przyjęcie do szpitala pacjenta z Bydgoszczy. Była nieco zdziwiona, że ludzie, którzy mają w swoim mieście szpital akademicki wybierają szpital toruński.
Alicja jak wcześniej obiecała, dzisiejszego dnia również pojechała do Bydgoszczy. Około godziny 19-tej wrócili i byli  w Copernikusie.
    Na SORze  dyżur miał Jivan. Do rana pacjent miał wykonane wszystkie niezbędne badania potrzebne do operacji. Rano na obchodzie ojciec Andrzeja  praktycznie rozmawiał tylko z Alicją. Po obchodzie ze swoim synem.
-  Ładna i mądra ta doktor Alicja Szymańska.
Andrzej nic nie odpowiedział, jedynie się uśmiechnął.
Po  operacji, przed salą operacyjną czekał ze swoją matką. Alicja zaprosiła ich do gabinetu lekarskiego i tam dokładnie opowiedziała o przebiegu operacji.
- Na teraz wszystko jest  dobrze. Niestety czasami zdarza się, że nawet po operacji martwica idzie wyżej. Staraliśmy się z doktorem  Maksem  Kellerem zrobić wszystko jak najlepiej i mam nadzieje, że będzie dobrze.
- Kiedy możemy iść do niego?
Jak tylko przywieziony zostanie na salę chorych. Teraz jeszcze pół do godziny jest pod opieką anestezjologa.
Matka Andrzeja była niezmiernie wdzięczna Alicji zarówno za to, że przekonała jej męża do operacji no i oczywiście za jej przeprowadzenie.
Andrzej dzisiaj nie miał żadnych trudnych rozmów z pacjentami ani lekarzami, więc mógł poświęcić więcej czasu dla  rodziców.
- Operowaliśmy ojca , no tego tam twojego psychologa? Zapytał Maks.
- Operowaliśmy pacjenta, poza kolejnością, ponieważ martwica bezpośrednio zagrażała jego życiu.
- No tak, ale jeszcze nie dzisiaj, może za kilka dni.
Spojrzała na Maksa z ironicznym uśmiechem.
- Jeśli uważasz, że pacjent dostał się na stół operacyjny po znajomości możesz wnieść skargę.
Nic nie odpowiedział, bo doskonale wiedział, że martwica jest bardzo groźna i z każdym dniem pacjent ma mniejsze szanse na przeżycie.
- A co dzisiaj robisz po obiedzie?
- Mam sporo pracy, chciałabym, aby nikt mi nie przeszkadzał.
     Wieczorem wpadła na oddział, zobaczyć jak czuje się operowany pacjent.
Spał, przy nim siedział Andrzej.
- Związany jesteś emocjonalnie z tatą?
- Siostra oddziałowa zadzwoniła  i powiedziała, że dziwnie majaczy.
Dlatego jestem przy nim i próbuję z nim porozmawiać.
- I co? Udaje się?
- Czasami mówi do rzeczy, czasami  rozmawia z kimś, kto już dawno nie żyje.
Alicję zaniepokoił stan pacjenta.   Przejrzała wszystkie badania i zleciła nowe. Zmieniła antybiotyk.
- Jeszcze posiedzę na oddziale, choć jestem już po pracy.
Pocieszyła również Andrzeja, że czasami bóle fantomowe nakładają się z bólami pooperacyjnymi.
Zaaplikowała dodatkową dawkę środków przeciwbólowych.
- Będzie dobrze, musi być dobrze.
Stan zdrowia pacjenta z usuniętą martwicą poprawiał się bardzo powoli. Alicja po kilku dniach odetchnęła z ulgą, gdy wszystkie parametry były praktycznie książkowe.
- Doktor Alicja? Kiedy wypisze mnie pani do domu?
- Wszystko w swoim czasie. Za długo nie będziemy pana trzymać, ale tyle ile potrzeba.
- Jak ja się pani odwdzięczę? Normalnie, powie pan dziękuję . Za to co zrobiłam dla pana i robię dla innych pacjentów dostaję pensję.
- Tak, tak, wiem.
Mój syn jest panią  zauroczony. Opowiadał mi tyle o pani, że aż mi  trudno uwierzyć. Zawsze skryty, a teraz zrobił się taki rozmowny.
- Przyjedzie kiedyś pani do nas, do Bydgoszczy?
- Jeśli mnie państwo zaprosicie, z przyjemnością.

czwartek, 2 października 2014

Co teraz mam zrobić ?cz. 17

Rzeczywiście, umówiła się z Andrzejem. Wsiadł  do jej samochodu i skierowali się w stronę  Bydgoszczy.
- Dziękuję,  że jedziesz ze mną.
- To raczej ja dziękuję, że mnie ze sobą zabrałaś. A jeśli ktoś nas dzisiaj widział w Toruniu, to zaczną się plotki.
W Bydgoszczy byli około godziny osiemnastej. Matka Andrzeja przywitała ich bardzo miło.
- To jest najlepszy chirurg z Torunia, Alicja Szymańska. Przedstawił ją matce.
- Dziękuję, że pani zechciała przyjechać. Mój mąż  od kilku dni nie wstaje z łóżka. Zauważyłam na palcach nogi dziwne zmiany.
Alicja pierwsze co zrobiła,  to umyła ręce i włożyła chirurgiczne rękawiczki. Poszła do chorego. Obejrzała dokładnie stopy.
- Tak, to są zmiany odleżynowe.  Na dzień dzisiejszy mogę stwierdzić, że palce trzeba amputować.
Są już martwe, wdarła się martwica.
Chory spojrzał na Alicję.
Choć pewnie wcześniej, z każdym innym lekarzem  by  dyskutował, w tym momencie powiedział tylko jedno.
- To niech mi pani te palce amputuje. Ale tylko pani, nikt inny.
Andrzej powiedział ojcu, że w takim razie muszą zabrać go do Torunia.
- To mnie zabierzcie. Jestem gotowy.
Alicja przedstawiła choremu pewne niedogodności w jeździe osobowym samochodem.
Umówiła się z nim, że jutro mama  Andrzeja załatwi w Bydgoszczy wszystkie formalności, łącznie ze skierowaniem od rodzinnego lekarza i w godzinach popołudniowych  zabiorą go do szpitala.
- Tato, mam większy samochód, będzie ci wygodnie. Jutro po ciebie przyjadę.
- Ale do Torunia tylko pojadę wtedy, jak będziesz razem ze swoją przyjaciółką. Ta kobieta ma w sobie coś takiego, że można jej zaufać.
     Matka Andrzeja postawiła gorącą kolację. Z apetytem wszyscy zjedli, oprócz ojca, który i tym razem nie chciał wstać z łóżka.
Po kolacji pożegnali się z rodzicami Andrzeja. Pojechali do opery, którą uwielbiała Alicja.
Pierwszy raz zaprosił ją na spektakl mężczyzna. Ona, fanka opery zawsze prosiła kogoś, aby z nią pojechał na spektakl operowy. Od teraz będzie miała kompana do delektowania się tą formą sztuki.
Wracając do Torunia, Andrzej opowiedział jej, jak to kiedyś chodząc do szkoły muzycznej, do klasy perkusji miał dziewczynę, która uczyła się śpiewu. Był nią  zafascynowany i tym jak śpiewa. Ona  przekazała mu bakcyla odbioru muzyki poważnej . Niestety, wyjechała do USA i teraz tam robi karierę muzyczną. Zapomniała o nim.
- Długo przeżywałem to rozstanie. Zrezygnowałem ze studiów muzycznych i poszedłem na psychologię. Chciałem przede wszystkim zrozumieć mechanizmy rządzące psychiką człowieka.
Teraz wiem, że wybrałem właściwy kierunek studiów i właściwą drogę życia.
- Z muzyki nie da się żyć?
- Z muzyką da się żyć, ale z niej, jeśli nie jest się na pierwszych stronach gazet to nędzna egzystencja.
Alicja odwiozła go  i sama wróciła do siebie. Było grubo po północy. Gdy weszła na klatkę schodową światło się zaświeciło. Maks stał przy swoich drzwiach, jakby na nią  czekał.
- Martwiłem się o ciebie, nawet kilkakrotnie do ciebie zachodziłem.
- Nie ma potrzeby, byłam pod dobra opieką.
- Chyba nie za dobrą, skoro nawet nie odprowadził cię do domu.
Stając na kolejny stopień schodów odwróciła się do niego i z uśmiechem na ustach powiedziała.
- Nie inwigiluj mnie, jestem dorosła i mam głowę  na swoim miejscu. Resztę  schodów przebiegła i zamknęła za sobą  drzwi na dwa zamki. Maks patrzył na jej zgrabne ruchy. Do swojego mieszkania wszedł, gdy usłyszał na górze przekręcany w zamku klucz.