piątek, 6 lutego 2015

Co ja mam teraz zrobić? cz.36

- Tato, co ja mam teraz z robić? Zapytała Alicja Leona.
- Rutynowe badania, a jak kwalifikuje się na operację, to operujemy.
- Nie o to mi chodzi.
Alicja zaczęła się  śmiać. Chodzi mi o Maksa.
- A. O Maksa. To chyba ty wiesz najlepiej. Facet kocha ciebie, twoje dziecko. Nie widzi  poza nim świata, więc nie musisz czekać na podpowiedzi. Musisz zrobić to coś, co ci dyktuje serce.
Do pokoju lekarskiego wszedł Maks. Chciał się początkowo wycofać widząc rozmawiających, ale Leon go zawołał.
- Wiesz? Alicja ma problem.
-  Oj tato.
- Ma problem z tym pacjentem spod ósemki. Ja nie mam siły  dzisiaj kolejny raz stanąć przy stole operacyjnym. Zastąp mnie.
- Oczywiście. Nie mam nic innego do roboty. Papiery uzupełnię później.
Alicja miała wrażenie że uchodzi z niej powietrze. Była przekonana, że Leon będzie  paplał coś  na temat ich związku.
Sylwia na sali operacyjnej patrzyła na nich z podziwem. W powietrzu widać było, że miedzy nimi iskrzy, lecz stoicki spokój nadawał rytm pracy. Praktycznie operowali bez słowa, każdy wiedział co do niego należy. Uzupełniali się. Czasami ich zakrwawione chirurgiczne rękawice spotykały się nieznacznie o siebie muskając. Także czy od czasu do czasu przenikały w głąb duszy partnera.
      To kiedy zapraszacie? Zapytała jak zawsze wesoła Sylwia?
- Gdzie?
- No nie wiem gdzie.
Albo rzeczywiście nie zrozumieli, w co bardzo wątpiła  instrumentariuszka, albo nie chcieli rozwijać rozmowy.
- Ok. Milczymy, milczymy. Milczymy  i iskrzymy. Milczymy i wszystkich frustrujemy. Milczymy i udajemy. Milczymy i całe otoczenie wkurzamy.
- Co tam mamroczesz pod nosem?
- Nie, nic, milczę tak sobie mrucząc.
Po operacji kilkakrotnie jeszcze zachodzili do pacjenta, by przed wyjściem do domu upewnić się, że  jest stan stabilny i nie będzie żadnych powikłań.
Alicja pobiegła do domu, Maks pojechał zrobić przegląd samochodu. Już niedługo będzie jechał do Szwajcarii na uroczystości rodzinne, więc chce aby jego auto dojechało do celu bez problemu.
- Mamusiu, pani w szkole mnie zapytała, czy nie zrobiłabyś dzieciom szkolenia z zakresu pierwszej pomocy przedmedycznej.
- Zrobię, ale jak będę miała czas.
- To może pan Maks?
- Pan Maks nie jest twoją mamą. Postaram się  znaleźć czas i zrobię  wam to szkolenie.
Wieczorem Alicja zatelefonowała do znajomego ratownika medycznego z pytaniem, czy gratisowo nie wspomógłby ją  w prowadzeniu kursu. Wiedziała, że ratownicy mają fantomy i inne przedmioty niezbędne do szkolenia.
Alicja na drugi dzień skontaktowała się  z nauczycielką i poinformowała ją, że przeprowadzi z dziećmi takie  szkolenie. Dowiedziała się jednak, że szkolenie ma być dla większej liczby dzieci, niż liczy klasa Andrzejka.
- Tak, oczywiście. Poproszę  kogoś jeszcze i  przeprowadzimy szkolenie.
- Cholerna oświata, na nic nie ma pieniędzy. Państwo chce nauczać, tylko  nie ma za co. Wszystko gratis, gratis, gratis.
Zakręcona pracą Alicja zapomniała wcześniej rozeznać się, kto mógłby jej pomóc w  szkoleniu, prócz ratownika.
Na ostatnią chwilę poprosiła ojca, ale  ten wykręcił się nadmiarem  pracy.
Na zaproszonej kolacji u Leona Maks zapytał.
- Alicja, słyszałam, że szukasz szkoleniowca? Przecież wiesz, że mam do tego uprawnienia, przez kilka lat szkoliłem ekipy ratownicze wyjeżdżające na misje do Afryki.
- No tak, kiedyś mi o tym mówiłeś. Nie chciałam jednak wykorzystywać cię. Ciągle przecież cię  o coś proszę.
-  Rzeczywiście, ciągle mnie o coś prosisz. A ja ciebie nigdy i  o nic.
Przyklęknął przed nią na kolana i zapytał.
- Mogę cię  prosić o rękę?
Wyjął z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem.
Leon Uśmiechnął się.
- Cholera, nareszcie. Długo moja córka musiała czekać na ten dzień.
Alicja przyklękła naprzeciwko Maksa.
- Tak zgadzam się.
Andrzejek doskoczył do nich.
- Mamo, to pan Maks będzie moim tatą? Marzyłem o tym.
- Synku. Tata jest tam, wskazała na zdjęcie stojące na komodzie. Pan Maks może być jedynie twoim
przyjacielem, no ewentualnie jak się  zgodzi to i wujkiem.
- To mogę na niego mówić wujek?
- Możesz, odpowiedział szczęśliwy Maks i uściskał chłopca.
    Szkolenie pierwszej pomocy przedmedycznej było niezmiernie ciekawe. Uczniowie nie chcieli rozejść się do domu, ciągle o coś pytali.
Kolejnego dnia w gazecie regionalnej  ukazał się spory artykuł na temat współpracy lekarzy z młodzieżą. Było wiele zdjęć. Andrzej w klasie pokazywał swoim kolegom i mówił jak który lekarz się nazywa. Moja mama- Alicja, ratownik Tomasz i Beata, lekarz p. Guła i mój wujek Maks.
Jedna z koleżanek natychmiast zapytała Andrzeja, dlaczego na wycieczce rowerowej nie mówił do tego pana wujek, tylko panie Maksie.
- Bo na wycieczce rowerowej- chciał powiedzieć, że Maks nie był jeszcze jego wujkiem ale zamyślił się. No bo, no bo nie chciałem mówić, że jedzie mój wujek, żebyście nie myśleli, że jestem  taki  mami syneczek, że musi ze mną jeździć mama albo ktoś inny z rodziny.
- Wiadomo, że nikt by tak nie pomyślał, przecież zawsze na wycieczce potrzebna jest apteczka i ktoś dorosły. Odpowiedziała wścibska koleżanka.
- Pewni nikt oprócz ciebie by nie powiedział.
Wściekła koleżanka doskoczyła do Andrzejka i zaczęła go okładać pięściami. gdy chciał zrobić unik, pośliznął się i uderzył głowa o ławkę  szkolną. Zaczął mocno krwawić. W  tym czasie weszła do klasy wychowawczyni. Pogotowie udzieliło pierwszej pomocy i zabrało chłopca do szpitala.



3 komentarze:

  1. podoba mi się.

    OdpowiedzUsuń
  2. szkoda.,że tak rzadko wstawiasz kolejne części.ale wytrwale czekam,bo mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń