czwartek, 25 grudnia 2014

Co ja mam teraz zrobić? cz.31

Andrzejek z Mamą byli pierwsi w kawiarni. Pan Maks nieco się spóźniał. Alicja była pewna, że nie przyjdzie, że tylko kurtuazyjnie zaprosił ich na ciastko i lody.
- No trudno, z poważną miną powiedział mały Andrzej. Sami zjemy ciastka i lody. Też będzie fajnie.
Gdy praktycznie już kończyli konsumpcję, do kawiarni wszedł Maks.  Od razu zauważył ich przy stoliku obok okna.
- Przepraszam, ale zawodnik skręcił nogę i to nie na zawodach, tylko wychodząc z restauracji, gdzie jedliśmy spóźniony  obiad.
- Myślałem, że pan zapomniał, że się z nami umówił.
- Nie, skąd. Tylko tak niefajnie wyszło.
Przepraszał kilkakrotnie.
- Zamówił sobie kawę i takie samo ciastko, jakie jadł Andrzejek.
Rozmawiali o pogodzie, dzisiejszych zawodach sportowych i z małym powspominali Chorwację.
- Mamo, mogę iść na chwilę pojeździć sobie na symulatorze?
- Pewnie, będę cię widziała. Nic tam nie zepsuj, graj zgodnie z instrukcją.
- Co tam u ciebie Maks. Jak czuje się synek po przeszczepie, jak ty funkcjonujesz z jedną nerką.
No tak jakość się porobiło byle jak. Nie doszło do tego, żebym był dawcą, rozchorowałem się. Synek otrzymał nerkę  od innego dawcy.
- Uporządkowałeś sprawy rodzinne.
Opowiedział jej,  że nie. Dziecko nadal nosi inne nazwisko i tak naprawdę nie wie, że wujek Maks jest jego ojcem. Matka nie powiedziała tego nawet swojemu partnerowi, który dał dziecku nazwisko., że to on  jest jego ojcem. Spotyka się z synem jako wujek, wtedy, kiedy jego  przyszywany ojciec jest w pracy lub gdzieś na wyjeździe. Tak naprawdę chłopiec jest już coraz starszy  i już praktycznie  nie jest mu potrzebny wujek, ma swoich kolegów.
- Czuję się we Wrocławiu obco, myślę o wyjeździe gdzieś do innego miasta.
- Wracaj do Torunia. Jeden z kolegów wyjechał na staż   do USA, więc w trybie natychmiastowym będzie  potrzebny nowy chirurg.
Maks się zastanowił nad tym bardzo poważnie. Mieszkanie, w którym kiedyś mieszkał stoi puste. Przez kilka miesięcy w roku wynajmował mieszkanie, a raczej wynajmowali jego rodzice  dla gości ze Szwajcarii. Sami, jak przyjeżdżali do Polski w nim mieszkali.
     Nie chciał rozmawiać na temat kontaktów ze swoimi rodzicami. Dopiero po  jakimś czasie dowiedzieli się, że pracuje we Wrocławiu, ale nigdy nie dowiedzieli się, że ma tam syna. Chcieli kiedyś do niego przyjechać, ale nie wyraził zgody. Spotykał się z nimi w Toruniu.
- To przyjeżdżałeś do Torunia?
- Wielokrotnie.
- Dlaczego nigdy nie odwiedziłeś nas w szpitalu?
Maks opowiedział jej, że przyjeżdżając do Torunia spotykał się z Jivanem i jego rodziną oraz z Piotrem Wanatem. Wie o tym, że spotkała ją tragedia, że jest samotną matką wychowującą dziecko, że jej mąż wiele lat walczył o życie.
- Czytam twoje artykuły medyczne i tą ostatnią książkę, którą wydałaś. Nawet ją mam, bo kiedyś otrzymałem ją na konferencji w Warszawie. Podziwiam cię, że po tym wszystkim co przeszłaś, jesteś taka zorganizowana.
Odpowiedziała mu, że jest to odskocznia od tego co ją spotkało. Praca naukowa daje jej wiele satysfakcji i zapomina o tragedii, która ją spotkała, a przede wszystkim spotkała jej syna.
      Alicja zauważyła, że rozmawia z Maksem jak za dawnych lat, kiedy każda rozmowa trwała bez końca. Teraz też pewnie też tak by było, tylko, że już robiło się późno.
- Musimy wracać do domu. Jutro mały idzie na 8-mą do szkoły, a ja na poranną zmianę.
Żegnając się z Maksem powiedziała, że jeśli będzie w Toruniu, to niech da znać, no  i oczywiście niech pomyśli o powrocie do Copernicusa.
Maks pożegnał się z Andrzejkiem i  zapewnił, że pozdrowi jego wrocławskich kolegów.
Wracając do domu Andrzejek powiedział, że  fajny jest Pan Maks i już tam w Chorwacji go polubił.
- Fajny, fajny.
      W poniedziałek w rozmowie z Sylwią opowiedziała jej o spotkaniu z Maksem.
- Nie! To niemożliwe! Keller w Toruniu?
- Podobno  przyjeżdża tu  kilka razy w roku i nawet spotyka się z Jivanem i Wanatami.




Na pożegnanie  powiedziałam mu, aby zastanowił się nad przyjazdem do Torunia. Na pewno w Copernikusie będzie mile widziany.
I co?
- No nie wiem co. Nie udzielił mi odpowiedzi.











niedziela, 21 grudnia 2014

Co ja mam teraz zrobić? cz. 30

Przemek pomagał Alicji jak tylko potrafił najlepiej.  Nie dawał jej propozycji matrymonialnych, bo wiedział, że z tą kobietą tak się pewnych spraw nie załatwia. Andrzejek lubił wujka Przemka, czasami chodził  z nim na mecze motokrosowe. Później opowiadał mamie o tym co było na meczach, jak również o ich relacjach.
- Alicja, dostałem propozycję wyjazdu na stypendium do  USA.
- To jedź.
- Jak to jedź, tak po prostu?
- A jak inaczej?  Tak po prostu. Z takich propozycji trzeba korzystać.
- A ty? Dasz sobie sama radę?
Spojrzała na niego dziwnym wzrokiem.
- Przecież daję sobie sama radę. No oczywiście dziękuję za pomoc,  którą mi wyświadczasz. Ale upewniam cie, że dam sobie radę.
Będziemy w kontakcie internetowo-telefonicznym.
Przygotowania do wyjazdu, załatwiania formalności, w tym wizy trwało około 2 miesięcy.
Przemek ciągle się wahał. Wiedział, że gdyby Alicja powiedziała, aby nie jechał, dla niej by to zrobił.
Razem z Hanką odwiozły go na lotnisko do Warszawy.
Po odlocie samolotu nie wiedząc dlaczego popłynęły jej po policzkach łzy.
- Czemu płaczesz? Za przyjacielem? Zapytała Hanka.
- No tak jakoś mi się zebrało na płacz.
Alicja chyba zrozumiała, że w jakiś tam sposób kocha Przemka. Niestety, nigdy tego uczucia  nie okazywała. Raczej starała się być nie tylko powściągliwa, ale wręcz oschła. Bała się pokazywać jakiekolwiek uczucie kolejnemu mężczyźnie. Ciągle była przeświadczona, że wisi nad nią fatum.
Popatrzyły na odlatujący samolot.
Wracając samochodem do Torunia odebrała MS-a. Nadany był przed startem samolotu.
- Kocham cie i zawsze kochałem.  Byłem zazdrosny o Andrzeja, ale nic nie zrobiłem, aby coś w moim i twoim życiu zmienić.
Będę za tobą i Andrzejkiem bardzo tęsknił. W podpisie Przemek.
 Alicja czytała wiadomość raz, potem drugi i kolejny.
Zatrzymały się przy pierwszej stacji benzynowej.
- Hanka, muszę odpocząć i ochłonąć. Chodźmy na kawę.
Kilka razy jeszcze czytała ten sms.
- Mogę poprowadzić auto, jeśli jesteś zmęczona.
- Nie, spokojnie, wypije kawę i pojedziemy dalej.
W dalszej drodze niewiele rozmawiały.
W Toruniu zawiozła Hankę do mieszkania Przemka. Sama wróciła do domu Leona, aby zabrać Andrzejka.
Mały już spał.
- Wiesz, płakał, jak dowiedział się, że Przemek wyjeżdża na tak długo.
  Powiedział, że nie ma taty i nie ma wujka.
- Ale ma przecież dziadków i mnie.
- Ma, ale dla dzieciaka ojciec jest bardzo ważny.
Noc  przespała u Leona. Jutro jest niedziela więc nie ma dyżuru w szpitalu. Będzie miała czas na spędzenie go z synem.
Rano, po śniadaniu  Andrzejek ze smutkiem powiedział mamie, że są zawody motokrosowe.
- Super, to pójdziemy razem.
- Ty i Ja? Upewniał się mały.
- No, przecież ja czasami tam bywam, jak mam dyżury stadionowe jako lekarz.
Andrzejek skoczył mamie na szyję i wydawał radosne okrzyki.
W południe poszli razem na Motoarenę. Wchodząc przez bramkę wejściową Andrzejek na chwilę oddalił się od mamy. Podbiegł do pana, którego poznał w Chorwacji.
- Dzień dobry? Pamięta  pan mnie  z |Chorwacji?
- Pewnie.
- A co Pan robi w Toruniu?
- Przyjechałem z wrocławskimi zawodnikami na zawody. Jestem ich lekarzem.
- Andrzejek odwrócił się i zauważył idącą w jego stronę mamę.
- Mamo, mamo, już wracam.
Maks obejrzał się i zobaczył Alicję.
- Ta pani jest twoją mamą?
Podeszła do syna i oniemiała z wrażenia.
- Maks? Co ty tutaj robisz? Znasz mojego syna?
Maks również miał zdziwioną minę. Podał Alicji rękę i ją ucałował.
- Czasami przyjeżdżam do Torunia z naszymi zawodnikami.
Alicja wpatrywała się w Maksa a on w nią.
Mały nie wiedział co się dzieje.
- Andrzejku, ja znam pana Maksa Kellera. Razem pracowaliśmy, a potem wyjechał. Nasza znajomość się urwała.
- Do Wrocławia wracamy z drużyną  jutro, więc około 17-tej zapraszam was na lody.
- Mamo, proszę, proszę, nie odmawiaj.
- Dobrze, umówili się  na Starówce w kawiarni, gdzie dawno temu Alicja z Maksem spotykali się na kawie.

sobota, 13 grudnia 2014

Co ja mam teraz zrobić? cz. 29

Alicja wielokrotnie myślała co ma teraz zrobić ze sobą, ze swoim życiem.
Kiedyś zakochana do szaleństwa w Maksie nie wyobrażała sobie bez niego życia.
Potem wielka miłość do Andrzeja, czego owocem jest mały Andrzejek. Miłość przerwana tragedią i utratą na zawsze kochanego mężczyzny.
     Koleżanki, czasami w przypływie dobroci namawiały ją na złączenie się z Przemkiem.
Lubiła go, szanowała, ale bała się. Była przekonana, że  nad nią  zawisło jakieś  fatum.
      Siostra Przemka skończyła stomatologię. Była wdzięczna Alicji, że namówiła ją na wybranie właśnie takiego kierunku studiów. Rodzice Andrzeja często kontaktowali się ze swoim wnukiem. Zabierali go czasami do siebie. Wyjeżdżali z nim na wczasy.
Kiedyś na plaży w Chorwacji   8-letni Andrzejek usłyszał polską mowę i dołączył się do grupy dzieci
grających w piłkę. Początkowo tylko słuchał  i obserwował.
- Graj z nimi, właśnie zabrakło dzieciakom jednego zawodnika.
- A mogę?
- Pewnie. Tylko najpierw powiedz  swoim rodzicom, że będziesz grał w piłkę.
- Jestem z babcią i dziadkiem. Pobiegnę im powiedzieć i zaraz wrócę.
- Babciu, będę tam z chłopcami grał w piłkę. To są Polacy.
W czasie meczu poznał imiona chłopców. Po meczu rozmawiał z panem, który go zachęcił by przyłączył  się do wspólnej gry.
- Skąd jesteś?
- Z Torunia.
Mężczyźnie błysnęły oczy.
- Znam Toruń. Kiedyś tam mieszkałem i pracowałem.
- Co pan robił?
- Jestem lekarzem chirurgiem, leczyłem ludzi.
- O, to tak samo jak moja mama. Jest lekarzem i robi ludziom operacje.
- W jakim szpitalu?
Rezolutny Andrzejek odpowiedział, że w najlepszym toruńskim Copernikusie.
- Wie pan, moja mama jest najlepszym chirurgiem w Toruniu, tak pisali o niej w gazetach.
- Kobiety są  super chirurgami. Znałem taką jedną panią chirurg, miała na imię Alicja. Była naprawdę najlepszym lekarzem w szpitalu.
- To miała na imię tak samo, jak moja mama. Pewnie wszystkie Alicje pochodzą z krainy czarów i dlatego są najlepsze.
- Pewnie tak, odpowiedział smutnym głosem.
Pożegnali się i umówili na najbliższy dzień.
- Jutro dzieciaki z naszego pensjonatu też będą grali w piłkę, tu na plaży. Jak chcesz, to przyjdź jutro po południu i przyłącz się do nas.
- Pewnie, poproszę dziadków, by pozwolili mi też grać w piłkę, jak dzisiaj.
Andrzejek opowiedział dziadkom o rozmowie z panem, który zachęcił  go do przyłączenia do wspólnej zabawy na plaży. Poprosił również, aby jutro mógł przyjść i pobawić się z chłopcami.
Babcia odpowiedziała, że rano wyjadą na wycieczkę, a jak wrócą, to oczywiście przyjdą nad morze.
     Przez kilka kolejnych dni Andrzejek bawił się z poznanymi chłopcami.
Dzień przed odjazdem rodzice dzieciaków zaprosili go razem  z dziadkami na wieczorne, pożegnalne spotkanie przy ognisku.
Wieczór był niezwykle miły. Dzieci, jak również dorośli śpiewali polskie piosenki.
Na pożegnanie  wymienili swoje adresy e-mailowe.
- Pozdrów swoją mamę od Maksa Kellera, lekarza, który kiedyś też pracował w Toruniu.
- Oczywiście, powiem, że poznałem  Pana i  pozdrowię.
     Po powrocie do Torunia Andrzejek opowiadał mamie, jakie miał fajne wczasy. Jak poznał polskich kolegów  i jak zawsze się ze sobą bawili.
Po kilku dniach, przy obiedzie przypomniało mu się, że miał pozdrowić mamę od wujka Bartka.
- Mamo, pozdrawia cię pan Maks Keller.
- Kto?
- No wujek Bartka, Maks Keller.
- Jakiego Bartka? Znam go?
- Bartek, to kolega, którego poznałem w Chorwacji.
  On jest Polakiem i mieszka we Wrocławiu.
-AAAAAAAAAAAA. Teraz rozumiem.
- Dziękuję.
Alicja nie dopytywała Andrzejka o pana Maksa, ani też o Bartka.  Znała swojego syna i wiedziała, że jeśli coś będzie chciał jej powiedzieć na temat pana Kellera, to zrobi to w swoim czasie.
Niestety, Andrzejek niewiele mówił o dorosłych poznanych w Chorwacji, natomiast o swoich kolegach tam poznanych praktycznie jazgotał bez przerwy.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Co ja mam teraz zrobić? cz.28

Alicja konsultowała stan zdrowia swojego męża ze wszystkimi znajomymi lekarzami w kraju. Neurolodzy rozkładali ręce i mówili, że trzeba czekać, ale nie dawali żadnej nadziei.
      Kiedyś rodzice Andrzeja zaproponowali, że zabiorą go do siebie. Tłumaczyli, że jest młoda, musi się rozwijać zawodowo i wychowywać synka. Początkowo nie chciała o tym słyszeć, ale po kilkunastu podobnych rozmowach uległa.
    W domu bez Andrzeja, bez opiekunek, przewijających się rehabilitantów było pusto. Nawet mały Andrzejek to zauważył. Zaczął inaczej funkcjonować, stał się bardziej spokojny zarówno w dzień, jak również w nocy.
Prawie dwuletnie dziecko, choć jeszcze  nie mówiło, jednak dawało do zrozumienia, że w domu jest cicho i nieco inaczej. Zaglądał  do pokoju, gdzie wcześniej leżał tata.
Alicja nocami  płakała nad losem Andrzeja i swojego syna. Nie użalała się nad sobą, bo wiedziała, że nic to nie da.
Przemek, jak zawsze serdeczny i bardzo pomocny, niejednokrotnie dawał Alicji do zrozumienia, że musi zmienić swoje życie.
- Nie możesz ciągle siedzieć w książkach i w domu. Musisz wychodzić do ludzi.
  Dla człowieka nie jest tylko ważna praca.
Choć świetnie o tym wiedziała, nie potrafiła zmienić swojego życia.
- Alicja, bierzemy rowery i jedziemy na wycieczkę.
- My, a synek?
- Andrzejka zabierze dzisiaj Leon, wszystko z nim obgadałem.
- Za moimi plecami?
- Tak, bo inaczej się nie dało.
Po namyśle zgodziła się.
Leon zabrał malucha do siebie a Alicja z Przemkiem pojechali na wycieczkę poza Toruń.
Przez całą drogę niewiele ze sobą rozmawiali. Alicja skupiona była na jeździe.  Przemek czasami ją zagadywał. Otrzymywał zawsze lakoniczne odpowiedzi.
     Hanka cieszyła się, że jej przyjaciółka zaczęła normalnie funkcjonować. Dopingowała swojemu bratu, który był od lat w Alicji zakochany po uszy.
     W szpitalu zauważono, że czasami na twarzy  Alicji pojawia się uśmiech. Nawet zaczęła się lepiej ubierać, zakładać  spódnice,  sukienki i modne spodnie.
     Leon jak tylko mógł pomagał Alicji.  Nie finansowo, bo tego nie potrzebowała, ale przy małym Andrzejku, którego kochał  ponad życie.
Rozpieszczał wnuka, jak tylko mógł. Kupował mu przeróżne zabawki. Kolejkami elektrycznymi mogli bawić  się w nieskończoność. Nie wiadomo było, komu ta zabawa lepiej się podobała, czy dziadkowi, czy wnukowi.
     Alicja przynajmniej raz w tygodniu jeździła do Bydgoszczy do swoich teściów. Stan zdrowia męża nie poprawiał się. Po obejrzeniu ostatnich wyników badań doszła do wniosku, że pogorszył się.
Po spotkaniu z profesorem neurologii dowiedziała się, że poprawa najprawdopodobniej  nigdy nie nastąpi. Przybita taką wiadomością Alicja wróciła do Torunia. Podzieliła się tym  z ojcem i Przemkiem. Ani jeden, ani drugi nie próbowali jej pocieszać. Wiedzieli, że nie ma najmniejszego sensu.
Po półrocznym pobycie u swoich rodziców w Bydgoszczy stan zdrowia Andrzeja pogorszył się na tyle, że zabrano go do szpitala. Zdiagnozowano guz mózgu, który prawdopodobnie budował się po urazie głowy.
Operacja przebiegała początkowo normalnie, ale wycieńczone chorobą serce nie wytrzymało. Andrzej zmarł na stole operacyjnym.
     Alicja nie mogła uwierzyć w to co mówił jej lekarz prowadzący. Była pełna nadziei, że ta operacja pomoże mu wyzdrowieć i wrócić do normalnego życia.
     Po  śmierci Andrzeja nie mogła dojść do siebie. Chociaż wiedziała, że musi żyć dla swojego syna, niejednokrotnie myślała, że również jej życie powinno się skończyć.
Leon wprowadził się do domu Alicji, aby nie  zostawiać jej tam samej. Był jednak bardzo rad, gdy przychodził Przemek.
Mały Andrzejek poszedł do przedszkola. Dyżury, kto dziecko zaprowadza, kto przyprowadza z przedszkola były rozpisywane przez Leona. Robienie grafików miał we krwi.
Maluch był również emocjonalnie związany z gosposią Leona. Inaczej na nią  nie mówił, jak tylko babciu.







czwartek, 27 listopada 2014

Co ja mam teraz zrobić. cz. 27





  Dwa tygodnie przed rozwiązaniem  Alicja czuła się wyjątkowo dobrze.  Andrzej pracował, bo jak sam mówi, musi zarobić na rodzinę. Któregoś dnia długo nie wracał do domu. Zdenerwowana Alicja próbowała się do niego dodzwonić, ale bezskutecznie.
Zadzwoniła do Leona, ale ten akurat w tym czasie jeszcze nie   wrócił z pracy do domu.
Zatelefonowała do Przemka.
- Oczywiście, że ci pomogę. Zaraz u ciebie będę.
Gdy podjechał na posesję, przed bramą wejściową stał radiowóz policyjny. Wbiegł szybko po schodach do domu Alicji.
Rozdygotana wtuliła się w niego.
- Andrzej, Andrzej w szpitalu.
Niewiele zrozumiał co mówiła. Była rozdygotana i cały czas płakała, wręcz łkała.
- Musimy do niego pojechać, jest w Copernikusie.
- Tak, oczywiście.  Również zdenerwował się tą wiadomością.
Policjanci zaproponowali, że ich do szpitala podwiozą, bo akurat tam jadą.
Leon Krzysztof i Bosakowa na widok Alicji zamilkli.
- Kto jej powie?
- Ja. Jestem przecież jej ojcem.
Leon zabrał Alicję do swojego gabinetu i powiedział, że Andrzej jest w krytycznym stanie, bardzo się wykrwawił  po ciosach nożem. Ma również rany głowy, prawdopodobnie nabyte upadkiem na twarde podłoże.  Winowajcę już znaleźli. To podobno jego pacjent niezrównoważony psychicznie i emocjonalnie.
Alicja osunęła się na podłogę.
Obok niej rozpływała się czerwona plama krwi. Zaczęła rodzić. Natychmiast z łóżkiem zjawił się sanitariusz. Przewieziono ją na porodówkę.
W szpitalu trwało ogólne poruszenie. W wieczornej ciszy, bez pacjentów chodzących po holu szpitalnym słychać było tylko przemykanie szybkimi krokami  pracujące pielęgniarki  i lekarzy.
Piotr, który również dowiedział się o całej sytuacji zjawił się natychmiast na oddziale.
Poród choć nie bez małych komplikacji dobiegł  końca. Alicja wycieńczona spała. Przy jej łóżku czuwał Przemek na przemian z Wanatem i Leonem.
     Rano przywieziono jej synka. Pomimo wcześniejszych ustaleń o imieniu dziecka, gdy teraz go zobaczyła od razu zdecydowała, że będzie miał na imię  Andrzej.
W południe zjawili się rodzice i siostra Andrzeja. Nie chcieli zamartwiać Alicji, więc nie opowiadali o nim i o toczącym się śledztwie.  Choć sami potrzebowali wsparcia i pomocy po tym co spotkało ich  syna, nie dawali przy synowej tego okazać, udawali, że są ludźmi twardymi.
Widok maleństwa bardzo ich ucieszył, a wybór imienia dla dziecka jeszcze bardziej.
- Wiemy, że go kochasz. On ciebie ponad życie. Tak bardzo kocha swoje dzieciątko, które miało się narodzić. Tak bardzo pragnął widzieć cię jako szczęśliwą mamę. Teraz jest w takim stanie, że nie kontaktuje ze światem. Leży pod respiratorem.  Mamy nadzieję, że wyjdzie z tego.
My też cię kochamy za wszystko, a najbardziej za to, że nasz syn jest przy tobie taki szczęśliwy. No i oczywiście za wspaniałego wnuka.
Alicja wypłakała już wszystkie łzy, nie miała czym płakać. Bała się  stracić pokarm, którego i tak miała mało. Gdy ona  była spokojna, dzieciątko również spało. Jeśli tylko zaczynała płakać, dziecko również kwiliło.
- Dlaczego, dlaczego Bóg mnie tak każe, nie oszczędza mojego męża  i chce mi go zabrać..
Spojrzała w sufit, jakby tam szukała odpowiedzi. Niestety znikąd jej nie otrzymała.
     Leon każdą wolną chwilę spędzał przy córce i wnuku. Bał się jednak o nią. Krwotok, który miała osłabił ją do tego stopnia, że musiała otrzymać dwie jednostki krwi.
Po dwóch dniach Hanka przyszła w odwiedziny do Alicji. Początkowo nie wiedziała jak z nią rozmawiać. Wiedziała, że pocieszanie na nic się nie zda.
Wanat nie chciał jej wypisać  do domu. Wiedział bowiem, że tu w szpitalu odpocznie i w obecności przyjaciół, którzy bez przerwy do niej zachodzili będzie dochodzić do sił. Nie pozwolił jej również na chodzenie na OIOM, by patrzeć jak o życie walczy jej mąż i ojciec jej dziecka.
     Śpiączka, w której był Andrzej niepokoiła lekarza prowadzącego. Uważał bowiem, że po kilku dniach powinien się z niej wybudzić. Niestety, ciągle taki stan się utrzymywał.
     Po dziesięciu dniach Alicja wróciła z dzieckiem do domu. W nocy bała się  zostawać sama w domu. Nawiedzały ją koszmary. Leon, jak również rodzice Andrzeja na zmianę pomieszkiwali z nią. W południe odwiedzał ją Przemek, często wpadała Hanka, jego siostra oraz inni przyjaciele. Wszyscy starali się jej pomagać, jak tylko potrafi najlepiej.
    Po trzech tygodniach Andrzej wybudził się ze śpiączki, co wcale nie oznaczało, że wyzdrowiał. Początkowo nikogo nie poznawał, nawet swojej żony. Pokazanie mu przez szybę dziecka nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Patrzył na nie obojętnie, bez emocji. Alicja nie mogła zrozumieć, że  jej ukochany mąż, pragnący dziecka i nie mogący się na niego doczekać,  teraz patrzy na nie z obojętnością.
- Andrzej, to przecież twój, nasz synek.
- Twój, nasz synek, powtórzył i odwrócił głowę w drugą stronę.
Kontakt jego ze światem polegał na niewyraźnym powtarzaniu zdań i  pytań, którzy mu zadawali lekarze. Nie potrafił odpowiadać na nie, nie myślał logicznie. Nie poznawał nikogo, ani żony, ani  nawet swoich rodziców.
Alicja konsultowała wszystko z neurochirurgami nie tylko w Toruniu. Nie wiadomo, czy nikt nie wiedział, czy po prostu nie dawali Alicji nadziei na jego wyzdrowienie.
Wielomiesięczna rehabilitacja nie przynosiła żadnych rezultatów. Bywało, że stan się pogarszał, potem powracał do stanu przed pogorszeniem. Nie było  widocznych oznak poprawy.
Po wielomiesięcznym pobycie w szpitalu wrócił do domu. Niestety, nie mógł sam funkcjonować. Przez 24 godziny na dobę potrzebna była opieka pielęgniarska. Alicja przyzwyczaiła się do  sytuacji. Choć wszystko robiła, aby pomóc mężowi, to jednak większość swojego czasu poza pracą spędzała ze swoim synkiem. Była mniej obciążona, kiedy Andrzej przebywał na oddziale rehabilitacji. Kiedy wracał, wówczas musiała jakoś pchać  ten kierat do przodu.









czwartek, 20 listopada 2014

Co ja mam teraz zrobić? cz. 26

Co ja mam teraz zrobić. Zapytał kiedyś Przemek swojej siostry.
- Z czym, lub kim?
- Z tym wszystkim.
Nie za bardzo rozumiała swojego brata.
- Może mi podpowiesz, bo nie jarzę o co ci chodzi.
- Ok. Trudno, musisz jeszcze do tego dorosnąć.
- Bracie, ja mam już 20 lat. Ty ciągle  uważasz, że jestem za młoda. Jestem już na 2 roku stomatologii.
Jeszcze wspomniała, że wybór studiów także zawdzięcza Alicji, która podpowiedziała jej co ma po maturze dalej ze sobą zrobić.
   Alicja  początkowo  ciążę znosiła  nie najlepiej. Dopiero w piątym miesiącu wszystko się ustabilizowało i mogła bez problemu pracować. Nie stawała do stołu operacyjnego, ale przyjmowała pacjentów w przychodni, dużo czytała.
- Alicja, mam problem.
- Znowu?
Zawsze, gdy Przemek chciał porozmawiać z Alicją wymyślał problemy i do niej przychodził, aby pomogła mu rozwiązać. Początkowo myślała, że rzeczywiście powinna mu pomóc, ale później doszła do wniosku, że  z każdym medycznym przypadkiem  świetnie sobie radzi.
- Ściemniasz. To ja w tej chwili powinnam uczyć się od ciebie. Jesteś super fachowcem i stawiasz nieomylne diagnozy. Niektórzy ci zazdroszczą i  mówią, że masz konszacht  z diabłem, bo niemożliwością jest być nieomylnym.
     Gdy zbliżał się termin porodu, ustalili, że ojcem chrzestnym będzie Przemek, a matką chrzestną siostra Andrzeja.
Na tą wieść Przemek o mało nie spadł z krzesła, na którym właśnie siedział.
- Ja? Ja  ojcem chrzestnym waszego dziecka? Powtarzał z niedowierzaniem.
- Jeśli nie chcesz, to powiedz.
- Chcę, chcę, ale czym sobie zasłużyłem?
- Przyjaźnią, odpowiedział narzeczony Alicji.
Zamyślił się i w duchu powiedział. Dla ciebie tylko i jedynie przyjaźnią. A ja tak bardzo ją kocham.
Siostra Przemka również cieszyła się, że brat będzie ojcem chrzestnym jej wspaniałej przyjaciółki.
Ustalili, co kupią na ta wspaniałą uroczystość. Poczekają jednak do rozwiązania, aby nie zapeszyć.
     Prywatna praktyka Andrzeja coraz bardziej go pochłaniała. Początkowo przypuszczał, że może wybierać  w pacjentach. Z tygodnia na tydzień praca pochłaniała go coraz bardziej. Miał sukcesy terapeutyczne i w związku z tym, przybywało mu pacjentów. Czasami nie chciał, czasami nie potrafił odmówić. Każdy dodatkowy pacjent, to dodatkowe pieniądze.
     Alicja wzięła kilka dni wolnych. Wyjechała z narzeczonym nad morze. Przechodząc obok Urzędu Stanu Cywilnego w Ustce, zdecydowali, że wezmą tam ślub.
Kierownik Stanu Cywilnego widząc kobietę  w zaawansowanej ciąży przychylił się do udzielenia im  ślubu bez  oczekiwania. Umówili się za trzy dni. Nie myśląc wiele zaprosili na swoich świadków właścicieli pensjonatu, w którym mieszkali. Alicja kupiła sobie nową sukienkę  i bardzo strojny szal.
W prezencie ślubnym  właściciele pensjonatu wydali weselną kolację dla wszystkich gości. Było również trochę muzyki.
Szczęśliwi małżonkowie wrócili po kilku dniach do domu, po drodze zajeżdżając do rodziców Andrzeja.
- Mamo, tato, jesteśmy po ślubie.
- Co, dlaczego?
- A tak nas wzięło w tej Ustce, że zdecydowaliśmy zalegalizować nas związek, aby dzieciątko bez problemu miało nazwisko taty.
Rodzice nie bardzo byli zadowoleni, że zrobili to tak bez ich udziału. Jednak szybko sobie wytłumaczyli, że lepiej tak, niż ten związek bez legalizacji ciągnąłby się w nieskończoność.
    Alicję pochłaniały książki, referaty, publikacje. Andrzeja praca.
   -   Przemek, jeśli masz dzisiaj po południu czas, możesz wpaść do mnie. Przyjdzie fachowiec od centralnego ogrzewania. Ja nie mam pojęcia, a Andrzej ma napięty grafik.
- Oczywiście, że przyjdę. Dla ciebie mam zawsze czas. Nawet jak nie miałbym, to i tak bym go znalazł.
Alicja uśmiechnęła się i podziękowała.
- Wiedziałam, że na ciebie mogę liczyć.
Hanka, siostra Przemka była zafascynowana swoim bratem. Chwaliła się przed koleżankami, jaki jest wspaniały, uczynny i mądry. Ubolewała, że nie ma swojej dziewczyny, tylko kocha się w kobiecie zajętej i na dodatek będącej w ostatnich tygodniach ciąży.




   





wtorek, 11 listopada 2014

Co teraz mam zrobić. cz. 25

Aby nie kusiło Maksa kontaktowanie się z Aicją,  po wyjeździe do Wrocławia wykasował numer jej telefonu. Również na  Skype wykasował jej profil. Rozstanie, zmiana pracy bardzo niekorzystnie wpłynęła na jego samopoczucie. W dniu, kiedy miał być dokonany przeszczep Maks dostał wysokiej temperatury. Operację odwołano. Stan dziecka był na tyle poważny, że zaczęto w trybie natychmiastowym szukać dawcy niespokrewnionego. Udało się znaleźć. Chłopiec dostał nerkę od młodego chłopaka, który zginął w wypadku samochodowym.
Przeszczepiona nerka przyjęła się, nie było odrzutu. Maks od chwili przeprowadzenia się do Wrocławia miał systematyczny kontakt ze swoim synem.  Matka dziecka nie była z tego powody szczęśliwa. Nawet żałowała, że przyznała się Maksowi do tego, że  jest biologicznym ojcem jej dziecka.
     Alicja wspólnie z Andrzejem i architektem projektowali wnętrze domu. Znalazło się miejsce na gabinet psychologiczny. Namawiał ją, aby również otworzyła prywatna praktykę chirurgiczną, ale ona wolała pracować w szpitalu.
- Alicja, może weźmiemy ślub. Leci miesiąc za miesiącem a my tak ciągle  bez ślubu.
Odpowiedziała mu, że w tej chwili nie ma czasu o tym myśleć bo pochłania ją nauka.
     Dobrze wiedział, że nie może często  wracać   do tego tematu, bo nic tym nie osiągnie. Jemu osobiście taki związek,  jaki tworzyli  w ogóle nie przeszkadzał. Natomiast rodzice Andrzeja i jej ojciec ciągle pytali, kiedy, za ile, czy w końcu się pobiorą.
Odpowiadali,  że wszystko w swoim czasie.
     Przemek, jak się okazało był świetnym fachowcem. Praktyka w pogotowiu nauczyła go bardzo wiele. Spotykał się w swoim życiu z różnymi przypadkami chorobowymi, od zawałów, zatorów, złamań poprzez ataki astmy, woreczka żółciowego i inne,  aż do stwierdzania zgonów.
Czasami zaskakiwał  wszystkich swoimi trafnymi diagnozami, a przede wszystkim analizowaniem wyników badań i układanie ich w logiczne ciągi.
- Jestem pod wrażeniem. Czasami słyszał takie słowa od swojej mentorki, co bardzo go podnosiło na duchu.
Gdy był pytany dlaczego jeszcze do tej pory nie zrobił żadnej specjalizacji zawodowej odpowiadał, że jakoś właśnie tak ułożyły się jego życiowe losy.
    Alicja z kolegami często zastanawiali się nad tym tematem. Nie był przecież bawidamkiem, hulaką czy rozrabiaką.   Był spokojnym mężczyzną, raczej domatorem, uwielbiał biegać i jeździć rowerem, pasjonował  się motorami, choć sam nie miał żadnego.
     Po dwóch latach nienagannej pracy, Przemek zrobił upragniony staż z chirurgii. Duet operatorów
Alicja Szymańska i Przemysław Karski znany był zarówno w szpitalu jak również poza nim. Przez ten okres poza pracą i nauką siostra Przemka, dotąd niesforna nastolatka zaprzyjaźniła się z Alicją. Często przychodziła do jej domu, jak również korzystała z usług psychologa Andrzeja. On nauczył ją mądrego pojmowania ekologii i wytłumaczył, że zadymy, rozboje, czy niszczenie futer eleganckich kobiet to nie walka o środowisko naturalne  a wandalizm.
- Andrzej, czy nie uważasz, że powinniśmy mieć dziecko?
   Lata lecą, inni mają już spore dzieciaki, a my sami się tylko starzejemy.
Andrzej nie mógł uwierzyć w to co mówi jego partnerka. Przecież on od samego początku tego pragnął.
- Wszystko zależy od twojej decyzji- odpowiedział.
Niezbyt była zadowolona z jego odpowiedzi. Myślała, że będzie szalał ze szczęścia jak małolat.
Rzeczywiście, na zewnątrz był powściągliwy w swoich wypowiedziach, natomiast w duszy czuł  ogromną  radość.
Po kilku miesiącach odstawienia leków antykoncepcyjnych  Alicja zaszła w ciążę. Obydwoje byli szczęśliwi, początkowo nie mówiąc nikomu, by nie zapeszać. Dopiero przed rozpoczęcie czwartego miesiąca, oznajmili to rodzicom.
- No wreszcie- powiedział  Leon. Myślałem, że już nigdy nie zostanę dziadkiem.
Aby to uczcić pojechał do Bydgoszczy do rodziców Andrzeja, by świętować tą wspaniałą wiadomość.
Przemek co prawda pogratulował Alicji i Andrzejowi, że będą rodzicami, ale jakoś dziwnie się zasmucił. Podkochiwał się w Alicji od kiedy została jego opiekunem stażu. Miał przez ten cały czas nadzieję, że ich związek przecież i tak się rozpadnie.
- Młody, co cię trapi? Zapytał kiedyś ordynator Guła.
- Nic,  nic. Jestem tylko ciut poważniejszy, bo jestem wyspecjalizowanym chirurgiem i za kilka tygodni obronię doktorat.
- Kochasz Alicję? Zapytała go siostra.
- A jak uważasz?
- Od samego początku to wiedziałam. To dla niej zrobiłeś specjalizację i doktorat.
- Nie dla niej, tylko ona mnie do tego namawiała, pomagała, wspierała. Nie wypadało się wymigiwać.
Odpowiedziała, że może tłumaczyć jak chce, ale ona swoje wie. Przez cały czas przecież była na miejscu,  zauważała pozytywne zmiany i dopingowała bratu.
- Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Zobaczysz, jeszcze się zakochasz i tylko będziesz wspominał zauroczenie docent Szymańską, czy jak wolisz profesor Szymańską.
Przemek tylko  cicho powiedział.
- Obyś siostra miała rację.



poniedziałek, 3 listopada 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 24


    Chociaż ich status się zmienił, niewiele  zmieniło to w ich życiu. Kellerowie wyjechali, więc Alicja wróciła do swojego mieszkania. Andrzej bardzo często do niej przychodził,  czasami zostawał na noc.
     Kiedyś kupił bardzo drogie wino i zaprosił ją gdzieś, jak sam powiedział w "nieznane"
Podjechali na  osiedle domków jednorodzinnych. Alicja była przekonana, że chce ją zapoznać z jakimiś przyjaciółmi. Okazało się, że dom był właśnie nowym nabytkiem Andrzeja.
- To dla nas. Nie możemy tułać się po stancjach.
Znowu ją zaskoczył.
- Przyrzeknij mi, że jak kiedyś się pobierzemy, będziemy wspólnie decydować o wszystkim.
- Tak, przyrzekam. Podniósł dwa palce do góry i powtórzył, że przyrzeka.
 Powiedział  jej również, że domek kupiła mu babcia. Jest osobą bardzo, ale to bardzo zamożną
 i u schyłku swojego życia robi wnukom pokaźne prezenty. Co prawda mówiła, że wolałaby, aby jej wnuk mieszkał  w Bydgoszczy a nie w Toruniu, ale skoro jego serce musi tu zostać, więc wyraziła zgodę na to miasto i właśnie zafundowała mu ten dom.
- Wowwww. Też chciałabym mieć taką babcię.
     Andrzej wręcz błagająco poprosił ją, aby pomogła urządzić mu gniazdko dla ich dwojga.
- Ja? Ja się na tym najmniej znam. Mnie do życia tak naprawdę potrzebne jest łóżko, łazienka i szafa z ubraniami.
- W takim razie pójdę do architekta wnętrz, może zrobi jakiś projekt.
- To jeśli pozwolisz, pójdźmy tam razem.
Andrzej był zachwycony jej propozycją. Zresztą był w niej tak zakochany, że na wszystko się zgadzał, wszystko akceptował. Gdyby mógł uchyliłby jej gwiazdkę z nieba.
     Po kolejnej operacji, zauważyła, że jej jeden z pacjentów coś szkicuje.
- Co pan rysuje?
- Nic, dostałem zlecenie na zaprojektowanie wnętrza domu. Jestem architektem.
- Ma pan biuro projektów?
- Mam i sporo klientów.
- Fajnie, a mogę po pana rekonwalescencji zgłosić się do pana o zaprojektowanie wnętrza nowego domku.
- Pewnie. Dla pani doktor zrobię wyjątek i postaram się  aby długo pani nie czekała. Dał jej swoją wizytówkę.
Następnego dnia młody architekt zagadnął doktor Szymańską na temat wczorajszej rozmowy.
Odpowiedziała mu, że jak wyzdrowieje i wyjdzie do domu, ona się do niego zgłosi. Na terenie szpitala nie chce rozmawiać na prywatne tematy.
- Będę czekał.
Czasami siedząc przy komputerze myślała o Maksie. Włączała komunikator Skype i patrzyła w ekran, jakby czekała, aby Maks do niej zagadnął. Sama nie miała odwagi, zresztą zawsze     jego profil był zamknięty.
Była ciekawa  jak przebiegła operacja, jak czuje się jego synek.  Czy może potrzebuje jakiejś pomocy, a może po prostu przyjacielskiej rozmowy.
- Ala, siedzisz przy komputerze i sprawiasz wrażenie, jakbyś  się do niego modliła.
- Jest noc, cisza, pacjenci śpią, więc tak sobie siedzę. Odpowiedziała swojej przyjaciółce.
- Tęsknisz?
- Za czym, za kim?
- Ja nie wiem odpowiedziała Sylwia. Sprawiasz wrażenie jakbyś na coś czekała, czasami jesteś nieobecna.
Odpowiedziała jej, że to nieprawda. Ma ogrom obowiązków i interpretacji wyników badań. Ufa radiologom, ale sama musi jeszcze raz wszystko obejrzeć, przeczytać, zinterpretować.
- No chyba, że tak. Choć wydawało mi się, że się  gdzieś  oddalasz, szukasz bratniej duszy, którą straciłaś.





środa, 29 października 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 23

     - Alicja, a może na urodziny mojego ojca przyjechałby twój tata?
- Mój ojciec? A po co. Nie zna twoich rodziców.
- Jak nie zna, przecież zna. Kiedy mój ojciec dochodził w szpitalu do zdrowia, to na nocnym dyżurze grywali razem  w szachy.
- Tak? Naprawdę?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Żaden z nich  mi się nie chwalił.
Andrzej doszedł do wniosku, że zabiorą Leona do Bydgoszczy, oczywiście jego ojciec wcześniej oficjalnie go zaprosi.
W sobotę poinformował Alicję,  że Leon przyjedzie do Bydgoszczy , bez ich pomocy. To tylko dwie godziny drogi.
- Przecież wiem, ciągle tam jeździmy, a mój ojciec od wielu lat dojeżdża do akademii medycznej na wykłady.
Atmosfera w domu rodziców Andrzeja była super. Alicja poznała siostrę i jej męża oraz dwójkę  ich dzieci. Leon czuł się u nich jakby już tam bywał.
- Tato. Zapytała Alicja.
- Czy kiedyś byłeś już u rodziców Andrzeja?
Leon zaczął się śmiać.
- Pewnie, szachy nas połączyły i wyśmienite jedzenie Małgosi.
Alicja poczuła się nieswojo. Oni się od kilku miesięcy odwiedzają, a ona o niczym nie wie.
Siostra Andrzeja nie była lekarzem, lecz prawnikiem. Rodzice również byli z wykształcenia prawnikami.
To podobało się Alicji, bo przynajmniej na tym przyjęciu nie było tematów lekarskich, rzucanie jednostkami chorobowymi i stawiania diagnoz.
    Po gorącym posiłku, Andrzej wniósł do salonu bukiet czerwonych róż i wręczając go Alicji zapytał, czy zechciała by zostać jego żoną. Była lekko oszołomiona, a gdy odpowiedziała tak, wyjął z pudełeczka pierścionek i włożył jej na palec.
Wszyscy zaczęli  bić brawo, a dzieciaki od zaraz zaczęły do niej mówić ciocia Ala.
Gdy wyszli razem na taras, Alicja zapytała, dlaczego to wszystko zachował  w tajemnicy.
Nie w tajemnicy. Wiedział  o tym twój tata, moi rodzice, twoja siostra i moja siostra.
- Wszyscy, oprócz mnie. Ha-ha-ha.
    Ale ci wybaczam, bo cię bardzo kocham. Zaczęli się namiętnie całować o czym dzieciaki natychmiast poinformowali zebranych w salonie.
     Sylwia jako pierwsza zauważyła pierścionek zaręczynowy.
- Pokaż, pokaż. Nic się nie chwaliłaś.
- Bo sama nic nie wiedziałam. I może lepiej. Gdybym wiedziała, pewnie zastanawiałabym się kilka miesięcy, czy warto, czy należy, czy wypada.
- Gratuluję. Ucałowała swoją przyjaciółkę  i pobiegła na blok operacyjny przygotowywać salę do  kolejnego zabiegu.
Andrzeja dzisiaj w szpitalu nie było. Powiedział Alicji, że ma spotkanie w innym szpitalu z hipochondrykiem.
Wieczorem gdy się spotkali nie mogli się sobą nacieszyć. Przecież od sobotniego wieczoru ich status się zmienił. Byli narzeczonymi.






czwartek, 23 października 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 22

Dyrektor Bosak wezwała Alicję i poinformowała ją, że pod swoje skrzydła musi wziąć lekarza, który kolejny raz rozpoczyna specjalizację zawodową.
- Kolejny raz? Zapytała Alicja.
- Wiesz, życie to "nie je bajka". Czasami ktoś musi się wspinać cały czas pod górkę. Tak właśnie jest z tym lekarzem.
Alicja zapytała, czy jest to znajomy dyrektorki. Była zdziwiona, że nie. Przecież Bosakowa tak pięknie o nim mówiła, o jego zdolnościach, pracy w pogotowiu, komunikatywności i dobrych relacji z pacjentami.
     Następnego dnia na oddział  zgłosił  się lekarz, może rok młodszy, może rok starszy od Alicji.
- Jestem Przemek Karski.
- Alicja Szymańska.
Omówili wspólnie przebieg stażu. Alicja była do tej rozmowy przygotowana do perfekcji. Żadne pytanie jej nie zaskoczyło.
     Od dzisiaj będzie pan pracował zawsze na tej samej zmianie co ja. Chyba, że albo coś mnie, albo coś panu "przeszkodzi" wówczas po wcześniejszych uzgodnieniach dokonamy  korekty w grafiku.
- Tak pani doktor. Wszystko zrozumiałem, będę stosował  się do pani zaleceń i poleceń.
     Alicja nie była w pełni zadowolona przydzielonymi dodatkowo obowiązkami. Wolała skupiać się na pacjentach i tylko pacjentach. Od kiedy zaopiekowała się stażystą, musiała również dbać o jego rozwój.
Jak się później okazało, lekarz był bardzo zdolny, miał ogromną wiedzę. Zarówno ona, jak i inni dziwili się, że "jeszcze" do tej pory nie zdobył żadnej specjalizacji lekarskiej.
     Maks wyjechał z Torunia. Alicja przez kilka dni myślała o ich związku. Nawet trochę zaczęła się oskarżać, że mogła zrobić więcej, aby przetrwał. Jednak nic nie zrobiła by Maksa zatrzymać  przy sobie. Wciągnęła się w wir pracy i po kilku dniach myślała o chorych, operacjach, książkach medycznych i rozwoju zawodowym swojego podopiecznego stażysty.
- Ala, coś cię chyba trapi?
- Nie Andrzej, nie. Jestem zmęczona pracą i ciągłymi wyjściami do kawiarni, restauracji.
Był psychologiem i wiedział, że mówi nieprawdę.
- Ze mną  możesz być szczera. Brak ci Maksa Kellera?
- O chyba teraz trochę pan psycholog przegiął. Gdybym potrzebowała Maksa, pewnie  wszystko bym zrobiła, aby nie wyjeżdżał. Przecież dawał  dowody, że mu na mnie zależy.
- No tak, jesteś bardzo przekonywująca.
 Jeśli jednak coś cię trapi, to jestem chyba najbardziej kompetentną osobą, aby ci pomóc.
Spojrzała na niego. Nigdy tego nie robiła, ale teraz wybuchła.
- Nie wmawiaj zdrowemu, że jest chory, nie wmawiaj mi, że potrzebuję pomocy psychologicznej.
     Andrzej pierwszy raz widział tak bardzo wzburzoną Alicję. Zawsze łagodna, rzeczowa, uśmiechnięta.
Jeśli czegokolwiek od ciebie potrzebowałam, to ciebie, a nie twojej terapii psychologicznej.
Po tym co właśnie w tej chwili usłyszał był przekonany, że coś ją trapi. Nie miał pomysłu co i  jak zrobić, by się w tym temacie przed nim otworzyła.
- No dobrze, już dobrze. Przytulił ją do siebie.
W tym momencie nie wiedziała, czy tego potrzebuje, czy też nie. Chyba wolała być sama. Pierwszy raz w życiu nie potrafiła powiedzieć nie, niczego nie chcę, wolę być sama.
     Andrzej nie był nachalny, był taktowny, wyrozumiały i          bardzo stonowany. Zauważył, że Alicja od wyjazdu Maksa jest inna. Wcześniej też nie była trzpiotką, ale teraz naprawdę stała się kobietą bardzo poważną,
-  Tata obchodzi 68 urodziny, zaprasza nas na sobotę.
- Popatrzę w grafik, jeśli mam sobotę  pracującą to postaram się z kimś zamienić.
Andrzej dobrze wiedział, że właśnie w tą sobotę nie pracuje. Nie przyznał się do tego. Wiedział, że na punkcie sprawdzania jej, czy robienia coś poza jej plecami ma obsesję.
- Dobrze kochanie, wiec jak sprawdzisz, to odpowiesz, a ja zatelefonuję do rodziców.
Wychodząc z pracy powiedziała mu, że niestety, nie będzie mogła jechać do Bydgoszczy, bo pracuje.
Miał na końcu języka odpowiedź, że to niemożliwe, że sam widział jej grafik, jednak w żaden sposób nie dał po sobie poznać.
- Trudno, pojadę więc sam.
Powiedział tak przekonywująco, że Alicja zaśmiała się w głos.
- O nie, co to to nie. Sam nie pojedziesz nigdzie. Pojadę  oczywiście z tobą. Żartowałam, że pracuję.
Mam wolne i nawet gdyby się waliło i paliło, nie pozwolę sobie zarwać tej soboty i nie jechać do twoich rodziców.
Andrzejowi spadł kamień z serca.
- Kocham cię, powiedział     jej do ucha i pocałował w usta.
- Ja ciebie też.
Tydzień po wyjeździe Maksa, pojawili się w Toruniu jego rodzice.
- Alicja, jakże mi przykro, że Maks wyjechał i cię zostawił.
- Trudno, pewnie tak było    zapisane w gwiazdach.
Nie miała chęci do rozmowy i mielenia  tematu wyjazdu Maksa.
Oddała Kellerom klucze i  poszła na spotkanie ze swoim ukochanym.
-  Jeśli pozwolisz, to wprowadzę się do ciebie na kilka dni, dopóki nie wyjadą Kellerowie. Myślę, że matka Maksa nie odpuści i będzie ze mną  chciała rozmawiać, a ja nie mam najmniejszej ochoty.
- No nareszcie. Czekałem na to już od dawna.
      Krystyna Kellerowa  kilkakrotnie zachodziła  na górę. Niestety, nigdy nikogo  nie zastała w domu.
Jeśli Alicja wpadała do siebie, to po jakieś nowe ciuchy i szybko z mieszkania wybywała. Nie miała najmniejszej ochoty spotykać się z kimś, kto jest  z innej sfery.
    
   



wtorek, 21 października 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 21

Maks przez kilka dni nie wiedział co ze sobą zrobić.
Któregoś popołudnia zapukał do Alicji.
- Przepraszam. Mogę zostawić u ciebie klucze? Moi rodzice za kilka dni przyjadą do Torunia i będę chcieli tu przez jakiś czas mieszkać. Ja wyjeżdżam.
- Oczywiście. Proszę ich tylko uprzedzić, aby mnie nie umoralniali.
Ty przecież wszystko między nami zepsułeś. Wybrałeś taki tryb życia, zostawiłeś mnie i wyjechałeś na kilka tygodni.
- Tak, musiałem wyjechać do Wrocławia. Okazało się, że mam  syna, który urodził się kilka miesięcy po skończeniu studiów.
Alicja zrobiła wielkie oczy.
- Nie mogłeś mi o tym powiedzieć? To przecież nie tragedia.
- Mogłem, może nie mogłem. Teraz już nie jest to ważne. Zresztą ta wiadomość  zwaliła mnie z nóg. Muszę nauczyć się z tym żyć, tym bardziej, że moje dziecko nosi nazwisko kogoś innego. Z tej ciąży urodziło się  dwóch chłopców, ale jeden  zmarł w wieku dwóch lat.
- Jeśli chcesz, wejdź, porozmawiamy.
- A ten twój tam psycholog?
- A ten mój tam psycholog, powtórzyła w podobnie ironicznym tonie  dzisiaj do mnie nie przyjdzie. Wyjechał. A zresztą nie jest podejrzliwy tak jak ty byłeś.
Maks wszedł do mieszkania. Alicja poczęstowała go kawą.
- Nie myśl, że jestem alkoholikiem. Piję kiedy chcę i ile chcę. Może raz, albo dwa urwał mi się film. Czasami  więcej udawałem, że jestem pijany, niż tak było naprawdę.
To Bosakowa zrobiła ze mnie alkoholika i kazała mi się leczyć. Mam dni kiedy nie piję i nawet mnie do alkoholu nie ciągnie. Potrafię odmówić, potrafię się w piciu kontrolować. Wiele razy udawałem, że jestem pod wpływem alkoholu. Tak z przekory.
- Nie ważne, to jest wyłącznie twoja sprawa.
- Alicja, ja naprawdę cię kochałem, kocham i będę kochał ponad wszystkich.
- Słowa nic nie znaczą. Zniszczyłeś wszystko co  między nami było.
Czym?
Sama nie wiem. Swoim zachowaniem, dziwną zazdrością, wyjazdem.
- Być może masz silniejszą osobowość ode mnie. Wy kobiety wbrew wszystkiemu jesteście silne i stoicie twardo na nogach.
Ja potrzebowałem ciebie, przy tobie się dobrze czułem, inaczej myślałem.
Wiadomość z Wrocławia mnie powaliła.
- Dlaczego teraz matka dziecka cię odnalazła?  Robiłeś badania genetyczne|?
- Badań nie robiłem, bo nie ma takiej potrzeby. Robiłem badania pod kątem dawcy nerki.
Mój syn jest dializowany, bardzo chory, potrzebuje nerki. Gdyby nie to, pewnie nigdy bym się o jego istnieniu nie dowiedział.
Wszystkie parametry są wyjątkowo zgodne. Nie mam co doszukiwać się nieprawdy.
Alicja słuchała bardzo uważnie. Czuła się lekko nieswojo.
W tej chwili sama  nie wiedziała, kto jest wszystkiemu winien. Czy Maks ze słabym charakterem, czy ona, która nie potrafiła przeczekać i wyjaśnić nieporozumień, jakie zaistniały.
- Co mam powiedzieć rodzicom, jak będą pytali o nas?
- Nic, tylko tyle, że wyjechałem i ciebie zostawiłem. Nie wiesz gdzie, nie wiesz po co i dlaczego to zrobiłem.
- Nie potrafię perfidnie kłamać.
- To powiedz tylko, że wyjechałem. Nic jednak nie mów o Wrocławiu.
Moi rodzice nie akceptowali Doroty, jako mojej partnerki. Pochodziła nie z ich świata. Byłem głupi, zaraz po studiach rozstaliśmy się. Ja po kłótni z rodzicami przyjechałem do Torunia, nie chciałem wracać do Szwajcarii. Oni byli nieszczęśliwi, że zostałem w Polsce, ale bardzo szczęśliwi, że daleko od Doroty.
- Mnie pewnie też nie akceptowali, bo pochodzę  z innego świata, niż ich.
- Ciebie zaakceptowali od razu, bo jesteś inteligentna, ładna, umiesz zachować się w towarzystwie, masz osiągnięcia naukowe.
- Acha, z zimną kalkulacją, za to, to i to. Nie dlatego, że mnie kochałeś a ja ciebie.
- Być może za to przede wszystkim, ale ja tego nie wiem.
Alicja pożegnała Maksa. Całując ją na pożegnanie po policzkach ciurkiem płynęły mu łzy.



środa, 15 października 2014

Co teraz mam zrobić? cz.20

Był już dobrze wstawiony gdy  dosiadł się do niego nieznajomy mężczyzna. Doktor Keller stawiał następne  kolejki wyśmienitego koniaku. Młodszy od niego wiele lat mężczyzna  był również wstawiony. Rozmową zainteresował się barman, który podsłuchał, że młody chce z nim wyjść poza restaurację i iść do niego do domu.
Wykręcił numer telefonu.
- Halo, Sylwia? Tu przy moim barze siedzi mocno pijany lekarz z waszego szpitala.
- Wiem, że z Copernikusa, bo opowiadał swojemu kompanowi.
   Wydaje mi się, że jeśli wyjdą z restauracji, to albo doktorek będzie pobity, albo zabity,  albo okradziony.
Sylwia początkowo nie miała chęci ani rozmawiać, a już na pewno nie jeździć po restauracjach aby zbierać pijanych kolegów. Barman zawsze jej się podobał, lubiła z nim rozmawiać, jak przychodziła do tej restauracji z koleżankami.  Barman jednak okazał  się bardzo przekonujący. Za kilka minut w restauracji, w środku nocy zjawiła się Sylwia i Wanat. Gdy zobaczyli Maksa w stanie upojenia alkoholowego podeszli do niego i zaczęli rozmawiać. Maks nie mówił wyraźnie, bełkotał, że ją kocha a ona go zostawiła.
Przyjazd trzeźwych znajomych nie bardzo podobał się kompanowi od kielicha, początkowo próbował być do nich agresywny, ale gdy powiedzieli, że zadzwonią po  policję, ten szybko się zmył.
Wanat zabrał Maksa do siebie. Sylwia również została  tam do rana.
     Keller nie pojawił się rano w pracy. Przyjaciel Piotr przed świtem zatelefonował do  Guły z prośbą o zastępstwo koleżeńskie. Ten oczywiście szybko zjawił się w szpitalu, praktycznie nie pytając o szczegóły.
     W południe Maks budząc się, początkowo nie wiedział, gdzie się znajduje. Żona Wanata zrobiła mu miksturę na kaca, po której zaczął dochodzić do siebie.
Nie pytał skąd się tu wziął, pamiętał jedynie tyle jak wrócił z Warszawy do Torunia a potem film mu się urwał.
- Maks, jesteś farciarzem. Masz wielu przyjaciół. A barmanowi z restauracji powinieneś postawić dobry koniak. Chyba wyrwał cię z rąk łobuzów i złodziei.
     Andrzej odwiedził Alicję na oddziale. Wymienił z nią  kilka słów i umówili się na spotkanie po pracy.
Codzienne spotkania weszły  już im w nawyk. Każdą wolną chwilę spędzali razem. Mieli w sobie tak wiele wspólnego, że ciągle rozstawali się z niedosytem.
     Andrzej zaproponował Alicji, aby zamieszkali razem. Jego mieszkanie  nie było zbyt duże, te, w którym mieszkała Alicja tak. Niestety, nie mogąc skontaktować się z właścicielem mieszkania,  nie zdecydowała sama wprowadzić do niego obcej osoby. Jeszcze pół roku obowiązywała ją umowa wynajmu mieszkania,  postanowili jeszcze przez ten okres mieszkać  po staremu, każdy u siebie.
Andrzej, wzięty  psycholog w Toruniu mógłby pracować dniami i nocami. Wieść o tym, że jest świetnym lekarzem dusz, rozchodziła się praktycznie pocztą pantoflową. On jednak nie stawiał pracy na pierwszym miejscu. Dla niego najważniejsza była Alicja, natomiast  praca choć bardzo ważna, na dalszej pozycji.


- Jak tam ten tam twój psycholog?
- Dobrze. A twoja szwajcarska, bogata piękność?
Zawsze urywała rozmowę takim pytaniem. Maks  słysząc o szwajcarskiej, bogatej piękności kończył rozmowę i odchodził  zniesmaczony.
Keller  coraz częściej zaglądał do butelki, bywało i tak, że przychodził do pracy nie dość trzeźwy. Wówczas koledzy odsyłali go do domu. Był świetnym fachowcem, szpital nie chciał go stracić.
Zauważyła to również dyrektor Bosak. Wezwała go do gabinetu i dała ultimatum.
- Zaczynasz leczenie, albo odchodzisz z Copernikusa.
Nie zastanawiając się odpowiedział, że leczenia nie zacznie, bo alkohol w tej chwili jest jego jedyną miłością.
- Pani dyrektor odchodzę. Powiedział to butnie, z podniesionym czołem.
Wręczył jej pismo z wypowiedzeniem pracy w szpitalu w ustawowym terminie, za porozumieniem stron.
W okresie wypowiedzenia ani razu nie przyszedł do pracy pod wpływem alkoholu. Pilnował  się, a może po prostu nie miał potrzeby picia.  O tym co zrobił, nie wiedział nikt, nawet ordynator
W ostatnim dniu pracy zaprosił  wszystkich pracowników na pożegnalny tort i kawę. Dla wszystkich miał również prezent w ozdobnych torebkach. Już sam kształt torebki wskazywał, co się w nim znajduje. Wszyscy, łącznie z Alicją otrzymali w prezencie koniak, który był ulubionym trunkiem Maksa.
- Miałem w życiu wiele kobiet, kochałem tylko jedną. Ona nauczyła mnie patrzeć trzeźwo na świat. Wydawało mi się, że zrozumiałem życie, niestety, tylko mi się wydawało.
Na dzień dzisiejszy kocham tylko jedną kobietę i alkohol.
Mnie kocha  jedynie  alkohol.
     Do sali wjechał na wózku ogromny bukiet czerwonych róż w kryształowym wazonie.
Zapanowała cisza. Maks wyjął kwiaty z wody i podszedł do Alicji. Kochałem cię i bardzo kocham. Nabroiłem w życiu tyle, iż wiem, że mi nie wybaczysz. Chciałaś zrobić ze mnie naukowca, niestety nie udało ci się, chciałaś ze mnie zrobić prawdziwego człowieka, ale przeszkodziła w tym moja szwajcarska "przeszłość".
Wręczył Alicji kwiaty i wybiegł z sali. Schodami zbiegał jak szalony po dwa, czasami po trzy stopnie. Biegnąc do drzwi wyjściowych szpitalnym korytarzem   płakał.
W szpitalu już się nigdy więcej nie pokazał.





piątek, 10 października 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 19

Maks chodził jak struty. Poskarżył się Leonowi, że  Alicja znalazła sobie nowego adoratora a jego odsunęła w kąt.
- To walcz o nią.
     Pewnego dnia na oddziale pojawiła się młoda kobieta, która mówiła jedynie po francusku.
Sylwia zadzwoniła do Alicji, bo wiedziała, że ona zna trochę ten język.
Stanęła jak wryta, gdy zobaczyła piękną, dobrze ubraną kobietę, którą kiedyś widziała w domu Kellerów.
- Alice?
Przywitały się, ale nie wylewnie. Rozmawiały ze sobą po francusku.
- Chciałam się spotkać z Maksem.
- Ok. Teraz operuje, ale później zawiadomię  go o twoim przyjeździe. Zaprosiła ją do szpitalnej cafeterii.
- Pani dyrektor, pani dyrektor. Pani świetnie włada francuskim. Może porozmawia pani z przyjaciółką Maksa, a ja pójdę zobaczyć, czy skończył operować.
Bosakowa mile przywitała się z nieznajomą i usiadły przy  kawie.
Kto pierwszy raz widział dyrektorkę rozmawiającą po francusku był zdziwiony. Robiła to z wdziękiem, gestykulowała, uśmiechała  się, mówiła bez jąkania, bardzo płynnie.
- Maks, w cafeterii jest twoja przyjaciółka ze Szwajcarii. Pozostawiłam ją pod opieką dyrektor Bosak, ona  ta świetnie zna francuski.
Na twarzy Maksa napłynęła wściekłość i pobladły mu  policzki.
- A ta co u licha potrzebuje? Powiedział sam do siebie i skierował  się do cafeterii.
Niestety, nie zastał tam ani swojej znajomej, ani dyrektorki.
Skierował się do gabinetu przełożonej. Właśnie z drugiej strony nadchodziły obie panie.
Maksowi zaczęły kłębić  się myśli. Jego szwajcarska piękność była niezwykle ożywiona i paplała jak nakręcona.
Podszedł do nich i przywitał się. Rzuciła mu się na szyję, jak małolata swojemu chłopakowi.
- Oddaję ci twoją dziewczynę. Wieczorem zapraszam was do mnie na kolację. Janek chętnie pogawędzi po francusku z tak sympatyczną kobietą, Dyrektorka pożegnała się z nimi i poszła do swojego gabinetu.
- Acha, jeśli potrzebujesz już wyjść z pracy, a nie masz operacji to cię zwalniam.
Maks zaczął rozmawiać dziewczyną  po francusku.
- Przyjechałam do ciebie. Chce zostawić męża. Nie widzę świata poza tobą. Teraz zrozumiałam, że zrobiłam duży błąd.
Maks rozejrzał się, czy nie ma nikogo w pobliżu.
Wziął dziewczynę za łokieć i zdecydowanie odpowiedział.
- Tu jesteś Persona non grata.
Zaczął gadać po polsku, że jej nie potrzebuje, że  ona ma swojego męża a on na nią  tu nie czekał.
Nic go nie rozumiała, poza słowem persona non grata. Trzymała jednak fason i nie pokazywała niezadowolenia.
Rozmowa trwała jeszcze kilka minut. Potem wyszli razem ze szpitala i pojechali do jego domu.
     Po kilku dniach, Alicja wracając z pracy usłyszała na klatce schodowej kłótnię. Rozmowa była wyjątkowo głośna w obcym języku.
- Wracaj do Szwajcarii, masz swojego męża.
- Nie kocham go, kocham tylko ciebie od zawsze, na zawsze.
- Tylko, że ja już ciebie nie kocham. Dlaczego, to chyba wiesz. Odpowiedział podniesionym tonem i otworzył drzwi aby wyjść z mieszkania.
Nieco się zmieszał, gdy na schodach ujrzał Alicję wchodzącą na wyższe piętro.
Ta uśmiechnęła się, pozdrowiła go machając prawą dłonią i przyśpieszyła kroku.
Maks wyprowadził z mieszkania swojego gościa i pomógł jej ciągnąć za rączkę pokaźnych rozmiarów walizkę. Nie był szczęśliwy, że Alicja widziała go takiego wzburzonego.
Pomyślał, że po tym co teraz widziała i słyszała  stracił u niej jakiekolwiek szanse.
     Odwiózł swoją piękność na lotnisko. Zjedli w restauracji obiad a potem zawiózł ją na terminal. Chciała go pocałować, ale on tylko podał jej rękę.
Usłyszał, jak przez zęby cedziła ostatnie słowa "jeszcze tego pożałujesz i twoja Alice również" .Gdy tylko przeszła odprawę, szybko wycofał się nie czekając na odlot samolotu. Wsiadł do samochodu i z piskiem opon ruszył przed siebie. Wyjeżdżając z Warszawy skierował się na Toruń. Przed blokiem zostawił swoje auto, ale nie poszedł do mieszkania, lecz do najbliższej restauracji.
Zaczął topić swoje smutki w alkoholu.



piątek, 3 października 2014

Co teraz mam zrobić. cz. 18

   Rano Alicja porozmawiała z ordynatorem i dyrektor Bosak. Bez problemu dyrektor wyraziła zgodę na przyjęcie do szpitala pacjenta z Bydgoszczy. Była nieco zdziwiona, że ludzie, którzy mają w swoim mieście szpital akademicki wybierają szpital toruński.
Alicja jak wcześniej obiecała, dzisiejszego dnia również pojechała do Bydgoszczy. Około godziny 19-tej wrócili i byli  w Copernikusie.
    Na SORze  dyżur miał Jivan. Do rana pacjent miał wykonane wszystkie niezbędne badania potrzebne do operacji. Rano na obchodzie ojciec Andrzeja  praktycznie rozmawiał tylko z Alicją. Po obchodzie ze swoim synem.
-  Ładna i mądra ta doktor Alicja Szymańska.
Andrzej nic nie odpowiedział, jedynie się uśmiechnął.
Po  operacji, przed salą operacyjną czekał ze swoją matką. Alicja zaprosiła ich do gabinetu lekarskiego i tam dokładnie opowiedziała o przebiegu operacji.
- Na teraz wszystko jest  dobrze. Niestety czasami zdarza się, że nawet po operacji martwica idzie wyżej. Staraliśmy się z doktorem  Maksem  Kellerem zrobić wszystko jak najlepiej i mam nadzieje, że będzie dobrze.
- Kiedy możemy iść do niego?
Jak tylko przywieziony zostanie na salę chorych. Teraz jeszcze pół do godziny jest pod opieką anestezjologa.
Matka Andrzeja była niezmiernie wdzięczna Alicji zarówno za to, że przekonała jej męża do operacji no i oczywiście za jej przeprowadzenie.
Andrzej dzisiaj nie miał żadnych trudnych rozmów z pacjentami ani lekarzami, więc mógł poświęcić więcej czasu dla  rodziców.
- Operowaliśmy ojca , no tego tam twojego psychologa? Zapytał Maks.
- Operowaliśmy pacjenta, poza kolejnością, ponieważ martwica bezpośrednio zagrażała jego życiu.
- No tak, ale jeszcze nie dzisiaj, może za kilka dni.
Spojrzała na Maksa z ironicznym uśmiechem.
- Jeśli uważasz, że pacjent dostał się na stół operacyjny po znajomości możesz wnieść skargę.
Nic nie odpowiedział, bo doskonale wiedział, że martwica jest bardzo groźna i z każdym dniem pacjent ma mniejsze szanse na przeżycie.
- A co dzisiaj robisz po obiedzie?
- Mam sporo pracy, chciałabym, aby nikt mi nie przeszkadzał.
     Wieczorem wpadła na oddział, zobaczyć jak czuje się operowany pacjent.
Spał, przy nim siedział Andrzej.
- Związany jesteś emocjonalnie z tatą?
- Siostra oddziałowa zadzwoniła  i powiedziała, że dziwnie majaczy.
Dlatego jestem przy nim i próbuję z nim porozmawiać.
- I co? Udaje się?
- Czasami mówi do rzeczy, czasami  rozmawia z kimś, kto już dawno nie żyje.
Alicję zaniepokoił stan pacjenta.   Przejrzała wszystkie badania i zleciła nowe. Zmieniła antybiotyk.
- Jeszcze posiedzę na oddziale, choć jestem już po pracy.
Pocieszyła również Andrzeja, że czasami bóle fantomowe nakładają się z bólami pooperacyjnymi.
Zaaplikowała dodatkową dawkę środków przeciwbólowych.
- Będzie dobrze, musi być dobrze.
Stan zdrowia pacjenta z usuniętą martwicą poprawiał się bardzo powoli. Alicja po kilku dniach odetchnęła z ulgą, gdy wszystkie parametry były praktycznie książkowe.
- Doktor Alicja? Kiedy wypisze mnie pani do domu?
- Wszystko w swoim czasie. Za długo nie będziemy pana trzymać, ale tyle ile potrzeba.
- Jak ja się pani odwdzięczę? Normalnie, powie pan dziękuję . Za to co zrobiłam dla pana i robię dla innych pacjentów dostaję pensję.
- Tak, tak, wiem.
Mój syn jest panią  zauroczony. Opowiadał mi tyle o pani, że aż mi  trudno uwierzyć. Zawsze skryty, a teraz zrobił się taki rozmowny.
- Przyjedzie kiedyś pani do nas, do Bydgoszczy?
- Jeśli mnie państwo zaprosicie, z przyjemnością.

czwartek, 2 października 2014

Co teraz mam zrobić ?cz. 17

Rzeczywiście, umówiła się z Andrzejem. Wsiadł  do jej samochodu i skierowali się w stronę  Bydgoszczy.
- Dziękuję,  że jedziesz ze mną.
- To raczej ja dziękuję, że mnie ze sobą zabrałaś. A jeśli ktoś nas dzisiaj widział w Toruniu, to zaczną się plotki.
W Bydgoszczy byli około godziny osiemnastej. Matka Andrzeja przywitała ich bardzo miło.
- To jest najlepszy chirurg z Torunia, Alicja Szymańska. Przedstawił ją matce.
- Dziękuję, że pani zechciała przyjechać. Mój mąż  od kilku dni nie wstaje z łóżka. Zauważyłam na palcach nogi dziwne zmiany.
Alicja pierwsze co zrobiła,  to umyła ręce i włożyła chirurgiczne rękawiczki. Poszła do chorego. Obejrzała dokładnie stopy.
- Tak, to są zmiany odleżynowe.  Na dzień dzisiejszy mogę stwierdzić, że palce trzeba amputować.
Są już martwe, wdarła się martwica.
Chory spojrzał na Alicję.
Choć pewnie wcześniej, z każdym innym lekarzem  by  dyskutował, w tym momencie powiedział tylko jedno.
- To niech mi pani te palce amputuje. Ale tylko pani, nikt inny.
Andrzej powiedział ojcu, że w takim razie muszą zabrać go do Torunia.
- To mnie zabierzcie. Jestem gotowy.
Alicja przedstawiła choremu pewne niedogodności w jeździe osobowym samochodem.
Umówiła się z nim, że jutro mama  Andrzeja załatwi w Bydgoszczy wszystkie formalności, łącznie ze skierowaniem od rodzinnego lekarza i w godzinach popołudniowych  zabiorą go do szpitala.
- Tato, mam większy samochód, będzie ci wygodnie. Jutro po ciebie przyjadę.
- Ale do Torunia tylko pojadę wtedy, jak będziesz razem ze swoją przyjaciółką. Ta kobieta ma w sobie coś takiego, że można jej zaufać.
     Matka Andrzeja postawiła gorącą kolację. Z apetytem wszyscy zjedli, oprócz ojca, który i tym razem nie chciał wstać z łóżka.
Po kolacji pożegnali się z rodzicami Andrzeja. Pojechali do opery, którą uwielbiała Alicja.
Pierwszy raz zaprosił ją na spektakl mężczyzna. Ona, fanka opery zawsze prosiła kogoś, aby z nią pojechał na spektakl operowy. Od teraz będzie miała kompana do delektowania się tą formą sztuki.
Wracając do Torunia, Andrzej opowiedział jej, jak to kiedyś chodząc do szkoły muzycznej, do klasy perkusji miał dziewczynę, która uczyła się śpiewu. Był nią  zafascynowany i tym jak śpiewa. Ona  przekazała mu bakcyla odbioru muzyki poważnej . Niestety, wyjechała do USA i teraz tam robi karierę muzyczną. Zapomniała o nim.
- Długo przeżywałem to rozstanie. Zrezygnowałem ze studiów muzycznych i poszedłem na psychologię. Chciałem przede wszystkim zrozumieć mechanizmy rządzące psychiką człowieka.
Teraz wiem, że wybrałem właściwy kierunek studiów i właściwą drogę życia.
- Z muzyki nie da się żyć?
- Z muzyką da się żyć, ale z niej, jeśli nie jest się na pierwszych stronach gazet to nędzna egzystencja.
Alicja odwiozła go  i sama wróciła do siebie. Było grubo po północy. Gdy weszła na klatkę schodową światło się zaświeciło. Maks stał przy swoich drzwiach, jakby na nią  czekał.
- Martwiłem się o ciebie, nawet kilkakrotnie do ciebie zachodziłem.
- Nie ma potrzeby, byłam pod dobra opieką.
- Chyba nie za dobrą, skoro nawet nie odprowadził cię do domu.
Stając na kolejny stopień schodów odwróciła się do niego i z uśmiechem na ustach powiedziała.
- Nie inwigiluj mnie, jestem dorosła i mam głowę  na swoim miejscu. Resztę  schodów przebiegła i zamknęła za sobą  drzwi na dwa zamki. Maks patrzył na jej zgrabne ruchy. Do swojego mieszkania wszedł, gdy usłyszał na górze przekręcany w zamku klucz.

piątek, 26 września 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 16

Maks idąc korytarzem na SOR zobaczył Alicję rozmawiającą z przystojnym brunetem.
Poczuł się dziwnie, jak nigdy dotąd.
- Jestem zazdrosny? Sam siebie zapytał.
- Pewnie, że jestem. A może nie jestem?
  Nie, przecież pewnie rozmawia z jakimś pacjentem. Nie mogę mieć obsesji.
Na SOR  po kilku minutach również zawitała Alicja.
Zbadała pacjenta i natychmiast zdecydowała na przeprowadzenie zabiegu . Zator kreski nie może czekać. Była w stu procentach przekonana, że stawia dobrą diagnozę.
- Maks, chcę, żebyś mi asystował. Powiedziała w przelocie, wchodząc do windy.
- Jeśli tylko ordynator zaakceptuje, oczywiście.
Po niespełna godzinie spotkali się na sali operacyjnej. Maks nie spuszczał z Alicji wzroku. Była dla niego coraz piękniejsza. Co prawda widział jej tylko skupione oczy na  rozprutym brzuchu pacjenta, ale wszystko inne sam sobie wyobrażał.
- Widziałem cię z jakimś ciekawym mężczyzną.
- Gdzie?
- W szpitalu, na korytarzu.
- Tak, to szpitalny psycholog. Od niedawna jest zatrudniony w Copernikusie.
- I już cię wypatrzył wśród wszystkich lekarek?
- Kilkakrotnie rozmawiałam z nim o młodej pacjentce. Nawet jesteśmy po imieniu.
- Acha. No tak, ty szybko się integrujesz.
Alicja zaśmiała się pod maseczką chirurgiczną.  Maks od razu to zauważył. Widać było w jej oczach rozbawienie.
- Tak jakoś się składa, że jeśli uznam, że człowiek jest wartościowy, to szybko przechodzę z nim na "Ty".
Dyskusja na temat nowego adoratora Alicji pewnie by jeszcze trwała, lecz operacja dobiegła końca.
Myjąc ręce nie nawiązał do  tematu, gdyż dwóch innych lekarzy też to samo robili, bo przygotowywali  się do operacji.
Przed  końcem pracy Maks zapytał się Alicji, czy może ją zaprosić na obiad.
- Nie, dziękuję. Mam inne plany.
- Idziesz na obiad z tym, tam psychologiem ?
Alicja spojrzała na Maksa.
- Co będę robiła to wyłącznie moja sprawa.
  Przez kilka tygodni unikałeś mnie, nie próbowałeś mi wytłumaczyć co robiłeś, nie zapraszałeś  mnie do siebie, a wręcz przeciwnie. Jak przyniosłam ci pocztę, podziękowałeś i zamknąłeś drzwi przed nosem.
    Maks spojrzał Alicji w oczy.
- Jesteś pamiętliwa.
Jeszcze mu powiedziała, że jak ostatni idiota podejrzewał ją, o romans z ordynatorem, czyli z własnym ojcem.
- Maks lubię cię, ale będzie miedzy nami tak jak kiedyś, jeśli mi powiesz gdzie podziewałeś się i co robiłeś, jak gdzieś ,  nie wiadomo gdzie zniknąłeś.
Teraz, jak sam zauważyłeś są między nami poprawne relacje, ale nie takie same jak wcześniej.
Wsiadła do swojego samochodu i odjechała.
     Maks stał i  wpatrywał się w jej oddalające auto.
- Sietttt. Co ja teraz mam zrobić? Co zrobić by naprawić te cudowne relacje sprzed dwóch miesięcy?





poniedziałek, 22 września 2014

Co teraz mam zrobić. cz. 15

Następnego dnia Maks znowu zaczepił przed szpitalem Alicję.
- Ala, kocham cię, zostaw tego starca. Co ty wyprawiasz. Ludzie po kątach zaczynają się z ciebie śmiać.
- Ja też śmieję się z ich głupoty. Och chłopie, ty nic nie wiesz.
Zdenerwowany zapytał ją o czym nie wie i może w takim razie by mu powiedziała.
- Wszystko w swoim czasie.
     Beata nie pytała ojca o badania genetyczne, ale on sam jej pokazał wyniki. Były jednoznaczne. Alicja bezsprzecznie była córką Leona Jasińskiego, no i starszą siostrą Beaty.
     Kiedyś przechodząc korytarzem, Leon usłyszał chichot młodych pielęgniarek.
- Popatrzcie,  jak przy boku tej młodej nasz  ordynator odmłodniał. Szkoda tylko chłopa, bo w jego wieku musi brać Wiagrę.  Różnica wieku jest ogromna.
Gdy zbliżył się bliżej rozmowy ucichły a pielęgniarki zaczęły rozchodzić się do swoich zajęć.
Podzielił się  ze swoimi córkami tym co słyszał na korytarzu.
Beata śmiała się i powiedziała, że coś wymyśli.
W piątek rano zawisło w pokoju lekarskim ogłoszenie, że około godziny 15:00 odbędzie się nadzwyczajne zebranie, na które zobowiązani są uczestniczyć wszyscy pracownicy oddziału chirurgii.
Nikt nie miał pojęcia na jaki temat będzie zebranie. Niektórzy knuli, że być może ordynator poda się do dymisji i ogłoszony zostanie konkurs na nowego ordynatora.
Około godziny 14:15 na oddział przywieziono ogromny tort, szykowała się kawa i herbata.
    Zebranie rozpoczęła dyrektor Bosak. Poinformowała, że szpital Copernikus, a przede wszystkim każdy oddział  ma być zintegrowany, bez plotek, pomówień i oszczerstw.
Maks zajął miejsce nieco z tyłu. Był wściekły na Alicję, która stała w pobliżu tortu  z nożem w ręku a przy niej ordynator Leon Jasiński.
      Po krótkiej przemowie i poinformowaniu wszystkich, że tylko z sali mogą wyjść lekarze mający dyżur, głos zabrał Leon Jasiński.
- Chciałem państwa poinformować, że Alicja Szymańska nie jest moją narzeczoną, jak to niektórzy plotkują. Nie muszę też zażywać żadnych środków pobudzających typu "Wiagra".
Maks nieco zdesperowany ożywił się, podniósł głowę  i słuchał  tego, co mówi jego przełożony.
- Chciałem, no chcieliśmy razem z Alicją państwa poinformować, że doktor Szymańska jest moją córką.
Maks nie wierzył własnym uszom.
Początkowo była konsternacja. Wszyscy zamilkli,  wlepili swoje oczy na  ordynatora i Alicję. Potem nastąpiły szepty, następnie rozbrzmiały oklaski.
Tort w kształcie niebieskiej tabletki wzbudził zainteresowanie. Atmosfera się rozluźniła,
tylko Maks stał nieruchomo w tym samym miejscu. Z nikim nie rozmawiał, nie miał również apetytu na kawę ani nie poczęstował się tortem.
     Wieczorem zapukał do apartamentu Alicji.
Uśmiechnięta otworzyła mu drzwi, gdy go ujrzała zrobiła bardzo zdzwioną minę.
- Ty tu?
- Mogę?
Zaprosiła go do środka. Przyniósł ze sobą kwiaty i wino, które bardzo lubiła.
- Chciałem cię przeprosić za te podejrzenia. Kiedy tylko pierwszy raz usłyszałem, że ty i ordynator coś ku sobie macie, natychmiast się usunąłem. Byłem przekonany, że to jest prawda, nie potrafiłem z zazdrości o tym normalnie rozmawiać, jedynie atakowałem cię słownie.
Przyjmiesz moje przeprosiny?
    Alicja wewnątrz była szczęśliwa, że przyszedł, że w końcu wyjawił o co mu tak bardzo chodziło. Niestety, nie chciała po sobie tego pokazać.
Chciała powiedzieć, że się jeszcze zastanowi, ale jej podświadomość  mówiła inaczej.
- Tak, przyjmę.
Nie powiedziała tego entuzjastycznie, ale nieco oschle.
Po wypiciu lampki wina pożegnał się i zszedł do siebie na dół. Był jednak nieco zdziwiony, że nie poprosiła go o pozostanie.
Zrozumiał jednak, że relację między swoją dziewczyną musi powoli odbudowywać. Nie zrażał się jednak tym, kochał ją, więc postanowił ponownie zawalczyć o jej miłość.
Późnym wieczorem zadzwoniła do Alicji jej siostra. Rozmawiały o dzisiejszym dniu. Alicja opowiedziała jej o Maksie, który przyszedł z winem, kwiatami i przeprosinami.
- Kochasz go?
- Tak. Ale...
- W miłości nie ma "ale". W miłości się przebacza, szczególnie mężczyznom, przede wszystkim  ich głupotę.
- Wezmę  to sobie do serca.
- A znajdziesz w swoim sercu odrobinę miejsca na to?
- Co prawda miłość zagarnęła lwią część mojego rozkochanego serca, ale to o czym mi mówisz gdzieś jeszcze wcisnę.
- Pa. Do jutra.
Rano Maks czekał przed klatką schodową.
-  Możesz mnie zabrać do pracy. Moje auto nie chce odpalić.
- Pewnie. Proszę. Była jednak zdziwiona, że prawie nowe auto Maksa ma jakąś usterkę. Nie przypuszczała, że ją  okłamał. Od samego rana chciał być przy swojej dziewczynie.

czwartek, 18 września 2014

Co teraz mam zrobić?cz.14

- Leoś, co to miało znaczyć, że rodzina musi się trzymać razem?
O cholera, to może być prawda. Marta Szymańska była twoją dziewczyną, ona jest do niej podobna jak dwie krople wody.
Leon jedynie pokiwał głowa i odchodząc powiedział, że czeka na reakcję młodszej córki, która lada dzień wróci z Anglii.
     Maks widząc rano wysiadającą Alicję z auta  ordynatora pomruczał sobie pod nosem, że ta dziewczyna uwielbia starszych panów.
Jej narzeczony o wiele lat starszy, z jego ojcem świetnie się dogadywała a teraz od samego rana z ordynatorem.
Zagrał Va bank i powiedział do Alicji.
- Wczoraj wieczorem chciałem z tobą pogadać, ale nie było cię w domu ani w pracy.
- Tak. Nie było mnie w chacie. Byłam umówiona z ordynatorem i spotkanie  się przedłużyło aż do samego rana.
Maks spojrzał na Alicję.
- Z ordynatorem? Przecież wy do siebie nie pasujecie. On mały i stary, a ty....
Nie dokończył, bo mu  dopowiedziała.
- A ja młoda i zadaję się z  ordynatorem, bo chcę zrobić karierę szybciej, niż wszyscy inni.
  To chciałeś powiedzieć?
- Mniej więcej. Czytasz w moich myślach.
On ma córkę prawie w  naszym wieku, więc nie wiem czy zaakceptuje cię jako macochę.
- Maksie, o to już ty się nie musisz martwić. Zresztą przez ostatnie tygodnie jesteś dziwny, stronisz ode mnie i od wszystkich. Do tej pory niczego  złego ci nie zrobiłam, więc nie wiem o co ci chodzi.
Zakręciła się na pięcie i odeszła. Przez dłuższy czas odprowadzał ją wzrokiem.
Na oddziale praktycznie że sobą nie rozmawiali. Jedynie na sali operacyjnej wymieniali zdania niezbędne do prowadzenia operacji. Sylwia dziwnie na nią spoglądała, jakby czuła, że coś między nimi się popsuło. Do tej pory, mimo, że nie rzucający się w oczy byli także  obiecującą parą.
Po wyjściu ze szpitala czekał na Alicję.
- Chciałem z tobą porozmawiać, jeśli oczywiście  będziesz miała na to ochotę.
- Na jaki temat?
- Twojego związku z ordynatorem.
- Przez kilka tygodni unikałeś mnie, nie było cię w domu i nie opowiadałeś mi się gdzie i co robisz.
A mój związek z ordynatorem Jasińskim będzie trwał, niezależnie co powie  jego córka, ty i inny personel szpitala.
Jeśli chcesz możemy iść do kawiarni  i porozmawiać, nie mam zamiaru sterczeć na parkingu.
- To może do mojego domu?
Podziękowała mu za zaproszenie. Chwycił ją delikatnie za rękę i chciał zatrzymać.
Szarpnęła ją, nie pozwoliła aby jej dotykał.
- Wiesz, w swoim życiu miałam partnera tyrana fizycznego i psychicznego. Więcej nie dam sobie
zrobić nawet najmniejszej krzywdy przez żadnego faceta. Nigdy za żadnym nie płakałam i nie będę,
bo facet nie zasługuje na to, aby ronić przez niego łzy.
Maks stanął osłupiały. Przecież w żaden sposób nie chciał ani nie chce jej zrobić najmniejszej krzywdy.
- Ala, źle mnie odbierasz. Nie mam zamiaru cię  skrzywdzić, bo ja...
- Trata, tata kochaj brata. Odpowiedziała i odeszła.
Szybko wsiadła do samochodu, nacisnęła na gaz i z piskiem opon odjechała.
- Maksie Keller chyba nie tak rozegrałeś partyjkę. Powiedział sam do siebie i również odjechał swoim autem.
Pod domem rozglądał się czy gdzieś  nie stoi samochód Alicji, ale go nie było.
- Pewnie znów pojechała do tego podstarzałego ordynatorka. Co ona w nim widzi, co ona w nim widzi. Pomyślał.
     Do kraju wróciła córka ordynatora Jasińskiego. Dzisiaj zamiast do domu, Alicja pojechała do domu ordynatora, żeby poznać  swoją siostrę.
W drzwiach przywitała ją pani Sabinka i zaprosiła do środka. Leon przedstawił Beacie Alicję.
Beata, jak później powiedział jej ojciec stanęła na wysokości zadania. Miło przywitała się z Alicja i poczuła się gospodynią domu.
- Tata mnie przygotowywał  od pewnego czasu na to spotkanie. Dzwonił często do mnie oraz poprzez komunikatory Internetowe. Nie mogłam się doczekać na to spotkanie i bardzo chciałam cię poznać.
Muszę jednak przyznać, że nie taką sobie ciebie wyobrażałam.
Młoda lekarka z tytułem doktora i takim dorobkiem naukowym nie kojarzyła mi się z ładną i zgrabną kobietą.
Wszyscy zaczęli  się śmiać.
- Och nasz tata ma fajną przeszłość. Może za kilka lat dowiemy się, że mamy kolejne rodzeństwo.
Alicja czekała na reakcję Leona za słowa Beaty. Ale on w ogóle się nie zdenerwował, odpowiedział jedynie, że miłością jego życia była Marta Szymańska, a mama Beaty jedynie ukojeniem rozstania z matką Alicji.
Alicja popatrzyła na Beatę. Ona sama nie chciałaby usłyszeć takich słów.
- Ala, ojciec o tym mówił mi od zawsze. Nie wiedziałam jednak, że ma ze swoją miłością córkę. Zresztą on również nie wiedział. Znowu Alicja została u Jasińskiego na noc. Tym razem jednak była przygotowana i miała ze sobą piżamę  i ciuchy na zmianę.
     Maks tego popołudnia kilkakrotnie zachodził na wyższe piętro i pukał do drzwi Alicji. Niestety, zawsze odpowiadała mu głucha cisza.











poniedziałek, 15 września 2014

Co teraz mam robić? cz. 13


Maks przedłużył sobie wolne o kolejne dni. Alicja nie zachodziła do niego, praktycznie nie wiedziała, czy jest w domu. Kiedyś wieczorem, gdy wynosiła śmieci spojrzała w okna jego mieszkania,  było ciemno.
Po kilku dniach zobaczyła, że z jego skrzynki pocztowej wystaje korespondencja. Skrzynka była pełna. Wyciągnęła z niej wystające gazety i zabrała do siebie na górę. W domu obejrzała czasopisma, Między nimi był jeden list. Nie było na nim nadawcy. Schodząc do sklepu wrzuciła  go ponownie do skrzynki, gdzie po wyciagnięciu gazet trochę się rozluźniło.
     Po kilku dniach znowu ze skrzynki wystawała korespondencja. Zrobiła tak samo jak poprzednio.
Zapchane skrzynki pocztowe są  dla złodziei  informacją, że nikogo nie ma w domu.
W sobotę wieczorem zauważyła, że w mieszkaniu Maksa świeci się światło. Zabrała korespondencję i zniosła mu na dół. Otworzył jej drzwi.
- W twojej skrzynce było sporo za dużo gazet, więc je wybrałam, aby nie było wiadomo, że nikogo nie ma w domu.
Maks podziękował, nie zaprosił Alicji do środka.
Speszona wróciła do swojego mieszkania. Była zdziwiona jego zmianą, jego zachowaniem i  nie przychodzeniem do pracy.
     W poniedziałek Maks wrócił do pracy. Był małomówny, ciągle zamyślony.  Nie narzucała mu się. Domyśliła się, że coś go trapi, niestety nie miała pojęcia co.
Jasiński umówił  się  z Alicją na obiad. Nie przejawiała chęci włóczenia się z ordynatorem po restauracjach, więc kiedy zaproponował jej spotkanie w jego domu była zachwycona.
Osiedle willowe było dosyć blisko mieszkania Maksa i Alicji. Poszła więc pieszo.
Pieczona kaczka i wyśmienite burgundzkie wino było ucztą dla podniebienia. Pani Sabinka, gospodyni ordynatora była przez cały czas zajęta w kuchni, nie przeszkadzała im w rozmowie.
     Alicja opowiadała swojemu przełożonemu o swoim dzieciństwie z kluczem na szyi i częstymi odwiedzinami na oddziale, gdzie pracowała jej matka. Praktycznie dziadkowie szybko odeszli, więc one żyły tylko dla siebie.
- A twój tata?
- Nie mam ojca. Nie znałam go nigdy. Temat "Ojciec" w moim domu był tematem tabu. Nigdy nie nalegałam, aby mama mi o nim opowiadała, bo wiedziałam, że będzie zła i nieprzyjemna. Tego tematu unikałam jak ognia.
Wypite wino lekko zaszumiało Alicji w głowie.
Gdy Jasiński wyszedł na chwilę odebrać  dzwoniący telefon, Alicja wtuliła się w poduszkę leżącą na kanapie i zasnęła.
Ordynator miał dylemat, czy ją budzić, czy pozwolić jej przenocować.
Sabinka podpowiedziała mu, że lepiej będzie jak zostanie na noc.
     Rano, gdy się obudziła nie miała wyrzutów sumienia.
- Wie pan, zwróciła się do Jasińskiego.
 Śniła mi się mama, jak krzątała się w kuchni i parzyła nam kawę. Gdy stawiała filiżanki na stole zwróciła się do pana i powiedziała, że nareszcie jesteśmy wszyscy razem.
Nie za bardzo rozumiem, co te słowa miały znaczyć.
- A ja już wiem. Przez kilka dni myślałem o twojej mamie. Teraz już w stu procentach jestem przekonany, że jestem twoim ojcem.
- Proszę? O mało nie zakrztusiła się gorącą kawą, którą przyrządziła gosposia.
- Pan moim ojcem? To kpina?
- Nie Alicjo. Jestem na pewno twoim ojcem. Podpowiada  mi tak moje serce. Jeśli chcesz, możemy wykonać badania genetyczne. Mnie co prawda nie są  one do niczego potrzebne, bo czuję, że tak jest na pewno.
Oszołomiona Alicja przygotowała się do wyjścia. Razem pojechali do szpitala.
- A co wy tak razem z samego rana? Zapytała dyrektor Bosak wysiadając ze swojego samochodu.
- Rodzina zawsze trzyma się razem. Odpowiedział Jasiński i puścił perskie oko do Elżbiety.



piątek, 12 września 2014

Co teraz mam zrobić? cz. 12

Rano Alicja zapukała do drzwi Maksa. Niestety, nikt ich  nie otworzył.
Początkowo  pomyślała, że wezwano go w nocy do szpitala, do jakiegoś trudnego przypadku.
Pojechała więc sama do szpitala swoim samochodem. Dopiero w drodze doszła do wniosku, że nie spojrzała, czy jego auto stoi w pobliżu domu.
     W szpitalu  jednak go nie było. Oprócz niej nikt tym jakby się nie przejmował. Po obchodzie zapytała ordynatora, co jest z Maksem, bo nie ma go w pracy.
Jasiński był niezwykle zdziwiony tym pytaniem. Ona i Maks praktycznie wiedzieli wszystko o sobie.
- Aaaa. Maks wziął trzy dni wolnego, za pracę w niedzielę i sobotę.
- Acha. Rozumiem.
Tak naprawdę niczego nie rozumiała. Wziął wolne i nic jej o tym nie powiedział?
Zresztą, dlaczego miał jej mówić? Nie jest ani jego żoną, ani narzeczoną. Nie są po ślubie ani nawet po zaręczynach.
     Po planowych operacjach, Jasiński wezwał Alicję do swojego gabinetu.
- Moje dziecko, Krzysztof Florczyk jest moim dobrym przyjacielem, jeszcze ze studiów.
- Tak.
- Rozmawiałem z nim i dowiedziałem się, że twoją matką była Marta Szymańska.
- Tak i co z tego?
- Marta Szymańska była kiedyś moją dziewczyną.
- Tak i co z tego?
- Chciałbym, abyś mi o niej opowiedziała. Nasz kontakt urwał  się, kiedy zrezygnowała ze studiów
i mnie porzuciła.
- Ja chyba z tym nie mam nic wspólnego. Jeszcze nie było mnie chyba na świecie. A po wtóre, Krzysztof Florczyk niech raz na zawsze odczepi się ode mnie i od mojej rodziny.
- Nie musisz się tak denerwować. Wiem, że to nie jest miejsce na takie prywatne pogaduszki, ale gdybyś kiedyś zechciała mi poopowiadać o swojej mamie, chętnie bym posłuchał. Ja ją  naprawdę kochałem.
Odpowiedziała mu, że przemyśli sprawę i  może kiedyś wróci do tego tematu.
Pożegnała się z ordynatorem i poszła do domu.
Znowu zapukała do Maksa. Otworzył jej drzwi i sprawiał wrażenie ogromnie roztargnionego.
- Maks, dlaczego nie byłeś w pracy?
- Mam urlop i ważne sprawy do załatwienia.
Nie zaprosił jej  jak kiedyś do środka. Nie wprosił się również do niej na kawę.
- Przepraszam, nie chciałabym przeszkadzać.
Pobiegła do siebie na górę, szybko weszła do mieszkania i trzasnęła drzwiami.
Zjadła wczorajszy obiad, napiła się kawy i zasiadła do swojego artykułu. Odebrała dwa telefony od Sylwii i Piotra.
- No, jeśli musicie, to wpadajcie. Cały czas jestem w domu.
Za kilkanaście minut   zadzwonił dzwonek i Sylwia z Piotrkiem weszli do jej mieszkania. Przynieśli ze sobą dobre wino.
- Co was sprowadza do mnie, tak niespodziewanie?
- Nic, tak przyszliśmy pogadać.
To chyba nie było prawdą, bo przyjaciele Alicji nigdy ot tak nie wpadali do niej. Owszem przychodzili, ale zawsze w jakimś celu.
Alicja przyniosła kieliszki, rozmawiali i sączyli wyśmienity trunek.
- Alicja, nie wiesz, dlaczego Maksa nie było dzisiaj w pracy? Zapytała Sylwia.
- Nie wiedziałam, ale jak wróciłam ze szpitala, zapukałam do niego i go zapytałam.
Zachowywał się dziwnie i odpowiedział, że ma swoje ważne sprawy.
A po wtóre nie jestem jego mateńką ani żoną, nie musi mi o wszystkim mówić.
- No tak, skwitowała Sylwia.
W szpitalu co prawda nie migdalicie się do siebie, ale wszyscy wiedzą, że tworzycie parę, zakochaną po  uszy parę.
Alicja nie chciała komentować wypowiedzi Sylwii.
Piotr zauważył, że Maks od kilku dni zachowywał się dziwnie. Nawet czasami był opryskliwy do personelu i pacjentów, co wcześniej nigdy mu się nie zdarzało. Przyjazne stosunki miedzy Piotrem i Maksem urwały się kilka tygodni temu, nie wiadomo dlaczego.
- Czego oczekujecie ode mnie? Co ja mam zrobić? Zapytać  go, dlaczego tak dziwnie się zachowuje?
Nie usłyszała jednak odpowiedzi. Rozmowa zeszła na temat nowego artykułu pisanego przez Alicję.

poniedziałek, 8 września 2014

Co teraz mam zrobić?cz. 11

Od samego rana w domu Kellerów czuć było małe zamieszanie. Przy  wspólnym śniadaniu matka nie kryła żalu, że już odjeżdżają do Polski. Ojciec kolejny raz namawiał Alicję o pozostanie w Szwajcarii.
- Propozycja niezmiernie kusząca. Odpowiedziała.
- Muszę się z tym wszystkim oswoić, przemyśleć. Jeżeli uznam, że przyjmę tę propozycje, a pan będzie na mnie czekał, przyjadę.
Maks spojrzał dziwnie na Alicję.
- Przyjedziesz do pracy do Szwajcarii? Tu, do kliniki mojego ojca?
- Na razie nie wiem, ale może po głębszych przemyśleniach to zrobię.
- A ja? Zostanę  w Polsce?
- Nie wiem co ty zrobisz, może razem tu przyjedziemy?
Matce zalśniły się z radości oczy. Ojciec podszedł do Ali i jak to miał w zwyczaju ucałował ją w skroń.
- Tato, mamo, jestem trochę zazdrosny. Alicję traktujecie jak swoje dziecko.
- Nie jak swoje dziecko, ale jak twoją dziewczynę.
Ojciec przed wyjazdem na lotnisko żegnając się powiedział, że zaręczyny obowiązkowo powinny odbyć się tu w domu rodzinnym Kellerów.
     W samolocie Maks przytulił się do ramienia Alicji i natychmiast zasnął. Przy niej czuł się bezpiecznie, dlatego  mógł tak się zachowywać. Wiedział, że ona się na niego nie obrazi. Przecież prawie każda kobieta ma instynkt macierzyństwa i traktuje swojego mężczyznę po trosze jak duże dziecko.
Czasami poprawiając sobie głowę na jej ramieniu powtarzał, że ją bardzo kocha.
Gdy usłyszał zapowiedź, że samolot za chwilę będzie lądował na lotnisku im. Fryderyka Chopina obudził się na dobre.
- Kocham cię, bardzo mocno.
Dwutygodniowy urlop minął  szybko. Alicja opowiadała w szpitalu jedynie o klinice szwajcarskiej, którą odwiedziła, nie mówiąc co to za klinika i czyja ona jest.
Tak naprawdę w Copernikusie  nie wiedzieli do końca kim jest Maks Keller, z jakiej rodziny pochodzi, co robią jego rodzice. Owszem niektórzy wiedzieli, że rodzice jego mieszkają w Szwajcarii, ale nikomu przez myśl nie przeszło, że pochodzi z tak szacownej i bardzo bogatej rodziny. Przecież dzieci bogaczy nie studiują w Polsce, ani tu nie pracują. Wręcz przeciwnie, wszyscy, którzy mają odwagę wyjeżdżają do pracy na zachód.
Alicja, pomimo, że Maks jej o to nie prosił, wiedziała sama, o czym może mówić a co powinno być tajemnicą. Zresztą,  nie  miała charakteru plotkary, czy kuriera co przenosi wszystkie wiadomości te ważne i te mniej ważne.
     Maks nigdy nie narzucał się Alicji. Pomimo, że mieszkali tak blisko siebie zawsze pytał, czy może do niej przyjść lub zapraszał ją do siebie. Nigdy niespodziewanie do niej nie wpadał, nie chciał aby czuła się kontrolowana. Podobnego zdania miała również ona.
Obydwoje robili nadspecjalizację z transplantologii. Świetnie czuli się razem wyjeżdżając po organy do innych szpitali. Wspierali siebie wzajemnie, ale jednocześnie potrafili  krytykować to, co im się u siebie nie podobało. W pracy nie rzucali się w oczy swoim zachowaniem zakochanej pary.
     Alicja pisząc artykuł do gazety medycznej konsultowała go z Maksem. W związku z tym, że wcześniej pisała artykuły z profesorem Florczykiem, redakcje czasopism medycznych znały jej nazwisko. Nie miała problemu publikowania. Kiedyś  namówiła Maksa, aby coś napisał i próbował  swój artykuł zamieścić w czasopiśmie medycznym.  Przez kilka  miesięcy czekał na publikację, ale niestety, ten artykuł nigdy nie  pojawił się w gazecie.
Maks początkowo się nie zrażał, ale po dwóch kolejnych, które nie  zostały opublikowane, dał sobie spokój.
- Maks, gdybyś się nie obraził, może wspólnie wydamy  twój artykuł.  Nie będę nic w nim zmieniała, może pierwsze dwa zdania.
Dobrze wiedziała, ile prób  ona sama  miała, gdy ukazał jej się pierwszy materiał. Samodzielnie również nie miała szans, dopiero jako współautor z profesorem Florczykiem. Może po pierwszych sześciu może ośmiu  wydanych ze współautorem, dopiero zaczęli zamieszczać te, firmowane jej nazwiskiem.
     Maks wyraził zgodę i artykuł, który kiedyś wysłał do gazety i nie ujrzał światła dziennego, teraz jako artykuł autorów Alicja Szymańska, Maks Keller został  wydany.
Dyrektor Bosak po przeczytaniu artykułu autorstwa Maksa i Alicji przyszła na oddział  i im pogratulowała.
- Widzę Maks, że świetnie dogadujesz się z koleżanką, która tak niedawno dołączyła do naszego zespołu. A wasz artykuł jest naprawdę rewelacyjny. Podnosicie poziom pracy naszego szpitala.
Alicja podziękowała, natomiast Maks wygłosił krótką przemowę, w której dziękował Alicji Szymańskiej za wsparcie, dopingowanie go do pisania, wspomaganie i wskazywanie odpowiedniej literatury.
Na zakończenie dyrektor kolejny raz podziękowała.
- No dzieciaki, oby tak dalej. Rozwijajcie się i podnoście poziom pracy naszego szpitala.
Ordynator już dawno przekonał  się do Alicji Szymańskiej, chociaż wcześniej nie ukrywał, że baba chirurg, to ani chirurg, ani baba. Teraz był dumny ze swojego personelu, którym kierował.
Maks wysłał do rodziców czasopismo z artykułem, którego był współautorem. Matka była zachwycona, ojciec przyjął to tak po prostu normalnie, bez emocji. Po  kilku dniach zadzwonił do Maksa i powiedział, żeby przetłumaczył go na francuski i w Szwajcarii zostanie również artykuł opublikowany. Oczywiście, Maks zrobił to bardzo szybko, i w ciągu miesiąca artykuł Alicji Szymańskiej i Maksa Kellera ukazał  się w szwajcarskiej gazecie medycznej, później był jednym z artkułów książki znanego szwajcarskiego chirurga.
Gustaw Keller pokazując to wszystko pracownikom swojej kliniki był niezmiernie dumny z syna i jego dziewczyny. Dobrze bowiem wiedział, że bez Alicji artykuł ten nigdy by nie powstał.





czwartek, 4 września 2014

Co teraz mam zrobić? cz.10

Klinika Gustawa Kellera zrobiła wrażenie na Alicji. Nie była takim kolosem jak Szpital Copernicus w Toruniu. Oczywiście okazały budynek, sterylna czystość, wyposażenie na światowym poziomie.
Maks chodził po raz enty korytarzami kliniki i nie poddawał się euforii, jak jego dziewczyna. Przecież według niego, wszystko co w niej było, to takie normalne, na czasie, niezmiernie potrzebne.
Personel niezwykle miły. Istna sielanka.
- Czy personel medyczny jest sobie bliski, nie ma między nimi zgrzytów? Zapytała Gustawa.
- To jest ich praca, ich  zarobki. Odpowiedział bez zbędnego komentarza.
- Acha. No tak. Tylko u nas są pozostałości komunistyczne, wszyscy coś potrzebują, więcej niż im się należy. Pomyślała.
- Jeśli chciałabyś zostać w Szwajcarii, miejsce w mojej klinice masz zapewnione.
- Nie, dziękuję. Robię w Polsce  dobrą robotę, nad specjalizację, publikuję. Tam mi jest dobrze.
- Mnie też. Wtrącił  się Maks.
- Ciebie przecież o nic nie pytam. O tym co myślisz i robisz, mam dosyć dobre pojęcie.
Gustaw kilka razy namawiał Alicję, aby została w Szwajcarii. Kuszące zarobki, szybkie usamodzielnienie się naprawdę były realne. Gustaw jednak wiedział co robi. Gdyby dziewczyna Maksa została w Szwajcarii, jego syn, zakochany po uszy też by tu został. Nie namawiał jej z chęci pomocy dziewczynie a jedynie z jednego powodu, swojego syna.
     Przed wyjazdem do Polski znowu odbyła się uroczysta kolacja wydana przez Gustawa i Krystynę Kellerów. Większość gości już Alicja poznała wcześniej, ale byli również inni.
Jedna z młodych kobiet, pomimo, że była w towarzystwie starszego mężczyzny, niezwykle kleiła się do Maksa. Alicji początkowo  to się nie podobało. Sama do siebie mówiła, że przecież byłaby infantylnie głupia, gdyby była zazdrosna o chłopaka. Wychowanie do samodzielności i dawanie sobie rady tylko dla siebie przez siebie, było dla niej najważniejsze.
Alicja podeszła do Maksa rozmawiającego z młoda kobietą.
- Kochanie, niezbyt dobrze się czuję odstawiona na boczny tor. Jesteś zainteresowany jakąś pięknością i zaniedbujesz mnie. Powiedziała do Maksa po polsku.
Młoda kobieta nie znając języka polskiego poprosiła, aby jej przetłumaczył.
- Alicja mówi, że jesteś piękna i taka dystyngowana. Odpowiedział jej jakimś dialektem, którego teraz nie rozumiała Alicja.
- Merci Lady. Odpowiedziała, uśmiechając się do Alicji.
Boże, jakaś idiotka. Dziękuje mi, że mam pretensje do faceta, który przywiózł dziewczynę  do swoich rodziców a umizguje się do jakieś tam innej. Pomyślała Alicja. Tym bogaczom wali na mózg. - Maks, odprowadź mnie do mojego pokoju, jestem zmęczona i chciałabym się już położyć. Poprosiła Maksa nieźle aktorsko rozgrywając scenkę.
- Tak, już.  Odpowiedział. Ale nie było jak dotąd słowa kochanie, najdroższa, Aluś.
Alicja pożegnała zebranych, już lekko przerzedzonych.
- Ala nie powinnaś odchodzić. Gospodarze powinni do końca trwać prawie na baczność.
- Ja nie jestem gospodarzem, jestem zaproszonym gościem. Ty jako gospodarz świetnie zabawiasz kokoty.
Złapał ją za rękę i tak zakręcił, że stanęła przed nim.
- Kocham tylko ciebie, nie musisz być zazdrosna. Ta kobieta nic dla mnie nie znaczyła i nie znaczy. Muszę być do niej grzeczny, jest żoną wpływowej osobistości. Takim ludziom nawet tu w Szwajcarii nie można się narażać.
Zaczął całować Alicję i przepraszać.
- Kocham cię, kocham jedyną na świecie.
- Dobrze, ale ja się źle czuję i nie zamierzam tam wrócić.
Maks odprowadził Alicję do pokoju, pożegnał się i wrócił do gości.
Piękność, z którą rozmawiał wcześniej szykowała się do wyjścia.
- Ładna ta twoja Polka.
- Jeszcze nie jest nawet moją narzeczoną. Jest świetnym chirurgiem i super nauczycielem dla takich jak ja, we wszystkich dziedzinach nauki.
- Kochałam cię i kocham jak zawsze. Mój mąż kocha mnie i daje pieniądze. Za moje ciało, ale nie za serce i duszę. Gdybyś nie wyjechał do tej przeklętej Polski, pewnie moje życie inaczej by się ułożyło.
- Ty kochasz również, a może przede wszystkim pieniądze. Takie duże pieniądze, jak teraz masz, nigdy byśmy się we dwoje nie dorobili.
- A po wtóre.
- Nic nie mów. Wiem co chcesz powiedzieć. Straciłam nasze nienarodzone dziecko i nigdy mi tego nie wybaczysz.
Maksowi zalśniły oczy.
    Byli przecież jeszcze tacy młodzi. Jak  Maks dowiedział się, że jego dziewczyna jest w ciąży szalał ze szczęścia. Ona jednak zdecydowała inaczej. Nie chciała skracać sobie młodości i usunęła ciążę, pomimo ogromnych jego sprzeciwów. Nie wytrzymał, natychmiast  po maturze wyjechał  na studia do Polski. Po kilku latach ona wyszła za mąż za multimiliardera. Pomimo, że opływa we wszystkim, jeszcze nie doczekała się potomstwa, choć bardzo tego pragnie. Wie, że gdy nie da mężowi potomka on się z nią rozwiedzie. Rodzina z pokolenia na pokolenie coraz bardziej zamożna musi mieć potomka, najlepiej męskiego.
     Alicja zasnęła. W nocy Maks zapukał w okno tarasu. Nie otworzyła mu, spała, albo udawała, że śpi. Mógłby przecież wejść do niej drzwiami od korytarza, ale nie chciał, aby ktokolwiek widział go błąkającego się nocą po domu.
Przedostatni dzień pobyty w Szwajcarii upłynął  w bardzo miłej atmosferze. Służba krzątająca się po domu zagadywała Alicję, życzyli jej wspaniałego rozwoju zawodowego.
- Alicja, jak następnym  razem  przyjedziesz tu do Szwajcarii to pewnie będziesz już panią  Keller. Zagadnęła ją Matylda, która była odpowiedzialna za cały dom.
- On naprawdę cię kocha. Znam Maksa od dzieciaka i widzę , że jest w tobie zauroczony po uszy.
Kiedyś,  jako młokos  był zakochany w dziewczynie,  ale puściła go kantem. Wybrała większy dobrobyt. Mówiła do siebie po francusku. Była przekonana, że Alicja już na tyle się oddaliła, iż nie słyszy co sobie mruczy pod nosem.