niedziela, 30 marca 2014

Miłość silniejsza niż... cz. 27

Po kilku tygodniach zaprosili do restauracji swoich ojców. Marysia została z babcią a Maciuś z opiekunką.
- Nie przez przypadek zaprosiliśmy was na to spotkanie. Po pierwsze już jesteśmy doktorami habilitowanymi, a po wtóre, chcieliśmy wam powiedzieć, że się pobieramy.
Gadatliwy Karkoszka senior zaniemówił, Jasińskiemu też odebrało mowę.
Michał podniósł kielich i wzniósł sam toast.
Skoro wy nie wznosicie toastu za naszą habilitację, ja go wznoszę.
- Alicjo, za naszą habilitację. Stuknęli się kieliszkami i wypili po łyku szampana.
Nie będziemy robili przedstawienia z klękaniem i dawaniem sobie pierścionków, bo nie jesteśmy młokosami.
- Tak, ja pierścionek od Michała dostałam wcześniej. Wyciągnęła  do przodu  rękę i pokazała pierścionek  najpierw ojcu, później ojcu Michała.
- No Leon, cholera, pijmy za zdrowie naszych dzieci. Podnieśli wszyscy kielichy do ust i wypili toast wzniesiony przez Karkoszka seniora.
     Michał nie wypowiadał się gdzie ma być i jaki ma być  ślub. Wszystkie propozycje wychodziły od Alicji a on się na wszystko godził.
Zdecydowali się, że wezmą skromny  ślub  w Ciechocinku. Beata, pomimo zaawansowanej drugiej  ciąży przyjechała na ślub Alicji. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi, a najbardziej Marysia i Maciuś.
Alicja ze względu na syna zostawiła sobie nazwisko z poprzedniego małżeństwa i przyjęła nazwisko męża.
Po miodowym miesiącu, który spędzili ze swoimi dziećmi nad Morzem Adriatyckim pani Alicja Keller - Karkoszka i Michał Karkoszka serdecznie witani byli w szpitalu przez personel oddziału chirurgii oraz samą  panią dyrektor Elżbietę  Bosak.
- No nareszcie. Nie mogłam się doczekać waszego przyjazdu. Muszę was poinformować, że oddział chirurgii i transplantologii został podzielony na dwa oddziały. Ordynatorem chirurgii zostaje Michał Karkoszka, a transplantologii Alicja Keller- Karkoszka.
Michał jako pierwszy złożył żonie gratulacje awansu na wyższe stanowisko.
- Nie jest ci przykro, że teraz nie będę pod tobą? tzn. nie będę twoją podwładną.
- Nawet w sypialni pozwolę ci, abyś  nie zawsze była pode mną. Szepnął jej do ucha.
- Michał, co tam szepczesz? Mów głośniej. W pracy nie ma tajemnic.
Skarciła go Elżbieta Bosak.
     Alicja z Michałem tworzyli zgrany duet. Oddział transplantologii    rozwijał się i wzbogacał o nową aparaturę.
W niedługim czasie po objęciu stanowiska ordynatora tego oddziału, Alicja zorganizowała międzynarodową  konferencję naukową, na którą zaproszono wielu znakomitych profesorów, w tym sławnego, japońskiego transplantologa.  Szpital Copernicus nie tylko był jednym z najlepszych szpitali w Polsce, ale dorównywał swoimi standardami szpitalom w Niemczech, Belgii, Francji i innych państw europejskich. Naukowcy ze Stanów Zjednoczonych również podziwiali poziom oddziału transplantologii szpitala Copernicus w Toruniu.
     Przyjaźń Elżbiety Bosak z Krzysztofem rozwijała się. Był jej prawą ręką. Zdarzyło  mu się nie jeden raz  wyjść przed szereg i wykonywać rzeczy bez jej wiedzy. Tego bardzo nie znosiła. Była asertywna i początkowo delikatnie dawała mu do zrozumienia, żeby zaprzestał stosowania takich praktyk. Nie  wiadomo, czy nie rozumiał tego, czy był pewny siebie, ale po kolejnym razie stanowczo przywołała go do porządku i uświadomiła mu, kto  jest w szpitalu dyrektorem.
Bardzo ją przepraszał i obiecał, że wszystkie zamierzenia i poczynania będzie z nią uzgadniał.
Janek, syn Elżbiety znalazł wspólny język z przyjacielem matki. Tak jak poprzedniego partnera nienawidził, tak Krzysztofa tolerował i bardzo szanował.


czwartek, 27 marca 2014

Miłość silniejsza niż... cz. 26

Alicja zdała egzamin specjalizacyjny z transplantologii,. Oprócz pracy na oddziale chirurgii podjęła również pracę naukową na uczelni medycznej w Bydgoszczy. Była tak dobrze zorganizowana, że miała czas na pracę, wychowywanie dziecka, spotkania towarzyskie i habilitację.
Michał również, tak jak Alicja rozpoczął pracę naukową na uczelni.  Często jeździli razem do Bydgoszczy na wykłady i zajęcia laboratoryjne. Wspólnie również napisali książkę na temat prowadzenia przeszczepów metodą domina. Karkoszka senior,  z wiekiem stał się bardziej opanowany, nie reagował spontanicznie na różne sytuacje jak kiedyś,  przed laty.
 Był dumny ze swojego syna. Nie mniej dymny był również Jasiński ze swojej córki.
Artykuły w czasopismach medycznych  dwóch autorów z Torunia ukazywały się systematycznie. Czasami były to artykuły wspólne, w większości jednak pisane przez każdego z osobna.
     Między Alicją a Michałem nie było rywalizacji, co bardzo rzadko zdarza się w kręgach lekarskich.
Dzielili się swoją wiedzą, wspólnie prowadzili badania, uzupełniali się.
- Wiesz, kiedyś mój ojciec mówił, że baba chirurg, to ani chirurg, ani baba.
- Znam to powiedzenie. Mój ojciec, dopóki nie poznał ciebie, również tak mówił.
- A teraz tak nie mówi?
- Teraz mówi, że baba chirurg to ani chirurg, ani baba oprócz tej twojej Alicji Keller.
- Wow. Uwierzył w jedną kobietę. To też się liczy.
     Ojciec Michała zaprosił swojego syna do restauracji na męskie pogaduszki. Rzadko mu się to zdarzało, zresztą Michał nie bardzo lubił jego  towarzystwo.
-Po kilku głębszych Karkoszka Senior zapytał syna.
- Michał, ty tak już do końca życia będziesz sam? Nie znajdziesz sobie partnerki?
- Będę sam, dopóki partnerka mi się nie oświadczy.
- Keller to może dobry chirurg, chociaż baba, ale baba jako baba to nie baba, no  chyba nie dla ciebie.
- Ojciec, daj spokój. Trochę za dużo wypiłeś. Nie wtrącaj się w moje  prywatne życie , jak ja nie wtrącam się w twoje.
A tak naprawdę z wiekiem mógłbyś się ustatkować. Kilkakrotnie słyszałem, że zaliczasz swoje studentki.
- A widzisz, jak młode lecą na moje walory?
- Jakie walory, na pozytywne oceny w indeksie staruszku. Kiedyś się doigrasz, że wylecisz z hukiem z uczelni.
- Ja wylecę, a kto mi to udowodni.
- Może  znajdzie się jakaś odważna. A może kiedyś te młode cię wykończą, jak zagrasz z nimi w słoneczko albo w butelkę.
- E tam, bawiłem się w to jak byłem młody.
- Teraz jesteś dziadkiem 10-letniej wnuczki a zachowujesz się jak gówniarz, co energia go roznosi.
Odwiózł pijanego ojca do domu, sam pojechał do Alicji.
- Fajnie, że przyszedłeś. Mam jakiegoś "doła"  i właśnie chciałam z kimś pogadać.
Maciuś już śpi, a ja plątam się po moim mieszkaniu jak kłębek włóczki szarpany przez niesfornego kota.
Nalał  w kieliszki wina. Siedzieli naprzeciwko siebie i rozmawiali o dzieciakach.
- Ile to już lat minęło jak się poznaliśmy?
- Sześć. A jak się polubiliśmy to pięć.
Marysia ma ponad dziesięć lat a Maciuś  prawie sześć.
- Nie myślałem, że wytrwam tyle lat samotnie wychowując dziecko. Dziadek umarł, a babcia Marysi czasami potrzebuje pomocy z mojej strony.
Teraz wiem, że tylko mogłem to przetrwać poznając ciebie.
- A ja ciebie. Przez prawie cztery lata włóczyliśmy się ze sobą jak nastolatki, tylko czasami trzymając się za rączkę.
- Ja pokochałem cię od kiedy zostałaś moim zastępcą. Była to miłość  platoniczna. Nie miałem odwagi ci o tym powiedzieć.
- Bałeś się, ty się bałeś? Ty przecież nikogo i niczego się nie boisz.
- Miłość to nie jest ktoś, ani coś, miłość to uczucie, którego nie wolno ranić.
- A ja  zakochałam się w tobie   trochę później. Walczyłam z tą miłością. Kiedyś myślałam, że kochać  można tylko raz.
Ale teraz wiem, że każda miłość jest pierwsza.
Przeniosła się na kanapę i usiadła obok Michała.
- Ta nasza miłość jest naprawdę prawdziwa, która dojrzewała latami i jest silniejsza od....
Zamknął jej usta pocałunkiem.
- Alicja, wyjdź za mnie. Proszę. Mamy dwójkę dzieci, razem będzie nam o wiele łatwiej je wychowywać.
- Tak, tego pragnę. Czekałam na tą propozycję od dawna. Myślałam, że to nigdy nie nastąpi, a jednak.
 
 
 
 

poniedziałek, 24 marca 2014

Miłość silniejsza niż... cz. 25

Po jednej z operacji Alicja wróciła  do domu bardzo późno. Nie zastała opiekunki z synkiem. Pojechała do jej domu, aby odebrać dziecko.
- Za dużo pani pracuje. Dziecko potrzebuje matki, nie opiekunki.
- Wiem, ale sytuacja w szpitalu była makabryczna. Było kilka operacji, dlatego nie mogłam wcześniej wrócić do domu.
W nocy Alicja nie mogła zasnąć, myślała co ma zrobić, aby znaleźć więcej czasu dla swojego dziecka.
Rano udała się do gabinetu ordynatora.
- Jeśli twoja propozycja jest aktualna, to ją przyjmuję, pod jednym warunkiem, że nie będę musiała zostawać dłużej w pracy niż potrzeba.
- Jaka propozycja? Acha, stanowiska zastępcy ordynatora.
- Bardzo się cieszę. Pocałował Alicje w rękę  i w policzek.
-Jeśli się zgadzasz, to jestem szczęśliwa. Dziecko powinno mieć matkę, opiekunka nie zastąpi rodzicielki.
Alicja z Michałem poszli do dyrektor szpitala załatwić wszelkie formalności.
- Panie ordynatorze, jak się panu udało Alicję przekonać i namówić na to stanowisko.
- Nie było łatwo, ale się udało. Jestem z tego bardzo szczęśliwy.
- Ja przede wszystkim. Odpowiedziała Elżbieta.
Po wyjściu ordynatora z gabinetu dyrektorki, Alicja jeszcze na chwilę została.
- Ala, szczerze mówiąc wolałabym abyś ty była ordynatorem, ale nie chciałaś o tym słyszeć.
- Nie ufasz Michałowi Karkoszce?
- Jest dobrym lekarzem, ale patrząc na jego ojca nie mam do niego zaufania.
- Czy przez ten okres zawiódł cię?
- Nie, nie zawiódł. Ale jakoś nie nadajemy na tych samych falach. Dlatego to co dzisiaj słyszę,  że zgadzasz się na objęcie stanowiska zastępcy bardzo mnie cieszy i uspokaja. Jesteś ludzka, potrafisz słuchać  ludzi, nie wymądrzasz się. To u ciebie lubię.
- A tak naprawdę to zgodziłam się, aby  mieć więcej czasu dla Maciusia, Opiekunka, pomimo, że sowicie ją wynagradzam bez przerwy mnie ochrzania, że ona nie zastąpi dzieciakowi matki.
- Ta pani ma rację. Wiem coś na ten temat.
Życzę  powodzenia na nowym stanowisku pracy.
     Od chwili, kiedy Alicja została zastępcą ordynatora na oddziale zapanowała inna atmosfera.
Wszystkie sprawy większość pracowników załatwiało z doktor Keller. Doktor Nowak zaczął zupełnie inaczej  funkcjonować. Większość spraw konsultował z Alicją i nigdy  nie podpowiadała mu, że ma zlecać pacjentom jakieś dodatkowe badania.
- Alicja, wiesz Nowak poprawił się trochę.
- Tak wiem. jest bardzo wnikliwy. Prowadzi bardzo dogłębne obserwacje pacjentów, wywiady  robi bardzo dociekliwe. Uważam, że będzie z niego niezły chirurg.
- Może tak, może nie.
- Jestem pewna, że tak.
Dałam mu jedynie jedną radę. Niech nie słucha pacjentów, że czegoś nie chcą, lub takie czy inne badania nie są im potrzebne, czy że się gdzieś  spieszą.
Jeśli rzeczywiście czegoś  nie chcą, mają wypisać  się na własne żądanie, a nie brać lekarza na litość.
Myślę , że to zrozumiał.
- I dobrze. Tak powinien zachowywać się lekarz. Pacjenci są różni. Najpierw chcą sterować lekarzem, później na niego skarżą.
    Oddział chirurgii i transplantologii robił coraz to inne przeszczepy. Operacja domino rozsławiła szpital Copernicus w Polsce. Wielu pacjentów tylko tu chciało mieć operacje przeszczepiania  wątroby,  czy nerek.
     Beata oświadczyła ojcu, ze wychodzi za mąż. Jej narzeczony po zaręczynach i wielokrotnych staraniach, aby się pobrali doczekał się słowa "tak".
Ślub najpierw miał się odbyć w tym samym małym kościółku co ślub Maksa i Alicji, ale na prośbę siostry zmieniono lokalizację.
Panna młoda wyglądała prześlicznie. Świadkami byli  Alicja z bratem pana młodego.  Obrączki na specjalnie haftowanej poduszce niósł  już 2-teni Maciuś. Był dumny, że jest w centrum zainteresowania.
Przyjęcie weselne odbyło się w restauracji poza miastem. Balety trwały do białego rana.
Najbardziej szczęśliwym człowiekiem był Leon Jasiński. Wcześniej nie wierzył, że jego młodsza córka się ustatkuje, że będzie bardzo dobrym lekarzem i to w Królewskim Szpitalu w Londynie.
- Leoś,   widzę, że duma cię rozpiera.
  Też bym chciała, aby mój jedynak Jasiek skończył medycynę i pracował ratując życie ludzkie.
- Elżbieta, Jasiek jest wspaniałym chłopakiem, kocha cię i zrobi dla ciebie wszystko. Gdyby tak nie było już dawno wyjechałby do Belgii, do swojego ojca. Tam przecież jest o wiele łatwiejsze życie.
Alicja początkowo, jako osobę towarzyszącą chciała zaprosić na wesele Michała, jednak po wielu przemyśleniach zdecydowała, że pójdzie sama.
Stosunki przyjacielskie, które ich łączyły mogłyby być inaczej interpretowane. Zresztą ktoś musiał zostać na  oddziale.
Krzysztof Florczyk, przyjaciel rodziny, Elżbieta Bosak, Piotr Wanat i Jivan również byli zaproszeni na ślub i wesele.
     Wanat przygotowywał Beatę do matury z biologii a Jivan leczył córkę  ordynatora, gdy jako licealistka miała ostre zapalenie płuc. Od tamtej pory Jivan i Beata byli prawdziwymi nie tylko przyjaciółmi, ale kumplami.
W czasie uroczystości weselnych małym Maciusiem opiekowała się pani Hania. Maluch traktował ją jak własną babcię. Bardzo lubił chodzić z nią  do kaplicy szpitalnej, do wujka |Irka. Tam bawił się z babcią w chowanego. Ulubionym miejscem ukrywania się przed babcią były wysokie, zabytkowe ławki.
     Marysia, gdy zaczęła uczęszczać do szkoły coraz częściej wymuszała na ojcu odwiedziny u cioci Alicji. Zawsze zabierała swój plecak z książkami, zeszytami i ćwiczeniami i pokazywała jej czego się nauczyła.
- Ciociu, wiesz, rysowaliśmy wczoraj w zeszycie rodzinę. Narysowałam tatę, ciocię Alę, Maciusia i siebie.
Alicja spojrzała na Michała.
- Bo nie mam mamy, więc narysowałam ciebie.
- Dobrze, dobrze, przecież nic nie mówię. Cieszę się, że jesteśmy taką dużą rodziną.
Alicja z uśmiechem popatrzyła na ojca Marysi.
- Babci i  dziadka  nie narysowałam, bo ciągle mi mówią, żebym nie chodziła do Maciusia, bo on jest  dla mnie za mały, no taki mały knypek.
.


piątek, 21 marca 2014

Miłość silniejsza niż..., cz. 24

Michał oddawał się całkowicie swojej pracy. Niektórzy mówili na niego ordynator zamordysta. Wchodził na sale operacyjne sprawdzając przebieg operacji. Wszędzie go było pełno. Dokładnie wiedział czego w danej chwili brakuje na oddziale, kto nie zlecił  odpowiednich badań,  kto  się spóźnił. Wprowadził wśród pracowników samoocenę pracy, co było niezmiernie trudne do wykonania.
      Ojciec często  przychodził do jego gabinetu. Denerwowało to młodego ordynatora, czasami zwracał mu uwagę.  Stary Karkoszka jednak nic sobie z tego nie robił. Czasami synowi  wydawało się, że jego ojciec zachowuje się mało adekwatnie do stanowiska, które zajmuje. Pracował w Copernikusie, ale był pracownikiem Akademii Medycznej w Bydgoszczy. W związku z tym, dyrektor Bosak nie była jego przełożonym, dlatego nie mogła  wpływać na jego stosunek do studentów czy innych pracowników.
Jeśli do uszu ordynatora chirurgii dotarły jakieś dziwne wieści o jego ojcu próbował z nim rozmawiać. Nie zawsze dawało to pozytywne rezultaty.
     Do szpitala trafił bezdomny mężczyzna. Jivan nie chciał mu dać żadnych środków przeciwbólowych bez zbadania. Zdenerwowany wyszedł na plac przedszpitalny i tam stracił przytomność. Natychmiast został przyjęty na SOR i w trybie natychmiastowym został zoperowany.
Operację prowadził ordynator i doktor Keller. W czasie zabiegu jeszcze raz Michał Karkoszka upewnił się, że Alicja Keller jest najlepszym lekarzem, z którym dotychczas pracował.
Współpraca z takim lekarzem sprawiała przyjemność. Wymiana doświadczeń bez zbędnych słów była bardzo cenna, zarówno dla ordynatora, jak również doktor Keller.
Po pierwszej operacji, która przebiegła bez żadnych niespodzianek, następnego dnia dokonano reoperacji. Niestety, nie udało się uratować chorego. Stan jego był bardzo poważny, a zdrowie zaniedbane. Ten człowiek  pewnie nigdy wcześniej nie był u lekarza, w związku z tym zaawansowanie choroby było nieodwracalne.
     Piesek, którego właściciel odszedł z tego świata był dokarmiany przez pracowników szpitala.
Tęsknił za swoim panem, bez przerwy go szukał.
Ordynator zdecydował się na zabranie psa do domu. Wiedział, że jego córeczka będzie bardzo szczęśliwa.
Zabrał go najpierw do weterynarze, zaszczepił przeciwko wściekliźnie, odrobaczył, a potem przywiózł do domu.
Marysia szalała z radości. Przytulała się do taty i dziękowała mu za pieska.
- Musimy nadać mu imię.
- Tatusiu, pójdziemy do Maciusia i cioci Ali?
- A po co?
- No po to, że razem wybierzemy  mu imię.
- A we dwójkę  nie możemy?
- Tatusiu, proszę, ja chcę do cioci Ali.
- Dobrze, zadzwonię i  umówię się z nią. . Jeśli wyrazi zgodę, to spotkamy się z może   jutro, albo pojutrze. Najlepiej w niedzielę, kiedy nie mamy dyżurów.
Marysia skoczyła na kolana ojca i zaczęła ściskać  go i dziękować.
     W niedzielę umówili się na spacer nad Wisłą. Było ciepło, więc dla dzieciaków była to niesamowita frajda.
- Ciocia, jak ma się nazywać mój piesek?
- Nie wiem, ty jesteś jego pańcią.
- Ale ja nie wiem. Lubię Kuleczka, ale on jest chudy, więc nie jest kuleczką.
- To prawda, na kuleczkę   nie wygląda.
- Wymieniali różne psie imiona, ale żadne nie pasowało do tego pieska.
- Wiecie, ja bym go nazwała Sor. On ciągle swojego pana szukał na SORze.
- Sor, Sor.
Wszyscy jednogłośnie przyznali, że imię  pieska jest ładne, krótkie i na pewno szybko się go nauczy.
Mały Maciuś widząc, że Marysia kołuje się z psem i wykrzykuje jego imię zaczął klaskać w rączki.
- O, nawet Maciusiowi podoba się imię pieska. Powiedział Michał.
- A nie mówiłam ci tatusiu, że będzie dobrze, jak razem z ciocią Alą i Maciusiem wspólnie wybierzemy imię naszemu pieskowi.
- Mówiłaś, mówiłaś. Przytulił małą do siebie i pocałował w główkę.
     Mariolka swoim sokolim okiem przyuważyła, że Michał Karkoszka i Alicja Keller zbyt często widywani są razem w bufecie.
- Wiesz. Powiedziała do koleżanki.
- Zazdroszczę tej Keller.
- Czego tej kobiecie można zazdrościć. W młodym wieku została wdową.
- Nie tego, ale jej zawodu. Popatrz, kobieta i daje radę w takiej typowo męskiej specjalizacji jaką jest chirurgia.
- No cóż, chyba ma to w genach po ojcu. Zdolności nie spadają z nieba, tylko jakoś tam przechodzą  z pokolenia na pokolenie.
Podobno Jasińskiego ojciec też był lekarzem.
- Dziewczyny, jakie newsy macie? Zagadnęła Elżbieta Bosak.
- Nie, tylko tak zastanawiamy się, czy to prawda, że chirurg Jasiński miał ojca lekarza.
- To się nie zastanawiajcie tylko pracujcie. I wam powiem, że miał ojca lekarza, a w dodatku przez dwie kadencje był ministrem zdrowia.
- O cholera, w duchu zaklęła  Mariolka.
- A widzisz. Keller chyba miała po kim dziedziczyć talent lekarski.
- Kurczę,  moi starzy są robotnikami, dlatego i ja jestem wyrobnikiem w szpitalnej rejestracji.
- Trzeba było się uczyć Mariolciu, a nie uganiać  za chłopakami.
 
 

środa, 19 marca 2014

Miłość silniejsza niż... cz. 23

Alicja wróciła do Torunia. Początkowo we wszystkim pomagał jej Leon. Często w odwiedziny przyjeżdżała pani Hania. Jak później się wydało, były to wizyty umawiane przez Leona. Kiedy on wyjeżdżał do Bydgoszczy, przyjeżdżała, niby w odwiedziny do Irka . Zawsze zatrzymywała się na kilka dni u Alicji.
Mały Keller został zapisany w USC jako  Maciej-Maks. Imię  Maciuś do niego bardzo pasowało.
Ireneusz, jeśli tylko Alicja potrzebowała, zawsze służył pomocą. Czasami nawet na jej telefoniczne prośby robił  zakupy i przywoził do domu. Ona wówczas coś pichciła i razem jedli kolacje lub obiady.
- Alicja, jesteś katoliczką, dlaczego jeszcze nie ochrzciłaś  synka?
- No tak, nie pomyślałam o tym, nie mam czasu myśleć.
- Ja ochrzczę małego, tylko musisz mieć  chrzestnych.
- No pewnie, wiem.
Wieczorem zadzwoniła do Beaty z zapytaniem, czy nie zechce być matką chrzestną. Siostra bardzo się ucieszyła i powiedziała, że jak najszybciej postara się przyjechać do Polski.
- A kto będzie ojcem chrzestnym?
- Jeszcze nie wiem, ale  na pewno znajdę odpowiedniego kandydata.
Po kilku tygodniach Beata przyjechała do Polski i razem z Jivanem, najlepszym przyjacielem Maksa doprowadzili do tego, aby  mały Keller z poganina przemienił się w prawdziwego katolika.
Uroczystość nie była skromna. Byli dziadkowie Kellerowie i Jasiński, Beata z narzeczonym, Elżbieta z synem, Irek i jego rodzice, Jivan z żoną i trójką dzieci, Krzysztof Florczyk, Sylwia z Ordą, pani Sabinka.
Przyjęcie odbyło się w domu Jasińskiego. Dziadkowie Kellerowie na spółkę z Jasińskim opłacili catering i wszystkie inne opłaty związane z tą uroczystością. Maluch otrzymał pokaźne prezenty, w tym konto bankowe w Szwajcarii.
Kellerowie, jak zawsze mieszkali w hotelu, nie chcieli niepokoić swoją obecnością  synowej.
    Urlop macierzyński Alicji dobiegał końca. Przy pomocy Jivana znaleźli bardzo dobrą opiekunkę  do dziecka, byłą położną.
Kilka dni przed rozpoczęciem pracy, Alicja poszła załatwić formalności związane z podjęciem na nowo stanowiska lekarza chirurga.
W gabinecie dyrektora szpitala miała przyjemność spotkać się z ordynatorem oddziału.
- Michał Karkosza. Przedstawił się ordynator.
- Jeśli w połowie jest pani taka dobra jak o pani mówią, już jestem zadowolony z pani pracy.
- Alicja Keller. Przedstawiła się Ala.
Jeśli w połowie nie jest pan taki, jak o panu mówią, to myślę, że jest pan bardzo dobrym lekarzem, ordynatorem  i człowiekiem.
- No widzę, że wymieniliście uprzejmości. Powiedziała  Elżbieta.
- Uważam panie ordynatorze, że powinien pan teraz iść na oddział z panią Keller i przedstawić jej grafik na następny tydzień i pana warunki  pracy.
Wyszli z gabinetu dyrektor Bosak. Wszyscy napotkani lekarze i pielęgniarki miło witały się z Alicją.
- Przygotowujemy się do operacji przeszczepu nerek, tzw. "domino".
- Tak, kiedyś będąc na praktyce w Ameryce uczestniczyłam w takiej operacji. Jest to ogromne przedsięwzięcie panie ordynatorze.
- Tak. Wiem, że oddział transplantologii jest dzieckiem dyrektor Elżbiety Bosak. Przyszedł czas na zdanie matury.
Będzie to pierwsza taka operacja w Polsce i wiem, że zakończy się sukcesem. A my wpiszemy się na karty historii polskiej transplantologii.
- No tak, zawsze musi być ten pierwszy raz.
     Alicja bardzo szybko wpadła w rytm pracy oddziału chirurgicznego. Nie zawsze podzielała zdania kolegów odnośnie  krytyki ordynatora. Była przekonana, że jego działania są spowodowane podniesieniem jakości pracy na oddziale i podniesienie warunków opieki nad chorymi.
Nowy ordynator przyglądał się pracy wszystkich lekarzy, również pracy Alicji Keller.
Praktycznie do wszystkich miał mniejsze, czy większe uwagi, natomiast praktycznie nigdy do Alicji. Liczył się z jej zdaniem. często konsultował z nią  przypadki medyczne. Jedynie co się jemu nie podobało, to fakt, że praktycznie zaraz po skończonej pracy biegła do domu, do swojego synka.
- Pani doktor Keller, musi być pani bardziej dyspozycyjna. Powtarzał.
- Jestem dyspozycyjna w miarę możliwości, ale mam obowiązki matki. Zresztą cóż pan na ten temat może wiedzieć, skoro pan nie ma dzieci.
- No tak. Cóż ja mogę na ten temat wiedzieć, skoro pani wie, że ja nie mam dzieci. Odpowiedział.
Po kilku tygodniach współpracy Karkoszka zaproponował Alicji objęcie stanowiska wice ordynatora.
- Nie, dziękuję. Nie mam teraz czasu, mam inne obowiązki na głowie. Może kiedyś tak, ale teraz nie.
- W takim razie nie będę rozpisywał konkursu na to stanowisko, będę czekał na panią.
Alicja spojrzała pytająco na ordynatora.
- Ale w moim przypadku nie będzie to wkrótce.
- Będę czekał. Na razie sam daję radę. A pani niech wie, że zarówno ja, jak również to stanowisko czeka na odpowiednią, odpowiedzialną osobę.
- Dziękuję za zaufanie panie ordynatorze.
- Może będziemy mówili sobie po imieniu.  Jestem Michał.
 Alicja wyciągnęła dłoń.
-  Alicja. Miło mi.
W pracy rzadko mówili do siebie po imieniu. Ordynator miał zasadę, że najzdrowszym układem w pracy nie jest mówienie sobie po imieniu, co nie wpływa na spoufalaniu się pracowników.
     Operacja domino, pomimo małych zawirowań dawców i biorców udała się. Gazety w Polsce, a przede wszystkim lokalna Gazeta Toruńska rozpisywały się o zespole lekarz, którzy  jednocześnie operowali 6 osób, trzech dawców i trzech biorców.
Elżbieta Bossak była dumna ze swoich pracowników i z ich dokonań.
     Michał Karkoszka bardzo lubił operować z Alicją. Rozumieli się bez słów, uzupełniali się Tworzyli niezwykle zgrany chirurgiczny duet.
     Alicja z synkiem często chodziła na cmentarz. Paląc świeczki przy grobie opowiadała swojemu maleńkiemu synkowi o tym, jakiego miał wspaniałego ojca, który tak samo jak mama był lekarzem.
     W niedzielę, wychodząc z cmentarza spotkała Michała, który prowadził za rękę  małą dziewczynkę.
- Dzień dobry, co za spotkanie?
- Marysiu, przywitaj się z panią doktor. Ta pani pracuje z tatusiem.
   To jest moja córka.
- Nie wiedziałam, że masz córkę.
- Ile masz lat? Zapytała dziewczynkę.
- Pięć i pół. Odpowiedziała Marysia.
- Och to już jesteś duża.
- A pani dziecko ile ma lat.
- Za kilka dni będzie miał jeden roczek. Jesteś od niego starsza.
- Maciuś, zobacz, to jest Marysia.
 Chłopczyk wesoło zaczął trzepotać rączkami, jakby prosił, aby z nim również się przywitano.
- To co teraz robicie? Zapytał Michał Alicję.
- Pojadę  trochę do parku pospacerować.
-  Zapraszam cię  do kawiarni. My wypijemy kawę a dzieciaki zjedzą  po ciachu.
Na sąsiedniej ulicy była przesympatyczna mała kawiarenka. 
Pijąc kawę Michał otworzył się przed Alicją.
- Mieszkałem w Warszawie prawie całe moje życie. Poznałem kobietę z Torunia  i mam z nią  dziecko. Nie chciała się ze mną  ożenić. Kiedy zmarła na raka, przeprowadziłem się do Torunia, by być jak najbliżej córki.
W czasie jej  choroby Marysią  opiekowali się dziadkowie. Po śmierci matki nie chciałem im na siłę zabierać wnuczki, więc się tu przeprowadziłem. Kupiłem duży bliźniak, gdzie teraz razem mieszkamy.
Niewiele nam z tymi ludźmi do czynienia. Jestem jednak szczęśliwy, że wychowują moją córkę.
Kiedy jestem w pracy ona jest u dziadków. Staram się jednak jak najwięcej czasu spędzać z nią.
- Jakie to życie jest dziwnie zagmatwane. Powiedziała Alicja.
- Myślałam, że tylko mnie imają się nieszczęścia, ale okazuje się, że tak nie jest.
Atmosfera w kawiarni była bardzo miła. Michał z Alicją nie rozmawiali o sprawach zawodowych, lecz o swoich dzieciach, młodości.
- Ciociu?  Na pożegnanie zapytała Marysia.
- A kiedyś się jeszcze spotkamy. Chciałabym się kiedyś pobawić z Maciusiem.
- Jeśli tylko twój tata będzie chciał, pewnie, że tak.
- Tatusiu, będziesz chciał. Chwyciła ojca za szyję i zaczęła całować.
- Powiedz, że tak, powiedz.
- A mogę przyjść do domu Maciusia?
- Marysia, spokojnie. Pani Alicja nie ma czasu.
- Pewnie, jeśli tylko  kiedyś będziesz chciała przyjść do Maciusia, będziemy na ciebie czekać.
 Maciuś  ma sporo zabawek, ale nie ma lalek, więc musisz ze sobą przynieść.
Mała Marysia na pożegnanie pocałowała Maciusia i  wyciągnęła ręce do Alicji, aby się przytulić.
- Ciocia, lubię cię. I tata mi powiedział, że na pewno się jeszcze spotkamy.
- Ja też bardzo cię  lubię. Odpowiedziała Alicja.
Michał na pożegnanie podał rękę  Alicji.
- Ja też cię  lubię powiedział na pożegnanie i serdecznie się do niej uśmiechnął.
-Pa.





niedziela, 16 marca 2014

Miłość silniejsza niż... cz. 22

Leon Jasiński odwiózł Alicję do rodziców Irka. Przez dwa dni  gościł u nowych przyjaciół. Z ojcem Irka łowił ryby, a wieczorem czyścił je,  patroszył i grillował. Uwielbiał to.
Przed odjazdem poprosił panią  Hanię o szczególną opiekę  nad  jego córką.
Leon szybko zaprzyjaźnił się z Hanią i jej mężem oraz synem. Wcześniej nigdy nie schodził do kaplicy szpitalnej, teraz prawie każdego dnia.
Kolejna wizyta Jasińskiego na Mazurach była bardzo oczekiwana przez Alicję.
Ojciec przekazał jej swoje przemyślenia, że rezygnuje ze stanowiska ordynatora. Ma już dosyć, teraz chce normalnie pracować i odpoczywać nad jeziorami.
- Kto zostanie ordynatorem?
- Kiedyś mówiono o Maksie, albo o tobie.
Elżbieta już rozpisała konkurs. Zgłosiło się wielu chętnych, nikt z naszego szpitala. Największe szanse ma syn Karkoszki.
- Tego naszego Karkoszki, od studentów?
- Właśnie tego, ma wielkie parcie na to stanowisko.
- Nie chcę oceniać jego umiejętności zawodowych, ale myślę, że nie ma takiego samego infantylnego sposobu bycia jak jego ojciec.
Jasiński popatrzył na swoją córkę. Pierwszy raz słyszał od Alicji słowa krytyki o kimkolwiek. Zdanie na temat seniora Karkoszki miał już wyrobione, chyba niczym nie różniło się od opinii Alicji.
Gdy Alicja wychodziła za Maksa, Leon  nie czuł się komfortowo. Był zazdrosny o swoją córkę. Pragnął jej szczęścia, ale nie był pewny czy to szczęście Maks potrafi jej dać. Później okazało się, że są  wspaniałym, kochającym się małżeństwem. Alicja mogła liczyć zawsze  na swojego męża. Pomagał jej wówczas, kiedy walczyła z chorobą, wspierał ją w pracy, dbał  o jej rozwój zawodowy i naukowy. Pragnął aby jak najszybciej się habilitowała. Wszystkim powtarzał, że wiedza, którą posiada Alicja nie może się zmarnować.
     Miłość, która łączyła tych  dwoje była ogromna. Dlaczego trwała tak krótko? Takie pytanie powtarzali  wszyscy, którzy ich znali.
Maks po ślubie, diametralnie się zmienił. Z wesołego bawidamka w statecznego męża i przyszłego ojca. Czasami niektórzy zazdrościli tego uczucia, przede wszystkim młode dziewczyny.
Mariolka od wielu lat platonicznie kochała się w Maksie Kellerze. Nienawidziła natomiast wszystkie kobiety, którymi Maks był zainteresowany. Szczególną nienawiść miała do Alicji Keller. Rejestracja szpitalna była wylęgarnią plotek, a na temat młodych Kellerów szczególnie.
     Po śmierci Maksa, Mariolka powiedziała swojej przyjaciółce, że była w szpitalnej kaplicy u młodego księdza Ireneusza wyspowiadać się.
- Ty Mariolka u spowiedzi? Przecież zawsze byłaś kryształowa, tylko wszyscy inni be.
- Miałam powody. Przede wszystkim wyspowiadałam się z zawiści i zazdrości o doktora Maksa.
Kochałam go, ale  on nie zwracał na mnie uwagi. Dla niego najważniejszy był intelekt, nie uroda.
- To fakt, to fakt. Skomentowała wypowiedź koleżanka.
   A jaką dostałaś pokutę?
Mariolka popatrzyła na koleżankę nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Ksiądz Ireneusz kazał mi kupić dwa znicze, pójść na cmentarz, zapalić je i zmówić wieczny odpoczynek.
- Dlaczego dwa?
- No nie wiem. Chyba dlatego, że zawsze na grobie stawia się parzystą liczbę świeczek i chyba dlatego, aby to był dialog mój z Maksem.
Holem przechodziła dyrektor Bosak, więc Mariolka i jej koleżanka przestały rozmawiać i zajęły się swoją pracą.
     W szpitalu odbył się konkurs na stanowisko ordynatora oddziału chirurgii. Wiedzą medyczną i organizacyjną młody Karkoszka przewyższał innych kandydatów.  Choć wcześniej Elżbieta Bosak była nastawiona na nie, w tym momencie musiała powiedzieć tak. Dla niej liczyła się fachowość, nie protekcja. Młodemu Karkoszce nic nie można było ująć, jedynie postawy jego ojca, która  wcześniej szukał wstawiennictwa. Wiedza przyszłego ordynatora chirurgii w Copernicusie nie potrzebowała żadnej protekcji, żadnego protegowania czy poplecznictwa.
    Odejście Leona było bardzo uroczyste. Były kwiaty, przemówienia. Wieczorem przyjęcie zorganizowane przez Leona w restauracji. Na nim zjawiła się Alicja w asyście rodziców Ireneusza, którzy byli szczególnymi gośćmi. Irka natomiast nie było, nie uczestniczył w takich spotkaniach.
Były toasty, wspomnienia, opowiadanie anegdot związanych z ordynatorem Leosiem. Ordynatorzy innych oddziałów wykonali  skecz, który był tematycznie związany z osobą ordynatora. Najbardziej wszystkim podobały się teksty, typu : "baba chirurg, to ani chirurg, ani baba", "zrób coś z sobą, rozpocznij specjalizację chirurga",  "chirurg leczy ciało, duszę leczą inni specjaliści", " to będzie najlepszy szpital w Polsce", "... to Elżbieta, nie my..."
- W tym sympatycznym towarzystwie brakuje  jedynie  Maksa Kellera. Powiedział profesor Mich do Wanata.
- Szkoda, że go nie ma z nami, to była naprawdę przyszłość  polskiej chirurgii.
Alicja następnego dnia  poszła na cmentarz, uroniła  sporą ilość łez i jak najszybciej chciała wrócić na Mazury. Tu czuła się świetnie. Miejscowi polubili ją, czasami gdy ją widzieli na spacerze rozmawiali, pytali o samopoczucie oraz zadawali różne pytania z dziedziny medycyny. Młoda nauczycielka biologii z miejscowej szkoły, która mieszkała w pobliżu  często przychodziła do Alicji pogawędzić, wypić razem herbatę. Przynosiła ze sobą słodkości i wypieki wykonane przez  jej matkę.
      Spacerując nad brzegiem jeziora poczuła skurcze. Wiedziała, ze coś się z nią dzieje. Do terminu porodu było jeszcze trzy tygodnie. Zaniepokoiła się i natychmiast poszła do przychodni, do Hani.
Ta wezwała karetkę pogotowia. W tym samym czasie zadzwoniła do Leona.
Lekarz pogotowia zdecydował przewiezienie jej do Szpitala do Olsztyna. Do Torunia było zbyt daleko.
Leon pobiegł do Elżbiety, by wziąć kilka dni urlopu.
- Spokojnie. Wykonam telefon do mojej koleżanki, która jest dyrektorem w Szpitalu Miejskim w Olsztynie.
Elżbieta natychmiast połączyła się ze szpitalem. Rozmowa trwała krótko, ale była rzeczowa.
Karetka zamiast do szpitala wojewódzkiego, została skierowana do szpitala miejskiego. W tym szpitalu oddział ginekologiczno-położniczy jest jednym z nielicznych szpitali w Polsce, który może pochwalić się certyfikatem  "Rodzić po ludzku" nadanym przez Ministerstwo Zdrowia.
     Leon pojechał do domu by się przygotować do wyjazdu. Za chwilę otrzymał telefon od Elżbiety, że Alicja jest już w Olsztynie i ona z nim tam jedzie.
- Chcesz jechać ze mną?
- Pewnie, będę również miała okazję odwiedzić moją koleżankę.
Po kilku godzinach spokojnej jazdy zajechali pod szpital, na ulicę Mariańską. Gdy weszli do części ginekologiczno-położniczej Elżbieta była pod wrażeniem. Myślała, że jej szpital jest na wysokim poziomie. Ale to co zobaczyła ją bardzo zdziwiło. Oddział, wyposażenie, kadra lekarska i  niższego personelu medycznego było na bardzo wysokim poziomie. Gdy przedstawili się, że chcą odwiedzić Alicje Keller pielęgniarka poinformowała ich, że pacjentka o takim nazwisku  w tej chwili jest na sali operacyjnej. Ma  zabieg cesarskiego  cięcia .
W tej samej chwili na oddziale zjawiła się dyrektor szpitala. Powitań nie było końca. Z Bosakową widywały się często na różnych naradach dyrektorów szpitali.
- Poznajesz Leona?
- O cholera, Leoś, nigdy bym cię  nie poznała np. na ulicy. Tak się zmieniłeś.
- No,  od naszych studiów minęło już około 35 lat.
- Alicja Keller, to twoja córka?
- Tak.
- To dlaczego przyjechałeś ty a nie jej mąż?
- Ona od niecałych dwóch miesięcy jest wdową.
- Ups. Przepraszam.
- Keller to znane nazwisko. Kiedyś był to znakomity chirurg, później podobno pracował w Szwajcarii.
- Tak, to teść mojej córki. Jej mąż miał na imię Maks, świetnie zapowiadający się chirurg.
- Zapraszam was do siebie, nie będziemy tak przecież stali na holu.
- Pani dyrektor, to może proszę do mojego gabinetu, zaproponował ordynator oddziału, który właśnie zszedł z sali operacyjnej.
- Tak, świetnie. Dyrektor przedstawiła ordynatora swoim gościom.
- Pani Keller jest po zabiegu. Omówił szczegółowo przebieg operacji, stan pacjentki i nowo narodzonego chłopca.
- Panie ordynatorze, wypijemy u pana kawę, a później, jak pacjentka zostanie przewieziona na oddział, to ją odwiedzimy.  Dyrektor szpitala była już po pracy, więc nigdzie się nie spieszyła.
Po przewiezieniu Alicji do jednoosobowej sali zraz wszyscy udali się, by ją odwiedzić.
- Osłabiona upływem krwi Alicja była blada. Nie wierzyła, że jest w Olsztynie jej ojciec i Elżbieta.
Leoś był zauroczony swoim wnukiem. Zrobił komórką zdjęcie i wysłał je Beacie do Anglii. Nadał również sms do Hani.
- Zabierzecie mnie do Torunia? Zapytała Alicja.
- Ala, w swoim czasie. Przyjedziemy do ciebie jak już cię wypiszą, zarejestrujesz dzieciątko w USC i pojedziemy do Torunia.
Leon, Elżbieta i dyrektor olsztyńskiego szpitala wieczorem spotkali się w restauracji na kolacji.
Następnego dnia odwiedzili Alicję Hania  z mężem. Przekazali pozdrowienia od Irka oraz znajomych, z którymi Alicja już się przyjaźniła.
Hania przywiozła jej pampersy, kaftaniki, pieluchy tetrowe, kocyk, chusteczki higieniczne dla niemowlaka, śpiochy, dwie czapeczki, mydełko, oliwkę i wszystko co powinno znaleźć się w wyprawce dziecka.
- Skąd ty tego tyle nabrałaś?
- Zgromadziłam to wcześniej dla mojego "przyszywanego wnuczka" z uśmiechem odpowiedziała Hania.
Alicji zakręciły się łzy w oczach. Kolejny raz Hania dała dowód swojej sympatii dla Alicji. Nie tylko mówiła o tym, że traktuje ją jak córkę, ale zawsze to potwierdzała  drobnymi czynami.
- Przywiozłam ci jeszcze soki własnej roboty, ciasto i nawet pieczonej cielęciny. Musisz być silna i szybko dojść do siebie.
- Kocham cię Haniu, jak własna matkę.
- A ja ciebie jak córkę. Malucha będę kochała jak własnego wnuka, już to wiem.




środa, 12 marca 2014

Miłość silniejsza niż... cz. 21

Wracając do domu  Maks źle się poczuł. Zjechał w boczną uliczkę i zatrzymał samochód. Nie mógł złapać tchu, miał wrażenie, że rozrywa mu się klatka piersiowa.  Głowa opadła mu na kierownicę. Wyjący klakson zainteresował przechodzących funkcjonariuszy Straży Miejskiej.
Natychmiast jeden z nich próbował udzielić mu pierwszej pomocy, drugi wezwał karetkę pogotowia.
Karetka na sygnale przyjechała bardzo szybko.  Lekarz oprócz sztucznego oddychania zastosował defibrylację. Udało się przywrócić akcję serca.
Zawieziono go do Copernicusa. Na SOR dyżur popołudniowy pełnił Jivan. Maks  tylko chwilami był przytomny. Przewieziono go natychmiast na OIOM i podłączono pod aparaturę.
Jivan zatelefonował do swojej żony, aby natychmiast pojechała do Alicji i przywiozła ją do szpitala.
Stan Maksa po  rozległym zawale mięśnia sercowego był bardzo poważny. 
Ewa bardzo bała się wizyty w domu przyjaciółki. Nie miała pojęcia, jak  powiedzieć Ali, że jej mąż jest w szpitalu i to w bardzo poważnym stanie.
Wchodząc na klatkę schodową  spotkała Jasińskiego. Ten bardzo ucieszył się, że razem z Ewą
postarają się  , w jak najbardziej delikatny sposób przekazać Alicji jakże smutną wiadomość.
     Alicja przyjęła to nadzwyczaj spokojnie.  Ubrała się i w trójkę pojechali do szpitala.
Wchodząc na OIOM zauważyli dziwne zamieszanie. Było więcej lekarzy, niż być powinno przy pacjencie.
Dyrektor szpitala Elżbieta Bosak przytuliła Alicję i powiedziała, że Maksa nie udało się uratować. Zawał ściany przedniej był tak rozległy, że praktycznie nic lekarze nie mogli zrobić.
Alicja weszła do sali gdzie  leżał jej mąż. Pogłaskała go po policzku i wzięła jego dłoń w swoje ręce.
- Tak bardzo cię kocham, a ty mnie zostawiłeś i  odszedłeś. Nasze dzieciątko nie będzie znało swojego taty. Praca była dla ciebie najważniejsza. Ratowałeś całą noc ludzi z wypadku, a ciebie nie miał kto uratować.
 Przyrzekam ci, że  będę dzielna i wychowam go na prawego człowieka.
Alicja długo stała przy Maksie. Nie miała siły płakać. Patrzyła tylko na spokojną, bladą twarz swojego męża. Głaskała go po włosach, twarzy, rękach. Pocałowała go w czoło i sama zaczęła osuwać się na podłogę.
Ojciec z Wileckim natychmiast wzięli ją pod ręce i  wyprowadzili z sali.
Sylwia zawiozła ją na oddział ginekologiczny. Podłączono jej kroplówkę wzmacniającą. Leżała na  łóżku, sprawiała wrażenie nieobecnej.
Gdy tylko kroplówka spłynęła ojciec zabrał ją do domu. Zaraz za nimi przyjechała Elżbieta.
Alicja teraz sprawiała wrażenie opanowanej, wyciszonej.  Wykonała telefon do Szwajcarii informując teściów o śmierci ich syna.
Ojciec przyjął  to spokojnie, matka zaczęła szlochać. Nie można było się z nią dogadać.
- Jutro zadzwonię w sprawie pogrzebu. Ojciec i dyrektor Bosak pomogą mi wszystko załatwić. 
Odłożyła słuchawkę i poszła do pokoju Beaty. Pani Sabinka zrobiła kolację, ale ona nie zeszła na dół. W salonie Leon,  Elżbieta i pani Sabinka kolejno rozpisywali wszystkie czynności, które muszą załatwić aby pochować Maksa, przyjąć gości i szczególnie zaopiekować się Alicją.
     Irek, gdy się dowiedział o tym zdarzeniu natychmiast zadzwonił do swoich rodziców i do swojego znajomego ojca jezuity w Świętej Lipce. Zakonnik obiecał mu, że będzie odprawiał każdego dnia mszę gregoriańską.
     Mariolka, rejestratorka, jak dowiedziała się o śmierci doktora Kellera zaczęła płakać, wręcz szlochać.
- Tylu pijaków chodzi ulicami Torunia, a Bóg zabrał takiego młodego, szlachetnego człowieka. Mówiła do swojej koleżanki z recepcji.
- Mariolka, uspokój się. Twoje szlochanie  nic nie pomoże. To przecież dla ciebie obcy człowiek. Wczuj się w sytuację jego ciężarnej żony. Ona ma powód do rozpaczy, nie  ty.
Mariolka spojrzała złowrogo na koleżankę.
- Ty nic nie rozumiesz, nic nie wiesz i się nie dowiesz. Wykrzyczała Mariolka i zaczęła jeszcze głośniej płakać. 
    W pokojach lekarskich  na wszystkich oddziałach zawieszono czarne wstążeczki. Również pracownicy szpitala, na znak żałoby po swoim zmarłym koledze przypinali sobie podobne wstążeczki na swoje lekarskie fartuchy.
     Alicja następnego dnia nie była taka opanowana jak wcześniej. Wszystko leciało jej z rąk, oczy miała zaczerwienione. Nie odbierała tego, co do niej się mówi. Myślała o swoim mężu i o nienarodzonym dziecku.
Przez cały czas rękę trzymała na swoim brzuchu, tak  jakby temu maleństwu w jej łonie dawała do zrozumienia, że jest bezpieczne.
Rodzice Maksa zdecydowali o tym, aby przeprowadzić sekcję zwłok. Prośby Alicji, aby po śmierci nie męczyć jej męża na nic się nie zdały.
Sekcja wykazała ostry zawał serca pełnościenny ściany przedniej spowodowany niedokrwieniem na skutek zamknięcia tętnicy wieńcowej doprowadzającej krew do obszaru serca.
Lekarze stawali na głowie, aby pomóc swojemu przyjacielowi, niestety  ich starania nie pomogły.
     Pogrzebem zajęli się rodzice Maksa i Leon. Alicja nie była w stanie myśleć, ani działać.
 Beata, która natychmiast przyleciała ze swoim partnerem z Anglii nie odstępowała Alicji nawet na krok. Dodawała jej otuchy, deklarowała szeroką pomoc i bez przerwy tuliła siostrę do siebie.
Po ceremonii w kościele i złożeniu urny z prochami do grobu, wszyscy udali się do restauracji na pożegnalny obiad.
- Ala musisz coś zjeść. Nie jesteś sama. Ten maluch, którego nosisz w swoim brzuszku potrzebuje pożywienia.
Wzięła widelec i pogrzebała w talerzu, zjadając jedynie  kilka kęsów.
Alicja chciała wrócić do swojego domu, ale Beata jej na to nie pozwoliła.
- Teraz, przez najbliższy okres będziesz u ojca. Pani Sabinka ci pomoże, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
 Beata postanowiła pozostać w Toruniu jeszcze kilka dni, jej partner musiał wracać do Anglii.
Rodzice Maksa Kellera  przez kilka dni mieszkali w hotelu. Nie chcieli  nocować w mieszkaniu syna, chociaż stało puste.
Przed wyjazdem do Szwajcarii wręczyli Alicji dokumenty notarialne dotyczące  zrzeczenia się jakichkolwiek roszczeń do majątku ich syna zgromadzonego przed ślubem. Wszystko scedowali na synową i wnuka, który niebawem się narodzi.
Przez kilka dni przewijało się w życiu Alicji wiele ludzi. Wszyscy składali kondolencje, wszyscy jej  współczuli.
Po około dwóch tygodniach  ci wszyscy gdzieś się zapodziali, zniknęli, zajęli się swoimi sprawami zawodowymi. Została jedynie sama ze swoimi myślami i ojcem, który ją wspierał.
Wróciła do swojego mieszkania, gdzie czuła się dobrze, gdzie wcześniej kwitła ich miłość. 
    Pani Hania  dzwoniła bardzo często, miała jednak wrażenie, że Alicja nie ma ochoty z nią rozmawiać.  Kiedyś w niedzielę przyjechała w odwiedziny do  syna i wręcz wprosiła się na kawę  do domu Alicji.
- Ala, jedź ze mną na nasze Mazury. Masz jeszcze półtora miesiąca do rozwiązania. Jesteś na zwolnieniu lekarskim, odpoczniesz, zregenerujesz siły.
- Ale tu na cmentarzu jest mój Maks. Leży tam sam, muszę go odwiedzać.
- Poprosisz tatę, Sylwię i Ewę.  Będziesz z nim myślami. On będzie się cieszył, że odpoczywasz, że dbasz o wasze dziecko.

     

poniedziałek, 10 marca 2014

Miłośc silniejsza niż... cz. 20


Alicja w siódmym miesiącu ciąży czuła się wyśmienicie. Kolejny pobyt na Mazurach korzystnie wpływał na jej samopoczucie. Nic dziwnego,  powietrze na obszarze województwa warmińsko-mazurskiego naukowcy zakwalifikowali do klasy A, czyli najwyższej. Ilość zanieczyszczeń w atmosferze nie przekracza poziomu dopuszczalnego wg dyrektyw UE. W raportach UE województwo warmińsko-mazurskie, podobnie jak podlaskie, uznane jest  za najczystszy obszar Polski pod względem obecności substancji szkodliwych dla zdrowia
     Irek oznajmił im, że musi w sobotę jechać do Świętej Lipki na mszę z udziałem biskupa.
Kellerowie nigdy nie byli w tej miejscowości, więc poprosili go, aby zabrał ich ze sobą.
Pani Hania również chciała pojechać, do tego świętego miejsca. Nie było to blisko, ale Alicja powiedziała, że da radę i bardzo, ale to bardzo chce tam jechać.
     Wyjechali wczesnym rankiem, aby Irek mógł zdążyć na umówiona godzinę.
Gdy podjechali pod bazylikę, Alicja z Maksem oniemieli. Nigdy w życiu nie widzieli takiego cuda.
Święta Lipka - ta niewielka miejscowość znana już od XV wieku jako miejsce licznych pielgrzymek, położona jest w pobliżu Kętrzyna nad jeziorem Dejnowa. Co roku, ponad 100tys. turystów przyjeżdżających na Mazury, odwiedza znajdujące się tu Sanktuarium Maryjne. Z. powodu licznych grup pielgrzymów, Święta Lipka często nazywana jest "Częstochową Północy".
Jadąc od Reszla do Świętej Lipki podziwiali barokowe kapliczki drogi różańcowej, które ciągną się przez 6 km.
    W skład kompleksu  klasztornego wchodzi bazylika, krużganki i dom zakonny ojców jezuitów.
Na kościelny dziedziniec weszli przepiękną barokową bramą z pierwszej połowy XVIII wieku.
Największą atrakcją tej świątyni są barokowe organy z ruchomymi figurkami wykonane w 1721 r.
Na głównym ołtarzu znajduje się obraz Matki Boskiej Świętolipskiej.
Zachwycona Alicja poprosiła męża, aby wziąć przewodnika, by dokładnie opowiedział im o tej świątyni.
Przewodnik opowiedział im legendę o tym, jak powstała Bazylika, dlaczego tak piękną świątynię, godną największych stolic świata wybudowano właśnie tu, wśród bagien i lasów, na zupełnym odludziu. Legenda była przekazywana ustnie przez wiele pokoleń, a potem spisana w 1626 r, przez historyka Michała Ciaritusa.
    
     W XIV wieku Matka Boska miała objawić się skazańcowi z Kętrzyna i poprosić o jej wyrzeźbienie, z Dzieciątkiem na ręku. Skazaniec dokonał tego w ciągu jednej nocy. Rankiem, kiedy strażnicy weszli, aby wyprowadzić go na egzekucję, zdumieli się na widok pięknej rzeźby i uwolnili skazańca. Ten po drodze do Reszla, skąd pochodził, znalazł piękną rozłożystą lipę i na niej umieścił figurkę. Tak bowiem w widzeniu poleciła mu uczynić Matka Boska. Pod lipą zaczęto się modlić, a Matka Boska zaczęła czynić cuda i uzdrawiać, np. przywracać wzrok. Wieści o tym rozchodziły się coraz szerzej. Mówiono, że obok lipy widziano klękające zwierzęta. Do drzewa pielgrzymowali wierni. Kilkakrotnie uroczyste procesje przenosiły figurkę do kościoła w Kętrzynie, skąd zawsze znikała, wracając na miejsce. Zbudowano więc kaplicę, obudowując drzewo w ten sposób, że jego korona wystawała ponad dach.  Pielgrzymi przybywali tu po odpusty oraz  w nadziei cudownego uzdrowienia chorób. Nawet mistrz krzyżacki Albrecht Hohenzollern w 1519 r. pielgrzymował do Świętej Lipki boso. W czasach reformacji, kiedy w państwie pruskim zakazano kultu świętych, tłum zburzył miejscową kaplicę, ściął drzewo, a słynącą cudami figurkę wrzucono z pogardą do Jeziora Wirowego. Lipę pocięto na belki i zrobiono z niej szubienicę, którą postawiono w miejscu, gdzie wyrastała.
Na początku XVII wieku, po odzyskaniu swobód wyznaniowych przez katolików, Święta Lipka znalazła się w rękach jezuitów. Ci wznieśli kaplicę, umieszczając w niej kopię obrazu Matki Boskiej Śnieżnej. W 1685 roku jezuici podjęli ogromny wysiłek, aby przystosować bagienny teren sanktuarium do postawienia na nim nowej świątyni. W tym celu zniwelowano wzgórze, zasypano bagna i umocniono grunt palami olchowymi okutymi żelazem. Było to wielkie przedsięwzięcie, bez którego żadna wzniesiona tam budowla nie przetrwałaby do naszych czasów. Gotowy kościół został konsekrowany 15 sierpnia 1693 r. Wyposażanie jego wnętrza trwało z górą pół wieku, było dobierane z największym pietyzmem i zamawiane u najlepszych ówczesnych mistrzów kowalstwa, snycerstwa i rzeźby. Dzięki temu Święta Lipka w pełni zasługuje na miano perły baroku. Po kasacie zakonu,  jezuici wrócili do Świętej Lipki w 1932 r. Jan Paweł II w 1983 r. nadał kościołowi w Świętej Lipce tytuł Bazyliki Mniejszej.
Wyposażenie świątyni jest oszałamiające. Ołtarz główny i boczne, kunsztownie wykonane tabernakulum, organy, freski w kościele i krużgankach, piękna kuta brama i inne liczne dzieła artystycznego kowalstwa, rzeźby wykonane z drewna i kamienia, obrazy na płótnie oraz wyroby złotnicze. Słynna brama składa się z precyzyjnie odtworzonych z blachy splecionych ze sobą liści akantu. W nawie głównej znajduje się imitacja legendarnej lipy, w której umieszczono figurkę Matki Boskiej wykonaną ze srebrnej blachy w 1652 r.
     Kellerowie byli szczęśliwi, że tu przybyli. Alicja poszła do biura parafialnego i zamówiła mszę za to, aby jej dziecko urodziło się zdrowe oraz aby choroba, którą przeszła nigdy nie miała powrotu.
Dała spory datek w tej intencji.
Wracając do domu jeszcze raz jechali 6 km drogą, gdzie ustawione są kapliczki drogi różańcowej.
- Wiecie. Powiedział Maks.
My jeździmy i zachwycamy się kulturą innych krajów. A tu w Polsce mamy takie piękne miejsca, tu przyjeżdżają ludzie z całego świata, oglądać tą jakże piękną bazylikę. Podobno przyjeżdża tu najwięcej Niemców.
Po powrocie Alicja jeszcze zrobiła z panią  Hanią spacer nad jeziorem. Potem zasnęła. Maks widząc jak Alicja śpi, nie chciał przerywać jej błogiego snu, z Irkiem i jego rodzicami siedzieli w ogrodzie i rozmawiali na różne tematy, w tym oczywiście medyczne.
    Gdy Kellerowie wrócili  do Torunia  podzielili się  z Elżbietą  tym gdzie byli i co widzieli.
-  Skoro tak jesteście zachwyceni, zaproponuję pracownikom szpitala wycieczkę do tej miejscowości. Mamy w tym roku spory budżet   socjalny, więc taką wycieczkę mogę sfinansować.
- Uwierz Elżbieta, wszyscy będą zachwyceni i będą ci bardzo dziękować. Dopowiedziała Alicja.
     Kolejne dni były bardzo pracowite. Groźny wypadek na przejeździe kolejowym obudził wszystkich lekarzy. SOR pękał w szwach. Wszyscy , którzy mogli się stawić w szpitalu, natychmiast przyjechali. Operacje były jedna za drugą. Maks już sam nie wiedział, ile tej nocy wykonał zabiegów. Praktycznie nie wychodził z sali operacyjnej.
Nocny dyżur trwał w nieskończoność. Dowozili coraz to nowych pacjentów. Leon Jasiński był głównodowodzącym. Nikt nie  uskarżał się na zmęczenie. Wszyscy rozumieli się bez zbędnych słów.
Maks wcześniej miał trudny dzień, ale gdy dowiedział się o katastrofie natychmiast zjawił się w szpitalu. Również on  uskarżał się na zmęczenie. W przerwie między operacjami pił kolejne kawy. Ostatnia operacja skończyła się w południe następnego dnia. Wykończony zdecydował się na powrót do domu własnym samochodem. Nie chciał trudzić Alicji, by po niego przyjeżdżała Ruszając ze szpitalnego parkingu nadał do żony sms.
- Zaraz będę, kocham was bardzo. Twój na zawsze Maks. 

(Legenda zaczerpnięta z przewodnika ''Swięta Lipka'' autorstwa Ireny i Henryka  Dziadek)
 

 


sobota, 8 marca 2014

Miłość silniejsza niż... cz. 19

Po pierwszej euforii poszedł do sypialni, wyjął coś z nocnej szafki i wrócił do Alicji.
Uklęknął przed nią i włożył na palec pierścionek. Był bardziej okazały niż zaręczynowy, bo kupował go sam.
- Alicjo, nie wiem jak mam ci dziękować. Uczyniłaś mnie facetem najszczęśliwszym na świecie. Nie każdy może być ojcem, ja tak.
Alicja oniemiała z wrażenia.
- Tak, kupiłem go już dawno. Wiedziałem, że kiedyś będziesz w ciąży i dlatego miałem go schowanego. Odpowiedział, chociaż Alicja nie zadała mu pytania.
- Maks, czytasz w moich myślach. Właśnie miałam cię zapytać jak to się stało, że pod ręka masz pierścionek.
- Alicja, kocham cię ponad wszystko na świecie, jesteś moim szczęściem. Jesteś matką mojego dziecka.
    Ciąża była wyjątkowo pod ścisłą kontrolą Magdy Żelichowskiej i onkologa w Bydgoszczy.
Po kilku dniach,  podzielili się swoim szczęściem z Irkiem.
Bardzo się cieszył i obiecywał wszelką pomoc.
-Będę się modlił za to, aby Bóg miał was  w swojej opiece.
Przecież dobrze wiedział, że żarliwe modlitwy Alicji są w jakiejś intencji. Zazwyczaj ludzie nie przychodzą bez potrzeby do świątyni. Nawet zaproponował im wyjazd na Mazury, do jego rodziców.
- Jesteście moimi przyjaciółmi, takimi prawdziwymi. Moi rodzice znają was z opowiadania i nie mogą się doczekać, kiedy was  do nich przywiozę.
     W piątek po południu pojechali na sobotnio-niedzielny wypoczynek.
Miejscowość gminna, w której mieszkali rodzice Irka była bardzo malownicza. Ich dom był położony  nad samym jeziorem.  Alicji bardzo podobało się molo, mogłaby tam przesiadywać całymi dniami.
Siedząc przy wieczornym grillu matka Ireneusza powiedziała, że bardzo się cieszy, że ich syn ma takich wspaniałych przyjaciół, w dodatku są lekarzami.
-  Sam nie chciał nim zostać, chociaż miał takie  predyspozycje.
- Mamo, przestań. Mój szef, tam na górze - wskazał palcem w niebo, pewnie nie miałby tak dobrego kapłana. On jest szczęśliwy i ja również.
Przyjaźń rodziców Ireneusza i  Kellerami zacieśniała się. Kellerowie byli bardzo mile widziany w ich domu. Wówczas, kiedy nie mogli przyjechać, mama Irka wydzwaniała do  Alicji,  pytała o jej samopoczucie.
Alicja po śmierci swojej matki czuła pustkę. Przywiązała się do pani Hani, jak do własnej matki.
Nigdy nie miała natomiast potrzeby szczerych rozmów z Krystyną Keller, która była piękną kobietą, ale według Alicji bardzo zimną.
Czasami siedząc nad jeziorem z panią Hanią dzieliły się różnymi sprawami, czasami dawała jej matczyne rady.
     Maks polubił łowienie ryb i przejażdżki łódką po jeziorze. Czasami młodzi lekarze konsultowali przypadki medyczne pacjentów z wiejskiej przychodni.
Jednej  niedzieli, kiedy Kellerowie gościli na Mazurach,  w pobliskiej wsi zdarzył się tragiczny wypadek. Było wielu poszkodowanych. Maks razem z rodzicami Ireneusza  pojechali opatrywać rannych. Zanim przyjechały karetki pogotowia, wielu rannych już było opatrzonych, praktycznie wszystkim udzielono pierwszej pomocy lekarskiej. Dwie osoby najbardziej poszkodowane zostały zabrane do szpitala.  W następnym dniu w Gazecie Olsztyńskiej pisali o sprawnej akcji lekarskiej, włączenie się do ratowania miejscowych lekarzy i lekarza z Torunia.
      Częste kontrole  lekarskie,  zarówno ginekologiczne, jak również onkologiczne, różne  badania bardziej  męczyły Alicję, niż sama ciąża.
Maks pomagał jej zarówno w domu jak i w pracy. Brał czasami za nią  tzw. zamiany koleżeńskie, których  ona nigdy mu  nie odpracowywała. Nie chciała jednak iść na zwolnienie lekarskie. Sama w domu czuła się bardzo źle, wolała być między ludźmi.
    Nie operowała, konsultowała przypadki operacyjne, przyjmowała pacjentów w przychodni przyszpitalnej.
     Pani Hania czasami przyjeżdżała do Torunia w odwiedziny do swojego syna. Od kiedy poznała Alicję, zaczęła traktować ją jak swoją córkę. Przywoziła jej wiejskie jajka kupione u rolników, przede wszystkim miód z pasieki swojego brata.
Początkowo Alicja nie chciała przyjmować tych prezentów, ale zawsze kończyło to się ugodą.
- Córeczko. Mówiła do niej pani Hania.
- Nas stać, nie musisz się obawiać, że odejmujemy sobie od ust.  Cieszymy się z mężem, że Irek was poznał i zaprzyjaźnił się. Przecież w życiu również trzeba rozmawiać z ludźmi, nie tylko z Bogiem, jak robił do tej pory mój syn.
Opowiedziała w tajemnicy Alicji, że narzeczona syna poddała się aborcji bez jego wiedzy. Zrezygnował wówczas ze studiów medycznych i poszedł do  seminarium duchownego. Przez okres studiów nie chciał z nikim rozmawiać, jedynie z Bogiem.
- Teraz, jak was poznał, widzę, że stał się innym człowiekiem, wesołym, komunikatywnym i z chęcią przyjeżdża do rodzinnego domu.
Nigdy w życiu nie zapomnę co dla niego zrobiliście, a chyba najwięcej ty.
- Ale ja nic dla niego nie zrobiłam. Nasza znajomość zaczęła się w szpitalnej kaplicy. Jedynie z nim rozmawiałam.
- Jesteście chirurgami, interesuje was jedynie ciało. Ale człowiek ma również psyche, to znaczy duszę. Ta czasami trudniejsza jest do wyleczenia niż choroby somatyczne.
Rozmowa jest najlepszym lekarstwem, czasami lepszym niż leki  kupione w aptece.

wtorek, 4 marca 2014

Miłość silniejsza niż... cz.18


Alicja systematycznie jeden raz w tygodniu chodziła do kościoła. Od chwili tragicznej operacji Iwony zaczęła chodzić codziennie. Jeśli nie mogła przed, ani po pracy schodziła czasem pomodlić się do szpitalnej kaplicy. Tam zapoznała się ze szpitalnym kapelanem, który był w wieku Maksa.
Po modlitwie często z nim rozmawiała. Kapelan znał doktora Kellera, ale nie osobiście. Alicja kiedyś przyciągnęła Maksa do szpitalnej kaplicy. Tak zaczęła się ich bliższa znajomość, która później przerodziła się  w prawdziwą przyjaźń. Irek pochodził z Mazur, z rodziny lekarskiej. Rodzice mieli nadzieję, że ich jedyny syn zostanie tak jak oni lekarzami. On wybrał jednak seminarium duchowne.
      Po dwutygodniowych cichych dniach, Maks zmienił się.  Podporządkowywał się wszystkiemu temu, co mówi i o czym decyduje Alicja.
Nawet pójście do szpitalnej kaplicy i poznanie kapelana zaakceptował natychmiast . W pracy zauważył to Jivan i kiedyś w przypływie dobrego humoru powiedział, że nie poznaje swojego przyjaciela.
- Że niby co?
-  Że niby nic. Tylko w  twoim przypadku to powiedzenie "Jak się ożenisz, to się odmienisz" jest bardzo trafne.
Maks udawał, że nie wie o co chodzi.  Nawet swojemu  przyjacielowi nie chciał opowiadać o swoich podejrzeniach i rozterkach, jakie przeżywał przez dwa tygodnie.
U Alicji widać było pozytywne zmiany. Częściej się uśmiechała, nawet czasami sobie podśpiewywała. Tą zmianę  zauważył jej ojciec i nawet ją zapytał, co takiego się stało, że promienieje radością.
- Oj tato. Małżeństwo mi służy, radośnie odpowiedziała.
Kiedyś wchodząc do cafeterii poczuła mdłości.
- Ala źle się czujesz?
- Nie, tylko jestem głodna i mnie zemdliło.
Maks zamiast sałatki wziął dla żony bułeczkę  drożdżową i cappuccino. Sam zamówił sobie mocną czarną kawę.
Siedząc przy stoliku Maks wpatrywał się w Alicję. Była dziwnie blada.
- Nie jadłaś w domu śniadania?
- Zjadłam jedną kanapkę i nie miałam chęci na więcej.
- Jak tak będziesz postępować, to powiedzą, że Keller zamorzył  swoją żonę.
- Może tak powiedzą, może powiedzą inaczej.
Do ich stolika podszedł Piotr i Jivan.
Gdy po kawce rozchodzili się do swoich obowiązków Piotr poprosił Alicję na chwilę rozmowy.
- Ala, źle wyglądasz, może przyjdziesz  do mnie na badania ?
Alicja spojrzała podejrzliwie na ginekologa.
- Jak nie do mnie, to do Magdy Żelichowskiej. Ona jest świetnym lekarzem.
   Według mnie jesteś w ciąży.
- No co ty, chyba bym o tym wiedziała. Mam regularnie okres.
- To jeszcze o niczym nie świadczy. Można krwawić i być w ciąży.
Maks podszedł do rozmawiających, ale Piotr w tym momencie zakończył rozmowę.
- Co chciał Wanat, jestem zazdrosny.
- Nic, konsultował ze mną  przypadek pacjentki.
- Tak na korytarzu? Jakieś nowe metody konsultacji?
- Przypadek pilny i dlatego tak na korytarzu. Odpowiedziała Alicja.
Po pracy Alicja przeprosiła Maksa, że wróci do domu za około dwie godziny. Ma ważną sprawę do załatwienia.
- Dobrze, czekam z obiadem.
Poszła na ginekologię. Piotra nie było, robił cesarkę.
- Chodź  Alicja, mogę zrobić ci USG, Piotr mi mówił, że przyjdziesz.
Alicja zastanowiła się, dlaczego Piotr powiedział,  że przyjdę na badania, jak ona  mu  tego nie obiecywała.
Nie  komentowała jednak wypowiedzi koleżanki.
- Ala, gratulacje, jesteś w ciąży, 8 tydzień.
Alicji popłynęły  po policzkach łzy.
- Ok. Załóż mi kartę  ciąży, będę twoją pacjentką.
Pielęgniarka pobrała jej krew do badania, wszystko na cito.
Oszołomiona Alicja wyszła z gabinetu badań. Z jednej strony była szczęśliwa, z drugiej zdziwiona, że  jako lekarz sama tego nie wiedziała.
Na podwórku pooddychała świeżym powietrzem i pojechała do domu.
Od samych drzwi nie rzuciła się Maksowi na szyję. Dopiero w czasie spożywania obiadu wyjęła z torebki kopertę i podała Maksowi.
- Proszę, skonsultuj ten przypadek, bo ja sama nie wiem co o tym myśleć.
- Ala, umawialiśmy się, że medycynę zostawiamy w szpitalu, w domu załatwiamy inne sprawy, prywatne.
Poprosiła jeszcze raz, aby zajrzał do dokumentów i powiedział jej, dlaczego nie widziała błędu.
- Skoro tak nalegasz, żonie się nie odmawia. Biorąc kopertę cmoknął ją w usta.
Wyjął z koperty kartę ciąży i przeczytał nazwisko.
Nie zaglądając do wpisów zaczął mu się plątać język.
- Że co, że ty...., to znaczy, że ja..., to znaczy, że będziemy rodzicami?
- Przeczytaj najpierw, potem komentuj.
Zaczął powoli czytać zapisy w karcie.
- To znaczy, że już osiem  tygodni? Przecież nic na to nie wskazywało.
- Aparat USG nie kłamie, pokazał to, co dzieje się wewnątrz mnie.
Maks wstał z krzesła, chwycił Alicję na ręce i zaczął kołować się z nią wydając radosne okrzyki.
- Cudownie, kocham cię. Kocham was, kocham życie.



niedziela, 2 marca 2014

Miłość silniejsza niż.... cz. 17

Maks obudził się wyjątkowo wcześnie. Poszedł do  kuchni zrobić sobie kawę. Alicja nie wróciła  jeszcze z nocnego dyżuru.
Wziął prysznic, potem  w kuchni zaczął przygotowywać śniadanie. Alicja wciąż nie wracała do domu.
Czasami tak bywało, że dyżur się przeciągał, ale tym razem Maks się zaniepokoił.
Telefon Alicji nie odpowiadał. Zadzwonił na oddział, dowiedział się, że  już dawno wyszła ze szpitala. Zaniepokoił się jeszcze bardziej. Pomyślał, że po pracy pomyliła kierunki i  wróciła do starego swojego  mieszkania.
Ubrał się, wsiadł w samochód i pojechał na Starówkę.
Kluczami otworzył drzwi i zobaczył jej  buty.
- Ala, co jest? Dlaczego nie wróciłaś do domu, tzn. do naszego wspólnego domu.
Alicja leżała na kanapie oczami wlepionymi w sufit.
- Maks schylił się nad nią i pocałował.
- Ona zmarła mi na stole operacyjnym.
- Jaka ona, kto ona.
- No, ta twoja długonoga Iwona.
Maks przytulił Alicję do siebie. Całował ją po włosach, szyi, oczach. Tulił do siebie.
- Nie moja Iwona, nigdy nie była moją Iwoną. Była dziewczyną, która kochała wszystkich facetów, na moim punkcie  miała obsesję, dopóki nie spotkała innego. Jak ją rzucił wracała, lub próbowała wrócić.
Alicja zaczęła opowiadać Maksowi, jak około północy wtargnęła do jej pokoju lekarskiego i próbowała zrobić jej karczemną awanturę. Wyprowadzono ją ze szpitala. Dobijała się na SOR, a jak nie dała rady wejść na teren szpitala - odeszła. Za około godzinę przywiozła ją karetka, wpadła pod pociąg. Chyba to usiłowanie samobójstwa.  Nie mogliśmy jej z Gułą  uratować. Zeszła, miała obrażenia wewnętrzne i odciętą nogę.
- Ala, nie jeden pacjent nie przeżywa operacji, przecież nie możesz siebie winić. Zrobiła to na własne życzenie.
Nie nalegał aby pojechać  do jego, teraz ich wspólnego mieszkania, w którym mieszkają.  Zrobił  Alicji  kawę i i i pobiegł do pobliskiego sklepu po pieczywo i wędlinę. Po śniadaniu Alicja zasnęła a Maks pojechał do szpitala zobaczyć co w trawie piszczy.
Jasińskiemu opowiedział o samopoczuciu Alicji. Razem z ordynatorem jeszcze raz przeczytali nocny raport i  dokumentację lekarską  Iwony Małeckiej.
Maks zatrzymał się na badaniu krwi. Wszystko wskazywało na to, że miała wirusa HIV. To go niezmiernie zaniepokoiło. Zbladł ze strachu.
- Maks!  Alicja asystowała, głównym operatorem był Guła. Wszystko  przebiegało zgodnie z procedurami. Wielorakie okaleczenie osłabiło organizm tak, że przestał walczyć. Nie ma tu żadnej pomyłki lekarskiej.
     Maks wyszedł ze szpitala, wsiadł w samochód i zamiast pojechać do domu pojechał do Bydgoszczy. Nie chciał tych badań robić w Toruniu. Pomimo, że są  to badania anonimowe, to jednak on jako lekarz nie chciał ich robić w swoim miejscu zamieszkania.
Wracając  zjechał do najbliższego baru wypić mocną kawę i odpocząć. Ciągle miał przed oczami  wyniki badań Iwony.
- K-wa, siarczyście zaklął, chyba nie miała tego wirusa  wówczas, gdy byliśmy razem.
Wrócił do Alicji po kilku godzinach. Jeszcze spała. Zostawił jej w kuchni kartkę, że ją bardzo, bardzo mocno kocha.
W swoim  domu kolejny raz przewertował  wszystkie albumy, aby w razie co zniszczyć zdjęcia Iwony. Znalazł jakieś jedno, które musiało się gdzieś wcześniej  zapodziać. Podarł je na małe kawałeczki i wrzucił do muszli klozetowej, nacisnął spłuczkę.
- Byłaś marną idiotką, przewidziałem, że skończysz w szambie i tak się stało.
Nie  uśmiechnął się ironicznie, jak to miał w zwyczaju. Był naprawdę przestraszony.
      Czarne chmury zawisły nad nim i nad jego małżeństwem. Nie wracali do śmierci Iwony, nie wracali do wyników badań, które znał zarówno Maks, jak i Alicja.
Maks brał dyżur za dyżurem, praktycznie tylko pracował  i spał. To jakby usprawiedliwiało go, że mało bywał w domu i  widywał  się z Alicją.
Nie rozmawiali na temat wyników badań Iwony,  nie rozmawiali w ogóle. Ona nie miała odwagi pytać, on nie chciał zadrażniać napiętej sytuacji panującej w domu.
Na oddziale praktycznie rozmawiali tylko służbowo, na tematy związane z chorymi, operacjami, diagnozami. Nikt się jednak nie domyślił, że coś się miedzy nimi złego dzieje. W obecności innych starali zachowywać się naturalnie i nawet uśmiechali się do siebie.
     Po kolejnym nocnym dyżurze Alicja znowu wróciła do mieszkania na Starówce. Na stole leżał wynik badania krwi Maksa. Wzięła go i przeczytała. Był negatywny.
Niby nie podejrzewała go o to,  że mógłby być zarażony i  nosi w sobie  tego zbrodniczego wirusa, ale jak zobaczyła wynik bardzo się ucieszyła. Opadające napięcie powoli ustępowało, stawała się bardzo senna. Pomyślała, że jest zmęczona i trochę pośpi,  jak się obudzi, zatelefonuje do niego, do swojego męża.
Wchodząc do  sypialni  zobaczyła w  łóżku Maksa.
- Co ty tu robisz?
- Śpię i czekam na swoją żonę..
   Przepraszam za to wszystko, wiem  co musiałaś przeżyć. Nic nie musisz mi mówić. Ta dwutygodniowa cisza między nami była wymowniejsza od mowy. Kocham cię, bardzo cię kocham.
- Wiem, ja również. Moja miłość do ciebie jest silniejsza niż... Nie dał dokończyć, zamknął jej usta pocałunkiem.